Rozdział 15
Ten dzień nie był jak każdy inny. Od samego rana czułam się inaczej po wczorajszych badaniach, które trwały chyba cały dzień. Harvey upierał się, że musi otrzymać wszystkie wyniki, które upewnią go co to była za tabletka.
Ostatecznie ja się nic nie dowiedziałam, bo odpuściłam i tylko poddawałam się wbijaniu igłom. Ręce mi odpadały, a w głowie się kręciło przez cały wieczór, przez co zasnęłam już o dwudziestej. Przynajmniej teraz byłam wypoczęta i gotowa stawić czoła nowym zadaniom. Oraz moim stosunkom z Harveyem, bo teraz sama nie wiedziałam co jest między nami i co powinno być. Wydawało mi się, że oboje pogubiliśmy się we własnych uczuciach i żadne nie chciało się do tego przyznać.
Albo to tylko ja się pogubiłam, ale nie chciałam trwać w tym sama.
Usiadłam wygodnie w fotelu i upiłam łyk kawy ze Starbucksa. Smak kofeiny miło łaskotał moje gardło. Włączyłam laptopa i wpatrywałam się w ekran, bo na tym wykonywanie mojej pracy się kończyło.
Sama nie byłam już pewna czy chciałabym, aby Harvey napisał mi pochlebną opinię, czy żeby wspomniał tam o tym, jak bardzo nic nie ogarniam. Byłam tylko pewna, że nie chcę tam wracać.
— Kurwa — siarczyste przekleństwo wypadło z ust mojego szefa, który agresywnym krokiem zmierzał w moim kierunku.
Oho, cyrk odjechał, a klauna zostawili.
— Z kim ty się do chuja związałaś? To jest pierdolony psychol! — krzyknął, rzucając mi na blat białą kopertę.
W sumie było ich dwie ale tylko na jednej skupiłam swoje spojrzenie. Dlatego, że widniało na niej pismo Patricka. Przeżegnałam się w myślach.
Otworzyłam jedną kopertę i ujrzałam jedno krótkie zmieniające całe moje życie zdanie.
Zostaw Isę, albo twoja firma upadnie.
— Pogadam z nim — powiedziałam spokojnym tonem, bo byłam pewna, że jeśli do niego wrócę, wszystko wróci do normy.
Harvey skinął głową i wyrzucił kopertę do śmieci. Tym razem wziął do ręki tę drugą i otworzył ją, skupiając się na tekście. Wyglądał pieprzenie idealnie, gdy był tak skupiony. Po chwili podał kopertę mnie, pocierając palcami skronie.
— Jak masz migrenę to mam Apap.
— W chuju mam ten Apap.
— Spoko.
Wzięłam się za czytanie listu z koperty.
Zaproszenie
Boże, ten napis aż raził w oczy.
Serdecznie pragnę zaprosić Harveya James'a wraz z osobą towarzyszącą na bankiet organizowany przez SirIrleUnited Banqueting z okazji rocznicy powstania firmy, w Bostonie w restauracji Goldens o godzinie dziewiętnastej, dnia 18 lipca
z pozdrowieniami i wyrazami szacunku,
Haylie i Ronald Sir'owie
Ciekawe kto to do chuja jest. I ciekawe po co mi to pokazuje.
— Jedziesz ze mną — odparł nagle mężczyzna, wprawiając mnie w zakłopotanie.
No chyba cię dupa piecze, Harvi.
— Bez dyskusji — powiedział, gdy zobaczył, że rozchylam usta aby odmówić.
— Oczywiście.
Moja asertywność umarła przez tego faceta.
Westchnęłam ciężko i chwyciłam w dłoń telefon. Wstałam z fotela i powolnym jak żółw krokiem, ruszyłam do łazienki. Otworzyłam drzwi i oparłam się o nie, wybierając numer Patricka. Chciałam mieć to z głowy.
— Cześć kochanie — przywitałam się z mężczyzną. Lepiej od początku mu słodzić, co nie? — Dzwonię, bo za dwa tygodnie wracam i chciałam zapytać, czy może zarezerwujemy sobie jakiś weekend gdzieś w górach?
