C H A P T E R XII

Nie jestem gotowa na ten widok.

Wystarczy, że widzę go w krótkich spodenkach obok czarnego motoru i zapominam, jak się nazywam. Czarny lakier lśni niebezpiecznie, a sam właściciel prezentuje się przy nim niczym ucieleśnienie zła.

Raffael jest w trakcie zakładania rękawic, ale unosi głowę, kiedy słyszy kroki na żwirowym podjeździe. Nie mogę oderwać od niego wzroku. Zachłannie przesuwam go po całej sylwetce mężczyzny. Wygląda niesamowicie męsko, a spojrzenie, które mi rzuca roztapia coś w moim wnętrzu.

Niepewnie podchodzę do maszyny i kładę dłoń na jej boku. Przesuwam palcami po błyszczącym lakierze. Wow. Maszyna swoim wyglądem przywodzi na myśl bestię.

Czuję na sobie wzrok bruneta i choć ciężko go zidentyfikować przypasowuję go do grupy spojrzeń nie zwiastujących kłopotów.

Lustruję wzrokiem skórzaną kurtkę, okalającą umięśnione ramiona i szerokie barki. Kurwa. Zaciskam się na sam widok.

— Czy to aby na pewno bezpieczne? — Pytam, wiedząc już co zaplanował. Głos mam lekko zachrypnięty.

— Tchórzysz? — Nie kryje rozbawienia.

— Nigdy.

— Jestem dość... doświadczonym kierowcą, jeśli o to pytasz. — Psotny błysk w oku przyprawia mnie o gęsią skórkę. — Rosalind zaprasza na przejażdżkę. Ale uprzedzam! Z nami ma się tylko niezapomniane wrażenia.

— Nadałeś mu imię? — Parskam z mieszanką niedowierzania i rozbawienia.

— Oczywiście. Każdej ślicznotce je nadaję. — Podaje mi kask i przejeżdża z czułością po kierownicy.

Odsuwam się o krok, a on w tym czasie przekłada nogę przez siedzenie. Spoglądam na trzymany przez siebie kask i zauważam, że jest w moim ulubionym kolorze – beżowym. Zaskoczona wkładam go na głowę i zapinam. Rozlega się ciche kliknięcie.

Raffael podaje mi rękę, bym przytrzymała się go podczas wsiadania. Przekładam nogę i zajmuje miejsce na tylnej części siedziska. Stresuje mnie jazda na motorze. Do tej pory przemieszczałam się tylko dużo wolniejszym skuterem, a maszyna wybrana przez Raffaela prezentuje się znacznie groźniej. Nie wygląda niewinnie. Postawiona obok używanego kiedyś przeze mnie miętowego skutera mogłaby dać zabawny widok.

Zajmując wąskie miejsce za mężczyzną, od razu przylegam do niego dolną częścią ciała. Cholera.

— Obejmij mnie w pasie. Mocno. — Przechyla lekko głowę i uruchamia silnik, ale nie rusza. Umieszczam ręce na jego brzuchu, wyczuwając pod palcami fakturę mięśni. — Trzymaj cię.

Wstrzymuję oddech, kiedy powoli przejeżdża przez długość podjazdu. Jeden ze strażników otwiera nam bramę, a parę sekund później znajdujemy się na wąskiej ulicy.

Przyklejam się do pleców mężczyzny i przymykam oczy. Rozwijamy większą prędkość i muszę wziąć kilka głębokich wdechów, żeby uspokoić nieprzyjemne uczucie w żołądku.

— Wszystko dobrze?! — Przekrykuje pęd powietrza i warczenie silnika.

W odpowiedzi zaciskam mocniej dłonie na jego brzuchu.

— Tak!

Rozchylam lekko powieki i zaczynam wpatrywać się w mijany krajobraz. Wciąż przemieszczamy się boczną drogą, na której nie ma za wielu samochodów. Raffael zgrabnie wyprzedza jedyny pojazd i zostawia go daleko w tyle. Mam przeczucie, że i tak powstrzymuje się przed rozwinięciem całkowitej prędkości. To maleństwo stać na dużo więcej.

Skręcamy w wąską drogę, przy której ustawiony znak ostrzega o kozach wybiegających na drogę. Chyba za niedługo powinniśmy być na miejscu.

