~ 15 ~
„Bez pożegnania"
Leżałam w łóżku nie mogąc wyzbyć się poczucia winy. Wczorajsza sytuacja na balkonie nie powinna mieć miejsca. Byłam wściekła na siebie za swoją chwilę słabości. Przymknęłam na chwilę powieki i ujrzałam radosną twarz Olivera. Mimo, że się z nim rozwodziłam to wciąż kochałam mężczyznę, jakim był wiele lat temu.
Jednakże tamta osoba już dawno zniknęła, został po niej jedynie kruchy cień, wyniszczający się każdego dnia.
Usłyszałam dźwięk za ścianą obok i momentalnie powróciłam do rzeczywistości. Nie mogłam spojrzeć Jacobowi w twarz, nie po tym co się wczoraj pomiędzy nami wydarzyło. Nie kłamałam mówiąc, że mnie intryguje, jednak zdawałam sobie sprawę, że czym bardziej będę pogłębiać naszą relację, tym ciężej będzie mi stąd odejść.
Bez namysłu wstałam z łóżka i upychając swoje rzeczy do plecaka wyjrzałam na korytarz. Ku mojej uldze korytarz był pusty. Starając się nie robić żadnego hałasu ruszyłam na palcach w stronę drzwi. Usłyszałam dźwięk odkręcanej w łazience wody, toteż szybko pognałam ku wyjściu. Zamknąwszy za sobą drzwi ruszyłam pędem w stronę lasu.
– Martwiłem się o Ciebie, zastępco. – Rzekł Dutch przez krótkofalówkę.
– Przepraszam. Byłam w kiepskiej sytuacji, musiałam przeczekać kilka dni. – Odparłam nie mijając się z prawdą i jednocześnie nie wyjawiając szczegółów.
– Odpocznij trochę. Odezwę się wieczorem.
Oparłam się o zimną ścianę jednej ze skrytek prepperskich i zaczęłam się zastanawiać jak najszybciej dotrzeć do więzienia, w którym czekał na mnie szeryf.
Chwyciłam puszkę z jedzeniem, kiedy nagle w krótkofalówce rozległ się męski głos. Na jego dźwięk poczułam przypływ paniki lecz z uwagą przysłuchiwałam się co Jacob ma mi do powiedzenia:
– Sprytna jesteś, zastępco. Uśpiłaś moją czujność po czym uciekłaś jak najdalej. Zmartwię Cię, ponieważ moi ludzie wiedzą gdzie się ukrywasz.
– Czego chcesz!? – Warknęłam w odpowiedzi.
– Niczego. – Rzekł spokojnie Jacob. – Najwyraźniej mam do Ciebie słabość.
– Przestań mieszać mi w głowie! – Krzyknęłam wyłączając krótkofalówkę i zbierając się do wyjścia z bunkra.
Pastor Jerome skontaktował się ze mną tego ranka by przekazać mi informację o tym, że John Seed ma moją współpracownice Joey Hudson oraz, że ją torturuje.
Bez namysłu zebrałam kilku ochotników i ruszyłam do bunkra Johna by odbić Hudson.
Weszłam do bunkra samotnie, zostawiając członków ruchu oporu na zewnątrz by patrolowali teren.
W bunkrze znajdowało się jedynie kilku strażników, których udało mi się obejść bez większego problemu.
Już wtedy powinno być to dla mnie zastanawiające, jednakże chęć odnalezienia Hudson i irytujący głos Johna dochodzący z głośników kompletnie zaburzył moją czujność.
Nagle kątem dostrzegłam ruch po mojej prawej stronie i nim zdążyłam zareagować poczułam tępy ból w głowie po czym nastała ciemność.
– Obudź się, grzesznico. – Usłyszałam jakiś męski głos dobiegający z daleka.
Otworzyłam niepewnie oczy i ujrzałam stojące nade mną dwie, rozmazane postacie.
– Zabierz ją do Johna. Jest gotowy wysłuchać jej spowiedzi.
