~Chapter sixteen~
~♡~
Rodzicielka spojrzała na mnie z pogardą, po czym dołożyła do stosu kart czerwoną blokadę.
— I po unie córciu.
Pewnego dnia mama wróciła z pracy z torbą pełną zakupów. Jak się potem okazało zajechała ona do galerii w celu kupienia kilku rzeczy. Na kilku nie zaprzestała, przez co musiała zrobić cztery rundki do samochodu, aby przynieść wszystkie reklamówki. Jedną z tych rzeczy były gry planszowe, puzzle i karty. Od tego czasu, gdy tylko mamy chwilę siadamy wspólnie przy stole i gramy w to co mamy ochotę. Właśnie dzisiaj padło na uno.
— Spotykam się z kimś od jakiegoś czasu — powiedziała Izabell, gdy odkładała kolorowe karty do pudełka.
Mama już niejednokrotnie spotykała się z jakimś mężczyzną po śmierci taty, ale jeśli ta relacja nie miała przyszłości to nie mówiła mi o niej. Dotychczas poznałam tylko dwóch jej chłopaków, których nie obdarzałam wielką sympatią. Mówiąc zwięźle: nie lubiłam ich.
— Od kiedy? — zapytałam kalkulując w głowie, kiedy mogła wyjść się z nim spotkać, a ja nie miałam o tym pojęcia.
— Od trzech tygodni — założyła nogę na nogę. — Przyjdzie dzisiaj wieczorem na kolację ze swoimi dziećmi.
— Dzisiaj? W ogóle kto to?
— Ben Suntly, mieszka kilka domów niżej — spojrzałam na nią zdziwiona.
Znam pana Suntly'a bardzo dobrze. Jest on ojcem Rowe i Cheta, więc odwiedzając dziewczynę już niejednokrotnie się z nim mijałam. Zadziwiające jest jednak to, że moja mama się z nim umawia. Ben to całkowite przeciwieństwo mężczyzn, którzy dotychczas gościli w życiu Izabell.
— Tata Rowe? — zapytałam mimo, że znałam doskonale odpowiedź.
— Dlatego tak bardzo zależy mi na wspólnej kolacji.
Nie miałam dzisiaj żadnych chęci na kolację. Ostatnie czasy co chwilę się z kimś umawiałyśmy na posiłek. Na zmianę z Hart'ami, znajomymi mamy i moimi, a teraz jeszcze Suntly'owie. Uwielbiam Rowe jako przyjaciółkę, w końcu ona jako jedyna wie o Niebezpiecznym i w miarę możliwości mnie w tym wspiera, ale nie przepadam za jej rodziną. Różni się ona od nich diametralnie. One zawsze chodzi wesoła, a jej brat i ojciec przybierają minę jakby mieli ochotę kogoś co najmniej pozabijać.
Jest dzisiaj sobota i jak to przystało w weekend miałam w planach spotkać się Abigail i Tessą, ale przez kolację muszę to wszystko odwołać. Zanim przyjdą goście był jeszcze czas, więc postanowiłam poleżeć na łóżku w swoim pokoju i chwilę odpocząć. Skupiona wpatrywałam się w biały sufit, analizują w głowię ostatnie wydarzenia. Starałam się myśleć o szkole, przyjaciołach, rodzinie, ale to wszystko kojarzyło mi się z wysokim blondynem, który prawdopodobnie już na dobre zagnieździł się mojej głowie.
Słyszałam w głowie cichy głosik, który powtarzał, że muszę jak najszybciej zakończyć naszą relację. Jeszcze nigdy nie byłam tak blisko z żadnym chłopakiem, co mnie szczerze przerażało. Nasza relacja była dziwna i mało spotykana. W końcu nie każda dziewczyna spotyka się regularnie z zamaskowanym chłopakiem, nawet nie znając jego imienia. Takie rzeczy dzieją się tylko w filmach.
— Witaj przyszła siostrzyczko! — do pokoju weszła szczęśliwa Rowe.
Spojrzałam na nią spod byka i rzuciłam w nią poduszką. Nie spodziewałam się, że czas na myślenie i odpoczynek zleci mi tak szybko. Zdziwiło mnie także to, że dziewczyna była aż tak elegancko ubrana. Miała na sobie przylegającą czerwoną sukienkę do ud, która świetnie uwydatniała jej figurę, której jej zazdrościłam.
— Ubieraj się dziewczyno, bo kolacja już gotowa — pośpieszała mnie rudowłosa.
Mruknęłam pod nosem krótkie przekleństwo i wstałam z łóżka. Nałożyłam na siebie jeansy i w miarę elegancką bluzkę, aby zbytnio nie odstawać od reszty. Na dobrą sprawę mogłam zejść tam w samym dresach, ale nie zniosłabym ciągłych spojrzeń od mamy i Rowe.
