~ 32 ~

„Pragnienie"

Jacoba nie było w swojej głównej bazie, ani również w żadnej ze strażnic. Na myśl przyszło mi tylko jedno miejsce, w którym mógł się znajdować... Jego dom, do którego mnie zabrał, kiedy byłam ranna.

Upewniwszy się czy mam przy sobie nóż myśliwski, ruszyłam przez las z rządzą zemsty.

Miałam rację. Samochód Jacoba stał pod domem. Zrobiłam szybkie rozeznanie w terenie, chcąc upewnić się, że nie ma w pobliżu  niechcianych gości, po czym ruszyłam w stronę domu.

Chwyciłam klamkę, gwałtownie otwierając drzwi. Ku memu zaskoczeniu Jacob spokojnie stał oparty o stół i przyglądał mi się badawczo.

– Czekałem na Ciebie. – Oznajmił.

Wyjęłam swój nóż i mocno trzymając go w dłoni rzekłam z goryczą w głosie:

– Nie doceniałam Cię, Jacob. Wszyscy ostrzegali mnie przed Tobą i Twoim regionem, a ja niczym ostatni głupiec zbagatelizowałam ich słowa. Omamiłeś mnie. Uratowałeś mi kilka razy życie, a to wszystko tylko po To, by móc się do mnie zbliżyć. Zmanipulowałeś mnie, wykorzystałeś do własnych celów! – Krzyknęłam wściekle.

Postąpiłam kilka kroków do przodu i stanęłam naprzeciwko mężczyzny. Moje oczy były zaczerwienione on łez, a dłonie drżały, kiedy kontynuowałam:

– Jakiś czas temu odbyłam ciekawą rozmowę z moim współpracownikiem, Cameronem. Był on pod wpływem błogości, jednakże mówił z sensem. Powiedział mi... Nasza wolność to kłamstwo. Iluzja... – Wzięłam głęboki oddech i dodałam. – Powiedział mi, że tutaj dostał szansę, na poczucie czegoś, na co stracił już nadzieję... Na bycie szczęśliwym.

Zrobiłam krótką pauzę, czekając na reakcję Jacoba. On jednak milczał.

– I wiesz co? – Zapytałam ocierając łzy. – Ja również pomyślałam, że może właśnie tutaj zaznam w końcu szczęścia. Że zastosuje się do słów, które niegdyś mi powiedziałeś, i w końcu zacznę wszystko od nowa... Ale to niemożliwe. Bo gdziekolwiek jestem sprowadzam na ludzi nieszczęście. Staram się postępować dobrze,
jednakże nie ważne co zrobię, i tak cały świat jest przeciwko mnie! Mam już tego dość! Niczym nie różnie się od Ciebie i Twojego rodzeństwa. Jestem mordercą...

– Nie jesteś taka jak ja. – Rzekł Jacob poważnym tonem.

– Oh, doprawdy?

– Nie znam żadnej takiej osoby, która ryzykowałaby własne życie dla nieznanych jej dotąd ludzi. Uważasz, że musisz odpokutować swoje uczynki, jakich dopuściłaś się na wyspie. Ale niczego nie musisz, Ann.

Zakryłam twarz dłońmi, czując ogarniającą mnie bezsilność. Nie wiedziałam co uczynić bądź rzec. Jacob podszedł do mnie wolnym krokiem i delikatnie chwytając mój nadgarstek, wyjął z mojej dłoni nóż.

Szczerze mówiąc, nie dbałam wtedy o to czy mnie zabije. W głębi serca taka myśl napawała mnie ulgą.

– Jeśli chcesz mnie zabić... – Zaczęłam lecz momentalnie przerwałam widząc wściekłą twarz mężczyzny.

– Zabić!? – Zapytał Jacob z wyrzutem. – Myślisz, że po tym wszystkim chcę Cię zabić? Myślisz, że zbliżyłem się do Ciebie po to by Cię zabić!? Chryste, Ann...

Jacob odłożył nóż na stół. Podszedł do mnie i chwyciwszy w dłonie moją twarz rzekł:

– To ja zabiłem tych ludzi. Posłużyłem się Tobą, lecz cała wina leży po mojej stronie. Zrobiłem to, bo musiałem. Zrobiłem to, by Cię chronić. I wiesz co? Nie żałuję, ponieważ dzięki temu wciąż żyjesz. Myślisz, że Joseph darowałby Ci życie, gdybym nie przekonał go, że jesteś dla nas przydatna? Musiałem mu pokazać, że mam nad Tobą kontrolę!

Z szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się z jego twarz, chcąc doszukać się fałszu, jednakże niczego takie nie dostrzegłam.

Wtedy zaczęło powoli do mnie docierać coś, przed czym dotychczas się wzbraniałam.
Wzięłam głęboki oddech i zapytałam wciąż drżącym głosem:

– Dlaczego?

Owe pytanie wyraźnie rozzłościło Jacoba, ponieważ odwrócił się gwałtownie i uderzył pięścią w stół. Mężczyzna przeczesał nerwowo swoje włosy i odwracając się do mnie rzekł:

– Taka świetna z Ciebie agentka, Ann, a przez ten cały czas nawet nie zauważyłaś, że mi na Tobie zależy!

Kompletnie zaskoczyły mnie owe słowa. Zamarłam w miejscu nie wiedząc co powiedzieć.

Jacob zaś, bez dalszych wyjaśnień ruszył schodami na górę po czym zatrzasnął za sobą drzwi od sypialni.

Stałam na środku salonu, powoli przyswajając sobie znaczenie jego słów. Czułam ogarniającą mnie panikę i strach. Przyszłam tutaj by zabić Jacoba, lecz w głębi serca wiedziałam, iż nie będę w stanie tego dokonać.

Zrobiłam niepewny krok w stronę schodów, lecz się zawahałam. Serce biło mi jak oszalałe, kiedy zaczęłam wspinać się na górne piętro.

Stanęłam pod drzwiami sypialni Jacoba po czym cicho zapukałam. Nie usłyszałam odpowiedzi, toteż otworzyłam drzwi i weszłam do pokoju.

Jacob stał oparty o biurko, ze spuszczoną głową. Usłyszawszy moje kroki warknął:

– Odjedź stąd. Nie masz może jakieś strażnicy do odbicia?

Zlekceważyłam ową zaczepkę i wolnym krokiem podeszłam do mężczyzny. Delikatnie dotknęłam jego twarzy i zwróciłam ją ku sobie.
Jacob patrzył na mnie z wyraźnym bólem w oczach i zapytał:

– Czego chcesz?

Przez chwilę wpatrywałam się jedynie w jego oczy po czym odparłam szeptem:

– Tego samego co Ty.

Owe słowa wyraźnie zaskoczyły zarówno mnie, jak i Jacoba. Mężczyzna przez chwilę wpatrywał się we mnie po czym bez słowa mnie pocałował.

Ten pocałunek różnił się od tego poprzedniego na balkonie. Ten był znacznie namiętniejszy, przepełniony troską i pożądaniem.

Bez wahania odwzajemniłam ogarniające nas uczucie. Kompletnie wyłączyłam racjonalne myślenie. Zarzuciłam ręce na jego szyję, on zaś mocniej przyciągnął mnie do siebie.

Nim się spostrzegłam leżałam na łóżku. Czułam gromadzące się we mnie pragnienie.

W tamtym momencie całkowicie zapomniałam o otaczającym mnie świecie. Nareszcie czułam, że zaczynam odzyskiwać kontrolę nad własnym życiem. Nareszcie zrobiłam coś, czego chciałam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top