~ 28 ~
„Plan doskonały"
Przez kilka następnych dni doglądałam Burke'a, chcąc upewnić się, że całkowicie wyzwolił się spod wpływu Faith.
Pewnego dnia wezwał mnie Eli, prosząc o pomoc. Schwytano kilku jego ludzi i przetrzymywano w starej kopalni, toteż udałam się w góry Whitetail by pomóc mu ich wyzwolić.
Niestety, nie wszystko poszło po mojej myśli. Na terenie starej kopalni znajdowały się wytresowane wilki, zwane Sędziami, które gdy tylko znalazłam się w pobliżu, od razu mnie wyczuły.
Na ucieczkę było za późno. Nim się zorientowałam, oberwałam czymś twardym w głowę po czym straciłam przytomność.
Obudziłam się w zardzewiałej, śmierdzącej klatce. W tej samej, w której niegdyś przetrzymywał mnie Jacob. Wtedy zdołałam uciec, lecz szczerze wątpiłam by ponownie mi się to udało.
Dzielnie znosiłam oszczerstwa oraz wyzwiska ze strony Edeniarzy, którzy pełnili przy mnie wartę. Z ich rozmów dowiedziałam się, iż Jacob przebywa teraz na ranczu Seed'ów, gdzie prowadzi rozmowy z Josephem na temat bunkrów.
Cóż, ucieszyła mnie jego nieobecność. Zawsze, kiedy był w pobliżu robiłam się wyjątkowo nerwowa. Zarówno z powodu zagrożenia jakie stwarzał, oraz tej podejrzanej pozytywki.
Oczywiście była jeszcze kwestia pocałunku, która stawiała nas w słabym świetle. Tamtą sytuację tłumaczyłam sobie tak, że Jacob próbował mnie omamić, bym z własnej woli poparła Projekt Bram Edenu.
– Nie ze mną te numery, Jacob. – Pomyślałam wspominając tamtą chwilę.
Nagle ktoś wyrwał mnie z zamyśleń. Był to jeden z Edeniarzy, który z cwaniaczkim uśmieszkiem zbliżył się do klatki i rzekł:
– Dawno Ciebie nie widzieliśmy w naszych górach. Rozumiem, że byłaś zajęta dokuczaniem Faith. Ale nie martw się... Jacob zrobi z Tobą porządek jak tylko wróci.
– Pierdol się. – Odparłam od niechcenia po czym odwróciłam się tyłem do mężczyzny, próbując wymyślić jakiś plan ucieczki.
Był to intensywny dzień, toteż siedząc samotnie w ciszy, szybko zanurzył mnie sen.
– Zastępco! Zastępco, obudź się. Annabeth!
Gwałtownie poderwałam się z miejsca, powoli odzyskując ostrość wzroku. Przy klatce stał Pratt, który z przerażeniem rozglądał się dookoła.
– Co Ty robisz? – Zapytałam z zaskoczeniem.
– Wyciągnę Cię stąd, Annabeth. I razem stąd pryśniemy. Jasne?
Kiwnęłam twierdząco głową. Za pomocą klucza Pratt otworzył moją klatkę.
– Hej? A co ze mną? – Zapytał młody chłopak, siedzący w klatce obok.
– Nie jesteś wystarczająco silny! – Warknął w jego stronę Pratt, po czym nakazał mi podążać za sobą.
Znajdowaliśmy się w centrum weteranów. Głównej siedzibie Jacoba. Skradałam się za Prattem, unikając strażników. Ku memu zaskoczeniu weszliśmy do budynku i skierowaliśmy się na górne piętro.
– Musisz się stąd zbierać, zanim on wróci. – Oznajmił mężczyzna wciągając mnie do pokoju, które okazało się być biurem Jacoba.
W pomieszczeniu panował wielki bałagan. Na biurku było mnóstwo dokumentów oraz zdjęć, a na ścianie wisiała wielka mapa Hope County oraz lokalizacje kryjówek ruchu oporu.
