Doktor
Wszyscy powrócili więc na swoje miejsca. I Wyjątek i Hgual i Ally The Slender Doll. Ciało Matrix natomiast po krótkiej chwili, zniknęło. Właściciel schroniska, to szczerze mówiąc, nie chciał na to patrzeć. Bał się, że przez ten widok mogłyby mu puścić nerwy. A w tym momencie nie mógł sobie pozwolić na zbyt duże wykroczenie. Nie mógł zostać w tym momencie zdyskwalifikowany. Był on również dość mocno niezadowolony, myśląc o wygranej. Właśnie miał on stanąć przed bardzo trudnym wyborem. Kogo jeszcze będzie chciał wskrzesić, poza samą Matrix. W końcu zostanie tylko jedno miejsce, na tyle innych osób, których nie chciał tutaj stracić. Na dół natomiast zaczęły schodzić kolejne osoby. Doktor Smiley oraz Doktor Mutatio. Dwóch o tym samym tytule, lecz zupełnie różnych poglądach.
- Doktor Smiley! Ten sam mężczyzna, który pragnie zabić wszystkich ludzi! Toż to przecież niedopuszczalne! - zawołał naukowiec, w mocno zmodyfikowanym kostiumie Doktora Plagi.
- A ty co? Problem z tym jakiś masz? Nie kwestionuj moich metod, jeśli twoje nie są lepsze. Jedynym lekarstwem dla ludzi jest śmierć
- Ależ skądże! Ludzi wystarczy tylko ulepszyć, żeby byli zdrowi!
- Co za głupoty - westchnął brunet, nie wyciągając przy tym nawet rąk z kieszeni.
- Hmpf! W takim razie na dzień dzisiejszy przyjmę metody pańskiej osoby - burknął naukowiec, po czym uderzył końcem swej laski o ziemię.
"Z tego co wiem, to nie posiada on za ciekawych broni poza skalpelem. Mogę więc w końcu pokazać większej widowni moje cacko! Aż nawet specjalnie rewolweru nie użyję. Heh!"podekscytował się on więc na myśl, że będzie mógł się czymś pochwalić.
"Szczerze mówiąc, to na tym etapie nie dbam już o to zbytnio. Eeech..." westchnął w myślach Smiley, zmęczony już tym co tutaj się działało.
- Walkę siedemnastą! O, jesteśmy już daleko... Uważam za rozpoczętą! - ogłosił organizator turnieju, pozwalając im na walkę.
Oboje jednak stali po prostu w miejscu. Jeden z nich ciągle z rękami w kieszeni, a drugi kręcąc swoją laską. Stali tak kilkanaście sekund, przy tym sprawiając, że ci co chcieli zobaczyć dobrą walkę, czuli teraz niezadowolenie, bądź też i znudzenie. W końcu jednak zaczęli powoli iść przed siebie, tym samym się do siebie zbliżając.
- Panie Smiley, nie myślisz, że jednak mógłbyś zmienić zdanie?
- Nie. Taką już mam ideologię
- Pff... Widać potrzeba ci doświadczyć tego na swojej skórze - stwierdził ten w stylu Doktora Plagi, przy tym składając swą laskę i chowając ją do kieszeni płaszcza.
Kiedy byli już wystarczająco blisko nagle brunet wyskoczył w stronę swego przeciwnika ze swoim skalpelem. Mutatio jednak tylko odskoczył w bok, z widoczną, lekką trudnością i następnie wyciągnął swoją drugą, prawą rękę, która była do tej pory zakryta. Dało się tam dostrzec dziwną rękawicę. Była ona cała z żelaza, a jej palce kończyły dość ostro. W dodatku do samej części ubioru, podłączone były jakieś przezroczyste rury, które chowały się pod jego rękaw. Tą wyciągniętą ręką, złapał szybko Smiley'a za ramię i wbił mu owe pazury w jego ciało. Błyskawicznie do rur zaczęły napływać jakieś różne, kolorowe płyny.
- Ugh! - Po krótkiej chwili szarpania się, Doktorowi udało się wyrwać z tego dość mocnego uścisku. - Coś ty mi wstrzyknął?