Nierówny asfalt zmusza Raffaela do zmniejszenia prędkości i uważnego omijania dziur. Odrywam głowę od jego pleców i odważam się rozejrzeć do okoła. Górzysty teren i strome zbocze po boku zapiera mi dech w piersi. Gdyby brunet stracił panowanie nad pojazdem spadlibyśmy w przepaść i nikt by nas nie uratował. Zginęlibyśmy na miejscu.

Drżę.

Zauważam gospodarstwo z daleka. Niewielki, w porównaniu z moimi wyobrażeniami, kompleks budynków wznosi się pomiędzy górami.

— Wow. — Zapatrzona w pasące się stworzenia, nie zauważam, że stanęliśmy. Dopiero szturchnięcie przywraca mnie do rzeczywistości. Zawstydzona puszczam brzuch narzeczonego i niezgrabnie schodzę z maszyny. — Sorry.

Zdumiona ilością zwierząt zapominam o kasku. Robię parę kroków w przód i wychodzę na spotkanie jednej z kóz, która zaciekawiona przestała rzuć trawę i w powolnym tempie wychodzi na drogę. Niepewnie wyciągam przed siebie dłoń, lecz zwierze nie zmniejsza całkowicie dystansu.

— ¡Mi hijo! — Z parterowego domu po lewej stronie wypada starsza kobieta.

Zaskoczona usuwam się jej z drogi, kiedy z wyciągniętymi ramionami rzuca się na bruneta. Składa mokrego całusa na zarośniętym policzku mężczyzny i czule gładzi to miejsce.

Kiedy jej wzrok pada na mnie widzę, że zachwyt zmienia się w złość. Bierze z kieszeni kuchenną szmatę i zaczyna wykrzykiwać po hiszpańsku słowa, których nie rozumiem. Raz po raz uderza energicznie ścierką w pierś mężczyzny, który gra niezwruszonego.

Muszę wyglądać niesamowicie głupio, gdy stoję na przeciw nich z wytrzeszczonymi oczami, nie mogąc wydusić słowa.

Raffael szokuje mnie jeszcze bardziej, pozwalając kobiecie na siebie krzyczeć i bić. Serce mi przyśpiesza i chcę zrobić krok w stronę kobiety – powstrzymać ją zanim posunie się za daleko. W końcu Raffael jest nieobliczalny.

Zanim mam szansę na ruch, mężczyzna sprawnie unieruchamia nadgarstki kobiety i posyła jej olśniewający uśmiech. Taki, który załamałby nogi pod każdą kobietą.

Co się dzieje...?

Rozchylam zaskoczona usta.

— Ciebie też dobrze widzieć. — Przerywa jej krzyki i puszcza nadgarstki. W porównaniu do niej odzywa się po angielsku.

Pierś kobiety faluje, a oddech ma przyśpieszony. Potrząsa głową i wyrzuca spomiędzy warg coś, co brzmi jak przekleństwo.

— Czy to ona? — Kobieta spogląda w moją stronę i zmienia język na angielski z dozą hiszpańskiego akcentu.

Raffael kiwa twierdząco głową i wyciąga w moją stronę dłoń. Niepewnie podchodzę bliżej, ale nie dotykam mężczyzny.

Zatrzymuję się przed kobietą, która cmoka głośno na mój widok. Teraz i ja mogę się jej dokładnie przyjrzeć.

Kobieta musi mieć nie więcej jak pięćdziesiąt lat. Złote włosy splotła w dwa długie warkocze, które nadają jej młodego uroku. Jednak twarz wystawiona na słońce, upruszona jest zmarszczkami. Mimo wysokiej temperatury ubrała suknię z ludowym wzorem, która sięga jej aż do ziemi, a skupiony materiał uwydatnia obfity biust.

Kiwa głową z aprobatą.

— Dasz mu ładne dzieci, dziewczyno.

Mrugam zaskoczona. Nie jestem pewna, jak powinnam zareagować. Kobieta nie czekając na moją odpowiedź obraca mnie do okoła i znowu cmoga.

— Nie wybiegajmy w przyszłość, Sofío. — Raffael przyciąga mnie do swojego boku, muskając palcami odsłoniętą skórę brzucha.

Drżę mimowolnie.

Uratowana z objęć kobiety trafiłam w te bardziej niebezpieczne.

— Melody, poznaj Sofíe, razem z mężem prowadzą gospodarstwo i zajmują się produkcją serów. To oni są odpowiedzialni za smak, który czułaś na języku.

