~ Prolog ~
Dwaj mężczyźni stanęli pod drzewem obserwując jak jeden z braci Seed zaciąga siłą młodą kobietę w stronę zimnego jeziora.
– Jak myślisz, Barry? – Zapytał jeden z nich. – Utopi ją?
– Skąd! Jest za dużo świadków. Będzie chciał przekonać ją siłą by wstąpiła do kultu.
Barry i jego towarzysz z niewzruszeniem przypatrywali się kobiecie, która z przeraźliwym krzykiem pełnym przekleństw wyrywała się Johnowi Seedowi.
Wyznawcy kultu i fanatycznej rodziny Seed'ów stali przy jeziorze i wyli z radości.
– Nigdy im się to nie znudzi. – Westchnął Barry. – Można by pomyśleć, że...
Mężczyzna nagle przerwał a tłum gapiów zamilkł.
Do jeziora zbliżały się dwie wysokie postacie. Joseph oraz Jacob Seed.
– Wystarczy John... – Rzekł spokojnie Joseph podchodząc do najmłodszego z braci.
Barry i jego towarzysz momentalnie pożałowali, że stanęli tak daleko od widowiska. Nie było im dane usłyszeć dalszych słów „Ojca".
Mężczyźni dostrzegli jak John niechętnie poluźnia uścisk na schwytanej kobiecie po czym puszcza ją wolno. Ta bez zastanowienia ruszyła w stronę brzegu jeziora po czym minąwszy gapiów, niepewnie skryła się za najstarszym z braci.
Jacob Seed z grobową miną zerknął ukradkiem w jej stronę po czym powrócił wzrokiem do swojego młodszego rodzeństwa.
– Kto by pomyślał... – Szepnął Barry. – Z wszystkich tutaj zebranych Jacob Seed byłby ostatnim, do którego bym się zbliżył.
– A tym bardziej, za którym bym się skrył. – Dodał jego towarzysz.
Kobieta zaś wiedziała, że wyznawcy kultu nie dadzą jej tak łatwo odejść po tym co się ostatnio wydarzyło.
Stojąc za barczystym i wysokim mężczyzną zastanawiała się jak wybrnąć z tej beznadziejnej sytuacji.
– Bywałam w gorszych... – Pomyślała z goryczą po czym westchnęła rozdrażniona, czując jak zimne powietrze przeszywa jej przemoknięte ciało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top