~Chapter three~
~♡~
Henryk
— Było zarąbiście! — krzyknąłem, kiedy wyszedłem z tuby.
Dzisiaj kolejny raz razem z Ray'em walczyliśmy z Doktorem Miniakiem. Na nasze nieszczęście uciekł, więc go nie złapaliśmy, ale za to odbyliśmy długą i agresywną walkę.
— Zarąbiście?! — powtórzył wściekły Ray, który także wyszedł z tuby. — Nie złapaliśmy tego oszołoma!
Wywróciłem oczami na jego zdenerwowanie. Mężczyzna zawsze się denerwuje, gdy coś mu nie wychodzi. Jego zachowanie momentami jest tak irytujące, że nie można z nim wytrzymać.
— Doktor Miniak wam uciekł? — upewniła się Charlotte, która czekała na nas razem ze Schwozem i Jasperem.
— Nie Charlotte — odpowiedział z nutką jadu Kapitan B. — Umówiliśmy się z nim za godzinę w sklepie na wydziale z podpaskami!
— Dobra, uspokój się już — powiedziałem, ale mężczyzna to zignorował i zaczął męczyć Schwoza.
Gdy oni wymieniali się wulgarnymi komentarzami postanowiłem przebrać się i pooglądać telewizję, ponieważ nie miałem nic innego do roboty.
— Henryk — dziewczyna podeszła do mnie, po czym podała mi mój telefon. — Zapomniałeś go, a kiedy was nie było, twoja mama dzwoniła.
— Dzięki — odparłem wdzięczny i przyjąłem zgubę.
Zmarszczyłem brwi widząc cztery nieodebrane połączenia od mamy. Przeraziłem się trochę, ponieważ od razu pomyślałem o tym, że mogło stać się coś złego. Gdy oddzwoniłem do mamy wyjaśniła, że będziemy mieli gości na kolacji, więc muszę już wracać do domu. Nie miałem ani grama ochoty na siedzenie przy stole i słuchania tego jak rodzice najprawdopodobniej prowadzą nudną konwersacje ze współpracownikami.
Wiedząc, że lepiej dzisiaj nie denerwować mamy, pożegnałem się z przyjaciółmi i wyszedłem z kryjówki, a następnie ze sklepu. Zbytnio nie śpieszyło mi się do domu, więc wybrałem tą dłuższą drogę przez park. Miałem zamiar spokojnie pospacerować i odetchnąć świeżym powietrzem, ale w połowie drogi zobaczyłem wściekłą wiewiórkę, która nie miło zniosła mój widok. Uznałem, że mam dość niespodzianek na dzisiaj, więc pobiegłem do domu. Tym właśnie sposobem dłuższa droga zajęła mi krócej niż normalna.
Od zawsze miałem tak, że choćby najmniejszy element, który mi się nie zgadza od razu wypatrywałem. Teraz także go zauważyłem. Na podjeździe pod starym domem państwa Williams było zaparkowane czerwone audi nowszego rocznika. Wyprowadzili się oni ponad tydzień temu, więc dom muszą zamieszkiwać teraz nowi sąsiedzi.
Gdy wszedłem do domu podniosłem prawą brew do góry. Nikt się nie kłócił i każdy wydawał się być szczęśliwy. Mama nucąc nieznaną mi melodie układała talerze na stole, Piper jak zwykle przeglądała na kanapie media społecznościowe, a tata wygładzał swoją niebieską koszulę.
— Prezydent nas odwiedza? — zapytałem zdezorientowany zachowaniem mojej rodziny.
Zwykle po powrocie do domu zastaje kłótnie, walkę lub ciszę, ale spowodowaną nie odzywaniem się do siebie, a teraz nawet w powietrzu czuć przyjazne nastawienie do życia.
— O, Henryk — odezwał się tato. — Przyszedłeś w samą porę, zaraz będą.
— Kto? — zapytałem nadal niczego nie świadomy.