— Nie zerwałaś ze mną czasem?
Kurwa. Kurwa, kurwa, kurwa. Jebany idiota.
Nie, przyśniło ci się pierdolony debilu.
— To było pod wpływem emocji, przepraszam — kłamstwo przychodziło mi od razu.
— Pewnie Iso, zarezerwuję nam coś w górach — powiedział pogodnym tonem.
Essa z tobą, kutasie.
— No to świetnie — mój głos ociekał ironią. — Pa.
— Kocham cię, Pa.
Mam nadzieję, że teraz się odpierdoli i wpadnie pod tramwaj. Inaczej ja sama go przejadę i zniszczę swoje Maserati. Albo nie. Nie zmarnuje swojego samochodu na niego. Coś później wymyślę.
Ześlizgnęłam się po drzwiach, siadając tyłkiem na podłodze. Jęknęłam bezsilnie i oparłam głowę o drzwi. Miałam ochotę się rozpłakać. Potężnie i na długo, żeby pozbyć się wszystkich łez, które we mnie siedziały. Ale nie mogłam, bo musiałam pozostać silna. Choćby grunt walił mi się pod nogami, nie mogłam pozwolić sobie więcej na łzy. Było już ich za dużo.
— Isaaaa — usłyszałam męczenniczy jęk szefa.
— Czego niewdzięczniku?
— Dasz jednak ten Apap?
Teraz to się pierdol, cisnęło mi się na usta, ale moje dobre serce nie pozwoliło mi powiedzieć mu tego tak dosłownie.
— Nie.
— Słucham? — zapytał zdziwiony, a po chwili zjawił się w progu mojego biura.
— Nie mów słucham, bo cię wyrucham. — Skwitowałam odważnie, posyłając mu wredny uśmiech.
— Masz na mnie ochotę, kochanie?
Kochanie.
Jebać, nie mogę się dawać na tak łatwe słówka. Koniec z moją uległością.
— Warto marzyć, Harvi. — Puściłam mu oczko.
— No chyba ty o mnie i to w tych mokrych marzeniach.
— Nie schlebiaj sobie.
Mój telefon zaczął dzwonić, a na ekranie ujrzałam numer swojej matki. O co ci kobieto chodzi. Było tak pięknie. Przewróciłam oczami i przysunęłam telefon do ucha.
— Halo?
— Jesteś w pracy? Chciałam ci coś powiedzieć, dosyć ważnego tak sądzę.
Kurwa, musiałam skłamać, bo później od niej tego nie wyciągnę.
— Nie, siedzę w domu — na te słowa Harvey szeroko otworzył oczy i posłał mi uwodzicielski uśmiech. Wystawiłam w jego stronę środkowy palec.
Taktycznie, Isa.
— To dob....
— Isa! — niespodziewanie wrzasnął Harvey na co miałam ochotę przyjebać mu w twarz. Ten idiota jeszcze głupkowato się śmiał. Zaczynałam wątpić w to, że ma trzydzieści pięć lat.
— Kto to był? — zapytała zdezorientowana moja matka.
W imię Ojca...
— Mój chłopak.
Pójdę do piekła.
Harvey spojrzał na mnie tak poważnym wzrokiem, że moje ciało pokryła gęsia skórka. Usmażę się w piekle.
— Oooo, córeczko cudownie! — uradowała się, na co zmarszczyłam brwi. — Żona Ivana zmarła — zamarłam, a moje serce przestało wybijać rytm.
Żona Ivana zmarła. Jedyna kobieta, którą tak bardzo kochał i która tak wiele dla niego znaczyła. Momentalnie w moich oczach stanęły łzy. Co on teraz czuję?
— Za tydzień jest pogrzeb i organizujemy go, bo Ivan jest z nami od dawna więc to idealna okazja abyś przyleciała do nas z tym swoim chłopakiem.
No chyba cię kochana popierdoliło.
