Kolekcja

  Polecam puścić sobie utwór, który jest teraz w mediach i najlepiej zapętlić go, jeśli ktoś nie jest na telefonie. Pomaga on wpasować się w klimat tego rozdziału.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

  Ziemia. Planeta, na której od jakiegoś czasu dzieje się dość sporo rzeczy. Można by powiedzieć, że cały ten pojedynczy świat skupia się na tej jednej planecie. Dlaczego? Albowiem zróżnicowanie jakie tu występuje, jest wręcz niespotykane w innych miejscach tego świata. Zamieszkują tu zwykli ludzie, zwykle zwierzęta... jednakże i również różnego rodzaju potwory, duchy, istoty nadprzyrodzone, demony, lub nadludzie, którzy urodzili się z naturalnym talentem do osiągania wielkich rzeczy oraz oczywiście byty tak potężne, że byłyby w stanie same wywołać koniec świata. W miejscu tym istnieją różne lokalizacje. Miasta, góry, pustynie, oceany, dżungle... Lecz teraz akcja skupiła się na małym lesie, przy którym znajdowała się łąka. Niedaleko niej natomiast znajdował się budynek, powszechnie znany jako "Schronisko dla Creepypast". W miejscu tym jest dwóch mieszkańców oraz kilku stałych bywalców. Inni przychodzą tam tylko od czasu do czasu. Kto był jednak odpowiedzialny za jego działalność? Otóż pewien nastoletni blondyn, z paranormalnymi mocami o pseudonimie Wyjątek. Mieszkał w tym miejscu razem z Matrix. Aktualnie przebywał on w kuchni i najprawdopodobniej przyrządzał kolację dla siebie, lub dla swej podopiecznej Matrix. Nie była ona z nim jakkolwiek spokrewniona. Była ona po prostu sierotą, która uciekła z domu dziecka po tym jak w wyniku wypadku zyskała moce paranormalne. Cały dzień zleciał im dość spokojnie. Blondyn o dziwo nie miał za dużo roboty w świecie, co oznaczało, że seryjni mordercy byli dzisiaj mało aktywni. Spędził więc przyjemnie dzień razem z Ally. Zapowiadało się nawet, że ten pozytywny nastrój utrzyma się do jutra, jednakże nagle dało się usłyszeć pukanie do drzwi głównych.

  - Matrix, możesz otworzyć? - zapytał się jej Wyjątek, nie chcąc zostawiać w kuchni tego wszystkiego tak w trakcie tworzenia jedzenia.

  - Dobra! - odpowiedziała mu nieświadoma jeszcze niczego, po czym zeskoczyła z kanapy na której siedziała i podbiegła do wejścia do danego budynku.

  Bez zastanowienia złapała za klamkę i postanowiła otworzyć drzwi. O dziwo jednak nikogo tam nie było, a jedyne co dostrzegła to burzę i to dość mocną. Zamyśliła się trochę, zastanawiając się, czy to mógł być żart. W takim miejscu, w jakim usadowione jest schronisko, było to raczej dość mało możliwe. Zanim jednak zdążyła się porządnie nad tym zastanowić zamknęła z powrotem te drzwi, a następnie odwróciła się. Coś... Lub raczej ktoś stał za nią. Gdy tylko go dostrzegła, aż lekko pisnęła. Stał tam jakiś mężczyzna w czarnym stroju, dziwnej masce połączonej z koroną, zasłaniającą większość jego twarzy oraz ten uśmiech. Ten przerażający, psychopatyczny szeroki uśmiech pokazujący jego niezadbane zęby i nawet dziąsła w całej ich okazałości. 

  - Shhh... Nie chcesz chyba psuć niespodzianki, prawda? - rzekł, wyjmując przy tym coś zza pasa.

  Po krótkiej chwili okazało się, że tym co wyjął był pistolet. Czarny pistolet, o wyglądzie w dość starym stylu. Brązowowłosa zaniepokoiła się trochę, nie wiedząc co ma robić. Bała się bardzo tego mężczyzny, a aura jaka go otaczała jakby uniemożliwiała jej krzyczenie po Wyjątka by jej pomógł. Zostały jej tylko dwie rzeczy. Albo spróbować się bronić, albo czekać na to co ją i tak spotka. Wówczas gdy nieznajomy trzymał już wycelowany w jej stronę pistolet, nagle wokół jego nadgarstka owinęła się jakaś macka, która od razu zmieniła linię strzału. Po krótkiej chwili wyrwała ona ów broń z jego dłoni, po czym wróciła się do swego właściciela. Jak się okazało, gospodarz tego miejsca postanowił tu przyjść i zaszczycić gościa swą obecnością.

