Zmysły

  Toby szedł właśnie poprzez widownię, prosto do zejścia na dół. Nie miał zamiaru robić tak jak ostatnio niektórzy lubili, czyli przeskoczyć przez barierkę. Aktualnie nie miał na to wyboru, ciągle był przybity utratą trzech bliskich mu osób. Masky, Rouge oraz Clockwork. Sam nie wiedział już co powinien w ogóle zrobić. Chciał pomścić ich wszystkich, jednakże... Przecież Natalie zginęła z rąk Hoodie'ego. A jego nie mógł zabić, w końcu to był jego przyjaciel. Można powiedzieć, że przez to wszystko, w jego głowie panował dość spory mętlik. Nie miał pojęcia po czyjej powinien teraz stać stronie. Po stronie proxy, czy po tej, którą nakierowywały mu uczucia jakie czuł? Ba! Nawet te całe uczucia były tak pomieszane, że nie wiedział już jak je dłużej odczytywać. Wówczas gdy tak szedł, po drodze napotkał na właśnie Brian'a, widocznie wracającego na swe miejsce koło Kate.

  - Posłuchaj Toby. Daj z siebie wszystko, wierzę w ciebie. Nie możesz teraz tego przegrać - spróbował go zachęcić do działania mężczyzna w kominiarce.

  - Spróbuję - odpowiedział mu szatyn zrezygnowanym tonem, wbijając swój wzrok w ziemię.

  Po tej szybkiej wymianie zdań chłopak wyminął go i poszedł dalej w stronę zejścia na dół. To właśnie tam napotkał na Jack'a. Dziwnym było, że ten w ogóle wiedział gdzie jest to zejście, przecież w końcu był ślepy. Rogers jednak postanowił z nim nie rozmawiać. Po prostu schodził po schodach, chcąc mieć już to wszystko z głowy. Po krótkiej chwili oboje stali już na tej całej arenie. Pomiędzy nimi było jakieś dziesięć metrów odstępu, a zwróceni byli równo przeciwko sobie nawzajem. W sumie to do tej pory Rogers nie rozumiał, jakim cudem ten drugi mógł normalnie funkcjonować nie mając przecież oczu. 

  - Proszę państwa nadszedł czas na dwudziestą drugą walkę! - zawołał nagle Hgual, który wciąż czuł ekscytację z powodu ostatniej walki - Uważam ją za rozpoczętą!

  Po tych słowach, o dziwo to ślepiec wykonał pierwszy ruch. Wyciągnął swój nóż i zaczął biec w stronę swojego przeciwnika. To było bardzo dziwne, gdyż jak wszyscy tu obecni wiedzieli...  był ślepy. Toby jednak nie miał zamiaru pozwolić się zabić. Złapał więc szybko za jedną se swych siekier, po czym zamachnął się nią idealnie by odbić atak Jack'a. O dziwo jednak, zamaskowany tylko się uchylił, kompletnie unikając broni szatyna i zaatakował ponownie. Szczerze mówiąc, to proxy był w szoku, że ten zdążył na to zareagować, nawet mimo jego braku wzroku. Na szczęście jednak Toby posiadał na tyle dużo refleksu, że uskoczył przed atakiem, nie dając się przy tym trafić.

  - Jak ty niby walczysz, będąc ślepym? - zapytał się go szatyn, będąc dość zdezorientowany tą sytuacją.

  - Dla twojej wiadomości, tracąc jeden zmysł, reszta mi się wyczuliła. A lata praktyki pozwoliły mi to wyszkolić! - odpowiedział mu Bezoki, zamachując się przy tym na niego ponownie.

  - Nie mam na to humoru! - odpowiedział mu szatyn, przy tym dając się trafić w ramię.

  Wówczas gdy zamaskowany był teraz w zdziwieniu, co się właśnie wydarzyło, gdyż spodziewał się, że nie trafi i będzie musiał jeszcze raz wykonać szybko atak. Szatyn jednak jako iż aktualnie zbyt przybity, po prostu złapał przeciwnika za ramię, by ten mu nie uciekł, a następnie wbił mu swoją siekierę prosto w jego głowę. Naprawdę nie miał on zamiaru się patyczkować. Postanowił więc dać się zranić, by móc to załatwić jak najszybciej mógł. W końcu nie czuł bólu, więc nie przejmował się tym zbytnio. Wszyscy na widowni byli widocznie zdziwieni, gdyż Toby zazwyczaj taki nie był. Normalnie pewnie bawiłby się ze swym przeciwnikiem i przez swą infantylność jeszcze by to przegrał. Jednakże to zrobiłby wcześniejszy Toby. Toby, który nie widział ani śmierci Masky'ego, ani Rouge. Teraz spoważniał i nie miał zamiaru ryzykować. Nie miał zamiaru kończyć tak jak jego towarzysze. Dlatego właśnie pozbył się swojego przeciwnika możliwie jak najszybciej.

~

  Hoodie i Kate byli aktualnie w szoku. Spodziewali się po nim, że weźmie to na poważnie, jednakże nie aż tak. W końcu specjalnie dał się zranić, by tylko móc to zakończyć jak najszybciej tylko mógł.

  - Cholera... Jednak Toby naprawdę postanowił wziąć się w garść - skomentował to lekko zaniepokojony tym stanem rzeczy Brian.

  - Jeśli tak pozostanie... Może być nieprzyjemnie - dodała czarnowłosa, która już raz widziała, jak Rogers jest tą przybitą wersją siebie.

