Rozdział 20

Kolejny dzień w Los Angeles wyglądał tak, jak wszyscy się czuliśmy. No może wszyscy oprócz moich bezuczuciowych rodziców, którzy stwierdzili, że kolacja tego dnia to idealny pomysł, podczas gdy mieli w domu dwóch zrozpaczonych mężczyzn ze złamanymi sercami.

Ubrana w krótkie beżowe dresowe spodenki i biały top leżałam rozwalona na kanapie w hotelowym pokoju, czekając na godzinę mojej śmierci. Wymieniałam się wiadomościami z Williamem, który nie miałam pojęcia skąd zdobył mój numer i upewniałam się, że u niego jest wszystko w porządku.

Znaczy, pierdolenie, bo oczywiście, że nie było w porządku, ale sprawdzałam czy wciąż się trzyma i pilnuje regularnego jedzenia, nawadniania, czy nawet snu. Czułam się jak jego opiekunka, ale jednocześnie czułam dziwny obowiązek trwania przy nim i byciem dla niego stróżem.

Miałam wrażenie, że czymś zawiniłam i tylko w ten sposób miałam odpokutować. Kto by pomyślał, że to wszystko było planem.

— Travis do mnie zadzwonił, że doszły go słuchy, że tu jestem i spytał czy znajdę dla niego chwilę. Pojedziesz ze mną? — powiedział Harvey, zapinając guziki koszuli.

— Aaaaa — jęknęłam żałośnie, bo w sumie to mi się nie chciało, ale jednak chciałam. — Pojadę. Chyba. Albo nie. Dobra, jadę.

Blondyn zaśmiał się cicho i skinął głową, mierzwiąc dłonią swoje włosy. Wstałam leniwie z łóżka i wyjęłam z walizki granatową satynową sukienkę, którą miałam później jeszcze ubrać na kolację z rodzicami. Włosy delikatnie podkręciłam i upięłam je w kucyk, a makijaż zrobiłam tak starannie, jak tylko się dało. Nie chciałam słuchać krytyki matki, która zresztą i tak pewnie się pojawi. W końcu to moja matka.

— Nie chcę jechać później do moich rodziców, wiesz?

— Zdaję sobie z tego sprawę, kochanie, ale będę tam z tobą więc się nie martw. — Powiedział Harvey, składając na moich ustach szybki pocałunek.

Tak dawno nie było mnie w LA, że zapomniałam jak cudowny urok ma to miasto. Przemierzając każdą kolejną ulicę wynajętym przez Harveya samochodem, czułam się jakbym nie wracała na stare śmieci, a poznawała to miasto od nowa. I właśnie dlatego na mojej twarzy wymalowany był szok, gdy zobaczyłam wielki budynek, na którym widniała tabliczka z napisem Współpracujemy z Hares Holding od 2018 roku. No to nieźle, pomyślałam.

Wysiedliśmy z samochodu równocześnie i od razu skierowaliśmy się ku wejściu. Jednak łysy mężczyzna w granatowym garniturze z croissantem w ustach nas wyprzedził i okazał się być tym śmiesznym Travisem.

— Cześć, James! — krzyknął z pełną buzią, rozkładając szeroko ramiona. — I witaj piękna da...

Wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił. Zmarszczył zdezorientowany brwi i nie odrywał ode mnie spojrzenia. Nie miałam pojęcia o co chodzi.

— Cześć, Travis — przywitał się Harvey, patrząc na niego w skupieniu.

— Jak masz na imię? — zapytał mnie.

— Isa.

— Isa Jones? — spytał, a ja poczułam jak całe moje ciało obchodzi chłód. — Córka Elvisa Jones'a?

— Mhm. — Mruknęłam potwierdzająco, oplatając swoje ciało ramionami.

— Ja pierdolę — syknął mężczyzna, pocierając skronie. — Wróciłaś tu po co? Bronić swojego tatuśka? Całe kurwa Los Angeles żyje tym pierdolonym wypadkiem!

Zmarszczyłam brwi, bo nie miałam zielonego pojęcia o co chodzi. Wypadek? Bronić mojego ojca? O co, do chuja, chodziło?

— Co?

— Udajesz, kurwa, głupią?

— Nie zwracaj się tak do niej — ostrzegł go Harvey, na co Travis prychnął.

— Twój ojciec zabija niewinną kobietę, zrzuca winę na chuj wie co i wynajmuje sobie prawników, aby wszystko zrobili tak, żeby wyszło na to, że zmarła przez białaczkę, a tak naprawdę zabił, kurwa, kobietę, która kiedyś mu zaszkodziła! On jest jebanym tyranem!

Mój mózg działał na najwyższych obrotach, a ja wciąż nie miałam pojęcia o czym mówił ten mężczyzna.

— Ja wiem, że on jest popierdolony, ale o czym ty mówisz? — zapytałam, patrząc na niego przez zaszklone oczy.