  - W-Wyjątek! - wystękała tylko tyle Matrix ze strachu.

  - W budynku tym obowiązują proste zasady - zaczął mówić chłopak, biorąc ów broń do swej dłoni - nie zabijamy się nawzajem. Zwłaszcza, jeśli chcesz skrzywdzić Matrix. - po tych słowach wycelował on w podłogę, by wystrzelić nabity już pocisk, jednakże to co się stało po naciśnięciu spustu zdziwiło go.

  Zdziwiło to i nastolatka i dziewczynkę. Nieznajomy natomiast uśmiechnął się tylko jeszcze szerzej, niż to było możliwe. Jak się okazało, broń ta była atrapą, a zamiast pocisku wyleciała flaga z napisem "BANG". Ally z jakiegoś powodu odczuła lekką ulgę, świadoma teraz, że to był tylko żart.

  - Widzę, że mamy tu żartownisia... Kim ty w ogóle jesteś? - zapytał się go chłopak dość podejrzliwym tonem głosu.

  - Ja? Fufufu... Tylko przyjaznym gościem z sąsiedztwa. Macie może pożyczyć cukru? - mówiąc to wyjął spod płaszcza pustą szklankę, mniej więcej pokazując ile mu potrzeba.

  - Zaraz... Jak niby z sąsiedztwa...? - zaczęła się zastanawiać dziewczynka, zauważając, że sąsiedzi w takim miejscu raczej nie mają prawa bytu.

  Wyjątek oczywiście zareagował szybciej. Błyskawicznie spostrzegł się, że coś tu jest nie tak, więc postanowił podbiec do Matrix. Szybko wyminął więc nieznajomego, który stał pomiędzy nimi, złapał po drodze brązowowłosą, a na sam koniec wpadł z nią do portalu, który stworzył na szybko w ścianie. Pojawili się oni na dachu jakiegoś budynku. Oczywiście wciąż padało, więc nie minęło nawet kilka sekund, aż byli cali mokrzy. Chłopak nie wiedział, dlaczego wybrał właśnie to miejsce. Musiał pomyśleć o czymś na szybko i po prostu tak jakoś wyszło. 

  - Matrix, wszystko w porządku? - spytał się jej blondyn, trochę zatroskanym głosem.

  - Nie nic... - odpowiedziała, z jakiegoś powodu dysząc dość głęboko.

  Widocznie w pobliżu tego gościa również i oddychanie przychodziło jej z trudem. Wyjątek chciał wstać z ziemi i zacząć zastanawiać się co powinien teraz zrobić, jak i kto to w ogóle był, kiedy nagle usłyszał za swoimi plecami klaskanie. Było to dość aroganckie, nierównomierne klaskanie. Nastolatek od razu domyślił się, że ta ucieczka to nie był koniec ich problemów. Przecież to by było za proste.

  - No, no! Nie sądziłem, że znajdę na Ziemi kogoś, kto posiada takie umiejętności! - zawołał z słyszalną ekscytacją w głosie - Nadasz się idealnie do mojej kolekcji!

  - Kolekcji? O czym ty mówisz do jasnej cholery!?

  W tym momencie nieznajomy po prostu wybuchł śmiechem. To był ten śmiech. Matrix gdy tylko go usłyszała, znieruchomiała ze strachu i nawet sam Wyjątek, dość mocno się zaniepokoił. Miał już dość spore doświadczenie jeśli chodzi o obcowanie z psychopatami, jednakże ten śmiech... To było po prostu coś innego. Coś nie z tego świata. Takiej dozy szaleństwa jeszcze nigdy nie doświadczył w zwykłym śmiechu.

  - Ugh... Matrix, nie mieszaj się w to. Sam się tym zajmę. - polecił dziewczynce, samemu zaczynając przygotowywać się do walki, patrzył dalej na tego typa.