Poczułam szarpnięcie z okolicy nadgarstków po czym ponownie zalała mnie ciemność.
Kiedy się ocknęłam ujrzałam ciemne, obskurne pomieszczenie. Chciałam wstać lecz uniemożliwiły mi to liny, którymi byłam przywiązana do krzesła. Otworzyłam szeroko oczy czując pulsujący ból czaszki i ujrzałam Hudson siedzącą naprzeciwko mnie.
Kobieta była również zakneblowana i przywiązana. Krzyczała i szarpała się nerwowo zerkając w lewą stronę.
Powiodłam spojrzeniem w prawo i dostrzegłam Johna, który przyglądał mi się z satysfakcją.
Mężczyzna podgwizdywał pod nosem nie kryjąc swojego zadowolenia.
– Ahh... – Westchnął. – Spójrzcie kto do nas zawitał. Nasza piękna awanturniczka. Dobrze wyglądasz, Annabeth. Nie licząc oczywiście tego wielkiego siniaka na głowie.
Nie odpowiedziałam. W ciszy patrzyłam jak John kładzie na drewnianym stole jakąś metalową skrzynkę.
– Moi rodzice jako pierwsi nauczyli mnie mocy słowa „TAK"... Pewnej nocy zabrali mnie do kuchni i rzucili na ziemie. Doświadczyłem bólu za bólem...
Po tych słowach uderzył gwałtownie w stół.
– Za młodu zostałem adoptowany przez pewną rodzinę. Byli bardzo zamożni i religijni. Pochodzili z Atlanty. Dzięki nim ukończyłem prestiżowy Uniwersytet Wschodniego Wybrzeża po czym stałem się jednym z najlepiej rozwijających prawników w Atlancie. Jakiś czas po tym skontaktował się ze mną Joseph... Bez namysłu postanowiłem poprzeć jego pomysł i stałem się spowiednikiem Bram Edenu.
Przyglądałam się Johnowi, który w skupieniu taksował mnie wzrokiem. Mężczyzna zbliżył się i kontynuował:
– Każdy może być wolny od grzechu, zastępco. Wystarczy powiedzieć „Tak".
Najmłodszy z braci podszedł do mnie i rozrywając moją koszulę szepnął:
– Wytatuujemy tutaj Twój grzech a następnie oczyszczę Cię z niego. Wystarczy powiedzieć „Tak".
Z mocno bijącym sercem spojrzałam mu w oczy i odparłam:
– Pierdol się.
John nie wydawał się być zadowolony z takiego przebiegu spotkania. Ponownie otaksował mnie wzrokiem po czym ruszył w stronę Hudson.
Bez słowa chwycił za jej krzesło i wyjechał z pomieszczenia pozostawiając mnie samą.
Zaczęłam działać. Podczas gdy John był skupiony na ckliwej historii swojego życia ja siłowałam się z linami krępującymi moje nadgarstki.
Po kilku minutach udało mi się wyswobodzić.
Bez namysłu ruszyłam za Johnem, który zniknął gdzieś z Hudson.
Poszukiwania zajęły mi znacznie więcej czasu niż przypuszczałam. Po drodze obezwładniłam jednego ze strażników, dzięki czemu zdobyłam broń.
Bunkier był pusty. Nie licząc oczywiście kilku strażników. Zrezygnowana postanowiłam skierować się do wyjścia.
W ciszy skradałam się do wielkich drzwi krypty, przed którymi znajdowało się dwóch strażników.
Już miałam wyeliminować ich w ciszy, kiedy dostrzegłam Johna ciągnącego za sobą Hudson w stronę czerwonej furgonetki, z której właśnie wysiadali Faith i Jacob.
Obawiałam się, że nie będę miała więcej okazji uratowania swojej współpracowniczki, toteż niewiele myśląc ruszyłam do akcji.
Pov. Jacob:
Wyszedłem z furgonetki i ruszyłam do Johna i pojmanej przez niego agentki Hudson.
– Faith. Jacob! – Rzekł radośnie mój młodszy brat. – Tę oto kobietę czeka spowiedź i wybawienie od wszelkiego zła.
