1. KRUK

Ciemnowłosy mężczyzna z uwagą śledził, jak barman ustawia na barze trzy kieliszki, a potem jednym wprawnym ruchem wypełnia je złotym płynem. Gdy tamten, odstawiwszy butelkę z nakrętką w kształcie małego, niemal wściekle czerwonego sombrero, w końcu podsunął kieliszki w jego stronę, jego usta wygięły się w szerokim uśmiechu, eksponując rządek równych zębów. Zanim jeszcze jego dłonie chwyciły za szkło, Taehyung zaklął w myślach, pragnąc za wszelką cenę cofnąć czas do momentu, w którym podejmował tę cholernie niewłaściwą decyzję, by w ogóle tu przyjść. Wtedy wydawało mu się, że to całkiem niezły pomysł. W końcu od dawna nigdzie nie wychodził. Teraz jednak żałował tej nieprzemyślanej decyzji, za każdym razem gdy mocny alkohol spływał po tylnej ścianie jego zdartego od przekrzykiwania wrzawy gardła.

― Nawet tak na mnie nie patrz ― skarcił go starszy, zanim w ogóle zdążył otworzyć usta, by zaprotestować i wyciągnął jeden z kieliszków w jego stronę. ― To dla ciebie ― wyjaśnił, a gdy dostrzegł, że jego przyjaciel rozchyla wargi, by odmówić, dodał szybko: ― Zanim cokolwiek powiesz... To polecenie służbowe.

Taehyung parsknął i pokręcił głową. Nie protestując jednak, wziął w końcu kieliszek od przyjaciela.

Powinien był się lepiej zastanowić, zanim postanowił zaprzyjaźnić się ze swoim szefem.

Znał Yoongiego niemal od samego początku swojej służby. Poznał go, gdy po ukończeniu akademii trafił do seulskiej jednostki. Mężczyzna był jedynie kilka lat starszy od niego, ale na swoim koncie miał wiele imponujących osiągnięć. Był bystry i nieustraszony. To dlatego tak bardzo zależało mu, by dostać się pod jego skrzydła. Czuł, że może się wiele od niego nauczyć i nie pomylił się.

Przez te siedem lat pracy wiele razem przeżyli. Ich początki nie były łatwe. Nie należały też do najprzyjemniejszych wspomnień, jakie z nim dzielił. Min był dla niego bardzo surowy i cholernie wymagający. Ciągle go za coś opieprzał, kazał mu zostawać po godzinach. Wymagał od niego więcej niż od innych w jednostce. Często wydawało mu się, że starszy wyżywa się na nim, gdy ma zły humor, szybko jednak zrozumiał, dlaczego Yoongi to robił ― chciał sprawić, że będzie najlepszy.

I udało mu się to.

Taehyung był obecnie jednym z jego najlepszych ludzi. Miał na koncie najwięcej rozwiązanych spraw i największą liczbę aresztowań. Nie było u nich w jednostce osoby, która strzelałaby bardziej celnie niż on, ani nikogo, kto byłby tak zawzięty i tak zdeterminowany.

― To dla ciebie ― kontynuował Min, tym razem podając drugi z kieliszków szczupłemu mężczyźnie, stojącemu po jego drugiej stronie.

Jak Taehyung mógł się spodziewać, jego drugi przyjaciel chwycił za kieliszek bez żadnych oporów i niemal od razu wychylił całą jego zawartość, po czym wraz z Minem przeniósł na niego swoje wyczekujące spojrzenie. Zerknął więc na kieliszek, który spoczywał w jego dłoni i niechętnie uniósł go do ust, by po chwili wlać złoty płyn do gardła. Gdy po jego gardle rozeszło się palące wręcz ciepło, a na języku osiadł ten specyficzny aromat agawy, skrzywił się odruchowo. Chwycił szybko jeden z kawałków cytryny przygotowanych uprzednio przez barmana i szybko zagryzł na nim swoje zęby, spijając kwaśny sok, by zminimalizować ostry smak tequili.

― Wyluzuj, Tae ― zawołał Hoseok, klepiąc go po plecach. ― Zamknęliśmy sprawę i w końcu można świętować.

― Wiecie, że ja nie przepadam za takimi miejscami ― odpowiedział krótko, odstawiwszy kieliszek na bar.

― Oh, C'mon! Tylko spójrz przed siebie! ― polecił Hoseok, wskazując na tłum tańczących ciał, którymi usłany był parkiet, znajdujący się jedynie kilka kroków od nich. ― Są tu same ślicznotki ― dodał, mierząc wzrokiem jedną z tańczących nieopodal dziewczyn, a ta niemal jakby wyczuła jego wzrok na sobie, zwróciła spojrzenie w ich stronę.

Dziewczyna przyglądała się im przez dłuższą chwilę, nie przestając tańczyć, jakby w ten sposób chciała ich zachęcić do podejścia bliżej i dołączenia do niej na parkiecie. Taehyung musiał przyznać, że nieznajoma była naprawdę atrakcyjna. Jej ciało było bardzo zgrabne, a ruchy zmysłowe i seksowne. Patrząc na nią jednak, nie widział nic oprócz kolejnej ładnej buzi, a czuł, że potrzebuje znacznie więcej.

Nie lubił półśrodków.

Albo ktoś zwali go z nóg i zawładnie jego światem, albo umrze w samotności, otoczony milionem psów lub kotów.

― Ooo, chyba wpadłeś komuś w oko ― zaśmiał się starszy, szturchając go delikatnie.

― Penisy, Hobi ― rzucił nagle Min, zbliżając się w ich stronę z kolejnymi shotami, a Hoseok przeniósł na niego swój już nieco mętny wzrok, jakby nie do końca rozumiał, o czym Min mówi. ― Taehyung. Lubi. Penisy ― wyjaśnił więc Yoongi, powoli artykułując słowa, po czym wyciągnął kieliszek w stronę Kima. ― Nigdy nie zapamięta ― dodał, prychając. Oparł się o bar, stając niemal ramię w ramię z Taehyungiem i przeniósł wzrok na parkiet.

― Ale przecież to żaden problem ― oznajmił szybko Jung, przewieszając swoje ramię przez kark przyjaciela, niemal wieszając się na nim. ― Zaraz ci znajdziemy jakiegoś fajnego penisa ― dodał, zbliżając wargi do młodszego mężczyzny, jakby miał zamiar wyszeptać to wyznanie wprost do jego ucha. Jego wilgotne od tequili wargi delikatnie musnęły płatek jego ucha.

Jego głos jednak był bardzo daleki od szeptu. Tak naprawdę niemal krzyczał wprost do jego ucha, drażniąc wrażliwe już bębenki. Przez krążące w jego żyłach procenty, mężczyzna chwiał się nieco, opierając przez to coraz większy ciężar na ramieniu Taehyunga, a jego rozgrzany alkoholem oddech rozbijał się na szyi młodszego mężczyzny.

― Oooo! Patrz! ― zawołał, wskazując palcem na jakiegoś chłopaka, który akurat zbliżał się w stronę baru. ― Ten jest bardzo fajny, hm? ― zapytał, poruszając przy tym brwiami.

I bardzo żonaty ― odpowiedział Kim.

― Hę? ― jęknął Jung, wyraźnie rozczarowany, po czym ponownie przeniósł wzrok na nieznajomego, jakby chciał sprawdzić, czy na jego dłoni znajdzie obrączkę albo jakiś inny ślad, który mógłby świadczyć o tym, że Taehyung ma rację.

― Na palcu serdecznym jego lewej ręki jest charakterystyczne zniekształcenie, co oznacza, że od dłuższego czasu nosi na niej obrączkę. Nie ma jej teraz na palcu, ale gdy zbliżał się w stronę baru, mimowolnie dotknął dłonią kieszonki na prawej piersi. To zapewne tam schował obrączkę i obawia się, żeby jej przypadkiem nie zgubić, dlatego odruchowo sprawdzał, czy wciąż tam jest... ― zaczął tłumaczyć Taehyung, śledząc uważnie wzrokiem młodego mężczyznę. ― Raczej nie wygląda na stałego bywalca takich miejsc. To pewnie jakiś biznesmen. Myślę, że nie stąd. Obstawiam Japonię, bo ma charakterystyczne dla Japończyków rysy twarzy. Pewnie jest tu w jakiejś delegacji i postanowił nieco skorzystać z nowo nabytej wolności, zanim wróci do żony. Wygląda na zmęczonego. Raczej nie dosypia. Myślę, że mają z żoną dziecko. Małe. Często budzi się w nocy z płaczem. Idąc w stronę baru, poprawił włosy i wygładził mankiety koszuli, by wyglądać dobrze i ani na chwilę nie oderwał wzroku od siedzącej przy barze grupki dziewczyn. Jego wzrok jednak nieco dłużej śledził ruchy tej drobnej Azjatki w czerwonej sukience. To ona jest jego celem. Jeśli mu się uda, zaprosi ją do swojego pokoju hotelowego...