Wytrzeszczam oczy, a kobieta macha ręką nie wyczuwając drugiego dna wypowiedzi. Jakby wiedząc, o czym myślę mężczyzna dyskretnie zjeżdża ręką na mój tyłek i ściska pośladek. Z trudem powstrzymuję pisk. Szybkim ruchem wraca ręką na biodro, jak gdyby nic się nie stało.

Rzucam mu ostre spojrzenie, ale minę ma niewzruszoną.

— Chodźcie, dzieci, pokażę wam gospodarstwo.

Idziemy za Sofíą w stronę budynku przylegającego do domku. Oprowadza nas po gospodarstwie trajkocząc przy tym bez przerwy. Szczegółowo przedstawia nam proces produkcji serów i częstuje przysmakami.

Kiedy przyprowadza nas do zagrody z małymi kózkami nie mogę powstrzymać okrzyku zachwytu. Tracę kontakt z ciałem Raffaela, gdy podbiegam bliżej płotu i wychylam się ponad ogrodzeniem.

— Twój zachwyt jest urzekający, niña. — Kobieta staje obok mnie, a twarz ma zwróconą w stronę zbocza góry. — A to czyni cię jego przeciwieństwem.

Nie wiem, kim jest ta kobieta, ale zaczyna mnie irytować. Odsuwam się od niej, zwiekszając dzielącą nas odległość. Zerkam kątem oka na Raffaela, ale stoi kawałek dalej i nie słyszał słów kobiety.

— W przypadku tej relacji nie ma większego znaczenia, czy nasze charaktery ze sobą współgrają. — Mówię wreszcie.

— Pokazujesz swoje emocje i dajesz czytać z siebie, jak z otwartej księgi. — Kontynuuje, jakby nie dosłyszała moich słów. — Tak bardzo inni, a jednocześnie podobni.

Kręcę głową i odpycham się od ogrodzenia. Nie potrzebuję słyszeć krytyki z ust nowo poznanej osoby. Niewiele w nich prawdy. Nauczyłam się ukrywać swoje emocje, wcale nie jestem łatwa w odczycie.

— Wybaczcie, musiałem coś sprawdzić. — Brunet wsuwa telefon do kieszeni spodenek i marszczy brwi, kiedy jego wzrok pada na moją zaciśniętą szczękę. — O czym rozmawiałyście, drogie panie?

Kobieta wzdycha i uśmiecha się promiennie. Poddaję ocenie jego autentyczność, ale wydaje się być niewymuszony.

— Przygotowałam dla was lunch w ogrodzie, tak jak mnie prosiłeś. Pospacerujcie, a ja zajmę się nakryciem. — Macha ręką w stronę zagrody. — Szkoda, że nie przyjechaliście w porę karmienia, jestem pewna, że byłabyś zachwycona, niña.

Nie czekając aż kobieta się od nas oddali, Raffael skraca dystans niemal do minimum. Czuję na skroni jego oddech, kiedy się pochyla. Spinam się jeszcze bardziej. Mimo umowy ciężko jest mi się na niego otworzyć.

— Zabieram cię wieczorem na kolację. — Moją skórę zaczyna pokrywać gęsia skórka. Jego słowa wibrują mi w żyłach. — Naprawdę chciałbym spędzić z tobą więcej czasu.

Przygryzam wargę, nie spodziewając się po nim takiej dawki szczerości.

— Mamy cały dzień. — Przypominam cicho.

Przekrywia głowę w bok i składa czuły pocałunek na czubku głowy.

— A chciałbym mieć całą wieczność.

***

Zapominam o słowach kobiety, kiedy siadamy po przeciwnej stronie stołu na wiklinowych kanapach w kolorze bieli. Zapadam się w wygodnych zielonych poduchach i spoglądam na zastawiony stolik.

Lunch składa się z owoców, serów i tortilli. Zaspakajamy pierwszy głód. Nie rozmawiamy przy tym za wiele.

— Gotowa na dalszą część wycieczki?

Unoszę zdziwione spojrzenie znad jedzenia. Sądziłam, że zbliżamy się do powrotu do rezydencji, ale najwidoczniej Raffael jeszcze nie skończył naszego dnia.

— Co będziemy robić?

Wycieram w serwetkę palce mokre od soku owoców.