Nie miałam czasu na dokładne rozeznanie, ponieważ Pratt chwycił mnie za ramiona i rzekł roztrzęsionym głosem:
– On wie, że jesteś gotowa by to zrobić. Nie wiem tylko, dlaczego wciąż z tym zwleka.
– O czym Ty mówisz? – Zapytałam czując narastającą we mnie panikę.
Mężczyzna podszedł do biurka i zaczął tłumaczyć:
– Te próby... On to wszystko sobie rozplanował. Krok po kroku.
Wskazał na zdjęcie Eliego, które leżało na stercie dokumentów. Momentalnie zakręciło mi się w głowie.
– Ci ludzie... – Zaczęłam drżącym głosem. – Po tym jak Jacob odpalił pozytywkę...
Czułam jak żółć podpływa mi do gardła.
– Działałaś bezwładnie, Annabeth. – Rzekł Pratt. – On miesza nam w głowach po to, by mieć nad nami pełną kontrolę. Zabiłaś ludzi nawet o tym nie wiedząc.
Musiałam oprzeć się o biurko i wziąć głęboki oddech.
– Okłamał mnie... – Pomyślałam z goryczą.
– Byłem świadkiem jego rozmów z Josephem. Zapewniał go, że nie jesteś jeszcze gotowa, ale to kłamstwo! Jacob doskonale zdaje sobie sprawę z Twoich możliwości. Nie wiem tylko dlaczego wciąż z tym czeka... – Pratt wybiegł na balkon i spojrzał w dół. – Ciężarówka. Musimy dostać się do ciężarówki.
Spojrzałam na niego i dostrzegłam czysty obłęd w jego oczach. Pratt zdawał się tego nie zauważyć. Chwycił jakiś plecak i kontynuował:
– Analizowałem tę trasę od tygodni. Będziemy bezpieczni, gdy tylko...
Nagle rozległ się głośny alarm i krzyki Edeniarzy. Najwyraźniej zauważyli moje zniknięcie.
– Nie, nie... Nie teraz! – Krzyknął Pratt po czym spojrzał na mnie, a mi przeszło przez myśl, że ma zamiar zrzucić mnie z balkonu, wprost na stojącą pod nami ciężarówkę.
Mężczyzna zrobił krok w moją stronę, gdy drzwi od pomieszczenia stanęły otworem. Stał w nich Jacob, który ze stoickim spokojem spojrzał na nas, sparaliżowanych strachem.
Patrząc na Seed'a, momentalnie przypomniałam sobie słowa Pratta. To ja zamordowałam tamtych ludzi. Niewiele myśląc rzuciłam się w stronę Jacoba z pięściami.
– Ty podły draniu! – Krzyknęłam uderzając mężczyznę w szczękę. – Kłamco!
Pratt skulił się w kącie pokoju i zaczął łkać. Jacob chwycił mój nadgarstek i przyciągając mnie ku sobie, szepnął ledwo słyszalnie:
– On tu jest.
Momentalnie zaniechałam mojego ataku. Stanęłam jak wryta, tępo wpatrując się w Jacoba.
Usłyszałam kroki i chwilę później do pomieszczenia wszedł Joseph Seed.
Zerknęłam na Pratta w poszukiwaniu wsparcia, lecz ten był całkowicie przerażony. Niezdatny do jakiejkolwiek pomocy.
– Witaj, moje dziecko. – Przywitał się Joseph i usiadł na krześle przy biurku. – Słyszałem o Twoich ostatnich wyczynach. Imponujące. Masz w sobie ducha walki.
Jacob poruszył się niespokojnie, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, bym zobaczył do czego jesteś zdolna? – Zapytał Joseph.
Jacob zacisnął szczękę i wyraźnie się spiął, po czym wyjął z kieszeni pozytywkę.
– Nie.– Szepnęłam patrząc wprost na niego. – Proszę...
Na moment przed tym, jak z pudełka wydobyła się melodia, w oczach Jacoba dostrzegłam smutek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top