- Oj zobaczysz złociutki. Oficjalnie zostajesz mym obiektem badań numer siedemset dwadzieścia trzy - odpowiedział mu, widocznie zadowolony z życia Mutatio, drugą ręką wyjmując na wszelki wypadek rewolwer.
Nie minęło za dużo czasu, gdy mężczyzna nagle poczuł jakiś dziwny impuls w swojej głowie. Krew w jego żyłach przyspieszyła, a jego serce zaczęło bić znacznie szybciej. Minęły zaledwie sekundy, gdy ten nagle zwymiotował dość sporą ilość krwi pod siebie.
- Ugh! Co to było do cholery!?
- I tak byś nie poznał składu tych chemikaliów. Domowy przepis - zażartował naukowiec, zaczynając powoli się oddalać od swojego przeciwnika - I to jest piękno robienia własnej broni. Wystarczy zadrapanie, by choć trochę osłabić przeciwnika. Lecz jeśli mam co najmniej kilka sekund, jestem w stanie załatwić to w jednym kroku. Zabawne, nieprawdaż?
- Cholera jasna... Nigdy nie byłem wojownikiem - stęknął brunet, padając przy tym na kolana, prosto w tą kałużę krwi, którą przed chwilą zwrócił.
- Tak samo i ja! Jestem tylko genialnym naukowcem, że tak się pochwalę. Dlatego wymyśliłem coś, co mi ją zastępuje
Nagle Smiley ponownie zwymiotował. Jego wzrok przestawał poprawnie działać. Oczy zaczęły mu dość mocno drgać, a nawet i przestawał powoli widzieć kolory. Powoli nawet i utrudnione dość mocno było oddychanie.
- Ugh... Wszystkie swoje obiekty tak traktujesz?
- Gościu, w tym cacku znajdziesz aż dziewięć różnych kombinacji i zastosować do nich! - odpowiedział mu podjarany Mutatio, przy tym ponownie wyciągając na wierzch swoją broń - Wiedz więc, że tej kombinacji używam tylko w ekstremalnych przypadkach. Czasem przynosi on zaskakujące skutki na obiekcie badań. Raz mi się przydarzyło, że ktoś zwymiotował własny żołądek, hehe
- Jesteś irytujący - jęknął brunet, na tym etapie już całkowicie tracąc równowagę i upadając na ziemię.
- Nie jesteś pierwszym, który mi to mówi doktorku - rzekł naukowiec, chowając przy tym już wszystkie swe bronie i wyciągając na powrót laskę - Możesz mi podziękować! Wyleczyłem cię, twoją własną metodą!
- Mocno irytujący
I to były właśnie ostatnie słowa mężczyzny. Po tym, owe chemikalia w jego ciele załatwiły już sprawę i pozbawiły go życia. Szczerze mówiąc, to ten w stylu Doktora Plagi nie był do końca zadowolony. Szczerze mówiąc, to liczył na jakąś lepszą reakcję widowni.
"Hm... Widać ludzie nie są w stanie docenić faktu, że załatwiłem go samą nauką" skomentował to w myślach, czując przez to zażenowanie.
- Nudna walka, ale co tam! Wygrywa Doktor Mutatio!
- Jaka tam zaraz nudna!? Nie dostrzegłeś jej geniuszu i tyle! - krzyknął w jego stronę, niedoceniony naukowiec.
- Hm? Wow, ktoś mi odpowiedział - zauważył to Hgual, trochę zdezorientowany - Tak czy inaczej, może i za kreatywność dostałbyś siedem punktów, ale mimo to w punktacji najważniejsza jest widowiskowość!
- Co? Punktacja? - zdziwił się mężczyzna, tak patrząc się w stronę miejsca w którym przebywali organizatorzy.
