~ 34 ~
„Pozory"
– Twój ruch, zastępco.
Spojrzałam podejrzliwie na Dutcha, starając się rozszyfrować jego zamiary, jednakże na próżno.
Niepewnie wykonałam następny ruch, na co Dutch oznajmił radośnie:
– Szach mat.
Zaklęłam pod nosem nie kryjąc poirytowania.
– Nie możesz choć raz dać mi wygrać? – Zapytałam z pretensją.
Dutch zaśmiał się gromko, kiedy nagle odezwała się moja krótkofalówka.
– Tu Hurk Drubman... Jezioro Wishbone! Pomocy, Annabeth!
Spojrzałam na Dutcha i nie zwlekając, zarzuciłam na siebie kurtkę i wybiegłam z bunkra.
Pov. Jacob:
Nad ranem moi ludzie poinformowali mnie, że złapali niejakiego Hurka Drubmana, podczas próby wtargnięcia do naszej zbrojowni.
Jak się okazało, ten kretyn postanowił wykraść nam ciężką amunicję do swojego RPG. Narobił wiele szkód, ale udało się go przechwycić zanim wysadził całe miejsce w powietrze.
Postanowiłem udać się na spotkanie z tym specyficznym człowiekiem, który od dawna uprzykrzał nam życie.
Przetrzymywano go w posterunku nad jeziorem Wishbone, w starej fabryce wełny. Był to spory budynek, który teraz służył nam za zbrojownię.
Wszedłem do środka i ujrzałem Hurka, związanego i otoczone przez grupę wyznawców. Mężczyzna na mój widok zaklął siarczyście pod nosem, po czym rzekł:
– Ja tylko tędy przechodziłem. Nie wiedziałem, że trzymacie tutaj amunicję. Naprawdę!
Zlekceważyłem jego słowa i zapytałem jednego z moich ludzi, imieniem Duke o straty.
– Jeden z magazynów stanął w ogniu. – Odparł Duke. – Zdążyliśmy go unieszkodliwić zanim wystrzelił kolejną rakietę.
Spojrzałem na Hurka zastanawiając się co z nim począć. Wypuszczenie go nie wchodziło w grę. Już i tak narobił zbyt wiele szkód.
– Nagrabiłeś sobie, kolego. – Oznajmiłem stając przed nim. – Jeszcze nie wiem co z Tobą uczynić ale zostaniesz z nami na trochę.
– Zabijecie mnie albo poddacie praniu mózgu! – Jęknął zrozpaczony mężczyzna. – Pozwól mi chociaż pożegnać się z matką.
Jako, że ostatnimi czasy dopisywał mi dobry humor, podałem mu swoją krótkofalówkę i oznajmiłem:
– Masz pięć sekund.
Hurk bez chwili wahania chwycił urządzenie. Spojrzał na mnie niepewnie po czym rzekł z paniką w głosie:
– Tu Hurk Dubman... Jezioro Wishbone!Pomocy, Annabeth!
Usłyszawszy jej imię, natychmiast wyrwałem mu krótkofalówkę z rąk po czym wymierzyłem solidny cios w szczękę.
– Skurwysynu... – Zakląłem pod nosem.
– Co teraz? – Zapytał jeden z moich ludzi. – Przenosimy się? Nie wiadomo jak daleko znajduje się, zastępca.
– Wystarczająco blisko by dotrzeć tutaj zanim stąd odjedziemy... – Odparłem. – Poza tym nie zdążymy przewieźć całej amunicji.
Ponownie spojrzałem na Hurka, który z wyraźną satysfakcją uśmiechał się pod nosem.
Westchnąłem głęboko i oparłem się o biurko, czekając aż wpadnie tutaj Annabeth po czym uwolni tego nieudacznika.
Niecałe piętnaście minut później na teren posterunku wjechały trzy samochody.
– Dwunastu ludzi. Jest wśród nich zastępca. – Oznajmił Duke, pełniący wartę przy oknie.
– Pozwólcie im przejść. – Rzekłem i wyprostowałem się.
Do budynku weszli uzbrojeni członkowie ruchu oporu. Moi ludzie natychmiast wycelowali w nich z karabinów, czekając na mój znak.
Annabeth pewnym krokiem podeszła do Hurka i oznajmiła:
– Twoja matka Cię zabije, kiedy dowie się co znowu odjebałeś.
– Wie? – Zapytał z wyraźnym lękiem.
– Wie. – Odparła Annabeth i schyliła się by go rozwiązać, lecz jeden z moich ludzi odepchnął ją od więźnia.
Zmarszczyłem brwi, lecz nie dałem po sobie poznać, iż zirytowało mnie owe zachowanie.
Kobieta jednak pozostała niewzruszona.
Spojrzała na mnie po czym wolnym krokiem ruszyła w moją stronę mówiąc:
– Pozwolicie nam stąd odejść...
– Zabijemy was! – Krzyknął jeden z wyznawców.
Uciszyłem go krótkim skinieniem, pozwalając Ann kontynuować:
– Na czym to skończyłam? Ah, tak. Pozwolicie nam odejść a obiecuję, że wszyscy wyjdziemy stąd bez szwanku.
Z każdym słowem zbliżała się do mnie coraz bardziej, zmniejszając dystans między nami. Zrobiłem kilka kroków w tył, nie chcąc konfrontować się z nią na oczach wszystkich zebranych w tym pomieszczeniu.
Imponowała mi jej pewność siebie. W innych okolicznościach skończyłoby się to zapewne inaczej, jednakże trzeba było zachowywać pozory.
– A co jeśli nie pozwolę wam stąd odejść? – Zapytałem.
Na te słowa Annabeth uśmiechnęła się łobuzersko i podniosła prawą dłoń do góry.
Nagle dostrzegłem kilka laserów przebijających się przez okna, wycelowanych wprost w moich ludzi.
– Radzę się wam nie ruszać. – Rzekła spokojnie kobieta, zerkając na Edeniarzy. – Wystarczy niewielki ruch a wasz mózg przyozdobi ściany tego pomieszczenia.
W myślach pogratulowałem jej dobrze rozegranej akcji. Zauważyłem również, że ja jako jedyny nie znajduję się na celowniku. A to dlatego, że Annabeth celowo zepchnęła mnie z pola widzenia tak, że nikt ze znajdujących się na zewnątrz ludzi nie mógł mnie namierzyć.
Posłałem jej dyskretny uśmiech pełen podziwu i zaskoczenia po czym oznajmiłem:
– Zgoda. Wypuśćcie go.
Hurk westchnął głośno z wyraźną ulgą. Annabeth podeszła do niego i wyswobodziła go z lin.
– To Twój szczęśliwy dzień, Drubman. – Wtrąciłem wciąż nie ruszając się z miejsca.
Annabeth zerknęła na mnie ukradkiem, pomagając Hurkowi wstać. Ruch oporu ruszył w stronę drzwi, a ja i moi ludzie w ciszy odprowadzaliśmy ich wzrokiem. Kiedy opuścili budynek lasery zniknęły.
Rozległy się zbiorowe wyzwiska i dyskusje:
– Następnym razem im się nie uda.
– Przebiegła suka!
– Powinniśmy ich wszystkich pozabijać.
– Czułem jak ten laser przewierca mi czaszkę.
– Nie zasługują na raj!
W ciszy przysłuchiwałem się tym rozmowom, wciąż nie mogąc wyjść z podziwu tak szybko zaplanowanej akcji.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top