~Chapter thirty-three~
~♡~
Jęknęłam i rzuciłam czerwoną poduszką w tykający zegar, stojący na komodzie, którego dźwięk niewyobrażalnie mnie denerwował. Gdy kremowy zegar, który Abigail dostała na trzynaste urodziny, zleciał na podłogę i rozwalił się na małe kawałeczki, wybuchnęłam płaczem.
Wczoraj odbył się pogrzeb mamy. Od czasu jej odejścia jestem niestabilna emocjonalnie, a każda najmniejsza rzecz przyprawia mnie o płacz i krzyk. Nadal nie pogodziłam się z jej odejściem. Zdaje się, że pogodzenie się z tym, jest jeszcze bardziej trudniejsze, niż sądziłam.
— Jak się czujesz? — zapytała zmartwiona Abi, gdy weszła do pokoju.
Wytarłam rękawem żółtej bluzy, spływające po moim policzku łzy i odwróciłam się do kuzynki, delikatnie podnosząc jeden z kącików ust. Aktualnie zamieszkiwałam u babci, w pokoju Abigail. Starałam się unikać ludzi, aby nie widzieli tego jaka słaba teraz jestem. Wiedziałam, że wyglądam jak wrak człowieka, dlatego chciałam uniknąć innym tego widoku.
— Jest okej — przeniosłam wzrok na moje posiniaczone nogi.
— Masz gościa — oznajmiła. — To Henryk, mogę go tu zawołać?
Nie byłam gotowa spojrzeć mu w oczy. Nadal bolał mnie fakt, że zostałam tak paskudnie przez niego oszukana, ale z drugiej strony wiem, że jestem dla niego ważna. On także jest dla mnie bardzo ważny. Nie wybaczyłabym sobie, jakbym wyjechała bez pożegnania się z nim.
— Zawołaj go — poprosiłam.
Brunetka kiwnęła potwierdzająco głową i wyszła ze swojego pokoju, aby móc zawołać chłopaka.
— Hej — przywitał się, zamykając za sobą drzwi.
— Hej.
Zmieszany usiadł na krańcu łóżka na, którym siedziałam skulona. Podniosłam delikatnie głowę do góry, aby przełamać się i spojrzeć w parę czekoladowych tęczówek za, którymi tak bardzo tęskniłam mimo, że widywałam je codziennie, ślepo wierząc, że należą do innej osoby.
— Jak się trzyma Ray? — zapytałam, aby zagłuszyć nieprzyjemną ciszę.
— Tragicznie — przyznał szczerze. — Nigdy nie widziałem go w takim złym stanie. Cały czas przesiaduje w swoim pokoju, użalając się nad sobą. Unika kontaktu z wręcz każdym, a nieobecność Kapitana na misjach muszę tłumaczyć nieotrząśnięciem się po porażenia.
Skinęłam współczująco głową i przegryzłam dolną wargę. Stan mężczyzny był nie lepszy niż mój. Izabell dla naszej dwójki była równie ważna mimo, że to ja z nią spędziłam całe życie. Żałowałam, że przez ostatnie miesiące jej życia, tak bardzo się od siebie oddaliłyśmy. Po przyjeździe do Swellview każda z nas zajęła się swoimi sprawami. Oczywiście nasze relacje nadal wyglądały jak matki z córką, ale nie jak najlepszych przyjaciółek, którymi byłyśmy.
— Chodźmy na spacer — zaproponował, wstając z łóżka. — Ładna pogoda jest dzisiaj.
Spojrzałam na okno od, którego odbijały się małe kropelki deszczu.
— Pada.
— Kropi — poprawił mnie. — Chodź.
Złapał mnie za rękę i zaprowadził w stronę schodów. Jego dłoń była taka ciepła i przyjemna w dotyku. Gdy tylko opuściliśmy dom, poprzednio informując o tym domowników, ruszyliśmy wzdłuż ceglanego chodnika.
Czułam się lepiej. Sam fakt, że szłam w deszczu, za rękę z chłopakiem za, którym tak bardzo szalałam sprawiał, że polepszył mi się humor.
— Co teraz? — zapytał, gdy mijaliśmy pomarańczowy dom. — Co teraz będzie z nami.
Zatrzymałam się, aby móc spojrzeć mu w twarz. Końcówki jego jasnych włosów pod wpływem deszczu, przykleiły się do czoła sprawiając, że chłopak wyglądał niebywale uroczo. Szczękę mocno zacisnął, wyczekując spokojnie mojej odpowiedzi.