  - W sumie to może to i lepiej - stwierdził mężczyzna w kominiarce, zauważając w tym jakiś pozytyw - Przynajmniej nie dał się zabić przez własną głupotę w pierwszej potyczce

  Nie minęło dużo czasu, nim Hgual ogłosił wygraną Toby'ego, a ten zaczął wracać na górę, zostawiając tak ciało Jack'a z tyłu. Trzymał się za ramię, starając się jakoś zatamować dłonią krwawienie, spowodowane tym, że jeszcze przed chwilą był tam nóż. W sumie to nie zastanawiał się zbytnio co zrobi dalej z tą raną. Po prostu nie chciał już być tam na dole. Chciał jak najszybciej wrócić na górę, do tych, których uważał teraz za swoich jedynych bliskich, którzy mu zostali. Gdy jednak już był na górze, został zaczepiony przez nikogo innego jak samego Wyjątka.

  - Zatrzymaj się na chwilę - polecił mu właściciel schroniska.

  - Po co niby? - odpowiedział mu pytaniem Rogers.

  - Chyba nie chcesz cały czas tak siedzieć ranny? - widać było, że chłopak chciał mu pomóc.

  Dla niektórych mogłoby to być dość dziwne, że pomaga on swojemu wrogowi i to w dodatku temu, z którym mógłby w najbliższym czasie się zmierzyć. W końcu przecież byli w tej samej, trzeciej kolumnie walk. No ale taki już po prostu był. Czasem chciał pomagać nawet tym, którzy danej pomocy od niego wcale nie chcieli.

  - I tak nie czuję bólu... Po co więc mi pomoc? - zapytał się go oschle szatyn.
  - Tu nie chodzi o sam ból. Jeśli stracisz zbyt dużo krwi, nie będziesz w stanie normalnie funkcjonować 

  - Eeech... Rób co chcesz - westchnął proxy, któremu w sumie to było wszystko jedno, czy będzie ranny czy nie.

~

  W tym samym czasie w miejscu, gdzie znajdowali się prowadzący tego całego przedsięwzięcia, panowała dość napięta atmosfera. Maria i Zalgo zaczynali powoli powątpiewać, czy to wszystko to w ogóle dobry pomysł. Znaczy się demona nie obchodziło to, czy oni wszyscy umrą czy nie... on akurat bardziej się obawiał, czy przebywanie tutaj nie skończy się dla niego źle. Żniwiarka natomiast po prostu nie była zadowolona z tego wszystkiego. Jak do tej pory zdążyła już umrzeć Fox, z którą się przyjaźniła, a wszyscy inni, których kojarzyła, lub nie byli na tym etapie mocno przybici tym co tu się wydarzyło. Tylko Hgual nie przejmował się tym wszystkim. Cały czas siedział sobie w swoim tronie, z tym samym przerażającym, obrzydliwym uśmiechem na twarzy.

  - Powiedz mi... Ile jeszcze minie, nim on tutaj przyjdzie? Przecież to chyba po to, to wszystko zorganizowaliśmy - odezwał się nagle do niego Władca Piekieł.

  - A skąd mam to wiedzieć? Jak na razie po prostu cieszmy się z widowiska! Bo robi się coraz ciekawiej i ciekawiej! - odpowiedział im rozbawiony byt, nie mogąc się już doczekać kolejnej walki.

  - Ugh... A właściwie to co się dzieje z duszami, które tutaj umierają? - zapytała się go nagle, lekko poirytowana białowłosa - Jak do tej pory nie zjawił się tutaj żaden inny żniwiarz poza mną, a ja sama nie odprowadziłam nikogo do zaświatów

  - Hm? To ty nie wiesz jak to tu wygląda? - zdziwił się uśmiechnięty, któremu najwidoczniej wydawało się, że będzie to dla niej oczywiste - Osoby które tu umierają nie trafiają do zaświatów kochanieńka. Najzwyczajniej w świecie usuwane są z rzeczywistości! Jedyna cząstka jaka po nich pozostaje, zostaje w tym świecie, skazana na nieustanną tułaczkę! Jest ona jednak na tyle nieświadoma, że równie dobrze można powiedzieć, że wcale nie istnieje

  - Że co? - zszokowała się Maria, która widocznie nie spodziewała się takiego obrotu wydarzeń - Ale... jak to w ogóle możliwe?

  - Tak to już zostało zaprojektowane! Żeby nikt inny, poza mną i mnie podobnym nie mógł tego odmienić! Dlatego nawet jeśli ktoś potrafi wskrzeszać, to nic to nie da! AHAHAHA!! - po udzieleniu tej informacji zarechotał jak zwykle w ten okropny sposób, który niepokoił nawet stojącą za nim dwójkę.

  Żniwiarka nie była zadowolona z tego co usłyszała. I tu nie chodziło tylko o to, że w takim razie nie ma już nadziei dla Fox na powrót do żywych, chyba że wygra Fun, lub Wyjątek. Tutaj w grę wchodziło również to, że w ten sposób żniwiarze tacy jak ona byli po prostu oszukiwani. Dusze, które nie trafiały do zaświatów, po prostu zostawały w tym miejscu i nic nie można było z tym zrobić. Zacisnęła więc zęby, żeby przez przypadek czegoś nie powiedzieć. Nie chciała się narazić. Nie mogła się narazić. I nie chodziło tu już o samą obawę o swą egzystencję. Nie mogła splamić honoru żniwiarzy. Została tutaj wysłana w zastępstwie, więc nie miała wyboru. Musiała to wszystko znieść. Musiała.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top