– Myślałam, że schwytałeś Annabeth. Naprawdę ściągałeś nas tutaj tylko dla niej? – Zapytała Faith wskazując na Hudson.
– Annabeth nie jest jeszcze gotowa. Dałem jej chwile na przemyślenia...
– Schwytałeś ją? – Zapytałem od niechcenia.
– Ależ tak. Związałem ją i teraz grzecznie czeka na mój powrót...
Nagle usłyszeliśmy dwa wystrzały.
Momentalnie się schyliłem i zacząłem rozglądać dookoła. Z bunkra wypadła rozwścieczona Annabeth, za którą leżały ciała dwóch strażników.
Momentalnie w jej stronę rzuciło się kilku innych.
– Nie! – Krzyknął stanowczo John.
Jego ludzie momentalnie się zatrzymali i w skupieniu obserwowali jak Annabeth idzie w naszą stronę, celując bronią w Johna.
Od razu dostrzegłem jej rozerwaną koszulę i wielkiego siniaka na czole, przez co miałem ochotę uderzyć Johna w łeb.
– Puść ją! – Krzyknęła kobieta nie opuszczając broni. Zbliżyła się do Johna, który szybkim ruchem przyciągnął do siebie Hudson i przystawił jej nóż do gardła.
– Nie radzę, zastępco. – Rzekł mój brat.
– Pozwól nam odejść a nikomu nie stanie się krzywda.
Annabeth z wyczekiwaniem wpatrywała się w Johna. Ten jednak nie wydawał się być przekonany.
Kobieta zaczynała tracić cierpliwość. Zerknęła na mnie i Faith po czym na osaczających ją strażników, próbując wymyślić plan ucieczki.
– Daj im odejść.
Oczy wszystkich dookoła skierowały się na mnie. Ja zaś spojrzałem na brata i dodałem:
– Nie uciekną z Hope County. Prędzej czy później je dopadniemy. Teraz zaś, może dojść do niepotrzebnych strat w ludziach, jeśli jej odmówisz.
Annabeth zerknęła na mnie i dało się dostrzec wyraźną ulgę na jej twarzy.
John westchnął głośno poirytowany ową sytuacją po czym opuścił nóż i pchnął Hudson w stronę Annabeth.
– Zastępco. – Rzekł wpatrując się uważnie w kobietę. – Dlaczego nie chcesz do nas przystać? Przydałbyś się nam. Byłoby Ci z nami lepiej.
– Szczerze wątpię. – Odparła Annabeth rozwiązując Hudson.
– Nie ukrywam, że mi się podobasz... – Kontynuował John na co poczułem dziwny przypływ poirytowania. – Nie możesz do końca życia z nami walczyć. Odpuść i powiedz „Tak".
Annabeth nerwowo spojrzała za siebie chcąc upewnić się czy nikt do niej nie celuje i ruszyła ku bramie z Hudson uwieszoną na jej ramieniu.
Spojrzałem na Johna chcąc upewnić się, że pozwoli im bezpiecznie odejść po czym westchnąłem głęboko, opierając się o ciężarówkę.
– Co miałeś na myśli mówiąc, że Ci się podoba? – Zapytała Faith podchodząc do Johna.
– Spójrz na nią. Tak walecznej i zawziętej kobiety w życiu nie spotkałem.
– Jak to nie? A te z ruchu oporu? May? Grace Armstrong? One też dają nam w kość...
John spojrzał na Faith z poirytowaniem po czym odpowiedział:
– Owszem. Ale żadna nie wygląda tak jak nasza słodka Annabeth. Spójrz na jej tyłek...
Na te słowa Faith przewróciła ostentacyjnie oczami, ja zaś mimowolnie posłałem bratu groźne spojrzenie.
– Spokojnie, Jacob. – Rzekł John podchodząc do mnie. – Jeśli dalej będzie stawiała opory to obiecuję, że się jej pozbędę.
Po tych słowach poklepał mnie po ramieniu i wsiadł do ciężarówki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top