~ 41 ~

Pov. Annabeth:

Stałam na tarasie i w ciszy słuchałam tego co Joseph miał mi do powiedzenia. Wszystkie trzy bunkry zostały zniszczone, toteż mężczyzna żył w przekonaniu, iż jego rodzeństwo nie żyje.

Głos mu się łamał, kiedy mówił:

Kolejna pieczęć została otwarta. Moja rodzina... Moi bracia, moja siostra, odebrano mi ich! Zabrał ich wąż z mojego ogrodu!

Słyszałam jak Joseph pociąga nosem, nie kryjąc swojego smutku. Wziął głęboki oddech i kontynuował:

Myślałem, że rozumiem boski plan. Ale myliłem się. Byłem ślepy.

Joseph zaśmiał się rozpaczliwie, a ja poczułam dziwne ukłucie żalu. On naprawdę kochał swoją rodzinę. Nastąpiła chwila ciszy po czym mężczyzna westchnął głośno i dodał znacznie poważniejszym i pełnym nienawiści głosem:

Lecz odzyskałem wzrok. Zabrałaś mi moją rodzinę, bym przejął Twoją. Dlatego powitam ich z otwartymi ramionami... Tak jak i Ciebie, zastępco. Będę czekać na Ciebie tam, gdzie wszystko się zaczęło.

Połączenie zostało przerwane. Spojrzałam przed siebie, na otaczający mnie las. Dookoła dało się usłyszeć śpiew ptaków i szum pobliskiego strumienia. Wezbrał we mnie lekki niepokój. Joseph na mnie czekał i był rozwścieczony. Przez chwilę zastanowiłam się nad swoim planem. Czy wszystko pójdzie tak jak to sobie zaplanowałam? Miałam wątpliwości, jednakże nie było już mowy o odwrocie.

— Przemyśl to, Ann — Nalegał Jacob, kiedy opuszczałam jego dom.

Faith siedziała na fotelu, w ciszy wpatrując się w podłogę, zaś John z wyraźnym niezadowoleniem krążył po salonie.

— Pójdziemy tam razem... — Kontynuował Jacob, lecz przerwałam mu machnięciem ręki.

— Nie. To ja muszę to zakończyć. Raz na zawsze — Oznajmiłam stanowczo.

— A dziecko? — Zapytała nagle Faith i spojrzała mi w oczy — Co z dzieckiem? Nie boisz się o nie?

Nie odpowiedziałam. Niepewnie zerknęłam na Jacoba, który był wyraźnie spięty. Westchnęłam cicho i chwyciłam za klamkę od drzwi, kiedy nagle John się odezwał:

— Ty wciąż nie rozumiesz... — Mężczyzna nie krył swojej złości — On to przewidział. Zabijesz nas wszystkich!

— Zamilcz, John — Warknął Jacob.

— Ty też w to nie wierzysz! — Najmłodszy Seed zwrócił się ku bratu — Ty i ta Twoja głupia...

— Zamilcz — Powtórzył Jacob i spojrzał z góry na Johna, na co ten zamknął usta i posyłając mi pełne wyrzutów spojrzenie, wyszedł na taras.

Omiotłam spojrzeniem Faith i Jacoba po czym rzekłam na pożegnanie:

— Do zobaczenia niebawem.

Wyszłam z domu i wzięłam głęboki oddech. Chwyciłam swoją krótkofalówkę i oznajmiłam krótko:

— Dutch. Tu Annabeth. Idę po Josepha.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top