Kontynuowałby, ale tyle wystarczyło, by stojący obok niego Min roześmiał się głośno, odrzucając głowę do tyłu, po czym odepchnął ciało od baru i poklepał Hoseoka po klatce piersiowej.

― Dzieciak uczył się u najlepszych ― pochwalił go.

― Żadna z wami zabawa ― burknął Jung, udając obrażonego. ― Powinieneś czasem przestać bawić się w detektywa i po prostu trochę zluzować. Jesteś młody. Powinieneś trochę się zabawić, Tae ― dodał, przeciągając nieco słowa od nadmiaru alkoholu.

― Bawię się ― zaprotestował Kim, chociaż w duchu przeklął się za to, jak niepewnie zabrzmiały te słowa w jego ustach. — Czasami... — dodał, nieco zmieszany.

Prawda była taka, że nie pamiętał, nawet kiedy i czy kiedykolwiek tak naprawdę spędził chociaż jeden dzień jak normalny chłopak. Zapewne ostatni raz spędził beztrosko dzień przed swoimi ósmymi urodzinami.

Wtedy wszystko się zmieniło.

Od niemal dwudziestu lat robił wszystko, by być najlepszym i by nie dopuścić do tego, by jakiekolwiek dziecko spotkało to, co spotkało jego.

― Nie mówię o chodzeniu na strzelnicę, Tae ― odparł Jung, patrząc mu prosto w oczy.

Mimo wypitego alkoholu jego słowa nagle nabrały powagi, jakby w jednej chwili wyparowały z niego wszystkie spożyte dotąd procenty.

― Kiedy ostatni raz byłeś na randce? Albo kiedy po prostu wyrwałeś jakiegoś faceta w barze, hm? Ile to już czasu odkąd rozstałeś się z tym... Jak mu tam było... Soo...

― Soohyun ― odpowiedział Taehyung, czując dziwną gorycz na myśl o swoim byłym partnerze.

Soohyuna poznał przez jednego ze swoich przyjaciół ― Jimina. Jego były studiował na tej samej uczelni co Park i pochodził z tych samych bogatych kręgów. Urzekł go swoim promiennym uśmiechem i tym, że zawsze zachowywał się jak prawdziwy gentleman w jego towarzystwie. Byli parą niemal przez pięć lat i kiedy myślał, że to naprawdę coś poważnego, okazało się, że Soo go zdradził. Być może nawet nie jeden raz. Tyle wystarczyło, by Taehyung całkowicie się od niego odciął. Mężczyzna tłumaczył się nadmierną ilością wypitego alkoholu, chwilą słabości, ale on nie potrafiłby mu już zaufać. Spakował swoje rzeczy i wyprowadził się z ich wspólnego mieszkania. Od tamtej pory był sam.

― Prawie rok ― przyznał niechętnie.

― Rok, Tae ― powtórzył Hoseok. ― Musisz w końcu zapomnieć o tym palancie ― to mówiąc, dźgnął go palcem w klatkę piersiową. ― Jesteś wspaniały, okay? Wiesz o tym, prawda? Kocham cię. Naprawdę... ― kontynuował, ponownie wieszając się na jego szyi. ― Gdybym był gejem... Byłbyś moim numerem jeden ― dodał, sunąc palcem po jego obojczyku, jakby próbował go uwieść.

Taehyung zaśmiał się delikatnie na słowa przyjaciela, chociaż czuł na języku gorzki smak, który wcale nie był spowodowany wypitym chwilę temu shotem.

To nie tak, że koniecznie chciał być sam. Po prostu ciężko mu było znowu komuś zaufać, a jego zawód nie ułatwiał raczej relacji z potencjalnymi wybrankami. Poza tym jakoś nikt, kogo poznał do tej pory, nie wzbudził w nim na tyle silnych emocji, by czuł się zaintrygowany.

― Dziękuję, Hobi ― odpowiedział, wciąż rozbawiony jego wyznaniem.

Z Hoseokiem poznał się jakieś dwa lata temu, kiedy mężczyzna przeniósł się do nich z wydziału narkotykowego. Z początku wydawał mu się nieco nieprzystępny i gdy Yoongi powiedział, że to właśnie on zostanie jego partnerem, nie był do końca przekonany, że to dobry pomysł. Początkowo nawet próbował się z tego wymigać, mówiąc, że woli pracować sam, ale Min nie dał za wygraną. Okazało się jednak, że stworzyli razem świetny team. Teraz dogadywali się niemal bez słów i Jung stał się jednym z jego najlepszych przyjaciół. Traktował go niemal jak brata, którego nigdy nie miał.

W tej chwili już nieco pijanego i cholernie upierdliwego brata.

― Och, kur-wa! ― zaklął nagle Jung. ― Spójrzcie na parkiet! ― zawołał. ― Sorry chłopaki, ale to matka moich dzieci, więc zobaczymy się później, hm? ― rzucił, po czym wychylił szybko kolejnego shota.

Nie fatygując się nawet, żeby zagryźć smak alkoholu cytryną, ruszył przed siebie, kołysząc biodrami, tanecznym krokiem kierując się w stronę parkietu.

Taehyung odprowadził go wzrokiem, po czym jeszcze przez dłuższą chwilę obserwował, jak jego przyjaciel bez żadnego skrępowania zagaduje do jednej z dziewczyn tańczących na parkiecie. Jak się domyślił, Jung zapewne rzucił w jej stronę kilka komplementów, bo ciemnowłosa wyraźnie się zawstydziła. Po chwili jednak uśmiechnęła się do niego nieśmiało i założyła pasmo ciemnych włosów za ucho, mrugając kokieteryjnie długimi rzęsami. Wyglądało na to, że ona również jest nim zainteresowana.

Nie dziwiło go to ani trochę. Mimo że teraz jego przyjaciel był lekko podchmielony, to tak naprawdę był bardzo atrakcyjnym mężczyzną. Bez problemu uwodził partnerki swoim promiennym uśmiechem. Był bystry i zabawny. Nie miał najmniejszego problemu ze zdobywaniem kobiet. Wręcz przeciwnie, te zdawały się do niego lgnąć jak muchy do miodu.

Czasem gdy na niego patrzył, zazdrościł mu tej swobody. On chyba nigdy nie odważyłby się na coś takiego, chociaż zapewne wiele osób, oceniając go jedynie po wyglądzie, spodziewałoby się po nim czegoś zupełnie innego. Gdy nie chodził w policyjnym mundurze, nosił się raczej na sportowo. Uwielbiał skórzane kurtki. Nieco dłuższe włosy często chował pod czapką, a ciemne oczy ukrywał za daszkiem swojej ulubionej baseballówki. Był pewny siebie, zabawny i wygadany. Nie narzekał też na powodzenie. Mimo swojej orientacji miał powodzenie zarówno u kobiet jak i u mężczyzn. Jednak po rozpadzie długoletniego związku, ciężko mu było na nowo komuś zaufać, a do tej pory nie poznał nikogo, kto by wzbudził jego zainteresowanie na tyle, by chciał zaryzykować. Od zerwania z Soohyunem rzucił się więc w wir pracy. Nieraz Min dosłownie wyrzucał go siłą z biura, nie mogąc znieść tego, że wciąż siedzi po godzinach.

― Hobi jest zalany, ale ma trochę racji ― odezwał się nagle głos obok niego, wyrywając go z zamyślenia.

Uniósł dłoń i przesunął nią po swoich ciemnych lokach, odgarniając palcami długą grzywkę, opadającą miękkimi falami na ciemne oczy, po czym westchnął i odwrócił się w stronę baru, opierając przedramiona na lekko wilgotnym od rozlanych trunków blacie. Wyciągnął dłoń, po jeden z kieliszków i ostrożnie przekręcił go w swoich palcach, wpatrując się w złoty płyn.

― Wiem ― przyznał. ― Po prostu... Sam nie wiem.

Milczeli przez dłuższy czas, stojąc niemal ramię w ramię. Taehyung wpatrywał się w kieliszek, a Min w niego. Czuł na sobie jego wzrok, mimo że nie miał odwagi podnieść na niego swojego wzroku. Dobrze wiedział, że jego szef dokładnie rozumie, co w tej chwili przeżywa. Obydwaj byli w tym miejscu z bardzo podobnych powodów.