— Zaplanowałem dla nas coś w mieście. — Przewiesza luźno rękę przez oparcie siedzenia. — Zarezerwowałem na później stolik w mojej ulubionej restauracji. Koniecznie musisz spróbować ich owoce morza, gwarantuję, że się zakochasz.

Z wątpieniem lustruję mój dzisiejszy strój. Nie ubrałam się szczególnie elegancko, gdybym wiedziała wcześniej to pewnie rano przyłożyłabym do tego większą wagę.

— Czy to będzie luksusowa restauracja?

— Czemu pytasz? — Jego oczy błyszczą z zaciekawienia.

— Nie czuję, żebym była odpowiednio ubrana do takiego miejsca.

Raffael prezentowałby się elegancko nawet w znoszonych dresach. Ma w sobie coś, czego zazdrościłaby mu większa część populacji. Naturalnie przychodzi mu szykowna prezencja i wytwarza wokół siebie aurę elegancji.

Mnie natomiast tego brakuję. Mogę przyznać, że trochę mu tego zazdroszczę.

Ale jak to mówią: sam Diabeł ubiera się u Prady. A Raffael Morrone wywodzi się z czeluści piekła.

— Wyglądasz perfekcyjnie, Melody. — Sposób, w jaki wypowiada moje imię i szczerość w głosie, roztrzaskują skalny mur okalający moje serce. — Ludzie powinni ci dziękować za samo zaszczycenie ich spojrzeniem.

Rumienię się. Mężczyzna posyła mi łagodny uśmiech i wędruje spojrzeniem ponad moim ramieniem. Chcę mu podziękować, ale głos utyka mi w gardle.

— Kiedyś przyjeżdżałem tutaj z tatą. — Zmienia temat. Pociera dłonią brodę i wzdycha. — Zabrał mnie tutaj, gdy miałem pięć lat. Później przyjeżdżałem tutaj w każde wakacje, aż nie objąłem jego stanowiska.

Miał szesnaście lat – przypominam sobie, co opowiadała mi o nim mama. Był jeszcze dzieckiem, ale już wtedy chodziły plotki o bezwzględności i brutalności nowego przywódcy.

— Kiedy zabrał mnie tutaj po raz pierwszy, stanęliśmy pośrodku tamtego pastwiska. — Wskazuje podbródkiem miejsce za wiatą, gdzie teraz pasą się kozy. — Opowiedział mi historię, jak jego tata zabrał go tutaj, gdy był dzieckiem i stanął właśnie w tamtym miejscu. Wtedy gospodarstwo było dużo mniejsze, a oni przyjechali z Włoch, a nie Stanów.

Jak urzeczona chłonę historię i nie chcę by przestał. Właściwie to nic o nim nie wiem, prócz paru suchych faktów o „osiągnięciach zawodowych". Nastoletnia wersja Raffaela do tej pory pozostawała dla mnie nieznana i niemożliwa do wyobrażenia. Kim był nim stał się tym, kim jest teraz? Rozpoznaję nowe pragnienie i przeraża mnie ono. Chcę się dowiedzieć, kim był nim dopadła go mafia.

— Powiedział mi wtedy, że kiedyś zajmę jego miejsce i sprawię, że po usłyszeniu naszego nazwiska ludzie będą umierać ze strachu. — Zazwyczaj czujne spojrzenie przysłoniła mgła wspomnień.

— Ile miałeś wtedy lat? — Szepczę, choć nikogo nie ma wokół.

Uśmiecha się, ale nie ma w tym uśmiechu nawet kszty rozbawienia.

— Pięć. Miałem wtedy pięć lat, Melody.

Pięciolatek usłyszał od swojego ojca, że kiedyś stanie na czele rodziny i poprowadzi szeregami żołnierzy.

Pocieram ramiona, na które wstąpiła gęsia skórka wywołana usłyszaną historią.

Nie było mnie na świecie, kiedy on rozpoczął szkolenie na zabójcę. Byłam tylko głupią dziewczynką, kiedy on zabił pierwszego człowieka. Stałam się rozhisteryzowaną nastolatką, kiedy on od lat uczestniczył w misjach.

Oczyma wyobraźni widzę małego chłopca biegającego z rodzeństwem po pastwiskach. Niewinna wersja obecnego mężczyzny ze słodkimi loczkami i dołeczkami w policzkach wypełnia moje myśli. Sekundę później ten sam chłopiec wyciąga zza pleców pistolet i strzela w stronę bezbronnej kózki, która ryczy z bólu i upada na bok, a mały chłopiec wybucha śmiechem i celuje do następnego zwierzęcia.

