Rozpacz

  Sam gdy tylko usłyszała swoje imię, wiedziała co ją teraz czeka. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że znała ona Vec'a i wiedziała, do czego ten człowiek jest zdolny. W końcu jej przyjaciel IRA często walczył z takimi jak właśnie on, lub Harry. Spojrzała więc na swojego partnera, starając się nie wypaść z roli uśmiechniętej za wszelką cenę. 

  - Panie IRA, zanim pójdę, jest sprawa! - zawołała, wyjmując spod swojego swetra jakąś kanapkę - Udało mi się to przemycić i już wolę, żeby pan to zjadł, zamiast żeby się rozpaćkało podczas walki 

  - Naprawdę ukradłaś kanapkę? Sprytne posunięcie moja droga - odpowiedział jej mężczyzna, będąc pod lekkim wrażeniem.

  - Zawsze myśleć do przodu! Tak jak pan mówił! - zaśmiała się delikatnie, przy tym salutując - Smacznego więc! Proszę życz mi szczęścia! 

  Po tej krótkiej rozmowie, trans zaczęła skocznym krokiem zmierzać w stronę zejścia na dół. Wyglądała tak beztrosko, jakby panowała nad całą tą sytuacją. Jakby nie przejmowała się tym, co się stanie na dole. 

  Obserwował to wszystko Wyjątek, który poprzez wcześniejszą rozmowę z nią, doskonale wiedział co chodziło jej po głowie. Wiedział też o co tak naprawdę chodziło z tą kanapką. Czuł się źle, wiedząc co się za chwilę wydarzy. Po tamtej, mimo że krótkiej wymianie zdań, wiedział, że Sam wcale nie jest złą osobą. I dlatego czuł się tak źle, obserwując całą tą sytuację. 

  W tym samym czasie również i Vec przygotowywał się do zejścia na dół. Nie czuł on się jakoś specjalnie dumny z tego powodu, że będzie walczył z kimś takim, jednakże kto jak kto, ale on akurat wiedział, że na świecie panuje zasada, że przetrwa najsilniejszy. W końcu odkąd tylko pamiętał, musiał on walczyć o przetrwanie. Musiał zabijać niewinnych. Mężczyzn ,kobiety, dzieci... Wszystko po to, żeby samemu móc przetrwać. Mając więc tą myśl w głowie zaczął on iść w stronę zejścia na dół. Na schodach spotkał się z Sam, po której nie dało się dostrzec nawet odrobiny zdenerwowania. Chłopak jednak doskonale znał ten rodzaj uśmiechu. To był sztuczny uśmiech, który wcale nie miał na celu wprowadzić w błąd jego. Na celu był ktoś inny.

  "Jak ja nie znoszę tego robić" rzekł on w myślach, wychodząc już na arenę.

  Oboje ruszyli więc na miejsca, w których powinni stać, przed rozpoczęciem tego wszystkiego. Na miejsca, na których stało już tyle osób przed nimi... Patrzyli teraz na siebie, doskonale wiedząc co za chwilę będzie musiało się wydarzyć. Walka na śmierć i życie. Chłopak miał o tyle szczęścia, że przynajmniej nie musiał ukrywać swojego niezadowolenia. Wszystko zasłaniał już za niego, jego hełm od kombinezonu. 

  - Proszę państwa! - dało się nagle usłyszeć ten wysoki i niepokojący głos Hguala - Oto uważam drugą walkę drugiego etapu za rozpoczętą!

  Nie minęło dużo czasu, nim oboje zareagowali na te słowa. Sam złapała za swoją broń, jaką była kosa zaczepiona na łańcuch, a Vec złapał za pistolet. Chłopak chciał już wycelować w trans i ją po prostu zastrzelić, kończąc to szybko, jednakże dostrzegł jak ta otwiera swe usta. Chciała zacząć śpiewać i w ten sposób go zahipnotyzować. Zaczęła więc ona dość spokojną i usypiającą melodię. Jej głos był naprawdę kojący, spokojny... mógł się on kojarzyć z wręcz matczyną miłością, wówczas gdy matka usypia swe dziecko. Chłopak jednak nie zareagował. Wycelował po prostu w przeciwniczkę swój pistolet, a następnie nacisnął za spust. Sam, zauważając, że to co robi nic nie daje, szybko odskoczyła jak najlepiej mogła. Nie udało jej się to jednak, przez co otrzymała ona kulkę prosto w swe lewe ramię.

