Miłosierdzie
IRA obudził się na ławce, na której leżał już przez chwilę. Ujrzał on przed sobą Wyjątka, który właśnie zabierał ręce z klatki piersiowej mężczyzny. Właśnie skończył on opatrywać jego ranę w płucu, lecz pewnie i tak dość sporo pewnie zajmie, nim ten będzie w stanie używać swego ciała w stu procentach, tak jak wcześniej.
- Ugh, co ty mi robisz? - rzekł zirytowany, odtrącając rękę blondyna.
- Właśnie skończyłem cię opatrywać. Nikt inny by pewnie tego nie zrobił - rzekł, łapiąc się za swą dłoń, lekko zdezorientowany tym, jak mocno został uderzony.
- Po co niby? W następnym etapie najpewniej będziemy musieli ze sobą walczyć, więc jeśli myślisz, że przez to co teraz zrobiłeś, dam ci fory, to
- Nie. To za te środki uspokajające - westchnął właściciel schroniska, przy tym wstając z ławki - To ja dałem je Sam, więc to przeze mnie omal nie przegrałeś, nie mogąc używać swych mocy
- Ghh... Więc to przez ciebie, nie mogłem wtedy skoczyć na dół i jej pomóc?
- To by i tak było samobójstwo. Sam chciałem pomóc Matrix, lecz doświadczyłem tego, co potrafi ten cały Hgual - powiedział trochę zestresowanym tonem głosu - No to... Ja będę schodzić na dół. Teraz moja kolej na ten szajs
Po tych słowach zmienił on się w dym, a następnie pod jego postacią poleciał w dół, gdzie stała już jego przeciwniczka Kate The Chaser.
- Sorry, że tak długo musiałaś czekać. Zajmowałem się tym z poprzedniej walki
- Rozumiem. Zdobywanie sojuszników w trudnych sytuacjach, jest podstawą - skomentowała to, obserwując przy tym swego przeciwnika.
"Słyszałam co nieco o Wyjątku i wiem, że moje szanse są dość marne. Jego żywotność jest po prostu zbyt duża, dla zwykłego człowieka" stwierdziła w myślach, zerkając w stronę Toby'ego, który siedział na trybunach, już niedługo jako ostatni z ludzkich proxy.
- Nie martw się. Postaram się to załatwić możliwie szybko - powiedział po chwili, gdy zauważył, gdzie sięga jej wzrok.
Dobrze wiedział, że Kate nie jest głupia. Znał ją i nie trudno było się domyślić, że ta sama wie, że jej szanse są znikome. Jedyne więc co właściciel schroniska mógł teraz zrobić, to zakończyć to możliwie jak najszybciej i najłagodniej umiał.
- Eeech... Kto by pomyślał, że skończymy właśnie w taki sposób, prawda? - westchnęła, nawet nie przyjmując jakieś gardy, którą raczej powinna posiadać.
- Znajdzie się z pewnością ktoś, kto będzie w stanie wydostać wasze dusze z tej cholernej areny - spróbował ją pocieszyć, wkładając przy tym ręce do kieszeni spodni.
W tym samym czasie Hgual leżał sobie w swoim tronie, kompletnie znudzony już tym wszystkim. Brakowało mu jakichś wrażeń, jakiejś dobrej walki. A wynik tej już znał, w końcu potrafił czytać zawodnikom w myślach. Nawet uśmiech zniknął z jego twarzy, przez co wcale nie wyglądał lepiej, gdyż cała naciągnięta i popękana skóra wracała na swoje miejsce i tylko była bardziej pomarszczona w okolicach ust.
- Henry, weź rozpocznij to za mnie. Jakoś nie mam zbytnio ochoty na to - westchnął, po czym ziewnął.
Nudziła go postawa tych ludzi. Owszem, niektórzy, tacy jak Jeff The Killer, Nemesis, Michiko, Harry Kanibal lub Puppeteer, byli bardzo przyjemni do oglądania, gdyż było w nich po prostu to coś. Coś, co sprawiało, że chciałoby się oglądać tylko ich walki. W końcu były one najciekawsze, przynajmniej w mniemaniu organizatora tego turnieju.
- No cóż. Mogę na chwilę przejąć twą rolę - zgodził się Brown, a przy tym na jego ustach pojawił się lekki uśmieszek.