Potrząsam głową, by pozbyć się wszystkich myśli.

— Rok później przyjechałem tu z rodzeństwem i tak w każde wakacje póki nie zostałem wcielony. Dopiero, kiedy zająłem stanowisko ojca, wróciłem tu i zastałem gospodarstwo w stanie bliskim ruiny. — Bierze wdech, a na jego piękny profil pada złote światło zachodzącego słońca. To nienaturalne, by wyglądać jak Anioł i Diabeł w jednym.

Upadły Anioł. Niebo go wypchnęło, gdy pokrył się mrokiem.

— Tylko Sofía i jej mąż troszczyli się o to miejsce. Po tym jak przestaliśmy przyjeżdżać, jej mąż miał wypadek i nie mógł zajmować się gospodarstwem. Sofía zawsze była dla mnie dobra, obiecałem dać im wszystko, co mogę, by to miejsce i ich życie znowu nabrało kolorów.

Ofiarował pomoc skrzywdzonej wypadkiem rodzinie, czy to wystarczający dowód na to, że nawet Diabeł ma uczucia?

Raffael pociera skroń i stara się nie okazać żadnych uczuć, ale pomimo starań widzę cień smutku, który go ogarnął. Chciałabym się odezwać, ale nie potrafię. Głos zamarł mi w gardle.

— Możemy się zbierać. — Bez patrzenia w moją stronę, odchodzi parę kroków dalej i odwrócony plecami przeczesuje palcami włosy. Wiem, że stara się zebrać do kupy i nie chce bym widziała go w momencie, gdy nie panuje nad swoją mimiką. Ogrom wspomnień, które wiążą go z tym miejscem oddziaływuje nawet na mnie.

Czuję się przytłoczona, kiedy podchodzę bliżej mężczyzny i zatrzymuję obok. Nie patrząc na niego wyciagam rękę, by złapać jego dłoń. Kiedy nasza skóra się styka przechodzi mnie silny prąd. Przygryzam wargę, gdy ściskam mocniej jego dłoń i choć trwa to tylko kilka sekund nim przerywam nasz dotyk, czuję się jakby poraził mnie piorun.

— Chodźmy już. — Chrząkam, by pozbyć się chrypy.

Ramię w ramię, nie patrząc na siebie, idziemy w stronę motocykla. Pojazd czeka w tym samym miejscu, w którym go zostawiliśmy, a na siedzeniu spoczywają nasze kaski.

Sofía wychodzi z domu, a w rękach trzyma niewielkie zawiniątko.

— Jedźcie bezpiecznie, dzieci. To dla ciebie, mi hijo.

Raffael chowa zawiniątko nim zdążam mu się przyjrzeć. Wsuwa prezent do wewnętrznej kieszeni swojej skurzanej kurtki.

— Dziękujemy za gościnę, Sofío. — Ściskam kobietę na pożegnanie i przekazuję ją w ramiona mężczyzny, który powtarza mój ruch. Cmoka kobietę w policzek i szepche jej coś na ucho.

Odwracam wzrok, chcąc dać im chwilę prywatności. Biorę do ręki kask i zapinam go pod brodą. Raffael odwraca się i podaje mi dłoń, by podeprzeć mnie przy wsiadaniu na motocykl. Przekładam nogę i zajmuję miejsce, zostawiając z przodu wolną przestrzeń dla mężczyzny.

Kiedy pożegnanie dobiega końca, ruszamy przed siebie z piskiem opon. Wtulam twarz w plecy narzeczonego i przymykam oczy, by nie widzieć mijanej przepaści. Płuca wypełnia mi ostry zapach perfum, które musiał użyć.

Wzdycham. Czuję, jakby coś się między nami zmieniło. Mogłabym się okłamywać, ale nigdy nie wybaczę Raffaelowi tego, jak przez niego zmieniło się moje życie. Ale jestem skłonna o tym zapomnieć, przykryć stare wspomnienia nowymi.

Spacerujemy uliczkami miasteczka, idąc ramię w ramię, jakby nie łączyły nas sztuczne zaręczyny. Raffael zachowuje się, jak prawdziwy gentleman i ukrywa przede mną swoją bestię. Ja uśmiecham się lekko i słucham z zainteresowaniem historii związanych z wyspą, ukrywając przed nim postać złamanej dziewczyny. Obydwoje okłamujemy się niczym zawodowi oszuści.