  Po krótkiej chwili zaprzestał on tego ataku śmiechu, po czym spojrzał on na Wyjątka. Owszem, nie było widać jego oczu, gdyż były one zasłonięte żelazem, lecz mimo wszystko, chłopak był w stanie wyczuć jak jest przeszywany wzrokiem. Mocno to go niepokoiło i zdecydowanie nie podobało mu się to. Gdy tylko dostrzegł, jak jego przeciwnik lekko ruszył ręką, chciał ruszyć już do ataku, by choć spróbować wziąć go z zaskoczenia. Oczywiście nie udało mu się, to albowiem z ziemi wystrzeliło kilka czarnych łańcuchów, które następnie owinęły się wokół chłopaka, kompletnie uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch. Najciaśniej zaciśnięty był ten na szyi, by umożliwić nieznajomemu ewentualną możliwość szybkiego działania.

  - Słyszałem, że ponoć jesteś niewrażliwy na rany blondasku. A czy gdyby pozbawić cię głowy, wciąż by nic to nie dało?

  W tym momencie gospodarz schroniska zamienił się w czarny dym, tym samym uciekając z więzów, po czym pod tą postacią, poleciał za swego przeciwnika. Gdy tylko z powrotem zmienił się w siebie, dotknął dłonią ziemi, tworząc tym samym portal pod nogami uśmiechniętego. Miał on się zapaść i trafić w jakieś nieprzyjemne miejsce, znajdujące się daleko stąd, może nawet w innym świecie, aczkolwiek to po prostu nie zadziałało. Mężczyzna stał na portalu, nie spadając w niego. Zupełnie tak, jakby na tym etapie po prostu lewitował.

  - Niezła sztuczka, lecz chyba nie myślałeś chyba, że to wystarczy, co? - zachichotał, a po tej czynności najzwyczajniej w świecie ponownie wystrzelił łańcuch z podłoża, lecz zamiast owinąć nim przeciwnika, przebił się on przez jego klatkę piersiową na wylot.

~

  Była już noc. Dość wczesna, albowiem była dopiero godzina dwudziesta trzecia. Było to w środku jakiegoś miasta. Dokładniej w jakiejś ciemnej uliczce. Nikt się tutaj zazwyczaj nie zapuszczał, gdyż nie było tu nic ciekawego poza jakimiś koszami na śmieci. Dzisiejszego dnia jednak były tutaj aż trzy osoby. Relacje między nimi były różne. Dwójka nie znała trzeciego, lecz nie przeszkadzało im to. W końcu nie ważnym jest kim była ta osoba. Skoro i tak w tym momencie już nie żyła. Dwoje seryjnych morderców brutalnie zabiła jakiegoś mężczyznę w średnim wieku, poprzez wiele cięć zadanych nożami. Kto to był? Jeff oraz Nina the Killer. Duet psychopatów, których szaleństwo skłoniło nawet do oszpecenia się. Biała skóra, wycięty uśmiech, pozbawienie samych siebie powiek... Pierwszym był chłopak. Jego partnerka dołączyła do niego dopiero jakiś czas później. 

  - Ha! Szkoda tylko, że nie mogłem przeprowadzić na nim transformacji. Chociaż i tak w takich warunkach, ciężko byłoby tego dokonać. - stwierdził Jeffrey, kopiąc przy tym leżące na podłożu zwłoki.

  - Nie martw się Jeff! Jeśli ci tak bardzo zależy, możemy się później gdzieś włamać i to zrobić. Z pewnością mają gdzieś jakiś wybielacz i wódkę. - zaproponowała dziewczyna, patrząc się na wyczyny swego partnera.

  - Na to akurat ochoty nie mam. Ostatnio jak się gdzieś włamałem, jakiś koleś wybiegł na mnie ze strzelbą. - rzekł trochę już zmachany tym całym kopaniem.

  - To co? Wracamy do tamtego mieszkania, co przejęliśmy wczoraj?

  - Ta... Do jutra pewnie trzeba będzie je opuścić, bo ludzie w końcu zauważą, że coś jest nie tak i wezwą policję. - westchnął, odstępując już całkowicie od zwłok i zaczynając powoli iść w stronę wyjścia z tej alejki.

