~ 18 ~
„Only You"
Pov. Jacob:
– Nie chciałem tego, jednakże nie mam wyboru. – Tu Joseph zwrócił się ku mnie. – Nadeszła pora na Ciebie, bracie. Przekonaj tą grzesznice do współpracy.
Spojrzałem na Annabeth, do której powoli zaczęły docierać słowa Josepha. Kobieta otworzyła szeroko oczy z przerażenia po czym zaczęła się wycofywać.
Wyznawcy Kultu od razu ją okrążyli nie dając jej szansy na ucieczkę. Zdusiłem w sobie westchnienie i odparłem:
– Tak, Josephie.
Podszedłem do Annabeth i chwytając ją za ramię pociągnąłem za sobą w stronę drogi, gdzie stała moja furgonetka.
Kiedy oddaliliśmy się od jeziora kobieta zaczęła się zaciekle wyrywać.
– Nie dam sobie namieszać w głowie! – Warknęła. – Słyszałeś!?
– Zamknij się i nie rób tutaj scen. – Rzekłem poważnie nie oglądając się za siebie.
Wsadziłem ją do pojazdu po czym zająłem miejsce za kierownicą.
Annabeth próbowała się wydostać, jednakże przewidziałem to i zablokowałem wszystkie drzwi.
Powoli zaczęła się łamać.
Trzęsąc się z zimna lub strachu, zwróciła się ku mnie błagalnym tonem:
– Proszę, Jacob. Nie rób tego!
– Nie rozumiesz? To jedyny sposób by utrzymać Cię przy życiu. – Odparłem zgodnie z prawdą.
– Pozbawiając mnie własnej woli!? Robiąc ze mnie swoją marionetkę? Słyszałam opowieści o tym co robisz tym ludziom! Nie pozwolę Ci na to...
Postanowiłem to przemilczeć. W ciszy jechaliśmy do Centrum Weteranów, gdzie szkoliłem żołnierzy.
Annabeth również zamilkła. Zerknąłem w jej stronę i dostrzegłem samotną łzę spływającą po jej policzku.
W tamtym momencie gardziłem sobą jak nigdy dotąd.
Po dojechaniu na miejsce pomogłem wysiąść jej z auta i zaprowadziłem do wielkiego budynku. Zwolennicy Kultu przyglądali się nam z wyraźnym zaciekawieniem. Niektórzy aż piali z radości widząc Annabeth w takim stanie.
Zaprowadziłem ją do swojego biura i zamknąłem za sobą drzwi. Kobieta nie miała zamiaru się poddać. Szybkim ruchem wyrwała się z mojego uścisku po czym wymierzyła mi porządnego kopniaka w brzuch.
Zaskoczony tak szybkim atakiem nie zdążyłem zareagować, kiedy Annabeth chwyciła nóż z biurka.
– Nie podchodź! – Krzyknęła ostrzegawczo z wyciągniętym nożem. – Powiedziałam byś nie podchodził!
Zbagatelizowałem jej ostrzeżenia, i kiedy znalazłem się w odpowiedniej odległości chwyciłem jej nadgarstek wykręcając go, w skutek czego kobieta upuściła nóż.
Ponownie zaczęła się szarpać lecz przyciągałam ją do siebie uniemożliwiając jej ruch.
– Uspokój się, Ann.
Kobieta czując ogarniającą ją bezsilność osunęła się na kolana i zaczęła płakać.
Uklęknąłem przy niej i chwytając jej twarz szepnąłem:
– Obiecuję, że nie stanie Ci się żadna krzywda.
Annabeth spojrzała mi w oczy i zapytała:
– Dlaczego miałabym Ci wierzyć?
Nie wiedziałem co odpowiedzieć. W ciszy otarłem jej łzy nie spuszczając z niej wzroku.
Wpatrywała się we mnie a ja poczułem ogromną pokusę by ponownie ją pocałować, jednakże nie mogłem się rozpraszać.
Widząc, że nieco się uspokoiła wstałem na nogi i rzekłem:
– Prześpij się. Do zobaczenia jutro rano.
Powiedziawszy to opuściłem pomieszczenie zamykając je na klucz.
Pov. Annabeth:
Nazajutrz obudziły mnie promienie słońca wpadające przez okno. Otworzyłam niepewnie oczy i momentalnie wszystko do mnie powróciło. Zerwałam się z kanapy, na której spędziłam noc. W panice rozejrzałam się po pomieszczeniu szukając drogi ucieczki, jednakże na próżno.
Rozmyślałam również nad skokiem z okna, jednakże po zobaczeniu odległości między oknem a ziemią szybko porzuciłam owy plan.
Nagle do pomieszczenia weszło dwóch wyznawców Kultu, którzy bez słowa związali mi dłonie i wyprowadzili na korytarz.
Zeszliśmy na parter po czym opuściliśmy budynek i wsiedliśmy do małej ciężarówki.
Jechaliśmy około dwudziestu minut aż dojechaliśmy do jakiegoś opuszczonego schroniska.
Po wejściu do środka posadzili mnie na jednym z trzech krzeseł stojących na środku pomieszczenia. Chwilę później wprowadzono dwóch młodych mężczyzn, którzy wyglądali na szczerze przerażonych.
Nagle zgaszono światła a na ścianie zaczęły wyświetlać się straszne i brutalne zdjęcia.
Ktoś do mnie podszedł. Podniosłam wzrok i dostrzegłam Staci'ego Pratta, pilota naszego śmigłowca.
Mężczyzna schylił się ku mnie, i upewniając się czy jestem dobrze związana szepnął:
– Niepotrzebnie się w to wszystko zaangażowałaś. Trzeba było wiać...
Pratt podniósł wzrok i zamarł. Szybko odsunął się ode mnie i stanął pod ścianą ze spuszczoną głową.
Do pokoju wszedł Jacob. Omiótł wzrokiem wszystkich zebranych oprócz mnie. Ewidentnie unikał mojego spojrzenia.
– Świat jest słaby. Miękki. – Zaczął poważnym tonem. – Zapomnieliśmy już czym jest siła. Wiecie, że nasi bohaterowie byli bogami. Dziś nie mają Boga w sercu...
W skupieniu słuchałam jego słów co rusz zerkając na trzęsącego się ze strachu Pratta.
– Są słabi, wątli, schorowani. Pozwalamy, żeby słabi kierowali silnymi , i dziwi nas, że zmierzamy w niewłaściwym kierunku. Ale historia zna wartość poświęcenia. Wie, że czasem trzeba przetrzebić stado, by było silne. W przeszłości dobro ogółu okazywało się ważniejsze niż życie jednostek. Tak właśnie przetrwaliśmy. I świat o tym zapomniał...
Jacob powoli zbliżył się do mnie, nie przerywając swojego wykładu:
– A teraz przyjdzie nam za to zapłacic. Upadek jest już blisko. Tym razem życie jednostek będzie ważniejsze. Kiedy naród, który nigdy nie zaznał głodu ani desperacji, pochłonie szaleństwo, a my będziemy gotowi.
Seed spojrzał na mnie niepewnie. Westchnął cicho i wyciągając z kieszeni małe pudełko dodał:
– Przetrzebimy stado. Zrobimy to co należy zrobić.
Owe pudełko okazało się być pozytywką. Mężczyzna nakręcił ją po czym rozległa się cicha muzyka:
„Only You..."
Kątem oka dostrzegłam jak dwóch związanych mężczyzn zaczyna się gwałtownie szamotać na krzesłach, mnie zaś momentalnie ogarnęła zupełnie ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top