Historię Yoongiego poznał jeszcze zanim dołączył do jego jednostki. Min nie był stąd. Wychowywał się w Daegu. Pochodził z jednego z najbiedniejszych dystryktów miasta. Gdy był jeszcze nastolatkiem, jego młodsza o dwa lata siostra przedawkowała narkotyki. Ktoś dał jej kokainę zmieszaną, Bóg jeden wie, z jakim gównem. To ukierunkowało całe jego dorosłe życie i doprowadziło go do pracy w jednostce. Przez kilka lat pracował też pod przykrywką, starając się doprowadzić przed sąd ludzi, odpowiedzialnych za sprzedaż narkotyków dzieciakom z jego dzielnicy. Wiedział, że to była dla niego osobista sprawa. Być może dlatego, doprowadził ją do samego końca, pozwalając, by ta zostawiła w jego duszy trwały ślad. Zapewne tak samo trwały, jak blizna, którą teraz mógłby zobaczyć, gdyby przeniósł na niego swój wzrok.

Nigdy o to nie pytał, ale Hoseok powiedział mu kiedyś, że to blizna po bójce, jaką mężczyzna stoczył z tym, który był odpowiedzialny za śmierć jego siostry. Wiedział też, że podczas próby jego zatrzymania doszło do strzelaniny między przestępcami a policją. W jej wyniku gangster został zabity przez jednego z agentów. Miał ochotę zapytać Mina, czy kiedykolwiek żałował, że to nie on pociągnął za spust, ale nigdy nie miał odwagi tego zrobić. Być może dlatego, że w głębi duszy i tak znał odpowiedź na to pytanie.

― To jakoś niedługo, prawda? ― zapytał nagle Yoongi, a Taehyung przełknął z trudem.

Nie rozmawiali dawno na ten temat, ale dobrze wiedział, o co dokładnie pyta jego przyjaciel. Tylko on w jednostce znał jego przeszłość. Gdy się tu przeniósł, poprosił, by ta informacja została utajniona. Nie chciał, by ktoś patrzył na niego przez pryzmat osiągnięć jego ojca albo, co gorsze, przez pryzmat jego śmierci. Do tej pory nie powiedział o tym Hoseokowi. Nie lubił o tym wspominać.

― Jutro mija dwadzieścia lat ― wydusił i uniósł do ust kieliszek z tequilą, by po chwili przechylić go i wlać całą zawartość wprost do gardła. Ostry alkohol drażnił nieprzyjemnie jego język i podniebienie, ale przez chwilę jakby specjalnie pozwolił na to. W końcu jednak chwycił kawałek cytryny i zagryzł na nim swoje zęby. ― Pójdę już ― rzucił, odstawiwszy kieliszek na bar z głośnym brzdękiem.

Już chciał wyminąć przyjaciela, gdy ten wyciągnął rękę i chwycił za jego przedramię, zaciskając palce na jego skórze. Taehyung w końcu uniósł wzrok i napotkał ciepłe spojrzenie starszego o kilka lat mężczyzny. Jego wzrok mimowolnie podążył w kierunku lekko czerwonej blizny, która przecinała jego prawe oko, kończąc się na kości policzka.

― Gdybyś chciał pogadać... ― powiedział Yoongi.

― Dzięki ― odpowiedział Kim, unosząc na kilka sekund kąciki warg. ― Dasz sobie radę z Hobim? Być może trzeba będzie... ― zaczął, ale starszy nie pozwolił mu dokończyć.

― Jasne ― przerwał mu. ― Obiecuję, że odstawię go do domu w jednym kawałku.

Taehyung skinął i wyminął szefa, powoli kierując się w stronę wyjścia. Z trudem przecisnął się przez parkiet, starając się w miarę zwinnie wyminąć tańczących ludzi, co wcale nie było takim prostym zadaniem. Gdy w końcu dotarł do drzwi, pchnął je szybko i wyszedł na zewnątrz. Dopiero gdy ciężkie, drewniane drzwi zatrzasnęły się za nim, odetchnął głęboko, wciągając do płuc rześkie powietrze. Było już dosyć późno. Nie patrzył na zegarek, ale domyślał się, że jest zapewne około trzeciej lub czwartej w nocy. Gdy wychodził, było ciepło, więc nie zabrał ze sobą kurtki. Teraz jednak trochę żałował, że miał na sobie jedynie koszulkę z krótkim rękawem. Nie miał ochoty jednak łapać taksówki. Do swojego mieszkania miał jedynie jakieś dwadzieścia minut drogi, więc postanowił wrócić na piechotę. Wsunął dłonie do kieszeni czarnych spodni i ruszył przed siebie, kuląc nieznacznie ramiona.

Gdy pokonał dwie przecznice, na ulicy nie było już niemal nikogo. Jedynie sporadycznie mijało go jakieś auto, zmierzające w stronę bardziej ruchliwych dzielnic, usłanych licznymi pubami i klubami, które wciąż jeszcze tętniły życiem. Znał tę drogę na pamięć. Chodził tędy milion razy. Im dłużej szedł jednak, tym bardziej miał wrażenie, że nie jest sam. Mógłby przysiąc, że czuje na sobie czyjś baczny wzrok. Rozejrzał się na boki, a potem za siebie. Nikogo jednak nie było w pobliżu, a dźwięki docierały do niego jedynie z oddalonych o kilkanaście metrów pubów.

Ignorując to dziwne uczucie, kontynuował na przód. Nie obawiał się o swoje bezpieczeństwo. Jego ciało było szczupłe, ale niezwykle silne i wytrzymałe. Przez ostatnie lata niemal codziennie pracował nad swoją kondycją. Pływał, biegał, chodził na siłownię. Potrafił się posługiwać niemal każdą bronią. Miał niesamowicie celne oko, a do tego kilka lat temu zrobił kurs taekwondo, zdobywając czarny pas. Znał to miasto i te ulice. Wiedział, jak myśleli przestępcy. Nie czuł więc lęku. To było zupełnie inne uczucie. Był niemal przekonany, że ktoś go śledzi.

Gdy mijał jedną ze ślepych uliczek, która znajdowała się jedynie na kilka metrów od jego domu, coś nagle przykuło jego uwagę. Kątem oka dostrzegł jakiś cień i zatrzymał się, by spojrzeć w głąb alejki. Na pierwszy rzut oka wydawała się pusta, jednak z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu jego puls przyspieszył. Ściągnął razem swoje brwi i zrobił dwa kroki do przodu, uważnie stawiając stopy na krzywym chodniku.

— Halo? — zawołał. — Jest tu ktoś?

Gdy w odpowiedzi usłyszał jedynie jakiś bliżej niezidentyfikowany szelest, ponownie zrobił kilka kroków do przodu. Jego ciało napięło się, szykując do odparcia ataku. Ugiął lekko kolana i przesunął wzrokiem po alejce. Było ciemno, a w pobliżu nie znajdowała się żadna latarnia, ciężko więc było dostrzec, co dokładnie się tu znajduje.

W głębi dostrzegł kilka kontenerów na śmieci. Po przeciwnej stronie stało jakieś stare, wyraźnie już zniszczone auto. Maska była przerdzewiała, powgniatana i pokryta jakimś słabej jakości graffiti, które zapewne miało być podpisem jakiegoś pseudo artysty. Szyby auta były powybijane. Obok sflaczałych opon dostrzegł kilka odłamków szkła, które odbijały jedyne wkradające się do alejki światło, które pochodziło z ostro rażącego neonowego szyldu, należącego do jednego ze sklepów, znajdującego się po przeciwnej stronie ulicy.

— Kto tu jest? — zapytał, gdy kątem oka dostrzegł jakiś ruch.

Jednak i tym razem jego pytanie nie doczekało się odpowiedzi. Zaklął niemal bezgłośnie i jeszcze raz zrobił kilka kroków naprzód, zbliżając się w stronę kontenera. Jego zmysły zaczęły się wyostrzać, stawiał ostrożnie stopy, by przypadkiem nie zagłuszyć nawet najmniejszego szelestu, który mógłby mu zdradzić, gdzie jest napastnik. Jego prawa dłoń zbliżyła się w stronę prawego biodra, przy którym zazwyczaj miał broń, mimo że dobrze widział, że jego służbowy Smith & Wesson leży teraz zabezpieczony w skrytce pod łóżkiem w jego mieszkaniu. Im dłużej tu przebywał, tym bardziej był przekonany, że ktoś się przed nim ukrywa.

