Rozdział 18
Promienie słońca przebijały się przez żaluzję do pokoju, w którym spałam. Czułam pod policzkiem coś twardego, a gdy otworzyłam oczy do mojej głowy zaczęły wpadać wspomnienia, które nie zwiastowały niczego dobrego.
Leżałam na klatce piersiowej Harveya. Nagiej klatce piersiowej mojego szefa.
Kurwaaaa.
Nie żałowałam niczego co się zdarzyło ubiegłej nocy ale wiedziałam, że to kwestia czasu aż będę płakała nocami przez nasz wybryk.
— Nie śpisz już?
Miły dla ucha zachrypnięty szept Harveya dotarł do mnie, a po chwili jego dłoń zaczęła głaskać moje włosy.
— Kurwa, twój zapach.
Zaciągnął się bardziej, przymykając oczy.
— Coś z nim nie tak? — zapytałam zdezorientowana, poprawiając swoje ułożenie.
— Chciałbym się z nim budzić codziennie.
I to było tylko kilka wyrwanych z kontekstu słów, ale mi tyle wystarczyło, aby szeroko się uśmiechnąć i unieść wzrok by spojrzeć wprost w zielone oczy mężczyzny. Ich kolor był wyjątkowy, taki, którego nikt jeszcze nie miał. Hipnotyzujący i nie pozwalający ci odejść. A spojrzenie, którym codziennie obdarzał mnie Harvey kazało mi ciągle być przy nim.
— Chyba nic nie będzie stało ci na drodze — mruknęłam nieśmiało, bo byłam pewna, że te słowa znaczą o wiele więcej niż powinny.
— Mam taką nadzieję.
Pocałował mnie w czoło, a po chwili wrócił głową na poduszkę i przymknął sennie oczy. Wyglądał tak uroczo i bezbronnie. Jakby zmieniał się w innego człowieka poza granicami swojej firmy. Zupełnie tak jakby firma była dla niego uciążliwym problemem, a nie przyjemnością.
Bałam się zapytać o to, co chodziło mi po głowie.
— Harvi — zaczęłam ostrożnie, upewniając się, że nie wchodzę na kruszący się lód. Blondyn mruknął ciche zapytanie. Nie dam rady. — Fajne masz tatuaże. — Stchórzyłam.
Bałam się. Znowu strach ze mną wygrywał, a tyrana wciąż nie było blisko. Byłam bezpieczna, a jednak coś podpowiadało mi inaczej.
— Dziękuję, Is.
Pokiwałam głową i przyjrzałam się jakieś dacie, która dziwną czcionką została wytatuowana na przedramieniu. Na żebrach widniał niewielki anioł, który w dłoniach trzymał pistolet wycelowany w przeciwną stronę. Byłam ciekawa co oznaczał.
Tuż nad pępkiem po lewej stronie czarny tusz układał się w jaskółkę. Każdy element wydawał się być idealnie wyrysowany, aby znaczył coś więcej niż wbijanie igły w skórę. W głowie zapisałam sobie, aby wyszukać znaczenie jaskółki, gdy Harveya nie będzie w pobliżu.
Na lewej piersi miał dużego motyla, którego jedno skrzydło kruszyło się ku dole. Jakby odłamki rozbitego szkła oddalały się coraz bardziej od piersi. Jednak moje zaciekawienie i tak było największe co do daty spoczywającej na przedramieniu mężczyzny.
— Co to za data? — zapytałam, na co na ustach mężczyzny wykwitł delikatny uśmiech.
— Kiedyś ci powiem — zakpił, z powrotem zamykając oczy.
Zmrużyłam powieki i próbowałam się bardziej przyjrzeć tatuażowi, bo ten jako jedyny wydawał się najświeższy. Wciąż był ciemno czarny, a nie tak wyblakły jak pozostałe. To oznaczało, że Harvey musiał go zrobić dość niedawno.
Mój telefon wydał z siebie dźwięk. Podniosłam głowę z klatki piersiowej mężczyzny i próbowałam namierzyć wzrokiem urządzenie. Zobaczyłam, że leży na komodzie tuż obok torebki. Wstałam z łóżka, wciągając na swoje zziębnięte ciało koszulę Harveya. Była cholernie miękka.