Mimo, że nie znałam żony Ivana osobiście, wiedziałam jak ważna jest ona dla niego. I bez względu na wszystko, musiałam być na tym pogrzebie. Nawet jeśli Harvey miałby udawać mojego chłopaka.
— Pewnie, przylecimy.
Reszty rozmowy już nie słuchałam. Odłożyłam telefon na biurko z głośnym westchnieniem i zaczęłam masować skronie.
— Iso, schlebiasz mi, ale zanim nazwałaś mnie swoim chłopakiem powinnaś zapytać mnie o zgodę, nie uważasz?
Ale bym ci teraz przywaliła chłopie.
— Milcz. — Fuknęłam.
— Milczę tylko podczas seksu w biurze. — Odparł dumnie.
— Składa mi Pan — zaakcentowałam. — propozycję?
— Nie schlebiaj sobie dziecko.
— Dziecko? Mam dwadzieścia trzy lata.
— Wiem. A dorosłość zaczyna się od dwudziestu pięciu, kochanie.
— Spierdalaj, dziadku.
— Wolałbym tatusiu — puścił mi oczko, zabierając z blatu mojego biurka kluczyki, które wcześniej tu położył. — Jedziemy.
Nie. Nie ruszę stąd dupy.
— Gdzie? — zapytałam, bo ciekawość by mnie zjadła.
— W pizdu — odpowiedział, na co cicho się zaśmiałam. — Iso, nie zadawaj tyle pytań, tylko wstań i jedziemy.
— Nie.
— Boże, no to nie. — Westchnął, jakby jego cierpliwość do mnie dobiegała końca. — Słyszałem, że u Prady mają promocję na torebki.
No i tyle wystarczyło, żebym prawie połamała sobie nogi w drodze do windy.
Do końca życia zapamiętam ten miły dla ucha śmiech Harveya, który tylko moje uszy miały szansę usłyszeć. Przyrzekłam sobie, że choćby niebo się paliło, ten śmiech na zawsze pozostanie w mojej głowie.
Tuż przed budynkiem Hares Holding stał srebrny, błyszczący się jak psu jajca Mercedes Harveya. Jak na dżentelmena przystało, otworzył mi drzwi, a później sam wsiadł za kierownicę pojazdu.
Tym razem postanowiłam zwrócić szczególną uwagę na to, gdzie zmierzamy, aby w razie czego znać drogę ucieczki. Ciszę w samochodzie przecinały tylko początkowe akty "Love Me Like You Do" Ellie Goulding. Wsłuchałam się w piosenkę, a gdy zapomniałam, że jestem w samochodzie z własnym szefem, z moich ust wydobyło się ciche:
— Love me like you do, lo-lo-love me like you do.
Otrząsnęłam się dopiero po chwili i wtedy z delikatnymi rumieńcami na policzkach, spojrzałam na Harveya, który co chwilę zerkał na mnie rozmarzonym wzrokiem. Nie wiedziałam o co mu chodziło. Fakt, trochę mnie poniosło, ale nie musiał na mnie patrzeć, aby mnie jeszcze bardziej zawstydzić.
Dopiero po zakończeniu piosenki, usłyszałam cichy, ledwie słyszalny szept:
— I Love you like I can.
Myślałam, że tylko się przesłyszałam. Postanowiłam żyć z naiwną świadomością, że tylko mi się przesłyszało. Gdybym wtedy wiedziała, że te słowa naprawdę padły.
***
Całe pół godziny później, zupełnie tak jakby moje zdanie kompletnie się nie liczyło, Harvey zaparkował pod cholernym sklepem z sukniami bankietowymi. Miał w dupie to, że powtarzałam mu cztery razy, że mam takie sukienki i już wiem co ubiorę, on musiał tam jechać i wybrać mi osobiście.
Cholerny debil.