— Nie mam pojęcia — powiedziałam szczerze. — To wszystko jest takie skomplikowane. Jak jest idealnie, wszystko musi się zacząć walić.
—- Przed tym całym porwaniem było idealnie?
Miałam wtedy kochaną rodzicielką. Przyjaciół na, których mogłam w każdym momencie liczyć i chłopaka, z którym planowałam pogłębić naszą relację. Jednak nie wiedziałam wtedy o tych wszystkich kłamstwach i tajemnicach, które przede mną ukrywał. Byłam zwyczajnie oszukiwanie. Z biegiem czasu sądzę, że wolałabym nie wiedzieć. Bynajmniej rozstrzygnięcie naszej relacji, byłoby łatwiejsze.
— Na pewno było łatwiej — uznałam.
— Meggie, wiesz co do ciebie czuję. Proszę, nie trzymaj mnie w tej niepewności i niewiedzy, bo czuję, że zabija mnie to już od środka.
— Wyjeżdżam — oznajmiłam.
Henryk zmarszczył brwi i zaczął kręcić głową, nie wierząc w moje słowa. Zdecydowałam się na ten wyjazd wczoraj. Była to nagła myśl, gdy przypomniałam sobie o ostatniej prośbie mojej mamy. Poprosiła mnie, abym przejrzała kartonowe pudło, na strychu w domu babci, we Włoszech. Najwyraźniej było dla niej bardzo ważne. Zostało niewiele dni do rozpoczęcia wakacji, więc myślę, że nagły wyjazd nie będzie taki zły i dobrze mi zrobi.
— Nie możesz tak po prostu uciec od problemów! — zdenerwował mnie. — Nie możesz uciec ode mnie! Od Abigail! Od Charlotte, Jaspera, Ray'a! Moich rodziców! Cioci, babci! Po prostu nie możesz!
Przybliżyłam się do niego i dotknęłam delikatnie jego prawe policzka, aby móc go uspokoić. Podziałało, ponieważ chłopak natychmiast zamilkł i swoją dłoń, położył na moją, dodając mi tym samym otuchy.
— Nie planuję wyjechać na stałe. Chcę tu wrócić — na jego twarzy pojawił się uśmiech. — Mimo, że Swellview odebrało mi dwójkę rodziców, wręcz osierociło. Nadal jest to moje rodzinne miasto, w którym mam rodzinę i przyjaciół. I ciebie —- dodałam.
— Kiedy wrócisz? — zapytał spokojnie.
— Nie ukrywam, że muszę załatwić tam parę spraw, ale także i odpocząć od tego całego bałaganu. Może mi to zająć miesiąc, całe wakacje, a może nawet i rok.
— Obiecuję, że choćby nie wiem co, to będę na ciebie czekał. Tutaj w Swellview.
Wtuliłam się w lekko przemokniętą koszulę chłopaka. Oboje byliśmy mokrzy od deszczu, który w czasie naszego spaceru, stał się intensywniejszy. Zdaje się, że żadne z nas nie zwracało na to większej uwagi. Będąc tak blisko niego, serce dawało mi znać o swoim istnieniu, głośno i szybko bijąc.
Wróciłam wspomnieniami do dnia, gdy pocałował mnie po raz pierwszy w parku, jako Niebezpieczny. Nie wiedziałam wtedy, że wyniknie z tego głębsza relacje. Nawet nie wiedziałam kogo całowałam.
Uświadomiłam sobie, że tak naprawdę jeszcze nigdy nie pocałowałam Henryka Hart'a, a jedynie chłopaka, który ukrywał się pod czerwoną maską. Gdybym nie dowiedziała się, że Niebezpieczny i on, to ta sama osoba i tak pragnęłabym czegoś więcej niż przyjaźni. Po tylu wspaniale spędzonych chwilach nie ograniczałabym się.
— Pocałuj mnie — poprosiłam, gdy wyswobodziłam się z jego objęć.
Nie protestował. Po prostu ponownie przyciągnął mnie za talię do siebie i wbił się w moje usta. Ten pocałunek był inny niż wcześniejsze. Poświęciliśmy w niego wszelkie emocje i uczucie, które do siebie żywimy. Nie myślałam teraz o niczym innym, co nie jest związane z blondynem. Gdy ze spokojem ssał moją wargę czułam, że ten moment mógłby trwać wiecznie. Jak tylko zabrakło nam powietrza, oparł swoje czoło o moje i z uśmiechem, starał się unormować oddech.
— Kocham cię Meggie — odparł, muskając mnie w zimne czoło.
— Kocham cię Henryku Hart'cie — powiedziałam w pełni pewna swoich uczuć.
~♡~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top