Maria i Zalgo z pewnością to zauważyli. W tym gościu, było po prostu coś nie tak, mimo tego, iż był zwykłym śmiertelnikiem, w przeciwieństwie do nich. Po prostu jego zachowanie było cały czas takie nienaturalne, że to po prostu nie było normalne. W końcu nawet oni obawiali się, mówić do Hguala w nieoficjalny sposób.
"Eeech... Ile my tak tutaj już jesteśmy? Cały czas patrzymy się, jak banda amatorów się zabija. Nie tak wyobrażałem sobie moje wyjście z tego cholernego, szklanego pałacu. Pieprzony Hgual, coraz bardziej mnie poniża tym wszystkim" myślał w tym czasie władca piekieł, który podpierał plecami jedną ze ścian.
Gdzieś w tym momencie Henry podszedł do barierki, oddzielającej tą lożę, od spadku w dół i wychylił się lekko, gdyż chciał by było go dobrze widać, a był dość sporo niższy od tego, co zazwyczaj to ogłaszał.
- Proszę państwa! Oto szykujemy się do kolejnej walki! Tym razem przed wami Wyjątek - Właściciel schroniska, dla zagubionych seryjnych morderców, przeciwko Kate The Chaser - Pierwszej ludzkiej proxy Slendermana! - przedstawił zawodników, przy tym trochę dziwiąc niektórych, że posiadał na ich temat takie informacje - Możecie zaczynać!
"Skąd on wiedział, że byłam pierwszą ludzką proxy?" pomyślała kobieta, patrząc się w stronę dwudziestolatka, stojącego w loży.
- No dobra. Gotowa?
- Tak. Pamiętaj jednak o Tobym. Jeśli przejdzie do następnego etapu, spróbuj mu jakoś pomóc
- Jasne. Zajmę się tym - rzekł, po czym po prostu z ziemi obok brunetki wysunęła się jakaś dziwaczna, cienka macka, która z dość sporą prędkością wbiła się jej w głowę, przechodząc przez nią na wylot.
I to był koniec tego starcia. Chłopak chciał to zakończyć szybko i możliwie jak najbardziej bezboleśnie. Skończyło się na tym, że właśnie wziął udział w najkrótszej walce w tym turnieju. Nie było to jednak przez jego umiejętności, lecz przez samoświadomość jego przeciwniczki, która po prostu znała swoje możliwości i wiedziała, że nie podoła. Nawet tym razem Toby nie krzyczał. Po prostu skulił się i zaczął cicho łkać w kolana, przez bycie świadkiem śmierci już kolejnej tak bliskiej mu osoby. Został teraz sam. Kompletnie sam.
- Proszę państwa, wygrywa Wyjątek! Owszem, mieliśmy tu do czynienia ewidentnie z poddaniem się ze strony Kate, aczkolwiek kto by na to patrzył? - powiedział specjalnie, by uświadomić ludzi na widowni, jak to naprawdę wyglądała.
Większość z oglądających myślała, że właściciel schroniska najzwyczajniej w świecie był aż tak dobry, że zakończenie tego w przeciągu kilku sekund nie było dla niego problemem. Oczywiście niektórzy, w ogóle nie uwierzyli mu, gdyż w końcu nie było na to żadnych dowodów, a jeszcze inni, ci bardziej doświadczeni, sami byli w stanie wyczytać z mowy ciała kobiety, że już po prostu nie miała zamiaru tego dłużej ciągnąć.
Zaraz po tym, ze swego tronu nagle zerwał się Hgual, tak jakby nagle coś sobie przypomniał. Oczywiście nie zszedł on z niego normalnie, gdyż wyglądało to bardziej tak, jakby z niego zleciał za pomocą jakiejś lewitacji. Gdy już jego nogi dotykały ziemi, podszedł on do krawędzi i z ponownym uśmiechem na twarzy zaczął mówić.
- Proszę państwa przed nami jeszcze tylko dwie walki do końca tego etapu! Po tym oczywiście będzie zarządzona przerwa, zupełnie tak jak ostatnio! - zawołał tym swoim wysokim i powodującym ciarki głosem - A teraz na dół prosimy parę składającą się z Miyu Michiko oraz Ticcy Toby'ego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top