~Chapter twenty-nine~

~♡~

Otworzyłam delikatnie powieki, które byłam zmuszona chwilę później zamknąć, sycząc przy tym z bólu głowy. Wiedziałam, że siedzę na niewygodnym, drewnianym krześle do, którego jestem mocno przywiązana, najprawdopodobniej sznurem. Miałam na sobie jedynie bluzkę na krótkim rękawku, a mokre powietrze, które było w tym pomieszczeniu sprawiało, że na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka.

Ponownie podjęłam próbę otwarcia oczu, która tym razem była tą udaną. W pomieszczeniu panował półmrok, a jedynym przedmiotem dającym jakiekolwiek oświetlenie jest mała lampka, przywieszona na ścianie, która domaga się natychmiastowej zmiany żarówki.

Próbowałam się uwolnić, wiercąc się na krześle, ale po kilku nieudanych próbach, postanowiłam sobie odpuścić. Sznur strasznie wrzynał mi się w ciało, przez to wiercenie. Gdy przyzwyczaiłam się do ciemności, zauważyłam na moich jeansowych spodniach, ciemne plany. Nie potrzebowałam dużo czasu, aby zdać sobie sprawę, że jest to krew. Dopiero teraz zorientowałam się, że czuję bardzo intensywny, metaliczny zapach.

Ostatnie co pamiętam to to, jak wychodziłam z kawiarni. Moi przyjaciele nie umieją ukrywać niespodzianek, więc nie musiałam się natrudzić, aby zorientować się, że coś szykują. Byłam tym rozentuzjazmowana. Potem pamiętam jedynie intensywny i nagły ból w okolicach głowy i prawej łydki. Dopiero po przypomnieniu sobie o niej, poczułam piekący ból w tym miejscu. Jednak najbardziej bolesna z tego wszystkiego, była niewiedza. Nie wiedziałam gdzie jestem, co tu robię i czy moi przyjaciele są bezpieczni. To wszystko zagracało moje myśli.

— Pomocy! — wrzasnęłam, aby mógł ktokolwiek tu przyjść i zaspokoić moją ciekawość.

Mój głos był wyczerpany i zachrypnięty, więc nie byłam w stanie krzyknąć głośniej. Zdawałam sobie sprawę, że jestem w ogromnym niebezpieczeństwie i nie powinnam zwracać na siebie uwagę, bądź się czemukolwiek sprzeciwiać. To wszystko mogło się skończyć dla mnie źle, a ja aby tego uniknąć musiałam być posłuszna.

Chciałam jeszcze raz krzyknąć, ale usłyszałam odgłosy dobiegające z góry. Głośny tupot stóp sprawił, że zadrżałam. Krótką chwilę potem stare drzwi zaskrzypiały dając mi do zrozumienia, że ktoś wszedł do pomieszczenia. Nie odważyłam się spojrzeć w tamtym kierunku, ale wiedziałam, że ta osoba zatrzymała się i wpatrywać wprost na mnie.

— Śpiąca królewna raczyła się w końcu obudzić — usłyszałam nieznany mi dotąd głos.

Jak tylko przełamałam się i delikatnie odwróciłam głowę, mężczyzna postanowił oświetlić pomieszczenia. Dzięki przełącznikowi, który znajdował się blisko wejścia, wszystkie światła włączyły się. Przez nagłe oświetlenie, musiałam przymknąć delikatnie oczy.

— Jak się odpoczywało? — zapytał mężczyzna i stanął naprzeciw mnie.

Gdy tylko przyzwyczaiłam się do światła, przyjrzałam się porywaczowi. Mimo, że widziałam go pierwszy raz w życiu, kojarzyłam go. Miał znajome rysy twarzy i ten sam chytry uśmiech, który znałam tak dobrze.

— Moja słodziutka Meg — usłyszałam kolejny głos, dobiegający z kierunku drzwi. — Witam panienkę.

Zacisnęłam mocno zęby i spojrzałam na rudego mężczyznę. Był nim nikt inny, jak Ben Suntly, tata mojej toksycznej znajomej i były chłopak mamy. Jego pełny nienawiści wzrok był utkwiony we mnie.

— Ty psychopato — wysyczałam, patrząc z pogardą na sąsiada.

— Uważaj na język chyba, że chcesz abym ci go obciął — podszedł do mnie i złapał mnie mocno za policzek tak, abym patrzyła mu w oczy. — Jakieś pytania?

— Pytasz jeszcze? — parsknęłam. — Spośród tych wszystkich pytań najbardziej zastanawia mnie to, dlaczego musiałeś porwać akurat mnie?

Uśmiechnął się szeroko i spojrzał na młodszego od siebie kilka lat mężczyznę. Kiwnęli porozumiewawczo głowami i ponownie utkwili wzrok we mnie. Czułam się okropnie, nawet nie wiedziałam kiedy z moich oczu zaczęły lecieć słone łzy. Bałam się tego, co w każdej chwili mogą mi zrobić.

— Zacznijmy od początku — odezwał się ten młodszy. — Jestem Bryce — uśmiechnął się chytrze. — I jestem Coldman'em.

— Co?

Przyjrzałam się ponownie jego rysom twarzy i posturze. To naprawdę był on. Ten sam mężczyzna co zaatakował Abigail, a następnie mnie w wesołym miasteczku i ten sam co sami miejscowi bohaterzy nie są w stanie złapać od kilku miesięcy.

— Zdziwiona? Bo ja nie — zakpił Ben. — Wracając do twojego pytania. Wybrałem cię dlatego, że jesteś bardzo ważna dla Kapitana B i głównie dla Niebezpiecznego. Fakt, że jesteś córka Izabell na, której także chcę się zemścić jest całkowicie przypadkowy.

