Prolog

  Gdzie to wszystko się zaczęło? Ciemne, gorące wręcz miejsce, w którym panuje dość niskie ciśnienie. Przez jednych zwane podziemiami, przez innych piekłem. Miejsce to posiada wiele nazw, wiele znaczeń oraz wiele mitów z nim związanych. Dla przykładu taki Hades z mitologii greckiej. Albo piekło z religii chrześcijańskiej. Żadne z nich nie wie, jak to miejsce wygląda w rzeczywistości. Mrok. W świecie tym jest bardzo mało światła, a pochodzi on tylko i wyłącznie od ognia. Nie ma tu słońca, gwiazd, czy księżyca. Żadnego światła naturalnego. Zupełnie tak, jakby na górze był po prostu sufit, zasłaniający prawdziwe niebo. Do tego miejsca bardzo rzadko trafiają jakieś dusze. Miejsce to jest przystosowane głównie do zamieszkiwania, przez demony lub złe duchy. Pewnego dnia jednak postawił w nim swą nogę pewien osobnik. Osobnik od którego z łatwością dało wyczuć się nieczyste intencje. Nawet w takim miejscu, które było nimi przesiąknięte do cna. Kto to był? Nie miał on imienia. Żadne z istot jego pokroju nie miało. Mogli mieć najwyżej "pseudonimy". Była to istota o humanoidalnej posturze ciała. Oznacza to dwie nogi, dwie ręce, tułów, a na górze głowa. Był on jednak wyższy niż przeciętny człowiek, gdyż jego wzrost sięgał nawet do dwóch metrów. Był on ubrany w strój o czarnym kolorze. Wyglądało to jak jakiś skórzany płaszcz, pod którym na jego nogach znajdowały się spodnie, najpewniej  tego samego materiału. Na jego klatce piersiowej natomiast znajdowało się coś dość nietypowego. Mianowicie coś w rodzaju napierśnika, wykonanego z związanych ze sobą pasów skóry, który posiadał również i kołnierz, sięgający mu prawie do połowy twarzy. Co do samej twarzy jednak... Była ona w większości zasłoniona, a w większości jej górna część. Było to coś na styl maski, wykonanej z jakiegoś twardego i ciemnego materiału. Mniej więcej na wysokości oczu znajdowała się żelazna korona, której wzniesienia były skierowane w kierunku przeciwnym od jego głowy. Widać więc było jego facjatę zaledwie od prawdopodobnie nosa w dół, albowiem tak szczerze mówiąc, to przez ten "hełm" zasłaniający górną część trudno było stwierdzić czy nos ten on w ogóle posiada. Mimo wszystko jednak... Jego skóra wyglądała na mocno poniszczoną i trochę poranioną, wciąż jednak zachowując przerażająco blady, wchodzący prawie pod biały kolor. Jego usta były jednak najbardziej przerażającą w nim rzeczą. Był to niesamowicie szeroki uśmiech, który zajmował zdecydowaną większość jego widocznej części twarzy. Wszystkie jego brudne i niezadbane zęby były widoczne, a wyglądały one jak u jakiegoś drapieżnika. Zupełnie tak, jakby mógł nimi przegryźć dosłownie wszystko. Wargi trudno było w tym dostrzec. Zamiast nich pozostały tam zaledwie jakieś pozostałości, które odsłaniały całe jego dziąsła na światło dzienne. Szeroki, duży i przerażający uśmiech... Element bardzo rzucający się w oczy. Szedł on sobie przez wymiar ten, potocznie zwanym piekłem, wówczas gdy nagle się zatrzymał. Tuż przed nim znajdywał się teraz przeogromny pałac. I to nie byle jaki pałac. Był to taki, którego nie widuje się każdego dnia. Był on wykonany całkowicie ze szkła. Twardego szkła, którego nijak nie dało się zbić. Brama w tym zamku nigdy nie została wybudowana, więc nie było ani wejścia, ani wyjścia z niego. Mężczyzna przystanął jakieś cztery metry od jednej ze ścian, po czym obie swe ręce wyciągnął na boki, wciąż pozostawiając je ugięte. Po upływie zaledwie jakiejś sekund, z ziemi znajdującej się za nim, jak z armaty wystrzeliły dwa łańcuchy. Wyminęły go one zgrabnie, po czym uderzyły w kawał szkła. Oczywiście nic to nie dało. Gdyby było to takie proste, to całe zło w nim czyhające już dawno wyszłoby na świat.

  - Czego nie możesz zrobić, zniszcz. - powiedział sam do siebie odrobinkę rozbawionym tonem.