  - Ugh! Kurczę! - zawołała, łapiąc się za ranę - Dlaczego hipnoza nie działa?

  Przybysz z przyszłości zaczął tylko do niej na spokojnie podchodzić, w ogóle nie reagując na to co mówiła. Wyraźnie jednak dostrzegł on, że widocznie zakończyła już swoją wypowiedź.

  - Nie wiem co do mnie przed chwilą powiedziałaś, lecz oświecę cię - zaczął mówić spod swego hełmu - wiem na czym polegają twoje umiejętności i jestem w stanie im zaradzić. Gdyż ten kombinezon jest w stanie zapobiegać przedostawaniu się do środka dźwięków - wyjaśnił, zbliżając się do niej już niebezpiecznie blisko.

  - Kurczę... Mogłam o tym pomyśleć - skomentowała to, trochę zawiedzionym tonem głosu, robiąc dwa kroki w stronę swego oponenta.

  - Specjalnie dla ciebie zakończę to szybko. Nie lubię sprawiać, by moje ofiary cierpiały. Nie jestem tego typu osobą - rzekł on, wciąż nie wiedząc, co jest do niego mówione w tym momencie.
  Gdy już stał przy niej, chciał po prostu przyłożyć jej pistolet do głowy, by móc zakończyć to jak najszybciej się da. Sam jednak widocznie nie miała zamiaru się jeszcze poddawać. Szybko złapała go za rękę z bronią i odepchnęła jak najdalej od siebie. Po tym tylko złapała ponownie za swój sierp i zamachnęła się na klatkę piersiową chłopaka. On jednak nie zareagował. Nawet nie musiał. Ostrze zatrzymało się milimetry przed samym pancerzem, jakby coś nie pozwalało mu przejść dalej.

  - Kurczę. Więc to chyba tyle jeśli chodzi o mnie - jęknęła, po czym tylko dostrzegła przystawiany jej do głowy pistolet.

  - Jeśli chcesz złożyć na szybko rachunek sumienia, nie żałuj sobie - powiedział on do niej, zaskakująco spokojnie, jak na to co się wydarzyło przed chwilą.

  Nie miał on jej za złe, że spróbowała jeszcze jednego ataku. Jeszcze jednej drogi. Że w ogóle próbowała. Sam zrobiłby to samo, więc doskonale ją rozumiał. Wiedział jednak też, że nie byłaby w stanie ona wyrządzić mu krzywdy, dlatego po prostu jej na to pozwolił.

  - Heh... Nie żałuję niczego co zrobiłam. Moja mama zasłużyła sobie na to co dostała, a potem tylko próbowałam przetrwać. Do poznania pana IRY. Od tamtej pory po prostu robiłam o co mnie prosił

  - Hej! Sam co ty tam odwalasz do cholery jasnej!? Czemu nic nie robisz tylko tak stoisz!? - krzyczał z góry mężczyzna w zniszczonej masce hokejowej na twarzy.

  Z jakiegoś powodu nie czuł on gniewu. Nie był w stanie go z siebie wykrzesać. Czuł tylko frustrację. Frustrację i strach przed utraceniem swojej przyjaciółki, jaką była właśnie Sam. Chciał tam zejść i jej pomóc, nawet jeśli oznaczałoby to jego śmierć. Nie mógł przecież tak po prostu na to pozwolić. Bez gniewu jednak... był bezużyteczny. Nie byłby w stanie jej obronić. 