— Chcecie mnie zabić? — zapytałam z błagalnym wzrokiem, aby tego nie zrobili.

— Był to plan pierwotny — zamyślił się. — Po ustaleniu pewnych rzeczy doszliśmy do wniosku, że widok twojego cierpienia będzie bardziej traumatyczny.

Przełknęłam przerażona ślinę, coraz bardziej bojąc się każdej nadchodzącej sekundy. Nie mogłam ruszyć niczym oprócz głową, co doprowadzało mnie do szału. Starałam powtarzać sobie w głowie, że rodzina i przyjaciele na pewno zawiadomili odpowiednie służby, które niebawem mnie odnajdą.

— Od kiedy ja tu jestem? — zapytałam spokojnie.

Wiedziałam, że muszę się kontrolować i nie pokazywać jak bardzo się boję. Gdy kilkanaście miesięcy temu mieszkałam w Grecji poznałam pewną dziewczynę, która została kiedyś uprowadzona. Ze szczegółami opowiedziała mi o torturach i o tym jak stała się ich własnością. Nie sądziłam, że ta wiedza może mi się kiedykolwiek przydać. Dziewczyna wyszła z tego cało, teraz tylko wystarczy mieć nadzieję, że ja też wyjdę.

— Dwa dni drzemałaś.

Bryce obszedł krzesło do, którego byłam przywiązana. Złapał jeden z moich kosmyków włosów i zaczął się nimi bawić. Z całych sił starałam się nie zacząć krzyczeć. Łzy nadal spływały po moich policzkach, a gula w gardle nie pozwalała mi się odezwać.

— Niech któreś z twoich dzieci popilnuje ją, a my opracujemy plan złapania tych dwóch pedziów — oznajmił mężczyzna bawiący się moimi włosami. — Zawsze chciałem mieć córkę, zatrzymamy ją? — przejechał zimną dłonią po moim policzku.

— Nie dotykaj mnie — wysyczałam.

— Och tak? — zaśmiał się.

Zrobił pół kroku do tyłu i patrząc mi w oczy, zamachnął się i uderzył w mój lewy policzek. Uderzenie było tak mocne, że nawet po zabraniu ręki, nadal ją czułam.

— Kara za pyskowanie — wyjaśnił.

— Chodź bracie — rozkazał Ben i opuścił pomieszczenie.

Nie minęła chwila jak Bryce poszedł za nim, a ja zostałam sama w najprawdopodobniej piwnicy. Miałam okazję, aby się rozejrzeć, ponieważ światło nadal było włączone. Pomieszczenie nie miało okien i było w średniej wielkości. Dookoła było dużo różnych maszyn i półek z narzędziami.

Byłam w totalnej rozsypce, bez żadnego planu czy wsparcia. Ponownie bezskutecznie zaczęłam się szarpać. Nogi i ręce także miałam związane, więc prawdopodobieństwo uwolnienia było wręcz nikłe. Czując ogromny strach, zaczęłam głośno płakać.

— Już się tak nie rozklejaj — burknęła dziewczyna zamykają drzwi.

Spojrzałam z żalem na rudowłosą.

— Rowe... dlaczego?

— Chyba musimy coś sobie wyjaśnić — odparła i usiadła na krzesło, poprzednio stawiając je naprzeciw mnie. — Przykro mi, że to wszystko tak się skończyło.

— Przykro ci? — parsknęłam śmiechem. — Jakoś ci przykro nie było pozwalając swojej chorej rodzince zamknąć mnie w piwnicy.

— Oni nie są chorzy — warknęła wściekła. — Spróbuj jeszcze raz ich obrazić, a obiecuję ci, że nie wyjdziesz stąd żywa — przełknęłam głośno ślinę. — Pozwól, że będę kontynuować — powiedziała o wiele spokojniejszym tonem. — Na początku cię lubiłam. Byłaś miłą, niewinną dziewczyną, która wróciła po dłuższej nieobecności do miasta. Wszystko byłoby okej, gdybyś nie zaczęła kręcić się obok Davisa. Nawet się nie odwróciłam, a on zakochał się w tobie, gdy ja próbowałam się do niego zbliżyć od czterech lat. Źle zrobiłaś pisząc wtedy do mnie. Poznałam sekret swojej największej konkurentki, więc grzechem było zostawić to dla siebie.

— Mogłaś powiedzieć, że podobał ci się Peter, to bym trzymała się od niego z daleka — uznałam szczerze.

— Jakaś ty dobroduszna — prychnęła. — Wszyscy uważają cię za taką cudowną, ciekawe czy wiedzą, że dawałaś dupy Niebezpiecznemu.

— Nie spałam z nim.

Nie próbowała nawet ukryć zdziwienia, który skradł jej się na twarz. Jednak po chwili przybrała obojętną minę i z dumą poprawiła kosmyk rudych włosów.

— Mniejsza z tym — zerknęła na drzwi. — Tato kazał mi uwieść Niebezpiecznego, ale nie tego w kostiumie — uśmiechnęła się przebiegle.

— Znasz tożsamość Niebezpiecznego? — zdziwiłam się.

— Oczywiście, że tak — wyprostowała się, siedząc na krześle. — Nie oszukujmy się, nie jest to trudne. Wystarczy ich trochę pośledzić.

— Śledziłaś Niebezpiecznego? — dopytywałam wyraźnie zmieszana całą tą sytuacją.

— Tak. Widziałam parę waszych spotkań, to jak cię zostawił, aby potem o dziwo wrócić do ciebie — zaśmiała się Rowe.

— Nie rozumiem.

— Zauważyłam, najwidoczniej jesteś kolejną ofiarą ujemnego iq mieszkańców Swellview — westchnęła. — Zresztą, to nie ważne. I tak już po tobie

~♡~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top