— Jak ci się układa z Niebezpiecznym? — zapytała, gdy nakładałam na siebie bluzkę.
— Myślę, że jest nam dobrze, a czemu pytasz? — związałam włosy w dwa dobierane warkocze, aby nie leciały mi do talerza podczas jedzenia.
— Ostatnio tak o tym wszystkim myślałam — spojrzałam na jej odbicie w lustrze. — Nie powinnaś się spotykać z Niebezpiecznym.
— Czemu?
— Pomyśl tylko. On jest pomocnikiem superbohatera i może mieć dosłownie każdą. Spotyka się z tobą, ale skąd masz pewność, czy cię nie wykorzystuje lub nie jesteś jedną z wielu?
W słowach Rowe nie było ani grama troski. Powiedziała ona to ozięble, ale dość przekonująco. Nie podobało mi się to, że próbuje mnie zniechęcić do blondyna. Jakiś czas po dowiedzeniu się o naszych relacjach powiedziała mi, że nie będzie wtrącać się w naszą relację, ani mnie oceniać, więc jej słowa lekko zbiły mnie z tropu.
— Ufam mu — ostatni raz przejrzałam się w lustrze i wstałam. — Możemy schodzić.
— Nie staraj się ciągnąć czegoś co cię niszczy — burknęła i wyszła z pokoju.
Na początku nie zrozumiałam sensu jej słów. Nie rozumiałam także tego, dlaczego jej zachowanie tak diametralnie się zmieniło. Jej uśmiechnięta i przyjazna twarz zmieniła się na wredną i zirytowaną. To nie była ta sama Rowe, którą poznałam dwa miesiące temu.
Zdaje się, że na dół zeszłam w porę, ponieważ goście zasiedli do stołu. Pan Ben i Chet również byli odświętnie ubrani. Izabell była ubrana normalnie, ale ładnie i schludnie. Przez całą kolację nie odezwałam się ani słowem. Zamiast starać się zrobić jak najlepsze wrażenie na chłopaku mojej mamy to rozmyślałam nad słowami jego córki. Czy to prawda, że moja znajomość z Niebezpiecznym mnie niszczy?
— Złoczyńcy robią co chcą, a Kapitan B i Niebezpieczny nic z tego nie robią — powiedział pan Suntly i nałożył na talerz kolejną porcję sałatki.
Nie wiedziałam o czym rozmawiali, czego szczerze pożałowałam. Całkowicie pochłonęły mnie moje myśli, a na Ziemie sprowadziło mnie dopiero wspomnienie o chłopaku, który był powodem mojego odpłynięcia.
— Na pewno starają się jak mogą — uznała moja rodzicielka.
— Ta starają — prychnął. — Jeszcze nie zauważyłyście, że są oni jedynie na pokaz? Gówno pomagają naszemu miastu. Moim zdaniem gliniarze powinni ich zamknąć za liczne szkody, które wyrządzili.
Dostałam gęsiej skórki od oschłego tonu mężczyzny. Opowiadał on o naszych miejscowych superbohaterach z wielką nienawiścią i pogardą. Rowe i Chet jedynie posyłali sobie zdenerwowane spojrzenia.
— Gdyby nie Kapitan i Niebezpieczny Snowman mógłby wyrządzić więcej szkód — odezwałam się pierwszy raz od rozpoczęcia kolacji.
— To jest Coldman! — wydarł się. — Tak myślałem Izabell, że za bardzo ją rozpieszczasz, bo nie ma za grosz szacunku do innych. Złoczyńca czy nie i tak zasługuje na szacunek! Wielbłądki idziemy — rudy mężczyzna wstał z rozmachem z krzesła, powodując głośne skrzypnięcie.
Nie rozumiałam jego zachowania, ani tego co dokładnie mogło go urazić. Moje zdziwienie i dezorientacja była tak wielka, że nawet nie parsknęłam na przezwisko, którym Ben niekiedy zwraca się do swoich dzieci.
— Nie chciał ze mną nawet rozmawiać! — wrzasnęła zdenerwowana mama, gdy wróciła znowu do jadalni.
— Przepraszam? — wstałam z krzesła.
— Nie kochanie to on zwariował — położyła rękę na swoje czerwone od złości czoło. — Dlaczego zawsze trafiają mi się dziwaki? — zapytała samą siebie. — Możesz proszę to posprzątać, bo ja już nie daje rady.
Przytaknęłam i wzięłam się za ogarnianie. Nie tak wyobrażałam sobie ten wieczór...
~♡~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top