  - Jedyne co może mi jednak przynieść ulgę... To przeproszenie pana IRY. Przeproszenie, że go okłamałam - westchnęła, łapiąc ostrożnie za lufę pistoletu, który był przed jej twarzą.

  - Sam co ty robisz do cholery!? Uciekaj stamtąd jeśli nie możesz walczyć!!

  Trans tylko zamknęła oczy, starając się zapamiętać te ostatnie chwile. Chwile, w których pan IRA chce dla niej jak najlepiej. Chce, żeby żyła. Martwi się o nią. To jej wystarczyło. To wszystko czego chciała w życiu. Znaleźć kogoś komu by na niej zależało. Po krótkiej chwili otworzyła oczy i po prostu kiwnęła głową, dając przybyszowi z przyszłości znać, że jest już gotowa.

  - Niech więc będzie - westchnął on, zaczynając powoli ciągnąć za spust.

  - SAM!! NIE!! - wydarł się z góry Jason, czując już ogromną desperację.

  Zagłuszył go jednak inny dźwięk. Dźwięk wystrzału z pistoletu. Trans dostała kulkę prosto w swoje czoło, co uśmierciło ją na miejscu. W ostatnich chwilach nie czuła strachu. Czuła spełnienie. Vec był w stanie wyczytać to z jej twarzy, dzięki czemu nie czuł on aż takich zahamowań, by zrobić co do niego należało. Jej ciało po prostu poleciało więc bezwładnie na ziemię, głucho o nią uderzając. Oznaczało więc to wszystko tylko jedno. Przybysz z przyszłości wygrał ten pojedynek.

  - Wygrywa Vec! - zawołał nagle Hgual, widocznie zadowolony z tego co ujrzał. Być może nie tak bardzo, jak przy poprzedniej walce, ale to zawsze coś - Niech więc pan wróci na górę, a na dół prosimy kolejne osoby! Dante oraz Fun'a!

  - Nieeee!! - dało się usłyszeć tylko męski krzyk.

  Był to IRA. Klęczał on na ziemi i po prostu uderzał w nią pięściami. Czuł się okropnie. Odniósł porażkę, jako jej opiekun oraz przyjaciel. 

  - Czemu nie mogę się zdenerwować!? Czemu nie jestem w stanie wykrzesać z siebie żadnego gniewu!? - wołał, cały czas uderzając o podłoże.

  Część maski jaka mu pozostała skutecznie zasłaniała to co najważniejsze. Jego łzy. Coś, co w jego przypadku nie miało miejsca już od bardzo dawna. Płacz. Odkąd zmartwychwstał nigdy nie czuł on smutku. Zawsze na jego miejsce wchodził gniew i chęć destrukcji. Teraz jednak... Teraz jednak był bezsilny. Nie był w stanie wyczuć w sobie choćby najmniejszej dawki gniewu.

  "Sam coś ty mi zrobiła... Przez to zrobiłaś, nie byłem w stanie ci pomóc. Dlaczego to zrobiłaś? Cholerne... Fuck! Mogłem nie jeść tej głupiej kanapki! ARGH!!" wiedział już co ona zrobiła.

  Wiedział już doskonale, dlaczego nie mógł odczuć gniewu. Musiała wpakować mu do jedzenia sporo środków uspokajających. I to z pewnością mocnych, albowiem zwykłe nigdy na niego nie działały. Teraz więc, siedząc tak w samotności, był całkowicie rozbity między dwoma myślami. Czy być mieć jej za złe, że uniemożliwiła mu przyjść z pomocą, czy cieszyć się tym, że w ostatnich chwilach myślała o nim i nawet zrobiła mu to jedzenie, żeby niepotrzebnie się nie narażał. Nie miał pojęcia co ma o tym wszystkim myśleć.

  - CHOLERA JASNA!!

  "Pomszczę cię Sam. Jeśli tylko te środki które mi dałaś przestaną działać, nie spocznę póki cię nie pomszczę. Osobiście zabiję tego, który spowodował twą śmierć"

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top