Nie zadając jednak więcej pytań, pokonał ostatnie dzielące go metry, wciąż zważając na to, by stawiać ostrożnie stopy na chodniku i co jakiś czas zerkać, czy przypadkiem nikt nie próbuje go zajść od tyłu. Gdy kontener znajdował się na wyciągnięcie ręki, dostrzegł, że na jego górnej części znajduje się jakaś płachta lub koc, pod którym mógłby się ukryć dorosły człowiek. Wstrzymał więc powietrze i ostrożnie wyciągnął dłoń. Jego ręka nie drżała. Był nadzwyczaj spokojny. Gdy poczuł pod opuszkami palców nieco szorstką tkaninę, zacisnął na niej pięść i szybkim, zdecydowanym ruchem pociągnął ją w swoją stronę.

— Kurwa mać! — zaklął głośno, odskakując o krok w tył, gdy nagle spod płachty wyłoniło się ogromne, czarne ptaszysko i z głośnym skrzekiem wzbiło się w powietrze. — Ja pierdolę! — dodał, kładąc prawą dłoń na wysokości swojego galopującego szalenie serca i przez chwilę starał się wyrównać niespokojny oddech.

Dopiero po chwili był w stanie ponownie się poruszyć. Przesunął dłonią po ciemnych włosach, po czym pochylił się i chwycił w prawą dłoń koc, który chwilę temu ściągnął z kontenera. Cisnął go ponownie na poprzednie miejsce. Gdy to robił, dostrzegł kątem oka, że coś ciemnego spadło na ziemię obok jego stóp. Było jednak na tyle ciemno, że nie był w stanie powiedzieć co to. Pochylił się więc i chwycił przedmiot w swoje palce. Dopiero gdy uniósł dłoń i pozwolił, by to, co w niej trzymał, zostało oświetlone resztkami wdzierającego się do alejki światła, dostrzegł, co tak naprawdę właśnie znalazł — czarne pióro.

— Cholerny ptak — prychnął, po czym wyrzucił pióro na ziemię, pozwalając, by opadło na chodnik obok jego stóp i odwrócił się na pięcie, by ponownie skierować się w stronę swojego mieszkania.

***

Taehyung wsunął szybko okulary przeciwsłoneczne na oczy i pochylił delikatnie głowę, ruszając szybko przed siebie. Było dosyć pochmurno. Wyglądało wręcz na to, że niedługo może zacząć padać, mimo to nadmiar bodźców bardzo go drażnił. Wydawało mu się, że głowa za chwilę mu pęknie i dosłownie rozpadnie się na pół. Wczoraj był niemal pewny, że wcale tak dużo nie wypił. Rano jednak przeklinał wszystkie wybory poprzedniego wieczoru, gdy obudził się z kacem, jakiego od dawna nie czuł.

Jego głowa zdawała się ważyć tonę, czuł nieprzyjemne pulsowanie w skroniach, a jego zmysły wydawały się nadzwyczaj wyczulone. Nawet jadąc tutaj, nie włączył muzyki, którą zawsze lubił umilać sobie jazdę, bo obawiał się, że dźwięki gitary elektrycznej to zdecydowanie zbyt wiele na jego dzisiejsze możliwości. Od rana nic nie zjadł, bo na samą myśl o jedzeniu, zawartość żołądka podchodziła mu do gardła. Udało mu się jedynie wypić kilka łyków gorącej kawy. Wciąż wydawało mu się, że czuje na języku charakterystyczny smak tequili i w myślach uroczyście przysięgał, że już nigdy więcej nie weźmie jej do ust, obiecując sobie przy tym, że jeśli jeszcze raz Yoongi powie mu, że to polecenie służbowe, od razu złoży prośbę o przeniesienie do innej jednostki.

Wiedział, że to nie będzie ani miły, ani łatwy dzień, zważywszy na rocznicę, o której nie mógł i nie potrafił zapomnieć, a dodatkowo kac sprawiał, że naprawdę zaczynał żałować, że w ogóle zdecydował się wstać z łóżka. Miał dzisiaj wolne, więc gdyby tylko chciał, mógłby się zaszyć pod kołdrą i spędzić dzień przesypiając go, bądź jedynie wegetując na miękkim materacu, wpatrując się w popękany sufit swojego mieszkania. Nie wybaczyłby jednak sobie tego, gdyby tu nie przyszedł.

To była już tradycja. Przychodził tu co roku, dokładnie o tej samej godzinie, niezależnie od tego, jaka by nie była pogoda i jakby on sam się nie czuł. I tak zawsze tego dnia czuł się niemal tak, jakby jakaś niewidzialna pięść zgniatała jego gardło i ugniatał pierś. Równie dobrze mogła teraz zgniatać jego głowę.

Szedł dosyć szybkim, równym krokiem. Znał tę drogę tak dokładnie, że nie musiał nawet się rozglądać. Jego ciało skręcało w odpowiednie alejki, kierując go w głąb cmentarza. Im bliżej się znajdował, tym mocniej zaciskał dłoń na bukiecie białych róż, które ściskał w prawej ręce. Zawsze przynosił właśnie takie kwiaty. To były ulubione kwiaty jego matki.

W końcu dotarł do odpowiedniej alejki i szybko pokonał ostatnie metry, by po chwili zatrzymać się nad nieco już zniszczonym przez czas grobem. Kucnąwszy, przez kilka minut jedynie wpatrywał się w starą, czarno białą fotografię przedstawiającą jego rodziców. Było to zdjęcie zrobione niebawem po jego narodzinach, jeszcze w szpitalu. To jego ciotka wybrała właśnie tę fotografię. Twierdziła, że to wtedy byli najszczęśliwsi i pragnęła, by to właśnie takich ich zapamiętał.

Tak naprawdę jego wspomnienia coraz bardziej się zacierały. Czasem wydawało mu się, że być może to był jedynie sen. Nie był pewny, co było prawdziwym wspomnieniem, a co jedynie wytworem jego umysłu. Jedyne czego nie potrafił zapomnieć, nawet gdyby bardzo chciał, to tamten dzień.

Ten dzień, kiedy ktoś postanowił zniszczyć ich rodzinę.

Dzisiaj mijało dokładnie dwadzieścia lat od tamtych wydarzeń, a on wciąż nie mógł zapomnieć, jak jako mały chłopiec stał na progu domu jego ciotki, gdy ta w rozpaczy osunęła się na trawnik, a potem roniła krokodyle łzy w objęciach jednego z policjantów. Pamiętał, jak czerwone i niebieskie światła policyjnego radiowozu przemykały po jej twarzy wykrzywionej w bólu, kiedy pytała: „Jak ja mam mu to powiedzieć? Jak?"

Niewiele pamiętał z momentu ich rozmowy. Zapewne szok był na tyle silny, że te nieprzyjemne słowa nie zapisały się na trwałe w jego pamięci. Pamiętał jednak, że zaraz po tym jak policja przyjechała do domu jego ciotki, zabrano ich jednym z radiowozów na posterunek policji. On wciąż miał na sobie piżamę w Spidermana, którego wtedy uwielbiał. A potem siedzieli tam przez długie, długie godziny, które zdawały się ciągnąć w nieskończoność.

— To dla ciebie, mamo — odezwał się w końcu, unosząc delikatnie bukiet, jakby chciał go komuś zademonstrować. — Twoje ulubione — dodał, po czym ostrożnie wsunął bukiet do kamiennego wazonu.

Gdy układał kwiaty, jeden z pąków odpadł. Złapał go niemal w locie, w ostatniej chwili powstrzymując przed upadkiem, po czym przez chwilę przyglądał się białej róży. Nie wyrzucił jej jednak, poprawił pozostałe kwiaty i wciąż trzymając oderwany pąk w dłoni, spojrzał na imiona swoich rodziców wyryte w zimnym marmurze.

— Ty, tato, pewnie jesteś ciekawy, jak poszła nam ostatnia sprawa, o której ci opowiadałem... — kontynuował. — Dorwaliśmy ich — dodał, unosząc mimowolnie kąciki ust w delikatnym uśmiechu. — Byłbyś ze mnie dumny. Byłbyś cholernie dumny...

Taehyung zamilkł, czując, że nie jest w stanie dalej mówić. Dzisiejszy dzień był wyjątkowo ciężki. Wydawać by się mogło, że skoro minęło dwadzieścia lat, w końcu będzie łatwiej, ale dzisiejszy dzień udowadniał mu, że wcale tak nie jest. Przesunął dłonią po włosach, przeczesując palcami ciemne kosmyki, czując, jak jego gardło zaciska się boleśnie.