  Nina oczywiście poszła za nim. Zawsze chodziła za nim. Czasem męczyło to już zabójcę, albowiem bywały momenty, w których po prostu nie dawała mu ona spokoju. Rozumiał, że ona jest w nim zakochana i za wszelką cenę stara się, by coś między nimi zaiskrzyło, jednakże on tego najzwyczajniej w świecie nie widział. Owszem, mógł ją znosić jako swego partnera, gdyż przynajmniej miał prywatną pokojówkę i pomocnicę we wszystkim, ale nie chciał jej jako swej drugiej połówki. Po prostu sam widział w niej śmiecia. Osobę, która zmarnowała sobie życie, tylko dlatego, że jakiś chłopak jej się spodobał. Gdy już zbliżali się do wyjścia na ulicę, nagle światło znajdujące się tam, zaczęło migać. A w momencie, gdy zgasło na około całą sekundę, kiedy już zapaliło się ono z powrotem, na samym końcu alejki, tuż przy samym wyjściu stał on. Tajemnicza istota, odpowiedzialna za wypuszczenie Zalgo. Był tam oparty o ścianę i gdy dostrzegł, że dwójka już go widzi, najzwyczajniej w świecie pomachał do nich.

  - Cholera. Świadek. - pochwaliła się spostrzegawczością Nina, zatrzymując się przy tym.

  - Cholera! Zabójca! - zaczął ją przedrzeźniać mężczyzna, widocznie uznając to za zabawne na swój sposób.

  - Dobra, morda. Zamiast bawić się w detektywa nie pozwól mu uciec. - polecił jej chłopak, po czym zaczął biec w stronę nieznajomego.

 Ten oczywiście się nie ruszył, nawet odrobinę, mimo że Jeff był już jakieś dwa metry przed nim. Dlaczego? Otóż nagle za ścian wystrzeliło kilka łańcuchów, tworząc przy tym prowizoryczną ścianę, uniemożliwiającą dwójce wyjście z tego miejsca. On oczywiście pozostał za nią, po stronie z dostępem do miasta. Killer wzdrygnął się trochę, albowiem łańcuchy te przeleciały tuż przed nim. Gdyby go one uderzyły, z pewnością połamało by mu to żebra, o ile by ich całkowicie nie zmiażdżyło. 

  - Jeff, wszystko w porządku!? - zawołała za nim jego partnerka, widocznie trochę zmartwiona o jego stan.

  - Ugh! Tak! - odpowiedział jej poirytowany jej niepotrzebną troską.

  W tym momencie dało się usłyszeć szaleńczy śmiech. Tak psychopatyczny i sadystyczny, że nawet w Jeff'ie wywołało to niepokój. Ciągle tylko śmiech i śmiech. Wydawał się on dochodzić ze wszystkich stron świata. Zupełnie tak jakby było go wielu i wszyscy znajdowali się w tej właśnie alejce. Był tam jednak tylko jeden. Z miejsca w którym leżały zwłoki mężczyzny, wcześniej zabitego przez ten duet, wyszedł on. Szczerzył swe niezadbane zęby i czerwone dziąsła w ich stronę. Szczerze mówiąc, to trochę zaimponowało to Jeffrey'owi, albowiem uznał, że ten uśmiech najpewniej był wycięty tak jak jest u niego. 

  - Jeff! Co mam robić!? - zapytała się go spanikowana i przestraszona dziewczyna.

  - Cholera jasna, nie mam pojęcia. - warknął chłopak, który mimo tego iż chciał go zaatakować, to nie mógł zmusić samego siebie, by wykonać chociaż jeden krok w stronę tej istoty.

  Istoty która zbliżała się teraz do nich i była coraz bliżej. Nie spieszyło się mu. Po prostu szedł, po drodze chichocząc. Dwójka morderców, dosłownie nie mogła nic zrobić. Ich ciało odmawiało im ruchu, powietrze którym oddychali zrobiło się nagle bardzo ciężkie, a krew płynąca w ich żyłach wydała im się zimna. Żadne z nich nigdy się tak jeszcze nie czuło. Takiego efektu nie wywoływał nawet sam Slenderman, kiedy się do niego zbytnio zbliżało bez jego pozwolenia.

  - K-Kurde... - wystękał chłopak, cały swój wysiłek wciskając w swą dłoń, w której trzymał nóż. 