  Jego głos nie był wcale czymś przyjemnym do słuchania. Był trochę wyższy niż przeciętny męski, a sam jego akcent był bardzo mocno niepokojący. Po samym jego sposobie wypowiedzi dało się wywnioskować, że jest on sadystą oraz psychopatą. Po krótkiej chwili machnął on ręką, a zza niego wystrzeliło kolejne kilka łańcuchów, które tym razem uderzyły w ścianę z o wiele większym impetem. Gdy wróciły one pod ziemię, nieznajomy podszedł do miejsca, w którym do uderzenia doszło. Znajdowała się na nim mała rysa. Na tyle mała, że mogła się wydawać niezauważalna. Jemu to jednak wystarczyło. Wbił w miejsce to swą dłoń, poczynając od końcówek palców, kończąc na nadgarstku. Następnie natomiast tylko szarpnął z powrotem w tył, sprawiając, że ściana ta rozbiła się na drobne kawałki, pozostawiając teraz tylko dziurę o wymiarach mniej więcej trzy na dwa metry. W ten oto sposób uwolnione zostało wielkie zło. Zło, które mogłoby zniszczyć cały wszechświat. Istota ta jednak się tym nie przejmowała. Szedł on po prostu przed siebie, teraz między korytarzami tego zamku. Nie minęło wiele czasu, kiedy dotarł on do sali tronowej. Dość obszerne miejsce, jak na brak przyjmowania jakichkolwiek audientów. W końcu kto miałby tu przychodzić? Znajdowali się więc tutaj tylko strażnicy oraz on. Samozwańczy władca tego miejsca. Zalgo. Wynaturzenie o siedmiu pyskach, mogące sprowadzić apokalipsę. Gdy tylko intruz został dostrzeżony, wszyscy obecni tu strażnicy momentalnie, bez chwili wahania postanowili go zaatakować. Ten jednak tylko zaśmiał się szaleńczo, wówczas gdy z filarów owego zamku wystrzeliły łańcuchy, które następnie owinęły się wokół szyi każdego z żołnierzy. 

  - Kopę lat Zalguś. - przywitał się z nim nieznajomy, kiedy już się uspokoił.

  - T-Ty... Hgual... Co ty tu robisz!? - stanowczo krzyknął w jego stronę władca.

  - Słyszałem, że macie ciasto, więc postanowiłem wpaść.

  - Nie igraj ze mną ty popaprańcu, bo inaczej...!

  W tym momencie ręce demona, zostały przywiązane łańcuchami do oparć jego tronu, a wokół jego szyi zawiązała się pętla, wyglądająca zupełnie tak jak szubienica. Nie była ona jednak umiejscowiona na górze, lecz za samym siedzeniem.

  - Wiesz? Myślę, że mógłbyś trochę usprawnić działalność swoich ludzi. Nie minęła nawet sekunda, kiedy ich unieszkodliwiłem. - stwierdził rozbawiony, zaczynając powoli podchodzić do przywódcy.

  - Nie zbliżaj się do niego! - wrzasnął w jego stronę jeden ze strażników.

  Jego żywot nie potrwał dużo dłużej. Łańcuch owinięty wokół jego szyi zacieśnił się, po czym szarpnął na tyle mocno, że żołnierz został pozbawiony swej głowy. Jego ciało więc teraz bezwładnie poleciało na ziemię, głucho o nie uderzając. Mężczyznę rozbawiło to najwyraźniej, albowiem dało się usłyszeć zza jego zębów cichy chichot, wówczas gdy przystanął jakieś pół metra od Zalgo.

  - Czego tutaj chcesz? - warknął w jego stronę mocno poirytowany demon.

  - Oj mógłbyś być mi choć odrobinę wdzięczny za to, że rozwaliłem to twoje więzienie. 

  - Z tobą w pobliżu nie wiem, czy chcę je w ogóle opuszczać. 

  - Och, jaki groźny! - skomentował to dla żartu, po czym podniósł swą nogę i usadowił ją na głowie samozwańczego władcy tego miejsca - Nie owijajmy w bawełnę... Pobawiłbym się z tobą chętnie, ale jakoś nie chce mi się ciebie dzisiaj zabijać. Dlatego dziś wyjątkowo powiem wprost o co mi chodzi panie groźny! Czy on był może u ciebie?

  - Nie wiem o kim mówisz. - odrzekł mu sucho Zalgo, próbując ukryć swą wściekłość.

  - Dobrze wiesz o kim mówię brzydalu. - stwierdził nieznajomy, naciskając swym butem na jego głowę jeszcze mocniej - No? Był tu więc, czy nie?

  - Ugh... Był. I tak nie mam powodów, by stać po jego stronie. - skomentował to demon, wciąż niezadowolony z obecnego stanu rzeczy.

  - Wiesz może, gdzie przebywa teraz? Albo kiedy?