— T-to ty nie wiesz? — jąkał się.

— Isa jedziemy do domu. Teraz. — Zażądał Harvey, jednak ja nie chciałam. Nie mogłam go słuchać.

— Czego nie wiem? Travis powiedz mi czego do cholery nie wiem?!

Zapanowała grobowa cisza. Łzy pchały się do moich oczu, a serce biło mi w zatrważającym tempie. Travis patrzył to na mnie, to na Harveya, jakby niemo prosił go o zgodę na wyjawienie mi cholernej prawdy. Jednak Harvey, jak to na niego przystało, był gotowy zabijać wzrokiem.

Krew szumiała mi w uszach, a wieść, że coś zostało przede mną ukryte, przytłaczało mnie do granic możliwości. Znów nie byłam na tyle ważna, aby poznać prawdę. Znów mnie pominięto, bo przecież nie byłam nikim istotnym.

Jak zwykle głupia Isa nie musiała nic wiedzieć, bo po co? Nienawidziłam swoich rodziców jeszcze bardziej niż życia, które mi zafundowali. Chciałam zniknąć i to w tej chwili.

— N-nie mogę. — Wykrztusił Travis, patrząc w moje oczy z żalem i bólem.

Co mój ojciec do cholery zrobił?

— Harvey zawieź mnie do rodziców. Teraz. — Zażądałam, hamując łzy, które zgromadziły się pod powiekami.

— Isa pamiętaj, że cokolwiek powie ci twój ojciec, nie jest prawdą — odezwał się Travis. — Był u mnie po pomoc prawniczą, ale mu nie pomogłem. Rozpierdolił życie Ivana i Williama.

I to wystarczyło, aby ostatki szacunku jakie miałam do swojego ojca przepadły bezpowrotnie. Rozpierdolił życie Ivana i Williama. Jak w zapętleniu to jedno zdanie wybrzmiewało w mojej głowie. Mój ojciec był potworem. Znacznie większym niż sądziłam.

Zakłopotana z szybko bijącym sercem, wsiadłam do samochodu i wpatrywałam się w okno, za którym Travis wyjaśniał coś Harveyowi. On wiedział. Wiedzieli wszyscy oprócz mnie. I chodź ta myśl powinna mnie dołować, nie było tak. Czułam, że dodawała mi sił, których od niedawna zaczynało mi brakować. Wkrótce maska miała opaść, na zawsze.

Harvey wsiadł za kierownicę i w ciszy pokonaliśmy drogę spod kancelarii Travisa do willi moich rodziców. Tuż po przejechaniu przez wielką żelazną bramę, czułam jak na moje barki osiada jeden z najcięższych głazów. Jakby czyjaś wina przygniatała moje sumienie.

— Mówiłam ci, że nie chcę tu być — odparłam, przenosząc swoje pełne bólu spojrzenie na blondyna. — Jednak teraz czuję, że muszę. I to nie dlatego, że rodzice mi każą. Muszę, bo tylko tak uda mi się dowiedzieć o chuj chodzi z całym moim popierdolonym życiem.

— Będę obok — zapewnił, a ja mu uwierzyłam. — Zawsze.

Jedno słowo wystarczyło, aby opętały mnie wątpliwości. Bo zawsze nie trwa wiecznie.

Skinęłam głową i postawiłam nogi na podjazd wyłożony kamieniami. Dam radę, w końcu zawsze dawałam. Zawsze nie trwa wiecznie. To wszystko działo się za szybko. Chciałam aby zwolnić tempo, ale było za późno. Wszystko się zepsuło niczym domek z kart, pozostawiając po sobie tylko bałagan.

Chwyciłam Harveya za rękę i weszliśmy w samą paszczę smoka ziejącego ogniem, który wkrótce miał nas pochłonąć.

W domu wybrzmiewała cicha eksluzywna muzyka, która przypominała tę, zaczynającą najstraszniejsze horrory. Choć mój horror trwał od lat, dopiero teraz nadszedł czas na spotkanie z potworem twarzą w twarz. Drżałam.

— Oh, jesteście — sapnęła moja matka, zrywając się z kanapy.

Nie kurwa, masz halucynacje suko. Czułam, że ona jest równie popierdolona co mój spierdolony ojciec. Kurwa, jak ja ich obu nienawidziłam. Jeszcze trochę, wytrzymaj jeszcze chwilę, proszę.

— Dzień dobry — przywitał się Harvey. — Harvey James.

Oczy mojej matki rozszerzyły się, a ja w głowie słyszałam już jak bardzo spierdoliłam. Znów poczułam to bolesne ukłucie w samym środku serca.

— Napijesz się whisky, Harvey? — zaoferował mój ojciec, wlewając do literaki brązową ciecz, która zamieniała go w potwora.