Mama: kupić wam bilety do nas na jutro, czy zapłacisz SAMA?
Ja pierdolę. Wredna jędza.
Cisnęłam telefonem w łóżko, nie interesując się tym, czy ekran się zbije. Ukryłam twarz w dłoniach i na oślep zmierzałam do łóżka. Nie chciałam tam wracać.
— Co się stało? — usłyszałam zmartwiony ton głosu mężczyzny i rozchyliłam powieki. Nie będę płakać, powtarzałam sobie w myślach.
— Pamiętasz jak nazwałam cię swoim chłopakiem podczas rozmowy z mamą?
— Nie da się zapomnieć takiego komplementu.
Skromny jak zawsze.
— Chcę żebyś jechał ze mną na pogrzeb i weekend — wyjaśniłam, nie dopuszczając Harveya do słowa. — Ale spoko, załatwię coś i nie wiem, poproszę Logana żeby poleciał ze mną i udawał, bo...
— Żaden, kurwa, Logan z tobą nie poleci. — Wyjaśnił ostro, a ja poczułam jak na moim ciele staje każdy włos. — Lecę tam z tobą i koniec tematu.
— Ale...
— Czegoś nie zrozumiałaś? — pokiwałam przecząco głową. — Więc zajebiście. Poznam swoich teściów.
Co, kurwa?
— Kogo?
— No przecież po to tam lecę, żeby poznać swoich teściów i udawać twojego chłopaka. — Wytłumaczył, a ja poczułam delikatne ukłucie w sercu, gdy przez jego usta przeszło słowo "udawać".
Zdecydowanie wolałabym, aby to była prawda, a nie bajka, którą zagramy. Chociaż może lepiej, że to tylko bajka, bo one zawsze kończą się szczęśliwie. Chociaż przez chwilę nasza historia była bajką. Szczęśliwą chwilowo, ale wciąż bajką.
Pokiwałam głową i przygryzłam paznokcia, bo czułam się dziwnie niekomfortowo z myślą, że Harvey pozna moich rodziców. Miałam tylko nadzieję, że Patrick nie będzie wtedy w mieście. Chwyciłam telefon leżący na podłodze i weszłam w odpowiednią konwersację.
ja: co robisz?
Patrick zawsze odpisywał mi od razu. Tym razem również.
Patrick: idę na spotkanie z szefem Overlay w Japonii. A ty?
Sukces, kurwa. Impostor wyeliminowany.
ja: ale wrócisz do naszego wyjazdu w góry?
Pozory warto sprawiać.
Patrick: spróbuję, ale nie jestem pewien. gdybym nie zdążył to wynajmę inny hotel. do zobaczenia :*
Spierdalaj kutasie. Nie zobaczymy się już.
Odrzuciłam telefon na łóżko i po chwili sama na nie opadłam. Mogłabym spać tu każdej nocy. Nie wspominając o pobudkach z zapachem Harveya. Tak wygląda niebo.
Po czterdziestu minutach oboje staliśmy ubrani i gotowi, aby wrócić do nudnego życia. Nasz skok w bok dobiegł końca. I w sumie dobrze. Albo nie.
Czas, który spędzałam z Harveyem zawsze był dla mnie odskocznią od problemów. Przy nim czułam się ważna, potrzebna, wartościowa i bezpieczna. Ten mężczyzna dawał mi wszystko to, czego nigdy nie miałam. I choć nigdy nie sądziłabym, że własny szef, który powinien być dla mnie zakazanym owocem, będzie sprawiał, że w moim brzuchu fruwać będzie stado motyli. A jednak wszystko to co wydaje się dla nas niemożliwe do wykonania, często staje się naszym życiem.
— Nie jesteś zły, że musisz ze mną tam jechać? — zapytałam, zapinając pasy bezpieczeństwa.