— Nie mogę uwierzyć, że to już dwadzieścia lat — szepnął, jakby obawiał się, że ktoś mógłby go usłyszeć, mimo że w pobliżu nie było ani jednej żywej duszy.

Nagle, jakby wyrwany z zamyślenia, wsunął dłoń do kieszeni kurtki i wyjął z niej niewielki znicz, który kupił przed przyjściem tutaj. Uniósł pokrywkę i chwycił za zapałki. Wyjął jedną i potarł jej końcówką o draskę, chcąc ją podpalić, ale ta jedynie złamała się tuż przy główce. Wyjął więc kolejną i uczynił z nią to samo, ale również i ta nie chciała się podpalić. Przesunął nią kilka razy, ale jedynie uszkodził łatwopalną masę, która pokrywała główkę zapałki. Zaklął więc pod nosem i z nieukrywaną irytacją wyciągnął kolejną. Tym razem jednak wystarczyło, by przesunął po dresce, by główka zajęła się żółtym płomieniem. Podpalił ostrożnie knot i szybkim machnięciem zgasił ogień. Ponownie nakrył znicz i ustawił go na grobie rodziców.

Resztę czasu spędził, po prostu wpatrując się w imiona wyryte na nagrobku. Nie mógł skupić myśli. Nie wiedział też, co więcej mógłby powiedzieć. Nie wiedział, jak wyrazić słowami to, co teraz czuł. Gdy nieco się uspokoił, w końcu poczuł, że jest gotowy, by stąd pójść. Wyciągnął dłoń i przesunął opuszkami palców po zimnej mogile z czułością, jakby w ten sposób chciał się z nimi pożegnać, po czym wstał. Jeszcze raz spojrzał na dłoń, w której wciąż trzymał biały pąk i przez chwilę obracał go w palcach. Zwilżył wargi, powoli sunąc po nich językiem i westchnął głośno.

— Pójdę już — powiedział, jakby czuł potrzebę, by się wytłumaczyć. — I tak się dzisiaj zasiedziałem... — to mówiąc, ukłonił się delikatnie, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie.

Na cmentarzu nie było niemal żywej duszy. Jedynie kilka alejek dalej dostrzegł starszą kobietę. Staruszka stała tyłem do niego i nie zwracała na niego najmniejszej uwagi. Wyglądała na pogrążoną w modlitwie. Miała zamknięte oczy i lekko pochyloną głowę. Mimo to miał to samo dziwne wrażenie, co wczoraj, gdy wracał do domu. Wydawało mu się, że ktoś go obserwuje. Rozejrzał się dookoła i mimowolnie przyspieszył kroku. Nagle jednak dostrzegł coś kątem oka. Uniósł szybko prawą dłoń, w której wciąż trzymał oderwany pąk białej róży i chwycił za swoje okulary przeciwsłoneczne, chcąc je zdjąć z oczu, by lepiej się przyjrzeć temu, co zobaczył. Zanim jednak zdążył zsunąć okulary, jakieś wielkie ptaszysko podleciało do niego, wyrywając mu z ręki kwiat.

— Co do...!? — zaczął, ale urwał szybko.

Ściągnął okulary i podążył wzrokiem za ptakiem. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale był niemal pewny, że to ten sam ptak, którego widział wczoraj w tej ciemnej alejce. Był duży i czarny jak smoła. Z tej odległości było ciężko powiedzieć na pewno i nie znał się zbyt dobrze na gatunkach ptaków, ale był przekonany, że to kruk. Przez chwilę podążał wzrokiem za jego rozłożystymi skrzydłami. Był przekonany, że ten odleci gdzieś w siną dal. Tym razem jednak, ku jego zdziwieniu, ptak zatrzymał się na jednym z nagrobków kilka metrów od niego. Rozchyliwszy dziób, kruk pozwolił, by biały pąk opadł na grób, jakby chciał, by to właśnie tam zostały złożone te kwiaty.

Taehyung ściągnął razem swoje brwi i szybko przesunął językiem po dolnej wardze, czując, że zaschło mu w ustach. Przez chwilę stał w miejscu niemal jak sparaliżowany, jedynie wpatrując się w ptaszysko i mimo że to mogło wydawać się niewiarygodne, był przekonany, że to dziwne zwierzę również mu się przygląda, jakby czekało na jego reakcję. Zaintrygowany zrobił ostrożnie kilka kroków do przodu, zmniejszając dzielący ich dystans. Był niemal pewny, że za chwilę kruk odleci, spłoszony jego obecnością podobnie jak wczoraj, ale tym razem nic takiego się nie wydarzyło.

Zachęcony, zbliżył się jeszcze bardziej, aż w końcu zatrzymał się dosłownie na dwa kroki od niego. Przez dłuższą chwilę przyglądał się mu z uwagą. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie widział tak dużego kruka. Był piękny. Jego czarne jak smoła pióra niemal błyszczały. Zwierzę cały czas siedziało na nagrobku, przyglądając mu się ciemnymi ślepiami.

— Czego ty ode mnie chcesz, hm? — zapytał, zanim zdążył się zorientować, że wypowiedział te słowa na głos.

Cieszył się, że w pobliżu nie było nikogo. Zapewne widząc, jak rozmawia z ptakiem, stojąc na środku cmentarza, wzięliby go za totalnego wariata. Wydawało mu się jednak, że na jego słowa, kruczysko przekręciło łeb, jakby przysłuchiwało się jego słowom.

— Chyba zaczynam wariować... — mruknął jednak sam do siebie, reflektując się, jak niedorzeczne jest to, że rozmawia z ptakiem.

Odwrócił się na pięcie i już miał ruszyć przed siebie, gdy nagle kruk za jego plecami wydał z siebie głośny skrzek i zatrzepotał szybko skrzydłami. Taehyung odruchowo spojrzał za siebie. Czemu miał dziwne wrażenie, że ten głupi zwierzak chce mu coś przekazać? Ponownie przez chwilę mu się przyglądał, w końcu jednak przesunął wzrok nieco niżej. Praca w wydziale nauczyła go tego, że powinno się szukać wskazówek wszędzie. Spojrzał więc na grób, na którym przysiadło ptaszysko.

Grób był stary, mocno zaniedbany, jakby nie było tu nikogo od wielu lat. Nie wiedział dlaczego, ale poczuł dziwny smutek na myśl, że ktokolwiek tu spoczywa, najwyraźniej został już dawno zapomniany przez swoich bliskich. Pchnięty jakimś dziwnym impulsem, zrobił krok do przodu i ostrożnie wyciągnął dłoń, by odgarnąć na bok liście winorośli, która zasłaniała niemal cały nagrobek. Dopiero gdy to zrobił, mógł dostrzec ledwo już widoczne epitafium wyryte w szarym kamieniu.

"To live in the heart of those we love, is never to die".

To zdanie wypełniło jego ciało dziwnym poczuciem smutku, nostalgii. Ktokolwiek tu leżał, kiedyś był dla kogoś bardzo ważny. Odsunął mocniej jeszcze kilka gałęzi winorośli, chcąc przeczytać nazwisko. Nie wiedział, dlaczego było to nagle dla niego tak istotnie. Nie znał tej osoby. Patrząc na to, w jakim stanie był teraz ten grób, ten ktoś z pewnością zmarł już wiele lat temu, ale coś podpowiadało mu, że powinien to zrobić. Gdy w końcu dokopał się do napisu, dostrzegł, że ten jest już ledwo widoczny, a powierzchnia płyty nagrobnej spękana. Z trudem jednak dopatrzył się, że był to grób rodziny. Byli to rodzice i ich dziecko. Wszyscy troje zmarli w tym samym dniu, więc domyślił się, że musiał to być jakiś tragiczny wypadek. Po chwili dostrzegł też, że chłopczyk miał niespełna sześć lat w chwili swojej śmierci i coś nagle ścisnęło go w piersi.

Gdyby żył, teraz byłby niemal w jego wieku.

Ale być może tak było dla niego lepiej? Gdyby żył, czułby się pewnie tak samo jak on. Być może to jego by tu teraz spotkał zamiast tego dziwnego ptaszyska, które wciąż zdawało się w niego wpatrywać swoimi ciemnymi ślepiami. Wyciągnął dłoń i chwycił ostrożnie różę, którą chwilę temu wypuścił ptak ze swego dzioba i wsunął ją ostrożnie do niemal już całkowicie zniszczonego wazonu, po czym wstał. Uniósł wzrok, by ponownie spojrzeć na kruka, ale zanim zdążył to zrobić, ptaszysko zerwało się do lotu i w kilka sekund zniknęło nad koronami drzew.