W tym samym momencie zadzwonił dzwonek od naszych drzwi. Piper wstała z miejsca oznajmiając, że chce otworzyć. Otworzyła drzwi a moim oczom ukazała się kobieta w wieku podobnym do moich rodziców. Uśmiechnąłem się szeroko widząc Izabell. To wyjaśniało, dlaczego wszyscy zachowywali się tak dziwnie. Zaraz za kobietą stanęła szatynka. Moja siostra od razu ją przytuliła dzieląc się informacjami zdobytymi przed chwilą.
Tato coś do mnie mówił, ale nie rozumiałem go. Całkowitą uwagę poświęciłem niebywale pięknej dziewczynie stojącej w moim salonie. Patrząc na nią czułem jakby wszystko naokoło zwolniło. Jest to bardzo zbliżone uczucie do tego podczas używania moich nadnaturalnych mocy. Wtedy czuję jakby wszystko stało w miejscu, a poruszam się tylko ja. Tak samo czuję się teraz, ale z tą różnicą, że jestem ja i ona.
Dziewczyna była niewiele wyższa od mojej siostry. Gęste, jasno brązowe włosy sięgały jej do połowy pleców. Była ubrana w białe jeansy, które świetnie na niej leżały i biało różowy sweterek w paski, który dodawał jej niebywałego uroku. Niebieskie oczy szatynki świeciły się przez światło oświetlające pomieszczenie i błądziły po każdym zakątku domu, aż w końcu natrafiły na mnie.
Nasze przeszywające spojrzenia się spotkały. Wszystko wokół nas nadal stało, a ja poczułem, że coraz ciężej mi się oddycha. Nie wiem ile tak staliśmy i się po prostu na siebie patrzyliśmy, ale zwróciliśmy tym uwagę innych domowników.
— Wszystko okej? — zapytała moja mama.
Natychmiast oderwaliśmy od siebie wzrok i skupiliśmy uwagę na czymś innym. Przynajmniej próbowaliśmy. Spojrzałem przestraszony na mamę niczym pięciolatek przyłapany na podkradaniu słodyczy. Tylko, że tym słodyczą była dziewczyna.
— Może zasiądźmy do stołu — zaproponował tato, a ja z wdzięcznością przytaknąłem głową.
Prawie wszyscy poszli w stronę stołu z przyszykowanym jedzeniem. Wszyscy oprócz mnie i nastolatki stojącej dwa metry ode mnie.
— Henryk — odezwała się końcu i z wymuszeniem uśmiechnęła się do mnie.
— Meggie — wyszeptałem zdrobnienie jej imienia, ledwo co słyszalnie, ale tak, aby ona usłyszała.
Pochłonęła mnie fala wspomnień. Czas, który spędziłem z tą dziewczyną w dzieciństwie w tamtych chwilach był czasem zmarnowanym, ale gdy zabrakło szatynki bawiącej się lalkami na mojej kanapie, uświadomiłem sobie jak ważnym była elementem mojego życia.
Będąc w wieku dziecięcym jedyne jakie uczucia do niej żywiłem to nienawiść i zazdrość. Mało kto nie lubił tej istoty, w której tylko ja widziałem istnego diabła.
Do ósmego roku życia prowadziliśmy turniej, który nazywałem "Kto, kogo szybciej doprowadzi do płaczu". Byliśmy zdecydowanie na równi, a w naszym przypadku określenie "doprowadzenie do płaczu" nie znaczyło tylko słonych łez, ale wystarczyły czerwone rumieńce spowodowane zdenerwowaniem na policzkach ofiary i już czułem się jak zwycięzca.
Teraz gdy praktycznie po tylu latach zapomnieliśmy o sobie, nie odczuwam do niej żadnej nienawiści. Meggie przez ten czas bardzo wypiękniała. Jak wracam myślami do tego, jakie dawniej miałem o niej zdanie, to pragnę walnąć siebie baseballówką Jaspera prosto w głowę.
Po naszej krótkiej wymianie zdań, nie odezwaliśmy się już więcej do siebie, tylko w ciszy zajęliśmy miejsce przy stole. Siedziałem naprzeciw szatynki, więc mogłem ponownie, ale tym razem dyskretniej zatopić wzrok w jej twarzy.
~♡~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top