Zabójca

  Po krótkiej chwili Rouge również dotarła na dół. Była dość zdesperowana by wygrać, w końcu jej przyjaciel właśnie umarł w poprzedniej rozgrywce. Teraz więc jedyne co zostało jej do zrobienia, to postarać się to wygrać, by móc samej zdecydować kogo z czwórki osób do wskrzeszenia, wskrzesi. Będzie to więc wielki dylemat i problem w zdecydowaniu się.

  "Cholera jasna... Nie myśl o tym teraz, bo nie będziesz się mogła skupić na walce. Ugh... Muszę to jakoś zdzierżyć po prostu. zaczęła mówić sama do siebie w myślach, zaczynając podchodzić do miejsca, w którym powinna stać, żeby ich potyczka mogła się odbyć. 

  Mężczyzna na przeciwko niej po prostu przekręcił lekko głową, strzelając przy tym jakąś kością w karku. Na jego twarzy dało się wyczytać tylko lekkie zażenowanie. Kobieta, o ile kojarzyła większość osób na tej widowni, tak jego w ogóle nie znała. Nawet nie rozpoznawała jego imienia. Dante. W sumie to nie było zbytniej możliwości, by o nim wiedziała. Ci, jej pokroju, którym dane było go spotkać, zazwyczaj nie wychodzili z tego cało. Owszem, były wyjątki, jednakże takie to raczej do rezydencji Slendermana nie zaglądały. 

  Z widowni obserwował ich Vec, który przysiadł tuż obok Harry'ego Kanibala. Tej dwójce akurat było dane go poznać. Nie raz sprawił im dość sporo problemów. Zresztą nie tylko im... IRA, Sam, Marksmania... Wiedzieli, że z tym gościem nie ma żartów.

  - Myślisz, że wygra? - zapytał się w pewnym momencie długowłosego chłopak z przyszłości.

  - Pewny być tego nie mogę. Jednakże szanse na to są bardzo wysokie. A jeśli tak to będzie wyglądać, najpewniej będę zmuszony zmierzyć się z nim w trzeciej turze - westchnął pod koniec swej wypowiedzi zabójca na zlecenie, mając zamiar obserwować tą potyczkę bardzo dokładnie. W końcu jeśli zaszły jakieś zmiany w stylu walki tego człowieka, warto byłoby je zauważyć.

  - Pfff... A tam martwisz się na zapas! Moja Marksmania rozgromi cię w pierwszej turze! - zaśmiał się Kreator ze swojego przyjaciela. 

  - Nie jestem twoja Kreator - dziewczyna wypowiedziała się dość oschle, przy tym czyszcząc jakąś ściereczką jeden ze swoich pistoletów - A ty Harry, lepiej zacznij myśleć nad naszą walką.

  - Zaczynam myśleć, że masz zamiar dać mi wygrać, lecz jednocześnie nie dając mi przy tym forów - stwierdził Kanibal, jakby zażenowany lekko tą sytuacją.

  - A co ty sobie myślałeś?! Jeśli chcesz ją pokonać musisz dać z siebie wszystko ziom! - zawołał haker, przy tym uderzając go otwartą dłonią w plecy.

  - Zamknij się kretynie! - krzyknął nagle do niego Ben Drowned, siedzący w innej części widowni.

  - Kretynie!? - oburzył się zamaskowany, przy tym wstając na równe nogi - Dziękuję bardzo, dawno nikt mnie tak miło nie nazwał!

  - Ugh... Ten nawet w takiej sytuacji nie umie zachować powagi - skomentował to Harry, przy tym uderzając się dłonią w czoło.

  - Oj przyjacielu ty mój, gdybym był jak ty, to byś wpadł mi tu w depresję. Poza tym, wyobraź ty sobie ponurego Kreatora... To po prostu nie współgra ze sobą!

  - Bądźcie już cicho i obserwujcie arenę - przywołała ich nagle do porządku Emily, która już zakończyła zajmowanie się swą bronią.

  - Jak mnie dobija ta wasza relacja - stwierdził na sam koniec Vec, wręcz będąc pod wrażeniem, że nawet w takiej sytuacji ta trójka wydaje się być identyczna, jak w normalnych okolicznościach. 