Byłam pewna, że moja sukienka będzie gładka czarna, ewentualnie w szarą kratę. A ja nie zamierzałam tak wystąpić na bankiecie, na którym pewnie są biznesmeni z całych Stanów. Nie dość, że nie mogłam przynieść wstydu rodzicom, to jeszcze musiałam ja czuć się olśniewająco. Miałam niebywałą chęć ubrania się tak, aby Harveyowi opadła jebana szczęka.
Niech dupek zbiera zęby z podłogi.
Z rękami założonymi na piersi i miną obrażonego dziecka, szłam ciężko stukając obcasami o betonowy chodnik. Wiedziałam, że Harveya boli głowa, a fakt, że mogę go bardziej wkurwić napawał mnie satysfakcją.
— Przestaniesz, kurwa, tak stukotać — syknął, łapiąc się za głowę.
— Nie moja wina, że mam obcasy — fuknęłam.
Później zlekceważyłam mruknięcie mężczyzny. Od razu pożałowałam, bo po chwili złapał mnie pod kolanami i przewiesił sobie przez ramię.
— Ty pieprzony idioto! Puszczaj mnie, kutasie! — wrzeszczałam, uderzając pięściami w plecy mężczyzny. Były twarde jak skała, więc po chwili bólu zaprzestałam tej czynności. — Uduszę cię!
— Zapamiętam, że wolisz stosunki z odrobiną brutalności.
— Brutalność to ty dopiero zobaczysz jak ci wydrapie oczy paznokciami.
— Drżę ze strachu.
— Jeb się.
— Czekaj jak to było? — udawał zamyślonego. — Spoko — zacytował moje słowo.
— To moje powiedzonko! — krzyknęłam oburzona, uderzając blondyna w potylice.
Syknął z bólu, punkt dla mnie.
— Najwidoczniej twoja obecność źle na mnie wpływa — powiedział, odstawiając mnie na ziemię.
Na początku zakręciło mi się w głowie, ale tylko do momentu, gdy jego dłoń nie znalazła się u dołu moich pleców. Otworzył drzwi sklepu i delikatnie pchnął ku wejściu. Naciągnęłam bardziej spódnicę, bo przez jego durne pomysły pewnie ekspedientki widziały już moje majtki w jednorożce.
— Nie przeszkadzałoby mi, gdyby spódnica była tej długości co pięć sekund wcześniej — usłyszałam cichy, niemal mrukliwy szept mężczyzny.
Natychmiast się wyprostowałam, rozchylając wargi i czując jak na każdej części mojego ciała pojawia się gęsia skórka.
— Dzień dobry, Harvey — piskliwy głos ekspedientki dotarł do moich uszu.
Kto z takim głosem pracował w takim miejscu? Chyba by mi uszy zwiędły, gdybym pracowała razem z nią.
— Dzień dobry, Lolly — odpowiedział dostojnym głosem mężczyzna.
Lolly to może być jedynie Pop. Jak lizak, a nie jakaś durnowata siksa, która już mnie wkurwiła. Boże, miej mnie w opiece.
— W czym mogę pomóc?
W gównie, cisnęło mi się na usta. Siksa LollyPop zamiast patrzeć na mnie, wgapiała się w Harveya, jakby był dziełem Michała Archanioła. No dobra był, ale ona nie musiała tak połykać go oczami. Napalona siksa, to najgorszy rodzaj siksy na świecie.
— Chciałabym sukienkę. Ja. — Potwierdziłam dosadnie, wskazując na siebie palcem.
Wciąż czułam dłoń Harveya na dole moich pleców, jednak po chwili przesunął ją na mój bok i wbił w niego palce. Nie syknęłam z bólu, bo mnie to nie bolało. Podobała mi się jego zaborczość.
— Oczywiście.
Po dziesięciu minutach, w których siksa przyniosła mi do przymierzalni trzy sukienki, wcisnęłam się w jedną z nich. Była w odcieniu butelkowej zieleni, na jedno ramię, sięgała lekko przed kolano, ale była obrzydliwa. Nie, była całkiem ładna, ale nie pasował mi ten kolor. Siksa zrobiła to specjalnie.