Taehyung ruszył w stronę wyjścia, kuląc się nieco bardziej pod wpływem zimnego wiatru. Odkąd tu przyszedł, temperatura wyraźnie się obniżyła, wiatr przybrał na sile, a niebo zachmurzyło się jeszcze mocniej. Czuł w powietrzu wilgoć i był niemal pewny, że za chwilę zacznie padać. Przyspieszył więc kroku, ale zanim dotarł do końca ścieżki, poczuł na swoim policzku pierwsze krople deszczu. Wsunął szybko kaptur czarnej bluzy na głowę, chowając pod nim swoje ciemne włosy i niemal biegiem ruszył w stronę auta, które zaparkował kilka metrów od głównej bramy. Wystarczyło jednak jedynie kilka sekund, a deszcz przybrał tak mocno na sile, że resztę drogi pokonał biegiem, starając się jak najszybciej pokonać dystans, który dzielił go od auta. Gdy tak biegł, mógłby przysiąc, że za plecami słyszał głośne krakanie kruka, przypominające donośny śmiech.

***

Gdy Jeongguk otworzył oczy, otaczał go całkowity mrok. Nie wiedział, gdzie się znajduje. Miał taki mętlik w głowie, że nie potrafił pozbierać myśli. Ruszył ostrożne przed siebie, sunąc dłońmi po ścianach wąskiego korytarza, w którym się znajdował. Jego oddech był szybki, chaotyczny, jakby przed chwilą przebiegł maraton, ale nie miał pojęcia, jak w ogóle się tu znalazł. Rozchylił wargi, by krzyknąć, ale z jego ust nie wydobywały się żadne słowa. Zaczął więc biec, chcąc jak najszybciej wydostać się z tego dziwnego pomieszczenia. Wydawało mu się, że wszystko wokół wiruje, chociaż mrok, w którym był pogrążony, uniemożliwiał mu dostrzeżenie czegokolwiek.

Nie wiedział nawet, jak długo biegł. Mięśnie jego ud paliły żywym ogniem, płuca kurczyły się boleśnie przy każdym urywanym oddechu. Pot spływał po jego silnych plecach, staczając się wzdłuż kręgosłupa. Kilka kropli zrosiło jego skronie, przyklejając długie, kruczoczarne włosy do czoła. Gdy poczuł jednak, że coś kapie na jego twarz, uniósł dłoń i otarł szybko swój policzek. Wyczuwając zimno i wilgoć pod palcami, zmarszczył razem swoje brwi. Zanim jednak zdążył się nad tym dobrze zastanowić, nagle do jego uszu wkradł się charakterystyczny szum, który mógł oznaczać tylko jedno — deszcz.

Czując, jak krople rozbijają się na jego twarzy, zamrugał kilka razy i nagle dostrzegł, że dotychczasowy mrok przed jego oczami powoli zamienia się w coś innego. Jakiś dziwny, rozmazany obraz, którego wciąż nie mógł rozpoznać. Było mu niedobrze. Czuł się tak, jakby ktoś go czymś odurzył albo jakby w jego żyłach krążyły promile alkoholu, chociaż wiedział, że nie wypił ani grama. Miał sucho w ustach, jego wargi były lekko popękane, jakby nie pił od wielu godzin.

Zamrugał jeszcze kilka razy i nagle zorientował się, że wcale nie stoi, a leży. Miał pod sobą mokrą od deszczu ziemię, która lepiła się do jego ciała. Bolało go wszystko, jakby dopiero co przebiegł maraton albo spadł z dużej wysokości, zmusił się jednak, by dźwignąć się do góry na silnych, wytatuowanych przedramionach. Dopiero gdy udało mu się podnieść do pozycji siedzącej, jego wzrok przyzwyczaił się do światła na tyle, że był w stanie dostrzec to, co znajdowało się przed nim.

— Co do...?! — wydusił z trudem.

Jego głos zabrzmiał dziwnie obco. Był zachrypnięty, jakby od dawna nie odezwał się ani słowem. Zdezorientowany, rozejrzał się szybko dookoła, nie rozumiejąc, co się właściwie dzieje i jak w ogóle się tu znalazł. Po jego lewej stronie znajdowało się jakieś wysokie, rozłożyste drzewo, a po prawej dostrzegł wijącą się winorośl. Kilka pnączy zaplątanych było wokół jego przedramienia. Z każdą mijającą chwilą deszcz przybierał na sile, jego ciemne, sięgające ramion włosy, kręciły się od wilgoci i lepiły się do jego twarzy.

Jeongguk spojrzał na swoje nogi i dostrzegł, że jego ciało jest nagie, brudne od wilgotnej ziemi, na której leżał, bóg jeden wie, jak długo. Dźwignął się mocniej, nie będąc pewnym, czy będzie w stanie podnieść się na nogi i poczuł, że przywiera plecami do czegoś twardego i zimnego. Wzdrygnął się na to nieprzyjemne uczucie i odwrócił na tyle, by spojrzeć, co znajduje się za jego plecami. To, co dostrzegł, sprawiło, że cała zawartość żołądka podeszła mu do gardła, mimo że czuł, że nie jadł od długiego czasu.

Wyciągnął dłoń i odgarnął pnącza winorośli, które zakrywały mogiłę, o którą do tej pory się opierał. Jego serce zaczęło bić jak oszalałe, kiedy opuszkami palców przesunął po ledwo widocznym imieniu — Jeon Jeongguk.

Wystarczyło jednak, by jego palce zetknęły się z zimną mogiłą, a w jego głowie pojawił się obraz, którego wcale nie chciał pamiętać. Do uszu wkradł się dźwięk strzałów. Wołanie ojca. Krzyk matki.

Nie mogąc znieść tych wspomnień, złapał się za głowę, starając się zasłonić uszy rękoma, jakby dzięki temu mógł zagłuszyć te okropne dźwięki. Z każdą minutą jednak do jego głowy wdzierało się coraz więcej chaotycznych obrazów. Pisk opon. Polecenie ojca, by jego matka uciekała. Dźwięk szarpaniny. Wystrzał z broni palnej. Hałas tłuczonego szkła. Krzyk. Szloch. Przyspieszony oddech. Głośne bicie serca matki tuż przy jego uchu. Kolejny wystrzał. Jeden. Drugi. Trzeci... Metaliczny zapach krwi. Strach. Ból. Światła karetki. Dźwięk szpitalnej aparatury.

A potem już tylko cisza i mrok...

Te dźwięki zdawały się dosłownie rozrywać jego bębenki, chociaż to wszystko działo się jedynie w jego głowie. Z trudem dźwignął się na nogi i słaniając się, ruszył przed siebie, cały czas trzymając się za głowę, by powstrzymać te okropne wspomnienia.

Nie chciał pamiętać.

Nie potrafił zrozumieć, co tak naprawdę się stało. Dlaczego tu był? Nie pamiętał, jak się tu znalazł. Nie rozumiał, co robił na cmentarzu niemal w środku nocy. Dlaczego na mogile obok imion jego rodziców ktoś wyrył jego imię? Dlaczego nie był sobie w stanie przypomnieć, co robił kilka godzin temu? Co robił wczoraj, czy chociażby tydzień temu.

Jedyne, co pamiętał to ten wieczór.

Ten koszmarny wieczór.

Czy to wydarzyło się naprawdę?

To nie mogła być prawda. To musiał być jedynie zły sen.

Nie wiedział, gdzie ma iść, ani tak naprawdę gdzie dokładnie się znajduje. Czy ktoś go porwał i porzucił tu jego ciało, mając nadzieję, że umrze?

Był całkowicie nagi, jego skóra była brudna od błota i mokra od deszczu, który lał się strumieniami z niemal czarnego już nieba. Jego ciało dygotało z zimna, więc otulił się własnymi ramionami, przyspieszając kroku. Musiał znaleźć coś do ubrania i jakieś miejsce, by móc się schronić i ogrzać.

Nie miał pojęcia, która jest godzina, ale po panującym mroku szybko ocenił, że musi być już późno. Podejrzewał, że jest już zapewne środek nocy. Przebiegł szybko przez ulicę i skierował się w stronę, z której dobiegł go dźwięk nieco stłumionych basów. Wyglądało na to, że ktoś robi jakąś imprezę albo w pobliżu musiał znajdować się jakiś bar. Deszcz zdawał się nieco zmniejszać, ale mimo to na chodniku było wiele kałuż. Nie przejmując się tym jednak, wbiegał w nie bosymi stopami, szybko kierując się przed siebie.