— Stolik dla dwóch na nazwisko Morrone. — Kładzie dłoń w dole moich pleców, gdy podążamy za kelnerem.

Mijamy inne stoliki i wychodzimy na zadaszony taras z widokiem na morze. Zachód słońca trwa w najlepsze, gdy dostajemy karty, a kelner zostawia nas, dając czas na podjęcie decyzji.

— Nieziemski widok. — Wzdycham i wsuwam na nos okulary, by bez przeszkód rozkoszować się widokiem.

— Podoba ci się? — Lustruje mnie wzrokiem z uniesionym kącikiem ust.

— Mam wrażenie, że to będzie jedno z dwóch moich ulubionych miejsc na wyspie.

— A jakie jest drugie? — Wyraźnie zaciekawiony pochyla się, by być bliżej mnie.

— Plaża, na którą zabrać mnie Grayson. Tamta woda... tego nie da się opisać słowami. — Nasze spojrzenia się spotykają, a delikatny dreszcz przebiega wzdłóż moich pleców. Zwilżam usta.

— To prawda, robi wrażenie.

Kelner przerywa naszą wymianę spojrzeń, pojawiając się z tabletem przy stoliku. Jego fioletowy smoking sprawia, że muszę zmrużyć oczy na ten niecodzienny wybór koloru.

— Dzień dobry, nazywam się Adrián Rodríguez Calvo i będę państwa obsługiwał w ten piękny wieczór. — Posyła mi uśmiech, który wygląda uroczo przy jego delikatnych rysach. Wygląda na niewiele starszego ode mnie. — Czy są państwo gotowi na złożenie zamówienia? — Mówi płynnie po angielsku, ale z charakterystycznym hiszpańskim akcentem.

Raffael chrząka i skupia na sobie uwagę kelnera. Wygląda na pozór spokojnie, ale czuję bijącą od niego niebezpieczną aurę. Po raz ostatni przebiega wzrokiem kartę i składa zamówienie.

— A dla pani?

— Poproszę krewetki i prosecco. Gracias.

Odwzajemniam uśmiech i patrzę za chłopakiem, gdy odchodzi. Kiedy wracam spojrzeniem do Raffaela, omal mnie nim nie przyszpila do oparcia krzesła.

— Coś nie tak? — Marszczę w zaskoczeniu brwi i pośpiesznie lustruję otoczeniu w poszukiwaniu czegoś, co mogło go rozzłościć.

— Skąd. — Niemal z siebie wypluwa i sięga po serwetkę, którą chwilę później zaczyna rozrywać na małe kawałeczki. — Wszystko w najlepszym porządku.

Mhm.

Obserwuję go ze zmrużonymi powiekami, niepewna, czy powinnam bardziej drażnić bestię.

— Państwa napoje.

Upijam łyk przyniesionego prosecco i kiwam głową z aprobatą. Smakuje wyśmienicie.

— Gapi się na ciebie.

— Hm? — Nie jestem pewna, czy dobrze usłyszałam.

— Kelner patrzy się na ciebie, jakby miał brudne myśli. — Zaciska dłoń w pięść, mimo twarzy, na którą przybrał nieprzenikalną maskę. Powód jego złości nagle staje się jasny, ale nieoczywisty.

— Co z tego? To zwykły dzieciak.

— Nie przeszkadza ci?

— Że na mnie patrzy? — Wyginam brew z niedowierzania. — Dlaczego, by miało? To tylko spojrzenie. Musi się na mnie patrzeć, kiedy mnie obsługuje. Byłoby dziwnie, gdyby tego nie robił.

Zaciska zęby. O co mu chodzi?

— A tobie przeszkadza?

— Mam ochotę przestrzelić mu wnętrzności i wbić nóż w oczodoły. — Zniża głos do szeptu. W jego oczach pojawia się nowy, złowrogi błysk, który przeraża mnie do szpiku kości. — Podrzucałbym sobie jego serce, jak piłeczkę.

W którymś momencie przestałam oddychać. Patrzę na niego i widzę Raffaela Morrone, którym matki straszą niegrzeczne dzieci.

Poprawia mankiety koszuli i rozluźnia ramiona.

— Ale tobie nic nie grozi, la mia musa. Przecież wiesz, że nie musisz się mnie bać.