  - Ostatnio gdy z nim rozmawiałem, miał się wybrać o jakieś trzydzieści lat w przód. Nie wiem czy już wrócił i nie wiem czy do tych czasów. Nie mam również pojęcia, czy jest on w tym świecie, czy innym. Wiem jednak, że ostatnio często przesiaduje w świecie żywych. 

  - No. Grzeczny chłopczyk. - skomentował to intruz, zabierając w końcu swą kończynę z jego głowy i stając teraz już normalnie - Trzeba więc go będzie zwabić, skoro tak kocha w nim przebywać, nie uważasz? Że też wcześniej nie pomyślałem, żeby zapytać się ciebie, czy czegoś o nim może nie wiesz.

  - Wcześniej widzieliśmy się może tysiąc lat temu. Miałeś więc szczęście, że ktoś nieogarnięty stworzył nową linię czasową.

  - Naprawdę!? - zawołał, po czym wpadł on w psychopatyczny, histeryczny śmiech - O mój ja, ja tego wcześniej nie wykryłem!? Ale ja jestem głupi!! - zaczął wołać, po czym ponownie wybuchł śmiechem - O cholera! Tak czy inaczej, pomożesz mi w zasadzce. Ktoś taki jak ty z pewnością zwróci na siebie jego uwagę, kiedy będziesz na wolności. A jeśli zniszczymy po drodze świat, czy dwa, to nic się nie stanie. Ich jest wiele.

  - Zaraz, że co? Ja mam iść niby z tobą?  - zapytał się go Zalgo, będący trochę zaniepokojony tą propozycją, lub nawet rozkazem - Jak niby miałoby to działać?

  - A jak miałoby to działać? Ja ci mówię co masz robić, ty to robisz. Bo mi się nie chce. No chyba, że mi się chce, tylko o tym nie wiem, to wtedy tego nie robisz.

  - Ta... To skąd ja mam to wiedzieć...

  - Właśnie na tym polega magia mój drogi! - zawołał nieznajomy, przy tym wyciągając palec w górę, przy tym uwalniając z więzów wszystkich strażników tego miejsca.

  - Ugh... To co mam niby zrobić?

  - Wiesz co? Porwijmy trochę ludzi i nieludzi. Może być nawet zabawnie, jeśli ich potem przeciw sobie nastawimy. - zachichotał, po czym zaczął spokojnie iść wzdłuż sali tronowej, by zaraz po tym skręcić w drogę, z której przyszedł.

~

  Oboje znajdowali się teraz w dość specyficznym miejscu. Niebo tutaj było czerwone, a cała okolica wyglądała na wysuszoną. I nieznajomy i Zalgo stali na przeciwko miejsca, przypominającego z wyglądu bardzo szeroką wieżę. W rzeczywistości jednak była to arena. Powietrze znajdujące się tutaj było bardzo suche, a istotom żywym zapewne bardzo ciężko by się tutaj oddychało. Wszystko tutaj było dość zamazane. Spowodowane to było wieczną mgłą tu panującą oraz wiatrem, który przenosił cały ten piasek, jakim pokryte było to miejsce. Nie było tutaj może i najjaśniej, lecz nie można było uznać, że jest tu ciemno. Bardziej widno, albowiem źródła światła było po prostu słabe. Było tutaj więc dość specyficznie. 

  - Kojarzę skądś to miejsce. - odezwał się w pewnym momencie demon, rozglądając się po tym miejscu - Gdzie my jesteśmy do cholery?

  - Prastara arena. Na tyle stara, że nawet niektóre wszechświaty, są od niej młodsze. Mierzyły się tu prastare byty i demony, takie jak ja, on, lub ci twego pokroju. - odpowiedział mu mężczyzna zaczynając iść w stronę wejścia do tego miejsca - Mordowano więc się tu ku uciesze pozostałych. Oryginalni kreatorzy tej całej sieci wszechświatów oglądali jak najlepsi z najlepszych walczyli ze sobą, by wytyczyć tego najlepszego.

  - Oryginalni kreatorzy? To to niebyliś...

  - Pha! Nie rozśmieszaj mnie! - zawołał nieznajomy nie zatrzymując się i wciąż idąc przed siebie - Zwykłe byty owszem, mogą tworzyć światy i ustalać jakie panują w nich prawa. Mogą być małe, wielkie, bądź w ogóle nie istnieć. Multiverse jest jednak tak wielkim miejscem, że znajdują się w nim i mniejsze multiverse'y. Heh... Codziennie powstaje mnóstwo światów, o których oryginalni kreatorzy nawet nie mają pojęcia. Jest ich po prostu tak wielu. 

  - Że co? Przecież to nie ma sensu. Gdyby tak było, to miejsce to byłoby przepełnione i nie byłoby na nic już miejsca. - Zalgo widocznie nie był w stanie tego pojąć.