  Starał się go obrócić na tyle, by zranić samego siebie. Nie wiedział czy to coś da, jednakże w jego głowie pojawiła się myśl, że jeśli może skupi się na bólu, zamiast na tym, jaki ten typ jest przerażający, to nie będzie czuł aż takiego strachu? I faktycznie. Po kilku sekundach, gdy nieznajomy był już jakieś trzy metry przed nimi, Woods się poruszył. Zaszarżował prosto na przeciwnika, celując w jego żołądek. Mężczyzna tylko zaśmiał się pod nosem, po czym bez jakiegoś większego wysiłku kopnął go w twarz z taką prędkością i siłą, że brunet wylądował dopiero jakieś cztery metry dalej. Najpewniej jego czaszka została w ten sposób uszkodzona. Zapewne miał teraz złamany nos, lub jakieś wstrząśnienie mózgu. Nieznajomego jednak to nie obchodziło. Po prostu zaczął iść dalej, w stronę Niny. Gdy jednak był już jakiś metr od niej, zatrzymał się, pozostawiając tak tą dziewczynę w dość sporej niepewności. 

  - Oho, widzę, że nie jesteśmy tu sami. - zachichotał, nie odwracając się nawet by to potwierdzić.

  W rzeczywistości, w tej ciemnej uliczce był ktoś jeszcze. Ktoś, kto może nie był tu od samego początku, jednakże najważniejsze wydarzenie widział. Dziewczyna w białej masce oraz czarnej sukience. Jane The Killer. 

  - J-Jane!? - wystękała z trudem dziewczyna w fioletowej bluzie, patrząc się na stojącą w oddali "rywalkę".

  - Nie odbierz tego źle Nino. Nie jestem tu by wam pomóc. Po prostu chcę zabić Jeff'a osobiście. - rzekła wyjmując przy tym zza pasa swój nóż.

  Jaka była reakcja nieznanego osobnika? Początkowo był to cichy chichot, który po krótkiej chwili przerodził się w histeryczny i sadystyczny śmiech. Był on jeszcze gorszy, niż jakikolwiek, jaki pokazał podczas tej pseudopotyczki z tym duetem. Nie zdziwiłoby to nikogo z tam obecnych, gdyby było to słychać w całym tym mieście w którym się znajdowali. 

  - Trzy w cenie dwóch! Jak wyśmienicie! 

~

  Mniej więcej w tym samym czasie, w zupełnie innym miejscu, odbywała się dość ciekawa i nietypowa scena. Dlaczego, ktoś zapyta. Otóż było to spowodowane obecnością Zalgo. Jego obecnością, na jednej z chmur. Było to dość ironiczne, że władca piekieł znalazł się metaforycznie w niebie, lub raczej na jego wysokości. Jako, że scena ta odbywała się w zupełnie innym zakątku planety, był tu już środek dnia. Było więc bardzo jasno, a chmura na której aktualnie stał, należała do tych białych. Demon ten więc wyróżniał się dość mocno, na tym tle, albowiem on sam był w kolorach postrzeganych raczej jako mroczne i niepokojące. Z jednej strony cieszył się, że w końcu jest sam i nie musi znosić tego całego gościa, lecz z drugiej strony irytował go fakt, że mimo wszystko w chwili obecnej wykonuje on właśnie jego rozkaz. Rozkaz, który brzmiał, by sprowadzić na tą arenę jednego z mieszkańca chmur. I rzeczywiście władca piekieł znalazł na w tym miejscu jakieś ślady bytności, a nawet i osobę, która tu zapewne pomieszkiwała. Był tutaj stół, masa książek, jakiś porozrzucanych kartek papieru z zapisanymi na nich wierszami, a nawet trochę zabawek. Przy samym stole natomiast siedziała jakaś istota. Posturą i ubiorem przypominała ona małą dziewczynkę, jednakże wszystko inne... Jej zielonawy kolor skóry, małe łuski na miejscu piegów, ostre zębiska oraz pazury, błona między palcami oraz oczywiście białka jej oczu były czarne zamiast białe. Siedziała tam dość beztrosko i jedyne co robiła, to coś rysowała. Zalgo jednak nie był z tych, którzy rozczulali się nad takimi widokami. Po prostu podszedł do niej i przystanął w odległości jakichś czterech metrów. Kiedy dziewczyna go dostrzegła, przestraszyła się. W końcu nie codziennie widuje się takie wynaturzenie jak on. Stwór o siedmiu pyskach, zwiastujący zagładę. Dziś nie to jednak było jego zadaniem.