Druga była pudrowo różowa, na cienkich ramiączkach z głębokim dekoltem, który marszczył się ładnie na biuście. Sięgała mi do połowy łydki i wyglądała przepięknie. Byłam pewna, że ją wezmę.
Odsunęłam kotarę przymierzalni i wyszłam na białe wypolerowane płytki boso, a moje wkurwienie sięgnęło zenitu.
Głupia siksa siedziała na kanapie, niemal wklejona w bok Harveya i masowała dłonią jego udo. Ja pierdolę. Nie spojrzała nawet na mnie, a na tym polegała jej pieprzona robota. Wzięłam głęboki wdech i zacisnęłam zęby.
Harvey jednak cały czas patrzył na mnie. Nie spuszczał ze mnie wzroku nawet na chwilę, a wiedziałam to, bo do jego wzroku byłam przyzwyczajona.
Wkuriowna do granic możliwości weszłam z powrotem do przymierzalni, stargnęłam z siebie sukienkę, ubrałam się w swoje ubrania i chwyciłam za telefon. Wyszukałam szybko w internecie nazwy tego sklepu, znalazłam maila i napisałam krótką skargę.
Ekspedientka Lolly dobierała się do mnie podczas wybierania sukienki. Jeśli nie zostanie wywalona z pracy, pójdę zgłosić molestowanie na policję.
Żegnaj lollipopie.
Zadowolona z szerokim uśmiechem na twarzy, wyszłam z przymierzalni, trzymając w dłoni różową sukienkę. Podałam ją uprzejmej kobiecie przy kasie i nie patrzyłam nawet na Harveya, który właśnie wstawał z kanapy.
— Będzie kartą — powiedziałam prędko i wyciągnęłam kartę z portfela.
Przyłożyłam ją do czytnika szybciej niż Harvey i ruszyłam do drzwi, nie obdarzając mężczyzny ani jednym spojrzeniem.
On dopiero się dowie co to znaczy zadzierać ze mną. Bo siksa wkrótce zazna mojej zemsty na własnej skórze. Łapska się trzyma przy sobie, a jak się nie umie, to z chęcią bym je jej ucięła. Świat wyszedłby na tym lepiej.
— Iso o co ci chodzi?
O nic, Sherlocku.
Uniosłam się dumą i nie odpowiedziałam.
— Nie odjedziemy stąd dopóki nie wytłumaczysz mi co się stało.
— Spoko — prychnęłam, ruszając w stronę chodnika.
Zapamiętałam każdy szczegół drogi więc mogłam wracać piechotą, a łaska Harveya mogła mnie jedynie pocałować w dupę.
— Iso, powiedz co się stało.
— Niech siksa ci powie — żachnęłam się.
— Iso, czy spojrzałem na nią choćby raz? — zapytał, opierając dłonie o dach samochodu.
— Nie.
— Więc w czym problem?
Niech gatunek facetów wyginie, Amen.
— W tym, że ona patrzyła na ciebie.
Chciałam ukryć fakt, że delikatnie poruszyło to moje obolałe serce, ale miałam zbyt słabą maskę. Ona zaczęła się osuwać, z każdym dniem coraz więcej było widać.
— Isa, czy ja też mam się obrażać się za każdym razem, gdy jakiś facet na ciebie spojrzy?
On tego nie powiedział, prawda?
— Nie jestem obrażona.
— To wsiądź do samochodu.
— Nie.
Słyszałam jak Harvey bierze serię uspokajających wdechów.
— Isa, chodź do samochodu.
— Ale dla jasności, wciąż jestem na ciebie wkurwiona. — Wyjaśniłam, ciągnąc za klamkę od drzwi samochodu.
— To nie bądź, bo nigdy nie spojrzę na żadną kobietę tak, jak na ciebie.
__________________
(tłum.) — Kochaj mnie tak jak potrafisz, kochaj, kochaj mnie tak jak potrafisz
(przyp. aut.) — zmieniony tekst piosenki, który znaczy kocham cię tak, jak tylko potrafię
#TheCompanyMan
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top