  - A gdybym ci powiedział, że nasz multiverse jest tylko częścią innego świata? Który jest częścią innego świata, który jest częścią innego świata? Wszystko to jest zabiegiem, który nigdy się nie kończy. Światy wewnątrz światów. Czasem nawet ich kreatorzy nie mają pojęcia, że tam również może się stworzyć coś nowego. - rzekł wyjątkowo spokojnie, zatrzymując się nad przepaścią, która oddzielała ziemię, od wejścia na arenę, znajdującego się jakieś dziesięć metrów dalej.

  Mężczyzna po prostu wyciągnął rękę w stronę bramy, która się tam znajdowała, po czym za pomocą łańcuchów przyciągnął ją ku nim, tworząc im tym samym most, po którym mogli na spokojnie przejść. Hałas z jakim uderzyło to podłoże, był na tyle duży, że echo rozniosło się po całym tym pustym i wymarłym już od dawien dawna świecie.

  - Ugh... Może i jesteś szaleńcem, lecz mimo wszystko posiadasz wiedzę większą ode mnie na temat naszej egzystencji panie Hgual.

  Gdy tylko nieznajomy to usłyszał wybuchł histerycznym i jednocześnie psychopatycznym śmiechem, który tak samo jak hałas związany z uderzającą o ziemię bramą, echem rozniósł się po całym tym pustym świecie. Był on naprawdę niepokojący i przerażający. Gdyby stała tutaj jakaś istota żywa, z pewnością krew zmroziłaby się jej w żyłach. W tym śmiechu po prostu było coś... Jakby czysta definicja szaleństwa. Śmiech ten trwał tak około dwudziestu sekund, sprawiając, że sam Zalgo poczuł się niezręcznie. Sam Zalgo, będący istotą tak dumną i lubiącą sprawiać pozory demona idealnego, bez uczuć czy emocji.

  - Oj to było słodkie z twojej strony Zalguś! Żeby nazwać mnie zaledwie szaleńcem? 

  Demon nie był zadowolony z tego, w jaki sposób jest on traktowany. Te zdrobnienia. To całe znoszenie dziwactw tego gościa. To bycie zmuszonym, do poniżania się. Przecież on był władcą piekieł! On! Nikt inny! Był Królem! Komu innemu należał się szacunek jak nie jemu!? I to on miał udawać, że nic się nie dzieje!? To on tu powinien wydawać rozkazy! Jednakże... Niestety nie mógł sobie pozwolić na jakiś bunt, lub jakieś zachowanie, którego następujących po tym skutków by nie znał. Dlaczego? Otóż Hgual był bardzo nieprzewidywalny i nigdy nie działał on logicznie, lub jakoś rozsądnie. Jednego dnia sprzeciwienie się mu go rozbawi, a innego zabije cię bez zastanowienia. 

  - No! To powiedz mi w takim razie panie władco piekieł, czy ma pan jakiś pomysł, gdzie on może najczęściej przebywać?

  - Ziemia. - odpowiedział mu praktycznie od razu Zalgo - W różnych rzeczywistościach i wymiarach, najczęściej jest to właśnie planeta Ziemia. Nie mam pojęcia dlaczego.

  - O! To już mamy miejsce, z którego zbierzemy nasze nowe zabawki! W końcu uda mi się przyciągnąć do mnie tego purpurowego rycerza! - po tej wypowiedzi ponownie wybuchł śmiechem.

  To był ten sam śmiech jak za każdym razem wcześniej. Mrożący krew w żyłach. Szaleńczy. Sadystyczny. Psychopatyczny. Przymiotniki te były najtrafniejsze z całego słownika, osób o niezbyt dużym zasobie słownictwa. Tym razem echo nie robiło się jednak po całym świecie, dzięki ścianom i trybunom jakie znajdowało się na tej właśnie arenie. Dźwięk odbił się właśnie od nich, dzięki czemu echo było praktycznie niesłyszalne. Demon znajdujący się tuż obok niego, tylko patrzył się na niego dość niezadowolonym, wręcz zażenowanym wzrokiem. Mimo tego jednak w głębi siebie, czuł lekkie zaniepokojenie. Kto wiedział, co ten gość postanowi zrobić. Dla niego zniszczenie całego tego świata byłoby jak zjedzenie śniadania rano. Łatwizna.

  - Hej, jak myślisz, czy Bóg Śmierci nie byłby dobrym urozmaiceniem dla naszej grupki, która się tym zajmie?

  - Rób jak uważasz.

  - Heh! I tak trybuny prędzej czy później kiedyś się zapełnią. Nawet jeśli nie od razu. Kreatorzy powrócą tu, by obejrzeć, bądź przeczytać jak wyglądało to co ma się tu wydarzyć. HAHAHA...!! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top