~ 43 ~

Potrząsnęłam gwałtownie głową i chwytając Josepha za ramię, pociągnęłam go w stronę auta, w którym czekali już na nas szeryf i Hudson.

Pchnęłam Josepha na tylne siedzenie po czym sama zajęłam miejsce pasażera.

— Ruszaj! — Krzyknął szeryf oglądając się za siebie.

Wcisnęłam gaz i auto ruszyło z piskiem opon.

Dookoła panował kompletny chaos; krzyki pasażerów, uciekająca zwierzyna, palące się lasy.

Klęłam w myślach, nie mogąc zrozumieć zaistniałej sytuacji.

— Szybciej! Szybciej! — Krzyczała Hudson, która siedziała z tyłu z Josephem i Prattem.

— Do bunkra. Musimy znaleźć bunkier! — Rzekł szeryf, a jego twarz była blada i przerażona.

— Zginiemy, zginiemy, zginiemy — Powtarzali w kółko Pratt i Hudson, zaś Joseph śpiewał cicho pod nosem.

— Zamknijcie się wszyscy! — Warknęłam, próbując skupić się na drodze.

Pędziliśmy przed siebie, omijając zawalone drzewa i innych ludzi, próbujących uciekać.

Pratt zaczął się modlić, kiedy nagle Hudson krzyknęła:

— Uważaj!

Nim zdążyłam zareagować, drzewo zawaliło się tuż przed samochodem, w skutek czego doszło do wypadku.

Uderzyłam głową w kierownicę po czym straciłam przytomność.

Ocknęłam się, kiedy ktoś wyciągał mnie z płonącego auta. Nie widziałam wyraźnie, wzrok miałam zamglony. Czułam ból w żebrach i jedyne co słyszałam to znajomy głos tuż przy moim uchu:

— Zaraz będziemy na miejscu, Ann. Wytrzymaj jeszcze trochę.

Z niedaleka dobiegło do nas wołanie:

— Pośpiesz się! Musimy zamykać.

Po kilku sekundach zalała mnie kompletna cisza i ciemność. Byłam pewna, że umarłam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top