~Chapter thirty~
~♡~
Wyplułam po raz kolejny krew na skutek mocnego i zarazem bolesnego uderzenia w twarz. Coraz bardziej kręciło mi się w głowie, a przez kilkudniowe siedzenie w jednej pozycji, bolało mnie całe ciało.
— Jak myślisz Ben, wygląda jakbyśmy ją torturowali przez tydzień? — zapytał Bryce, który systematycznie obijał mi ciało.
— Myślę, że tak — uznał lustrując wzrokiem moją twarz. — Wściekną się jak ją zobaczą.
Od kilku dni mężczyźni wspominają o ich nowych gościach, którzy niebawem mnie odwiedzą w piwnicy. Obawiam się, że mowa o moich przyjaciołach, bądź osobach z mojego otoczenia. Nie chciałabym, aby ktokolwiek musiał przeżywać to co ja teraz. Nie życzę tego nikomu. Już samo to, że ktoś zobaczy mnie w tym stanie w jakim jestem, przyprawia mnie o dreszcze.
Nie wiem ile dni tu siedzę, ale zdaje mi się, że psychicznie dużej tak nie dam rady. Fizycznie ze mną także nie było za dobrze. Czułam się wychudzona i brudna. Nie miałam na nic siły, a podniesie głowy do góry i spojrzenie komuś w oczy, było ogromnym wysiłkiem.
Nie płakałam. Nawet na to nie miałam siły. Po kilku godzinach ciągłego i nadmiernego płakania, zwyczajnie skończyły mi się łzy.
— Już są! — odparł podekscytowany Chet, który wbiegł do piwnicy.
Mężczyźni kiwnęli porozumiewawczo głowami i ruszyli po nowo przybyłych gości. Chet z uśmiechem podszedł do mnie i pogłaskał mnie po policzku, odgarniając przy tym włosy z twarzy. Chłopak nie był zły, ale dawał sobą manipulować. To on przychodził do mnie z małą porcją jedzenia i picia w sekrecie przed rodziną. Dzięki niemu w miarę możliwości mogłam normalnie funkcjonować, za co jestem mu wdzięczna.
— Chet, proszę cię. Uwolnij mnie. Wiem, że nie jesteś taki sam jak oni — powiedziałam cicho z zachrypniętym głosem.
— Nie mogę Meg — odpowiedział smutno.
Mimo, że już wcześniej przestałam mieć jakąkolwiek nadzieję na powrót do normalności, to i tak nigdy nie przestanę próbować.
Chwilową ciszę przerwał głośny huk, spowodowany uderzeniem czymś o drzwi. Nie minęła chwila, a huk się powtórzył w duecie z dobrze znanym mi jęknięciem. Wmawiałam sobie, że wyobraźnia spowodowana tęsknotą, płata mi figle, ale gdy drewniane drzwi się otworzyły, nie miała najmniej wątpliwości. Nie sądziłam, a raczej miałam nadzieję, że nie zdołają złapać dwójki superbohaterów w swoje sidła. Mieli oni ciasno uwiązane szmatki na oczach, więc nie widzieli nic, w tym mnie. Szybko zdołali wstać z podłogi, gotowi do walki, ale Ben i Bryce, którzy przyszli za nimi, pod wpływem mocnych uderzeń sprawili, że ponownie mieli bliskie spotkanie z ziemią.
— Co ty wyprawiasz! — wrzasnął zdenerwowany Kapitan, zanim zirytowany Bryce zakneblował mu usta.
— Niezbyt mam ochotę słuchać twojego głosiku — wyjaśnił mężczyzna.
— A niech cię Suntly — powiedział spokojnie Niebezpieczny.
Blondyn był naprawdę spokojny mimo, że właśnie najprawdopodobniej został porwany podczas misji. Za to Kapitan nie ukrywał nerwów, które wręcz od niego emanowały. Znam Niebezpiecznego na tyle żeby uznać, że obmyślili plan, wydostania się stąd.