  W tym samym czasie Rouge zakończyła w końcu swe przygotowania, które wiązały się z przygotowaniem swych rękawic, za pomocą których walczyła. W tym czasie czuła dość mocny dyskomfort, spowodowany tym, że musiała stać na przeciwko tego młodego mężczyzny. Po prostu było w nim coś... jakby w ogóle nie przejmował się tym co ma się za chwilę stać. Jakby nie widział nawet najmniejszej szansy na swą przegraną.

  - No dobra! Rundę numer sześć pomiędzy Rouge, a Dante uważam za otwartą! - rozległ się nagle przerażający głos Hguala, który dał w ten sam sposób znak startu.

  Rouge szybko zaczęła biec w jego stronę. Chciała to zakończyć jak najszybciej mogła. Chciała już wrócić na widownię, do swoich przyjaciół. Biegła dość nisko, w ten sposób zwiększając swą aerodynamikę i niestety dając również jasno znać, swemu przeciwnikowi, że ma zamiar zaatakować od dołu. Mężczyzna jednak nie przygotowywał się do żadnego uniku, lub bloku, po prostu stał tak, czekając na jej atak. Gdy była ona już zaledwie krok od niego, zamachnęła się i z pomocą swych szponów w pazurach chciała wypruć ma flaki. Zakończyło się to jednak zupełnie inaczej. Nagle, dosłownie znikąd poczuła uderzenie na twarzy. Oczywiście maska zniwelowała trochę impet, z jakim to się odbyło, jednakże mimo wszystko... nie zauważyła nawet, kiedy ją zaatakował. Co mianowicie zrobił? Otóż w ostatniej chwili kopnął ją w głowę, stojąc tak teraz na jednej nodze i opierając się drugą właśnie o nią.

  - Ghh... Nie mam ochoty na takie gierki! - warknęła spod maski, poirytowana faktem, że jej przyjaciel przed chwilą umarł, a tu jej przeciwnik nie traktuje jej poważnie.

  Szybko złapała za jego nogę jedną ręką i odrzuciła ją od siebie, następnie chcąc drugą, wolną ręką zrewanżować się i dorwać jego twarz. Skończyło się to jednak zupełnie inaczej. Dante po prostu złapał ją za nadgarstek, a następnie z ogromną siłą rzucił nią za siebie, sprawiając, że ta odleciała na jakieś dwa metry i skończyła na ziemi.

  - Ugh! Czy to jakieś żarty!? - krzyknęła, zdejmując przy tym swą maskę, by nie mieć już tak ograniczonego pola widzenia, jak i samej drogi oddechu.

  Wstając z podłoża, cisnęła ją pod siebie, chcąc w ten sposób dać znać mężczyźnie, że teraz ma zamiar wziąć to na poważnie. Zaczęła więc biec w jego stronę z krzykiem, ponownie celując swymi rękawicami w jego brzuch. Ten jednak najzwyczajniej w świecie zrobił szybki krok w bok, wymijając ją przy tym i podstawił jej nogę. Kobieta wywracając się, szybko stanęła na rękach, by nie skończyć znowu na dole i kopnęła go w klatkę piersiową. Przynajmniej tak myślała, gdyż on po prostu złapał jej nogę w swą dłoń. Na jego twarzy nie dało się dostrzec ani zmęczenia, ani żadnego uśmiechu, nawet takiego złego, lub aroganckiego. Nie wyglądał nawet na specjalnie skupionego. Dość mocno zdenerwowało to Rouge, która samą siebie uważała za dość dobrze wyszkoloną. Przerzuciła więc się na jedną rękę i robiąc połowę gwiazdy, by wstać i jednocześnie się mu wyrwać, spróbowała go kopnąć wolną nogą. Nie udało się to jednak. Skończyło się to więc tak, że ponownie stali na przeciwko siebie. Stali tak i wpatrywali się w siebie. 

  "Cholera, muszę wymyślić jakąś strategię. Koleś czyta moje wszystkie ruchy jak otwartą książkę, muszę więc wymyślić jakiś pods..." zaczęła myśleć nad jakimś planem, jednakże z tego zamyślenia wyrwały ją jego słowa.