Z każdą chwilą muzyka, która wcześniej była jedynie zniekształconym hałasem, przybierała na sile. Już był w stanie rozpoznać słowa piosenki oraz każdy instrument, który został zastosowany w podkładzie muzycznym. Do jego uszu wkradł się również dźwięki przekrzykujących muzykę głosów, którym co jakiś czas wtórował głośny śmiech. W końcu dostrzegł, że w ogródku w jednym z domów znajduje się kilku młodych mężczyzn. Było ich czterech, może pięciu. Nie widział ich dokładnie, gdyż stali skryci w garażu, chroniąc się przed deszczem. Z głośników auta, wydobyły się dźwięki dosyć głośnej muzyki.

Nie zastanawiając się długo, przebiegł przez ulicę i wszedł na posesję. Czuł pod stopami mokrą trawę, która nieprzyjemnie kłuła jego bose stopy, nie miał jednak zamiaru się zatrzymywać. Szanse na to, że o tej porze znajdzie kogoś innego, tym bardziej w taką pogodę, graniczyły niemal z cudem. Zbliżył się do ogrodzenia i zacisnął na nim swoje palce. Podciągnął się i jednym zwinnym ruchem przeskoczył na drugą stronę, tym samym zwracając uwagę mężczyzn. Kilku z nich roześmiało się głośno na jego widok, wskazując na niego palcami.

— Ej, ty! To prywatna posesja! — zawołał jeden z nich.

Jego ton był surowy. Twardy. Wyraźnie wzburzony. Jak Jeongguk się domyślił, to on zapewne był właścicielem tego domu.

— Koleś, chyba gdzieś zgubiłeś ubranie! — zawtórował drugi, zanosząc się głośnym śmiechem. Odrzucił głowę do tyłu, po czym zatoczył się na tyle, że musiał wesprzeć się na mężczyźnie, który stał po jego prawej stronie. — Widziałeś go?! — zapytał. — Czyżby mamusia nie nauczyła cię, jak się samemu ubierać?

— A może jakaś laska go wyrzuciła? — dodał kolejny, również się śmiejąc.

Jeongguk nic nie odpowiedział na ich zaczepki. Jedynie uważnie przeskanował ich sylwetki, szybko oceniając, które z ich ubrań mogłyby mu się przydać. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale gdy tak na nich patrzył, miał wrażenie, jakby jego umysł dokładnie analizował ich wymiary niemal z precyzyjną dokładnością. Wydawało mu się, że słyszy bicia ich serc, ich oddechy. Jakby jego zmysły były bardziej wyczulone. Za plecami usłyszał krakanie i po chwili dostrzegł, że tuż nad jego głową przelatuje wielki, czarny ptak. Kruk usiadł na dachu garażu naprzeciwko niego tuż nad głowami mężczyzn. Przez chwilę uważnie mu się przyglądał, zafascynowany.

— Wynoś się stąd! — warknął nagle ten wysoki, postawny mężczyzna, którego wziął za właściciela i ruszył w jego stronę.

Dopiero słysząc jego głos, Jeongguk ponownie spojrzał na zebranych mężczyzn. Wciąż nic nie mówiąc, ruszył w ich stronę i, zatrzymawszy się jedynie na krok od nich, ponownie zmierzył ich uważnie swoimi ciemnymi oczami. Z tej odległości mógł wyczuć wyraźną, cierpką woń alkoholu.

— Od ciebie wezmę jeansy — powiedział nagle, wskazując na mężczyznę w kucyku po swojej prawej. — Od ciebie kurtkę — to mówiąc, wskazał na jednego z chłopaków, chowających się w głębi garażu, po czym przeniósł wzrok na właściciela domu i zmierzył go uważnie od stóp do głów. — A od ciebie chcę buty — ocenił, wskazując jego czarne, ciężkie obuwie. — Koszulki wszyscy macie strasznie chujowe — dodał, wyginając wargi w zawadiackim uśmiechu.

Słysząc jego słowa, wszyscy zebrani zaczęli spoglądać po sobie, jakby nie dowierzając temu, co przed chwilą wydobyło się z jego ust, by po chwili zanieść się głośnym śmiechem, jakby właśnie usłyszeli najśmieszniejszy żart świata.

— Bardzo zabawne — prychnął ten w kucyku, wskazując na niego palcem wyraźnie rozbawiony, po czym uniósł do ust butelkę soju i upił kilka kolejnych łyków alkoholu. — Nie wiem, co brałeś, koleś, ale chyba przesadziłeś.

— To nie jest żart — odpowiedział Jeon, robiąc krok w jego stronę. — Masz zbliżoną sylwetkę do mojej. Twoje jeansy będą na mnie pasować niemal idealnie — dodał z pełną powagą.

Właściciel mieszkania pokonał dzielący ich dystans i, wyciągnąwszy dłoń, zacisnął ją na jego ramieniu.

— To nie są żarty, koleś! — warknął. — Wynoś się, zanim któryś z nas ci pomoże!

Jeongguk przeniósł spojrzenie na mężczyznę. Przyjrzał się uważnie jego twarzy, po czym bez słowa przesunął wzrok na dłoń, zaciskającą się boleśnie na jego ramieniu.

— Radzę ci zabrać rękę, jeśli nie chcesz jej stracić — powiedział niskim, pewnym głosem, jednocześnie powracając do ciemnych oczu mężczyzny.

Tamten jednak najwyraźniej nie miał zamiaru dać za wygraną. Jego palce jedynie zacisnęły się mocniej, boleśnie wbijając się w jego skórę. Jeongguk zacisnął szczękę, czując nagły przypływ złości. Adrenalina powoli zaczęła buzować w jego krwi. Szybko wyciągnął prawą dłoń i zacisnął ją na nadgarstku mężczyzny. Pociągnął za jego rękę i jednym sprawnym ruchem powalił go na ziemię, dociskając jego ciało do mokrego trawnika.

Gdy przytrzymywał mocno jego ramiona za plecami, starając się go unieruchomić, dostrzegł kątem oka, że blondyn, który dotąd znajdował się wewnątrz garażu, poderwał się na równe nogi. W jego dłoni dostrzegł coś błyszczącego i tyle wystarczyło, by wiedział, że tamten ma w dłoni jakiś nóż lub scyzoryk. Nie zdążył jednak wyprostować sylwetki, gdy nagle ktoś rzucił się na jego plecy i zaczął go dusić, oplatające silne ramię wokół jego szyi.

Nie wiedząc dlaczego, ale z jego warg wyrwał się głośny śmiech. Poczuł w sobie jakiś dziwny przypływ siły i wydawało mu się, że jego i tak już czułe zmysły, wyostrzają się jeszcze bardziej. Chwycił za ramię, oplecione wokół jego szyi i, pochyliwszy się do przodu, przerzucił napastnika przez swoje ramię. Gdy się odwrócił za siebie, dostrzegł kolejnych trzech mężczyzn. Kilka sekund wystarczyło jednak, by w jego głowie pojawiła się szybka analiza otoczenia i broni, która spoczywała w ich dłoniach.

Zanosząc się głośnym śmiechem, ruszył szybko przed siebie, wskoczył na niewielki murek, a odbiwszy się od niego, wdrapał się na dach garażu, wchodząc na niego z łatwością i ze zwinnością dzikiego kota. Zanim tamci zdążyli się zorientować, co tak naprawdę się stało i gdzie się znajduje, zeskoczył ponownie w dół, pojawiając się tuż za ich plecami. Dwóch z nich podciął prawą nogą, ścinając ich z nóg, a trzeciemu wskoczył na plecy, zwinnie powalając go na ziemię. Przydusił go silnie swoimi ramionami, odcinając mu dopływ tlenu, a gdy tamten stracił przytomność, odepchnął jego ciało od siebie i ruszył w stronę ostatniego ze wciąż stojących mężczyzn.

Był to ten blondyn, u którego wcześniej dostrzegł nóż. Ugiął więc lekko kolana i balansując ciężar swojego ciała z jednej nogi na drugą, powoli zbliżył się w jego stronę. Nieznajomy wyglądał na skupionego. Jego oczy zwęziły się w wąskie linie, a usta zacisnęły mocno. Wyciągał w jego stronę nóż, jakby miał zamiar za chwilę zamachnąć się nim na niego. Przez chwilę jedynie się obserwowali, a gdy tamten w końcu rzucił się w jego stronę, Jeongguk sprawnie uniknął ciosu, robiąc szybki unik.