  - K-Kim pan jest? - jęknęła cicho, przestraszona jego obecnością w tym miejscu.

  - Zalgo. A ty gówniaro, jak masz na imię? - zapytał się jej dość bezczelnym i dumnym siebie tonem.

  - Cindy... - odpowiedziała mu nieśmiało, od razu kojarząc w głowie fakty.

  Żyła głównie z Cudotwórcą, więc wiedziała mniej więcej to i owo na temat tego świata i czyhających w nim zagrożeń. I owszem, czasem nie widywała go nawet po dwa lata, lecz za każdym razem jak był obecny, miał jej do przekazania wiele lekcji. Jedną z nich było właśnie, by zawsze uważać na Zalgo. Arcydemon. Samozwańczy władca piekieł, uwięziony w szklanym pałacu. Skoro jednak był on tu, to co się stało z pałacem? Czy to oznaczało, że za chwilę cała ludzkość zostanie przemieniona w jakieś jego dziwne pomioty, a następnie unicestwiona? Nad takimi właśnie rzeczami, dziewczynka teraz się zastanawiała. Nie wiedziała jak ma reagować, ani co ma robić. Po prostu w jej głowie rodziło się teraz wiele scenariuszy tego, co mogło się teraz wydarzyć.

  - Posłuchaj mnie smarkulo, ponieważ mam od paru godzin dość mocno zepsuty humor, bo muszę służyć jakiemuś szaleńcowi od siedmiu boleści. Pójdziesz ze mną, czy tego chcesz czy nie, zrozumiano? 

  - Ale... Ale gdzie? 

  - Na pewno w żadne przyjemne miejsce.

  Gdy mutantka usłyszała jego słowa, zlękła się. Nieprzyjemne miejsce kojarzyło jej się tylko z jedną rzeczą. Z jej dzieciństwem spędzonym w cyrku Tontona. W cyrku, w którym była dosłownie traktowana i wychowywana jak zwierzę. Gdzie zastraszano ją batem i rewolwerem, a gdy ktoś próbował jej pomóc, był on eliminowany przez dyrektora cyrku. To były dla niej strasznie czasy. Nie chciała tam wracać za wszelką cenę. 

~

  Ciemność. Drzewa. Liście. Las. Teraz tylko to otaczało tajemniczą istotę, która przybyła na ziemię i jak do tej pory zwiększyła swą kolekcję o już kilka osób. Jedni byli lepsi, inni gorsi... Każdy jednak z nich był czymś w rodzaju nadczłowieka. Żadne z nich nie było zwykłą istotą ludzką. A takie walki przecież ogląda się najlepiej. Walki robaków, które za wszelką cenę chcą pożyć ten jeden dzień dłużej. Na samą myśl, mężczyźnie chciało się po prostu śmiać. Bawiła go wizja oglądania, jak jakichś dwóch wojowników niskiej klasy próbuje mu zaimponować i wkraść się w jego łaski, poprzez zabicie wszystkich pozostałych. W tym również i swoich znajomych i przyjaciół. Po co jednak byłby mu ktoś taki? Po co byłby mu ktoś słaby? Do zabawy? Może i jakby się odpowiednio postarać, mógłby jej trochę przynieść. Po krótkim spacerze, dostrzegł on jakiś budynek. Nie za duży, nie za mały... Z pewnością wyglądał on na opuszczony. 

  - Pozory. Pierwsza lepsza istota niskiego sortu wyczułaby te wszystkie istoty żyjące. - stwierdził, trochę zażenowany tym, jak słabą kryjówkę znalazła sobie ta zgraja.

  Szedł tak sobie jeszcze przez krótką chwilę, prosto w stronę wejścia do tego budynku. Dookoła panowała cisza, w której słyszalne były tylko jego kroki, które gniotły suche już, opadłe liście. Mimo to, zrobił on nagle szybki krok w bok, tylko po to, by tuż obok niego przeleciała kula wystrzelona z jakiegoś pistoletu. 

  - Nuuudyy...!! - zawołał by dać o tym znać, osobom, które postanowiły stanąć mu naprzeciw.