— Isa, kiedy ty zrozumiesz, że naprawdę coś dla mnie znaczysz? — odpowiedział pytaniem na pytanie, wprawiając mnie tym w osłupienie. — Jesteś jedyną i pierwszą kobietą, z którą gdziekolwiek się pokazałem, którą wpuściłem do swojego mieszkania i życia, której zapewniłem pracę już na starcie mimo dziwnego początku. Jesteś kobietą, która otrzymała część mojego serca i najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że ja nie chcę go z powrotem — wyjaśnił, a ja z każdym kolejnym słowem czułam zbierające się pod powiekami łzy. Łzy szczęścia. — Moje serce w twoich rękach jest bezpieczne i nie martwię się, że mogłabyś z nim coś zrobić. Ufam ci i jesteś najpiękniejszym co do tej pory mnie spotkało.
Uśmiech sam rozszerzył moje wargi, a pojedyncza łza wzruszenia spłynęła po moim policzku. Harvey naprawdę to wszystko powiedział, a ja naprawdę coś dla niego znaczyłam.
Może dla innych takie słowa nie byłyby czymś wielkim. Jednak dla mnie były, bo nikt nigdy nie wyznał mi uczuć w tak piękny sposób jak zrobił to Harvey.
Przespaliśmy się ze sobą i nie musiałam się martwić, że chciał mnie tylko wykorzystać. Nie chciał, bo gdyby tak było, nie wyznał by mi uczuć po tym wszystkim. Jednak Harvey James był cholernym ideałem i powinnam być wdzięczna niebiosom, że postawiły mi na drodze takiego Anioła.
***
Spakowałam wszystko co było mi potrzebne na przetrwanie trzech dni w piekle. Miałam tylko nadzieję, że nie będę musiała spać w tym cholernym pałacu i pozwolą mi wynająć jakikolwiek hotel. Liczyłam też, że nie będę musiała przetrwać jakiś durnych kolacji mojej matki, która chce się jak najlepiej pokazać, ale połączenie, które właśnie pojawiło się na ekranie mojego telefonu nie zapowiadało nic, co by mnie zadowoliło.
— Hej, mamo — szepnęłam, związując włosy w kucyka i podtrzymując telefon ramieniem. Opracowałam tą taktykę już bardzo dawno i byłam mistrzynią w robieniu kitki praktycznie jedną ręką.
— Dzień dobry, dziecino. Dzwonię ci powiedzieć, abyś z tym swoim partnerem wynajęła jakiś hotel, bo w domu nie ma miejsca na dwie dodatkowe osoby, Ivan tymczasowo u nas pomieszkuje, a i jeszcze jedno. Z lotniska od razu jedźcie na cmentarz przy Ratgand, będziemy już tam. I jeszcze słuchaj w niedzielę zapraszam was na obiad, abym mogła bliżej poznać twojego chłopaka oraz ojciec musi porozmawiać z tobą o przejęciu firmy, gdy już wrócisz.
Nic z tego nie brzmiało dobrze. Gdy usłyszałam, że mój ojciec musi ze mną porozmawiać o firmie, wszystko inne zeszło na drugi plan. Nie chcieli mi jej oddawać tak szybko, więc coś musiało się stać, a ja jak zwykle o niczym nie wiedziałam, bo uznawali, że nie jestem potrzebna. Wystraszyłam się.
— Coś się stało?
— Porozmawiamy jak już tu będziesz. Do zobaczenia i bezpiecznego lotu.
Nie zdążyłam już nic powiedzieć, bo nagle rozłączyła się, pozostawiając mnie z tysiącami myśli, które kotłowały się w mojej głowie.
— Elo elo ziomeczku — męski głos mojego przyjaciela przywołał mnie do rzeczywistości i skutecznie odciągnął od myśli.
Uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam Philipa i Logana wchodzących do mojego mieszkania.
— Będziemy tęsknić, myszko — powiedział Logan, porywając mnie w swój niedźwiedzi uścisk.
— Mów za siebie palancie — prychnął Philip.
— Jak zawsze, kochany — cmoknęłam, na co szatyn uśmiechnął się.
Ci dwaj mężczyźni w tym krótkim okresie czasu zajęli specjalnie miejsce w moim sercu i nie dopuszczałam do siebie myśli, że już niedługo będę musiała ich zostawić. Przerażało mnie to do granic możliwości i wmawiałam sobie, że wcale od nich nie wyjadę.