Z zaciekawieniem patrzyłam, jak przywiązują Kapitana i Niebezpiecznego do krzeseł, stojących wprost naprzeciw mnie.
— Gościu mówiłeś, że masz dla nas informacje o zaginionej dziewczynie, a jedyne co dostaliśmy to patelnią w głowę — odezwał się blondyn.
Ben posłał mi swój chytry uśmiech i rozwiązał szmatkę z oczu chłopaka.
— Meggie! — krzyknął jak tylko mnie dostrzegł.
— Jest tu? — dopytywał nadal ślepy mężczyzna.
Widzę go pierwszy raz od naszego pamiętnego spotkania w parku, gdy uznał, że nasza relacja nie ma przyszłości. Nie unikałam go, po prostu sam przestał gdziekolwiek przychodzić. Poczułam delikatne ciepło w podbrzuszu, gdy zorientowałam się, że martwił się o mnie. Niebywałe było jednak to, jak wiele można było rozczytać z jego czekoladowych oczu. Cieszył się, że mnie odnalazł. Był zły na to, że nie mógł mi szybciej pomóc. Współczuł, że byłam zmuszona przez to wszystko przebrnąć, ale też smucił się, że spotkało to akurat mnie.
— Niestety, ale jesteśmy zmuszeni was na chwilę zostawić samych — oznajmił Ben, odwiązując materiał z oczów starszego bohatera. — Nie rozrabiajcie, a ty — wskazał na bruneta. — nawet nie próbuj przeszkadzać młodym, mają sobie dużo do wyjaśnienia.
— Jak się czujesz? — zapytał zmartwiony chłopak, gdy kryminaliście opuścili piwnicę.
— Głodna jestem tylko — uśmiechnęłam się pocieszająco, aby nie martwić dłużej chłopaka.
Miałam ochotę się rozpłakać. Było mi tak okropnie wstyd, że muszą widzieć mnie w takim stanie. Jednak dzięki ich obecności odzyskałam nadzieję, że uda nam się stąd wydostać. W końcu są oni bohaterami i najpewniej nie raz znajdowali się w niebezpiecznej sytuacji.
— Tak bardzo się cieszę, że żyjesz. Wszyscy się o ciebie martwiliśmy i nawet na sekundę nie przestaliśmy cię szukać. Matko, jak ja za tobą tęskniłem! — powiedział na jednym wdechu.
— Fajnie — burknęłam pod nosem, czując się niezręcznie.
Chłopak zasypywał mnie różnymi pytaniami, a jego szef w tym czasie siedział obok niego i skupiony wpatrywał się w maszynę stojącą jedynie trzy metry od nas, nie mogąc nic powiedzieć.
— Znasz jeszcze jakieś ważne informacje? — dopytywał.
— Bryce jest Coldman'em, a Ben pomysłodawcą tego wszystkiego. Trzeba przyznać, że mądry to on jest. Dzięki niemu jego młodszy brat ma "moce" i to właśnie on stworzył te wszystkie maszyny, którymi się posługują. Bryce jest jedynie jego marionetką, okrutnie myślącą marionetką — skrzywiłam się przez napływ nieprzyjemnych wspomnień.
— Obiecuję ci, że wyjdziemy stąd żywi — podniósł delikatnie prawy kącik ust, tym samym dodając mi odrobinę otuchy.
Obrazy w mojej głowie przedstawiające okrucieństwo Suntly'ów, zmieniły się na miłe wspomnienia związane z chłopakiem. Nasz pierwszy pocałunek, randkę i słowa, które w tamtych chwilach myślałam, że coś dla niego znaczą. Mówią, że czas leczy rany, ale to nie prawda. Jedyne kto może je uleczyć to drugi człowiek dla, którego jesteś naprawdę ważna.