  - Heather Marshall, znana również pod pseudonimem Rouge. Kobieta, która straciła swą mentalność na wskutek poronienia oraz stracenia swego partnera w wypadku samochodowym. Uciekła z domu, po tym jak psychiatrzy chcieli ją zamknąć w izolatce. Od tamtej pory mieszka w lesie, jako jedna z Proxy Slendermana - powiedział nagle, powoli zaczynając do niej podchodzić - Szczerze, to pod względem walki, jesteś jak osoba, która dopiero zaczęła z tym swą przygodę. Nie jesteś w stanie mnie drasnąć, a ja nawet nie wyjąłem broni. I ty ponoć jesteś jego Proxy?

  - Kim ty jesteś do cholery!? - krzyknęła, będąc w szoku z powodu ilości informacji, które ten człowiek posiadał.

  - Kimś, kto zajmuje się takimi jak wy - rzekł oschle, po czym po prostu wyjął zza pasa pistolet.

  Już chciał do niej wycelować, a następnie strzelić, korzystając z okazji, że ta jest w szoku, lecz nagle rozproszył go krzyk, który dobył się z widowni.

  - Rouge!! Proszę, nie umieraj!! - Był to Toby. 

  Nie chciał znowu widzieć, jak umiera ktoś z osób, które uznawał za swoich bliskich. Po prostu nie chciał, ponieważ przypominało mu to o jego siostrze, a wraz z tym inne bolesne wspomnienia, związane z jego życiem w domu. Zwłaszcza te związane z jego ojcem. Kobieta, gdy tylko to usłyszała, nagle jakby się ocknęła i szybko zaatakowała Dante. Musiała wytrącić mu z ręki jego pistolet. To było dla niej aktualnie największe zagrożenie. Desperacja weszła głęboko. Nie mogła teraz przegrać. Nie mogła umrzeć na oczach Toby'ego. Gdy więc już była jakiś krok od niego, szybko obróciła się na swych nogach i złapała za lufę jego broni i wykręciła nią, w przeciwnym kierunku do tego, w którym była ona.

  - Czyżby emocje, cię nagle tak wzmocniły? - Pierwszy raz na twarzy młodego mężczyzny pojawił się lekki uśmiech. Arogancki i dość butny.

  - Nie mogę teraz tu przegrać! - odpowiedziała mu tylko, drugą ręką zamachując się na jego twarz, by w końcu zadać mu jakąś ranę.

  To był dobry plan. Oboje trzymali za pistolet i żadne z nich nie chciało puścić. Jeśli więc Dante by go nie puścił, oberwałby w twarz. Jeśli natomiast postanowił zrobić unik, ona zyskałaby broń dalekiego zasięgu. Szatyn jednak uderzył ją szybko łokciem w jej pachę, ograniczając przy tym swój atak, po czym faktycznie puścił swą broń, wykonał dwa pokręcone kroki i stał teraz obok niej, z drugim pistoletem, trzymając jego lufę tuż przy jej skroni.

  - Miałeś... drugi...? - zapytała się przestraszona, wiedząc, że to już jest koniec.

  - Doświadczony zabójca wie, że trzeba być przygotowanym. Tobie się już ta rada nie przyda. Hasta la vista - po tych słowach, pociągnął za spust i wpakował jej kulkę w głowę, sprawiając, że jej ciało bezwładnie poleciało na ziemię.

  Przez chwilę panowała teraz cisza. Większość widowni była w szoku, lub po prostu nie chciała tego komentować, a inni jak Puppeteer na przykład, nie interesowali się po prostu w ogóle tymi walkami. Ciszę te przerwał krzyk Toby'ego. Krzyk przepełniony smutkiem i złością. Gdy tylko zakończył, złapał szybko za jedną ze swoich siekier i przeskoczył przez murek, lądując na dole z dość dużą łatwością.

  - Zabiję cię! - wrzasnął, ignorując przy tym nawoływania z góry, by sięgnął po rozsądek.

  - Tego chyba nie było w planie - stwierdził nagle Zalgo, patrząc się z góry na to całe przedstawienie.