— Isa, chodź ze mną do kuchni, pomożesz mi z...

— Oczywiście matko — odparłam, zaciskając zęby.

Dam radę, dam radę, dam radę.

Ruszyłyśmy obie do kuchni, zostawiając w salonie Harveya i mojego ojca. Wiedziałam, że ta kolacja jest najgorszym na co moja matka mogła wpaść i czułam się źle, z tym że my się fantastycznie bawimy, a piętro wyżej Ivan i William przeżywają swoje własne piekło. Pragnęłam być tam razem z nimi.

— Czyś ty do reszty ogłupiała? Spotykasz się z własnym szefem? — wybuchnęła kobieta, gestykulując agresywnie dłońmi.

— Więc tata jednak nie skończył pić? — prychnęłam.

Ciemne oczy kobiety zabłysły ze złości, a jej szczęka zacisnęła się tak mocno, że wydawała się przecinać skórę. Przegrałam. Upadłam. Nie dałam rady.

Po chwili widziałam tylko unoszącą się dłoń, usłyszałam plask i poczułam gorące pieczenie na policzku. Uderzyła mnie. I choć pragnęłam w tej chwili uśmiechnąć się i ją wyśmiać, nie miałam już siły. Przegrałam, a maska, którą usilnie trzymałam na swojej twarzy opadła. Wkrótce sekrety miały ujrzeć światło dzienne.

— Nie waż się tak mówić pieprzona gówniaro — wysyczała, miażdżąc mnie ostrym spojrzeniem.

Łza spłynęła po moim policzku. Mimo, że była przezroczysta i ledwie widoczna, ja czułam jakby ktoś przejechał po mojej skórze ostrym nożem. Od tej pory każda kolejna łza cięła moją skórę, pozostawiając tylko blizny, które nigdy się nie zrosły.

— Wszystko w porządku?

Harvey stanął w progu bacznie mi się przyglądając. Wiedział.

— Tak — skłamałam.

To było moje pierwsze kłamstwo. Później już nie potrafiłam przestać.

Uśmiechnęłam się przebiegle i wyjęłam z szafki kieliszki na wino. Udając, że to było moje zadanie na dzisiejszy wieczór, usiadłam przy stole w jadalni i upiłam łyk wina z butelki. Wiedziałam, że dziś nie przetrwam już niczego.

Tego dnia w Los Angeles Isa Jones upadła. I już nigdy miała się nie podnieść, bo zabrakło jej sił na dalszą walkę. Bo czasem nawet silni ludzie, tracą siły.

Włączyłam telewizor i uruchomiłam kanał informacyjny. Wszyscy zajęli miejsce przy stole.

Tragiczny wypadek na obrzeżach Los Angeles. Wszędzie o nim huczy, jednak nic o nim nie wiadomo... — powiedziała blondwłosa reporterka.

— Wyłącz to — zażądał mój ojciec, zaciskając dłoń na literatce.

— Nie. Ciekawi mnie ten program.

— Powiedziałem, kurwa, że masz to wyłączyć! — Uderzył pięścią w stół, na co zadrżałam.

— No powiedz coś o tym wypadku. Podobno wiesz więcej — syknęłam, mierząc się z jego ostrym spojrzeniem.

Nie miałam już nic do stracenia. I tak już umierałam.

— Jaki wypadek?

Wszyscy spojrzeliśmy w kierunku schodów, na których stał Ivan wraz z Williamem. Nastolatek patrzył w naszą stronę ze łzami w oczach, jakby wciąż nie radził sobie ze stratą matki. Posłałam mu ciepły uśmiech.

— Isa do cholery wyłącz ten jebany telewizor! — krzyk mojego ojca zagłuszył chwilę, gdy reporterka opowiadała najnowszą informację.

— Oh, nie usłyszeliśmy co mówiła. Może ty nam opowiesz?

— Isa o czym ty mówisz? — zapytał Ivan, marszcząc swoje ciemne brwi.

Gdybym ja wiedziała do czego to doprowadzi... Gdybym tylko wiedziała.

— Harvey czy zechcesz zadzwonić po Travisa? — zapytałam.

— Kurwa mać — syknął mój ojciec, wypijając całą zawartość literatki.

Po chwili odsunął się od stołu. W pokoju zapanowała cisza, co chwile przerywana głosem reporterki. Wszyscy patrzyliśmy w kierunku mojego ojca, który z dłońmi schowanymi w kieszenie swoich szarych spodni zmierzał w kierunku wielkiego okna, rozpościerającego widok na zadbany ogród z tyłu domu.

Bałam się i to cholernie, ale czułam, że to co robię jest właściwe. Nie było. Matka zawsze mówiła, że podejmowałam głupie decyzje. Ta zapewne również taka była. Bo Isa jest przecież taką idiotką...

— Zabiłem ją. 

#TheCompanyMan

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top