  Nie minęło za wiele czasu, kiedy nagle zza drzew zaczęły wychodzić przeróżne osoby. Było ich tutaj razem pięcioro. Dwie kobiety i trzech mężczyzn. Z czego ten trzeci, wyraźnie chory, jest od pozostałych dwóch dostrzegalnie młodszy. 

  - Kim jesteś i czego chcesz?! - zapytała się czarnowłosa kobieta, słyszalnie najbardziej doświadczona ze wszystkich.

  - Nie jesteś zwyczajnym człowiekiem, lecz mimo to nie masz prawa zbliżać się do rezydencji! - dopowiedział brązowowłosy w białej masce.

  - Czego ja chcę? - powtórzył, dość psychopatycznym tonem, po czym tylko powoli rozejrzał się dookoła, by dostrzec każdego z nich - Czego ja chcę!? - krzyknął chyba trochę zirytowanym tonem, a następnie zaczął najzwyczajniej w świecie rechotać w ten swój niepokojący sposób.

  - Cholera... Może być niebezpieczny. - skomentował to ten w kominiarce, który był odpowiedzialny za wystrzelenie wcześniejszego pocisku.

  - No dobra! - rzekł zaraz po tym jak zaprzestał wydawać jakiekolwiek dźwięki - Jestem tu by was porwać, by zwabić w pułapkę mojego ukochanego przyjaciela z dawnych lat! Pójdziecie po dobroci, czy może mam was poprosić?

  - Chyba sobie kpisz. - prychnęła ta, która miała najpewniej najoryginalniejszą z nich wszystkich broń.

  - Wiedziałem że tak powiesz! - zaśmiał się, po czym wyciągnął rękę w jej stronę, sprawiając, że ta momentalnie została owinięta jakimś łańcuchem, który pojawił się tam znikąd.

  - Rouge! - zawołał chory chłopak, wyraźnie lekko zmartwiony o jej stan.

  - Entliczek, pętliczek, czerwony, STOLICZEK!!! - krzyknął na koniec, tym samym łapiąc jedynego właściciela broni palnej w tym środowisku.

  - Cholera jasna, w takim tempie nie zdążymy ich uwolnić! - podsumował ich sytuacją szatyn w białej masce, dobywając szybko swego noża.

  - Eeech... W porównaniu do tamtego Wyjątka, to serio jesteście robakami. - westchnął nieznajomy widocznie zawiedziony tym, że nie mieli oni jak mu zapewnić rozrywkę.

  - Zaraz... Wyjątka!? - widocznie wpadła w szok czarnowłosa, gdy to tylko usłyszała. Widać myślała, że chłopak tamten chłopak nie jest w stanie przegrać z nikim poza Slendermanem.

  Przybysz wykorzystał jej zdezorientowanie i również związał ją z pomocą łańcuchów, aczkolwiek ona skończyła wisząc na drzewie i nie mogąc nawet lekko drgnąć, no chyba, że głową, którą miała wolną. Zostało więc tylko dwóch. Masky i Toby. Duet w pewnym sensie ikoniczny, jeśli chodzi o ich patologiczną relację, w której jeden za hobby uważa irytowanie drugiego. 

  - No dobra. Całego dnia nie mamy, a w zatrzymywanie czasu bawić się nie będziemy. - stwierdził mężczyzna, po czym kiwnął lekko palcem.

  Co to spowodowało? Otóż nagle z ziemi, między całą piątką ludzi, z ziemi wystrzeliły setki łańcuchów. Wpierw wyleciały one na jakieś dziesięć metrów w górę, po czym wróciły one w dół, by skrępować wszystkich którzy się tu znajdywali. 

~

  Ponownie ten dziwny świat. Wymarły, prastary świat. Czerwone niebo, wieczna mgła wymieszana z piaskiem unoszonym przez wiatr. I ta arena. Arena, na której już wkrótce odbędzie się tyle rzeczy, o których niektórych wiedziały tylko dwie osoby. Reszta nawet nie była świadoma tego gdzie była. Przybysz z innego świata pojawił się nagle przy wejściu na arenę, po czym wszedł do niej, ciągnąć za sobą dwa kokony wykonane z łańcuchów, w których uwięzione były dwie kolejne osoby. Dwie już ostatnie osoby. Mężczyzna o pseudonimie IRA oraz dziewczyna o imieniu Sam. Która w rzeczywistości była chłopakiem, ale to jest akurat mało istotne. Liczyły się tutaj jej umiejętności, a nie płeć. Na arenie leżało aktualnie czterdzieści sześć osób, a wśród nich stał nie kto inny jak Zalgo. A obok niego jakaś kobieta o długich, prostych i białych włosach. Ubrana natomiast była w czarne szaty. 