— Jeśli sami się nawzajem nie pozabijacie to masz gwarantowane dożycie tych kilku lat — powiedziała z wyższością Rowe, otwierając stare, skrzypiące drzwi. — Przyszłam na przedstawienie.
Podeszła do dwójki superbohaterów, kręcąc przy tym biodrami. Z chytrym uśmiechem położyła dłonie na ramiona mężczyzny.
— Czas poznać tożsamość Kapitana B — rozczochrała brązowe włosy bohatera, ułożone na żelu. — Przełomowa chwila.
— Nie rób tego! — wrzasnął przerażony Niebezpieczny.
Dziewczyna jedynie niewinnie, ale i złośliwie się uśmiechnęła i zdjęła materiał z ust mężczyzny. Po kilku prośbach, wyzwiskach i rozkazach, sprawnym ruchem ściągnęła niebieską maskę. Rozchyliłam delikatnie usta, dostrzegając wszelkie podobieństwa. Wiedziałam, że Ray nie jest normalny, zresztą tak jak inni byli partnerzy mojej mamy, ale nie spodziewałam się, że może ukrywać aż tak wielki i ważny sekret przed nami.
Miałam tak wiele pytań, ale umiałam jedynie patrzeć na niego ze łzami w oczach i karcić się w myślach, że byłam taka głupia. Odczuwałam okropny ból, który pogłębił się kilkukrotnie, gdy przeniosłam wzrok na zaszklone, czekoladowe oczy blondyna. Nie płakałam z powodu dowiedzenia się prawdy o brunecie. Płakałam, bo wszystkie elementy puzzli, zaczęły do siebie pasować. Te same oczy, ten sam uśmiech, głos, słowa, spojrzenie.
— Henryk? — zapytałam cicho.
Wiedziałam, że to był on, ale mimo to błagałam w myślach, abym się myliła.
— Przepraszam cię Meggie — wyszeptał ledwo słyszalnym głosem.
— I co zrobiłaś wariatko! — wrzasnął Manchester w stronę Rowe.
Rudowłosa ponownie obdarzyła go niewinnym spojrzeniem i ściągnęła czerwoną maskę Niebezpiecznego. Nie myliłam się. Młodym bohaterem, w którym byłam jeszcze niedawno po uszy zakochana, okazał się być chłopak, którego przez większość życia nawet nie lubiłam.
— Czemu się mną bawiłeś? — zapytałam łamiącym się głosem. — Czemu!?
— Nie bawiłem się tobą! Kocham cię, okej!? W stroju Niebezpiecznego, czy bez niego, kochałem cię! Nie chciałem, aby to wszystko tak się skończyło. Po prostu korzystałem z każdej okazji zbliżenia się do ciebie...
— Bawił się tobą — wtrąciła rozśmieszona dziewczyna.
— Matko boska! Trzymajcie mnie! — Ray nieudolnie próbował rozerwać sznur. — Zamknij się ruda żmijo! Już wystarczająco namieszałaś! A ty Megan, słuchaj. Odkąd wróciłaś do miasta Henryk ciągle mówi jaka jesteś wspaniała. Znam go już tyle lat i nie widziałem, żeby był w kimś kiedyś tak zakochanym jak w tobie. Oczywiście popełniał błędy, ale każdy je popełnia. Zależy mu na tobie i nie płaczcie, bo ja zaraz zacznę! Wiem też, że czujesz się oszukana, ale zrozum go. Jest pomocnikiem superbohatera i nie może ryzykować tym, że wyjdzie na jaw nasza tożsamość. Nie możemy do tego dopuścić.
— Już do tego dopuściłeś matole — prychnęła nastolatka.
Gdy Manchester i Suntly zaczęli wymieniać się złośliwymi komentarzami, ja i Hen zatopiliśmy się w swoich oczach. Pragnęłam wtulić się w jego ciepłe ciało i wiedzieć, że jestem bezpieczna, ale jedyne co blondyn był w stanie zrobić, to szepnąć ciche "będzie dobrze".
~♡~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top