- Nie wspomniałem nic o tym? Hah! Wydawało mi się, że to powiedziałem! - zawołał byt dość beztrosko, tak jakby zrobił to zupełnie specjalnie - Otóż w każdej waszej walce jest system punktów! Wymyślony osobiście przeze mnie, gdzieś tak przed chwilą, hehehe... Każda walka zostaje więc oceniona, a za nią otrzymujecie przywileje! Ponieważ po zakończeniu pierwszego etapu nastąpi przerwa, podczas której będziecie mogli to wykorzystać. Sorry, że nie wspomniałem
- Nie miałeś tego pierwotnie w planach, prawda? - zapytał się go Zalgo, ukrywając tu swą irytację.
- Ależ skądże! Oczywiście, że miałem! Ale przywileje wymyśliłem przed chwilą - po tej wypowiedzi tylko wybuchnął śmiechem, rozśmieszony widocznie swoimi własnymi tekstami.
Mutatio jako iż znał teraz dodatkowe informacje, próbując poukładać to sobie wszystko w głowie wrócił się na schody i zaczął wchodzić prosto na widownię. Zastanawiał się teraz nad jedną rzeczą. Jak będzie wyglądać ta przerwa i ile będzie trwała? W sumie to miało wiele sensu ustalenie jej. W końcu niektórzy mogą po swoich pojedynkach być mocno zmęczeni i mogą nie mieć siły na następne starcia, które tak bardzo go bawią.
~
W tym samym czasie w innej części widowni, panował lekki niepokój. Siedzieli tam Fun, który wygrał już walkę oraz Fox, której walka zbliżała się już przerażająco wielkimi krokami. W końcu została jeszcze tylko jedna walka, nim nadejdzie jej kolej.
- Nie martw się Fox. Przecież to Wyjątek, on z pewnością nie rzuci się na ciebie pełną parą. Zostaje ci też jeszcze to szczęście, więc no
- No wiem niby to, lecz gdy tylko reakcję jego osoby na śmierć Matrix ujrzałem... Nie sądzę po prostu, żeby na wygranej nie zależało mu teraz. Wie poza tym on, jak działa artefakt mój, w końcu sam podarował mi go. Pewności nawet nie posiadam, czy moc ma działa w miejscu tym
- Moce większości z nich działają, więc myślę, że nie masz się o co martwić. A jakby co, zawsze możesz zdjąć ten wisiorek
- Wtedy pecha otrzymają wszyscy tu obecni - westchnęła miedzianowłosa, zmartwiona już dość mocno tą obecną sytuacją - Mówiąc szczerze, to wciąż zastanawiam się, dlaczego Maria na to przystała. Niepodobnym przecież jest to do niej
- Pewnie dostała rozkazy z góry, czy coś - stwierdził pół-demon, patrząc się w kierunku żniwiarki - Wiesz jak ona sobie ceni swą pracę
~
- A właściwie to kto teraz walczy? - zapytała się nagle Judge Angels, w sumie to nie pamiętając czyja kolej teraz nadejdzie.
- Jakaś Raven będzie walczyć z IRĄ - odpowiedział jej Helen Otis, przyglądając się przy tym swojemu nożowi.
- Hm? Nie znam ich. Wiesz kim są?
- Ta Raven to pewnie też z tego ASRU, czy jak to się tam nazywało, bo siedzi przeważnie oobk tego Dante. A IRA? Cóż, słyszałem coś o nim, że niby lepiej go nie denerwować, albo jakoś tak
- Nie denerwować? - powtórzyła po nim, spoglądając na dwie chodzące teraz po widowni osoby.
Była to młoda kobieta, na oko dwudziestoletnia. Miała czarne włosy, sięgające prawie do ramion, a na jej twarzy znajdował się meksykański malunek czaszki. Ubrana natomiast była w czarny bezrękawnik i bojówki. Widać było, że ma ona przy sobie dość sporo małych kalibrów broni palnej. Drugą osobą natomiast był mężczyzna, po posturze można wnioskować, że jeszcze niedługo i będzie się zbliżać do trzydziestki. Na twarzy miał on maskę hokejową z odłamanym jej dolną częścią, a ubrany był jasny, sportowy t-shirt i dresy. Przy pasie miał on strzelbę oraz maczetę, a w jego ręku znajdował się stalowy kij bejsbolowy.
- Hmm... Zaraz się widać przekonamy do czego są zdolni
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top