Gdy skupiał się jednak na uzbrojonym przeciwniku, ktoś zaatakował go zza jego pleców, rozbijając na jego głowie pustą butelkę po soju. Skrzywił się pod wpływem bólu i od razu poczuł, jak po jego twarzy zaczyna ściekać gorąca krew, mieszając się z resztkami niedopitego alkoholu. Uniósł dłoń i starł płyn ze swojego policzka, by po chwili wsunąć mokre palce do ust.

— Grejpfrutowe — ocenił. — Moje ulubione.

Te słowa jednak jeszcze na dobre nie zdążyły się stoczyć z jego rozchylonych w uśmiechu warg, gdy jego ciało, kierowane jakąś nadzwyczajną siłą, zrobiło salto w tył, w sekundę znajdując się za napastnikiem, który go zaatakował. Jeongguk ogłuszył go, mocnym ciosem w skroń, a gdy tamten odsunął się na ziemię. Szybko zdjął z niego czarne, jeansowe spodnie i wsunął je na siebie, po czym ruszył do ogłuszonego wcześniej mężczyzny i zabrał od niego buty, pośpiesznie wsuwając je na swoje stopy. Gdy był już ubrany od pasa w dół, ponownie ruszył w stronę ostatnich dwóch napastników, którzy teraz biegli w jego stronę z nożami w dłoniach.

Nie przejmował się tym jednak. Ruszył naprzeciw nim. Wskoczył na auto, które znajdowało się w garażu i, wybiwszy się od jego maski na prawej dłoni, wykopał nóż z dłoni jednego z nich, a sam skoczył na drugiego, przewracając się z nim na mokry od deszczu trawnik. Przez chwilę szamotali się. Tamten starał się zamachnąć na niego nożem i w końcu za którymś razem ostrze przecięło jego dłoń. Z rozciętej rany od razu trysnęła krew, a z jego warg wyrwał się głośny jęk. Odepchnął z całej siły przeciwnika, czując, jak gniew ponownie zaczyna buzować w jego żyłach, napędzając ciało do dalszego działania. Gdy w końcu zerwał się na nogi, uniósł zakrwawioną dłoń i nie zważając na ranę, po prostu odgarnął mokre włosy do tyłu.

Gdy ponownie spojrzał na mężczyznę, dostrzegł, że jego źrenice nagle rozszerzają się w strachu, jakby właśnie zobaczył ducha. Nieznajomy zrobił kilka kroków do tyłu, unosząc zakrwawiony nóż w dłoni, jakby chciał go w ten sposób odstraszyć.

— Co ty zrobiłeś? — zapytał wyraźnie wystraszony. — Jak ty to zrobiłeś? — dodał, ponownie cofając się o kilka kroków.

Jeongguk, nie rozumiejąc jego słów, ściągnął razem swoje brwi i zrobił kilka kroków w jego stronę. Blondyn, którego kurtkę chciał zabrać, również patrzył na niego z takim samym przerażeniem na twarzy. Niemal bez słowa ściągnął pospiesznie skórzaną kurtkę ze swoich ramion i rzucił ją w jego stronę. Jeongguk złapał ją w locie.

— Weź to, tylko nie rób nam krzywdy... — wydusił tamten, przez co Jeon czuł się jeszcze bardziej zdezorientowany.

Dosłownie chwilę temu ten sam mężczyzna rzucał się na niego z nożem, a teraz oddawał mu swoje ubranie, niemal błagając o litość. Na twarzy blondyna malowało się nieukrywane przerażenie, a gdy zrobił kolejny krok w jego stronę, ten w panice cofnął się, by zwiększyć dzielący ich dystans.

— Proszę — zaskomlał.

Jeongguk rozejrzał się uważnie dookoła, starając się zrozumieć, co właściwie się dzieje. Część z napastników była nieprzytomna. Ich ciała leżały na mokrym od deszczu trawniku, a trójka, która wciąż była świadoma, niemal kuliła się przed nim z przerażenia. Nagle do jego uszu wkradło się krakanie i jego oczom ponownie ukazał się ten sam wielki, czarny ptak. Tym razem ptaszysko przysiadło na dachu auta, które stało po jego lewej stronie. Gdy na niego spojrzał, kątem oka dostrzegł swoje odbicie w szybie auta. Nie wierząc własnym oczom, zrobił krok w stronę samochodu, by dokładniej przyjrzeć się temu, co zobaczył.

Jego klatka piersiowa wciąż była naga, mokra od deszczu i gdzieniegdzie brudna od błota. Ciemne, niemal kruczoczarne włosy sięgające ramion poskręcały się w delikatne fale. Również były całe mokre. Kilka kosmyków lepiło się do jego przystojnej twarzy, ale to, co zwróciło jego uwagę, to była właśnie jego twarz. Jego skóra była dziwnie blada, niemal biała, jakby pomalował ją kredą albo farbą dla mima. Powieki i oczy pokryte były czarnym cieniem, a przez środek każdego z oczu przechodziły równie czarne pionowe linie, ciągnąc się niemal od środka czoła do środka policzków. Jego wargi były równie czarne, a wokół ust wymalowany był uśmiech przypominający ten komiksowy uśmiech Jokera, który pamiętał z dzieciństwa.

Nie miał pojęcia, jak i skąd na jego twarzy pojawił się taki makijaż. Odruchowo uniósł dłoń i przesunął nią po policzku, starając się zetrzeć tę białą farbę, ale nie był w stanie zetrzeć nawet odrobiny. To samo chciał zrobić z ustami. Przesunął mokrą dłonią po swoich wargach, starając się wytrzeć czarny cień, ale nie mógł, jakby to wcale nie był makijaż, a jego prawdziwa twarz.

Spojrzał na kruka, który wciąż siedział na dachu samochodu. Ptaszysko ani drgnęło mimo tego, że deszcz wciąż siąpił. Wydawało mu się, że ptak wypatruje się w niego i nagle poczuł ogromny ból w skroni, jakby jakaś siła wydzierała się do jego głowy. Jego wargi rozchyliły się mimowolnie, pozwalając, by z jego ust wyrwał się agonalny krzyk. Zamknął powieki, zaciskając je mocno na kilka krótkich chwil, a gdy ponownie je uniósł...

Pamiętał wszystko.

Szybkim gestem zarzucił na nagie ramiona skórzaną kurtkę, którą chwilę temu dostał od pobitego blondyna. Leżała na nim idealnie. Uniósł prawą dłoń, która chwilę temu krwawiła mocno i przyjrzał się uważnie ranie zadanej przez ostrze noża. Widząc, że jego skóra powoli się zasklepia, wygiął wargi w nieco szyderczym uśmiechu. Przeczesał palcami ciemne, kruczoczarne włosy i spojrzał ponownie na kruka. Skinął do niego delikatnie, a ten, jakby rozumiejąc jego polecenie, poderwał się ze swojego miejsca i usiadł na jego ramieniu.

Jeongguk odwrócił się ponownie w stronę trzech przerażonych mężczyzn i zmierzył ich uważnie od stóp do głów, delikatnie przechylając swoją głowę na bok.

— Będę jeszcze potrzebować waszych pieniędzy — powiedział w końcu, przerywając ciszę.

Cała trójka bez żadnych protestów wyciągnęła swoje portfele i pośpiesznie zaczęli wyjmować z nich pieniądze. Blondyn zebrał je i ostrożnie wyciągnął dłoń w stronę Jeongguka, podając mu banknoty.

— K-Kim ty jesteś? — wydusił drżącym głosem, z trudem wymawiając słowa.

Jeongguk wygiął czarne wargi w pięknym, szerokim uśmiechu.

Krukiem — odpowiedział, po czym zabrał od niego pieniądze i, odwróciwszy się na pięcie, ruszył przed siebie.

Oddalił się szybkim, stanowczym krokiem wciąż z wielkim, czarnym ptakiem siedzącym na jego prawym ramieniu.

***

Ayashee:

W końcu oficjalnie zaczynamy nową przygodę...

Pierwszy rozdział za nami, więc jestem niezwykle ciekawa, co myślicie o naszych głównych bohaterach. 

Jakie są wasze wrażenia?

Przy okazji chciałam też Wam zaprezentować piękny edit przedstawiający naszego tytułowego Kruka, który wykonała _Miintra

xoxo

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top