  - O! Widzę, że pan pseudowładca kogoś nam załatwił! Ale widzę, że to chyba nie główny Kosiarz o którego prosiłem... Prawda? Czy ja może coś źle zapamiętałem? - powiedział dość zdezorientowany, upuszczając przy tym dwa nowe nabytki na ziemię.

  - Kosiarz stwierdził, że nie ma na to czasu. Bo skoro ty przyszedłeś i ponoć chcesz się spotkać z tamtym, to będzie bardzo dużo dusz do odprowadzania. Przysłał nam więc jednego ze swych Żniwiarzy.

  - Ty Zalgo to odsuń się ode mnie najlepiej, bo jakoś nie przepadam za demonami. Kto o zdrowych zmysłach cię w ogóle wypuścił? A ty kim w ogóle jesteś, że sam Mroczny Kosiarz wyglądał na zmartwionego, jak o tobie usłyszał. 

  - Tak się składa, że uwolnił mnie on. I osobą o zdrowych zmysłach bym go nie nazwał. - warknął demon, widocznie wciąż nieźle poirytowany, że to nie on jest tutaj osobą rządzącą i robi za jakiegoś pachołka. 

  - Ugh... Jak przez niego będę musiała całą ziemię odprowadzać w zaświaty, to będę obwiniać ciebie. - stwierdziła kobieta, zażenowana trochę, po tym jak usłyszała o jego nieodpowiedzialności.

  W tym momencie Władca Piekieł, który stał obok, lekko się wzdrygnął. Było to dla niego nietypowe, by w ogóle czuł jakikolwiek strach, aczkolwiek ona go właśnie przed chwilą odprowadziła. Wpierw została przysłana jakaś poboczna robotnica i teraz jeszcze obraża tego mężczyznę? Demon nie wiedział jak on teraz zareaguje. Zależało to zapewne głównie od tego, co wydarzyło się, gdy był na tej całej Ziemi i czy ci ludzie mu nie zepsuli humoru. 

  - Oj jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to jedna planeta to będzie pikuś kobieto. - zachichotał, po czym po raz kolejny zaczął rechotać, sprawiając przy tym, że obecne tu, przytomne osoby poczuły ten dziwny niepokój jaki wiązał się ze słyszeniem tego dźwięku. 

  Maria bardzo mocno się zdziwiła. Nie miała pojęcia, że takie dźwięki mogą w ogóle istnieć. Że ktoś może samym głosem, wprowadzić w istoty świadome w przerażenie i to z taką łatwością. Przełknęła ślinę, nie będąc pewna, czy na pewno dobrze zrobiła obrażając go. Mimo iż nie pokazał przed jej oczami co potrafi... To kiedy tylko odsłaniał się dało się z łatwością dostrzec, że ta istota, była czymś zupełnie innym. Czymś, czego jeszcze nigdy nie czuła i nie sądziła, że kiedykolwiek wyczuje. Zresztą samo to, że sprowadził tutaj te czterdzieści osiem osób, z czego nie każdy z nich mógł być łatwy do pokonania. A wyglądał tak, jakby cały dzień nic dziś nie robił. 

  - W ogóle to mam dla ciebie niespodziankę moja droga! - zawołał nagle, przerywając tą niezręczną ciszę, która panowała po tym jak zaprzestał już się śmiać - Gdzieś tu wśród zawodników powinna być ta dwójka Ziemian których tak bardzo lubisz.

  - Że co...? Ty chyba nie chcesz kazać im...

  - Oj ty mnie jeszcze nie znasz moja droga! Ja uwielbiam żartować! - zawołał dość radośnie, przy tym zaczynając iść w stronę wejścia na trybuny, przechodząc pomiędzy nieprzytomnymi, leżącymi tu przyszłymi uczestnikami tego turnieju - Ale tym razem tego nie robię. - dodał już poważnie, przy tym schodząc już z tej całej areny, zostawiając tak przy tym tą dwójkę całkowicie zmieszaną i nie mającą pojęcia, co powinni teraz ze sobą zrobić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top