  - No nie było, ale przynajmniej jest zabawnie - rzekł Hgual, wstając przy tym ze swojego tronu i podchodząc bliżej murku, by spojrzeć na to trochę bliżej.

  Toby aktualnie stał kilkanaście metrów od Dante, cały wściekły, wręcz trzęsąc się z nadmiaru tych emocji. Wyglądało to jakby, miał on zaraz się rzucić na swego wroga i zamordować go w jak najbardziej brutalny sposób mógł.

  - Powinnam go zabić? - zapytała się Maria, próbując ciągle zachowywać pozory dobrego żniwiarza.

  - Nah, to by akurat nie było w ogóle zabawne

  - Pozwolisz mu więc teraz go zaatakować? - zdziwiła się lekko białowłosa, już nie do końca ogarniając logikę tego dziwacznego bytu.

  W tym samym czasie na dole, agent ASRU patrzył się na Rogersa, z zażenowaniem w oczach. Chłopak cały się trząsł, a jego głowa co chwilę robiła gwałtowne ruchy, jakby miał jakieś tiki nerwowe. 

  "Phi... Kolejny, co nie rozumie jak działa ten świat" prychnął w myślach, po czym ignorując go, przykucnął i wyjął z zimnej dłoni martwej Rouge, swoją broń.

  - N-Nie dotykaj jej!! - Przez te emocje zaczął się nawet jąkać, widocznie nie mogąc już wytrzymać.

  - Bo co? Zabijesz mnie? - zaczął prowokować go, z powrotem stając na równe nogi, już ze swoją własnością w dłoni.

  To już było dla chłopaka za wiele. Dał się podpuścić. Zaczął z krzykiem na ustach biec w stronę Dante, mając zamiar pociąć go za pomocą swej siekiery. Nagle jednak poczuł na swej szyi coś dziwnego. Były to długie, chude i zimne palce. Zupełnie tak, jakby dotknęła go śmierć. Zatrzymało go to, aczkolwiek szarpnięcie jakie spowodowało to nagłe zatrzymanie, niemal nie rozwaliło mu gardła.

  - Toby? Może po prostu spróbujesz dojść do finału i wtedy według zasad go zabijesz? - odezwał się nagle do niego ten mrożący krew w żyłach głos Hguala.

  Rogers nie mógł nic powiedzieć. Nie mógł złapać oddechu. Nie czuł żadnego bólu, lecz mimo to, jego gardło po prostu nie chciało funkcjonować tak jak powinno. Desperacko próbował sięgnąć po więcej powietrza, przy tracąc powoli siły do dalszego wyrywania się.

  - Już, uspokoiłeś się? To dobrze - rzekł ponownie tajemniczy byt, zabierając tym samym swą dłoń spod jego podbródka.

  Szatyn padł na kolana, a po chwili również i na ręce, podpierając się na nich. W końcu mógł oddychać. W końcu jego płuca chciały przyjąć więcej powietrza. To przeżycie było straszne. Po prostu straszne. Nawet jak dla niego. 

  - No! To teraz chłopaczki wracać na górę, gdyż szykuje nam się tutaj następna walka! - zawołał, obracając się dookoła, by spojrzeć na całą widownię - A wezmą w niej udział Harry Kanibal oraz Marksmania! 

  W międzyczasie gdy to mówił, ciało Rouge nagle zniknęło. Tak, jakby nigdy go tam nie było. Tak, jakby nagle ktoś zgasił światło. Dante prychnął tylko cicho, po czym odwrócił się i zaczął powoli iść w stronę schodów prowadzących na widownię. Na niej natomiast, panowało lekkie zamieszanie. Zwłaszcza wśród osób, które znały tą dwójkę, lub chociaż trochę ich kojarzyli. Ci wiedzieli, że dwójka ta działa ze sobą w drużynie i prawdopodobnie wiąże ich coś więcej, niż tylko praca. W dodatku plotki głosiły, że oboje są dość nieźli, jeśli chodzi o walkę. Szykowało się więc niemałe widowisko, dla tych, którzy postanowili nacieszyć się ostatnimi chwilami życia, oglądając właśnie takie ciekawe potyczki. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top