Czasami nasz mózg automatycznie tworzy barierę ochronną, która ma nas chronić przed bólem, który i tak nastąpi.
— Nasz promyczek wyjeżdża — wzruszył się Logan, wzmacniając swój uścisk jeszcze bardziej.
Przerażało mnie to, że to jeszcze nie jest całkowity wyjazd. To miały być tylko trzy dni i znów tu wrócę. Na półtora tygodnia ale wrócę.
Jednak chciało mi się płakać. Cholernie mocno miałam ochotę rozryczeć się i wykrzyczeć światu, że chcę tutaj zostać na zawsze. Ale jednocześnie nie mogłam. Nie było takiej opcji, bo mimo, że byłam dorosła, moim życiem wciąż władali inni.
Chciałam to zakończyć. Pragnęłam, aby ten koszmar dobiegł końca, ale nie dało się. Nie potrafiłam, albo i nie byłam na to gotowa. A tak bardzo chciałam się uwolnić.
— Hej, ale jeszcze wrócę — wyszeptałam, czując jakby na moim gardle zaciskała się czyjaś dłoń.
To była ta chwila, która powinna dobiec końca. Nie mogłam się rozpłakać, a cała ta okoliczność do tego doprowadzała.
Choć już dawno rozpadłam się na kawałki, dopiero teraz mogłam pokazać to innym. Ale nie powinnam dlatego drastycznie wysunęłam się z objęć Logana i przytuliłam Philipa, który nie był aż tak sentymentalny.
Nie mogłam teraz płakać.
— Będę tęsknić, ale jak wrócę to idziemy na kluby — zaproponowałam, na co obaj równocześnie posłali mi najpiękniejsze uśmiechy.
Nie płacz, nie płacz, nie płacz.
— A Szaszłyk?
— Zaopiekujecie się nim, prawda? — zapytałam, robiąc kocie oczka.
— No to jeden obiad z głowy — zaśmiał się Logan, na co dostał ode mnie z pięści w ramię.
— Bardzo zabawne.
Drzwi mieszkania ponownie się otworzyły, a po chwili wszedł przez nie Harvey. Jego wyraz twarzy wyglądał jakby kompletnie się nie wyspał. To pewnie dlatego, że tę noc spędzał beze mnie. Lamus.
— Cześć.
— Dzień dobry — powiedzieli chłopaki, przez co złapałam się za głowę.
— Wystarczy cześć — poprawił ich z uśmiechem Harvi na co oboje trochę się speszyli. Dwaj wstydnisie, a jednak zdjęcie z gołymi dupami było dla nich normą.
— No to cześć — odparł Logan, machając zabawnie dłonią.
Fantastycznie wyszło. Stuprocentowo komfortowo i wcale nie niezręcznie.
— Zabiorę walizki — poinformował blondyn, kiwając głową na jedną walizkę, w której była połowa mojego dobytku.
Stwierdziłam, że wezmę więcej rzeczy, aby za półtora tygodnia nie lecieć znów obładowana i nie wykupywać dodatkowych kilogramów, bo nie było mnie na to stać. Mimo, że wypłata, którą oferował mi Hares Holding nie była mała, to wolałam oszczędzać na czarną godzinę.
Byłam rozrzutna, owszem, ale jeśli chodziło o pieniądze zarobione przeze mnie to byłam cholerną sknerą. W końcu lepiej się wydaje czyjeś pieniądze niż swoje, prawda?
Gdy Harvey zniknął w korytarzu, Philip i Logan ostatni raz mocno mnie przytulili, szeptając do ucha, że będą tęsknić i nie wyobrażają sobie naszego pożegnania na zawsze, które zbliżało się wielkimi krokami. Prawda była taka, że ja też sobie go nie wyobrażałam.
Ucałowałam rudego kotka i uśmiechając się ostatni raz do chłopaków, wyszłam z mieszkania z uczuciem, które za półtora tygodnia zmiażdży moje serce.
#TheCompanyMan
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top