I choć chciałabym w to uwierzyć, nie wiem, czy potrafię. Wygląda, jak zapowiedź cierpienia i śmierci. Do tego wyjątkowo szybko zmienia mu się nastrój.

W ciszy czekamy na pechowego kelnera, który przybędzie z naszym posiłkiem. W miedzyczasie robię parę zdjęć, decydując się wysłać je później bliźniaczkom. Nie kontaktowałyśmy się od paru dni i zaczynam za nimi tęsknić. Po takiej rozłące ostatnie spotkanie pozostawiło po sobie niedosyt. Ale wierząc słowom Raffaela, spotkam się z siostrami w święta, czyli już za cztery miesiące.

— Krewetki dla pani. — Kelner kopie sobie głębszy grób, nie zaszczycając Raffaela dłuższym spojrzeniem, a mnie poświęcając więcej uwagi niż to wskazane.

— Możesz już iść. — Raffael odprawia go machnięciem ręki.

Chłopak wygląda, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale rezygnuje w ostatnim momencie. Kiwa głową i bez słowa odwraca się, by odejść.

— Czy to było konieczne? — Nawiązuję do niegrzecznie wydanego polecenia.

— Jak na taką restaurację, obsługa wydaje się być nieprofesjonalnie dobrana.

Przewracam oczami i moczę usta w kieliszku prosecco.

— Ty, natomiast, wydajesz się wyjątkowo drażliwy. Nie zwracaj na niego uwagi, to nie będziesz musiał się denerwować.

Obrzuca mnie niezidentyfikowanym spojrzeniem i wraca do swojego makaronu. Obsługa zapala lampiony i włączają się sznury lampek, podwieszone pod sufitem. Robi się jeszcze przytulniejszy klimat.

Zamawiamy deser, który wybiera Raffael. Zdaję się na jego ocenę, jakoby podają tu najlepszą panna cottę z malinami.

— Chciałbym ci coś wręczyć. — Raffael wygląda na spokojnego, kiedy odkłada szklankę wody i sięga do wewnętrznej kieszeni kurtki.

Cała sztywnieję, a ręka z processo drży, przez co płyny uderzają o ścianki naczynia. Mężczyzna wyciąga pudełko na biżuterię, a ja czuję suchość w gardle. Ostatnio otrzymaną od niego biżuterią był pierścionek zaręczynowy. Wracają złe wspomnienia.

— Wybrałem te kamienie nieprzypadkowo. — I nie czekając na moją reakcję otwiera pudełeczko.

Muszę zamrugać. Na granatowej poduszeczce spoczywa złoty wisiorek. Niewielkich rozmiarów zawieszka przybiera kształt rombu. Błyszczące diamenty otulają swoim blaskiem różowy szafir.

Gdybym stała, ugięłyby się pode mną nogi.

— Podoba ci się?

— Ja... — Drżącą ręką sięgam ponad stołem po pudełeczko i spoglądam z bliska na prezent. — Nie mogę tego przyjąć.

Chociaż serce krzyczy na mnie, podczas wymawiania tych słów, kręci mi się w głowie na samą myśl o wartości podarku.

— To nie wchodzi w grę — odpowiada szybko. — Zostało wykonane na specjalne zamówienie z myślą o tobie.

Przegryzam wargę i unoszę niepewne spojrzenie na mężczyznę.

— Jest piękny, Raffaelu — mówię cicho i zarysowuję kształt zawieszki opuszkiem palca.

Mężczyzna rozluźnia się, jakby tylko czekał na taką odpowiedź.

— Pozwól, że ci go założę.

Nie czekając na odpowiedź, z gracją podrywa się z krzesła i w sekunde staje za mną. Odgarnia mi włosy, muskając palcami mój kark. Zagryzam wargę i przymykam oczy w odpowiedzi na ten krótki kontakt.

— Gotowe. — Zimny naszyjnik opada między moimi piersiami, układając się, jakby to miejsce od dawna na niego czekało.

Wzdycham z zachwytem.

— Dziękuję — mówię szczerze. — Nie trzeba było.

— Ale chciałem — odpowiada tonem, jakby chciał w ten sposób uciąć dalszą dyskusję. — Będzie mi miło, jeśli będziesz go nosić.

— Na pewno. Jest idealny, nie chcę się z nim rozstawać.

— A ja nie chcę się rozstawać z tobą, Melody. — Przykrywa moją dłoń swoją dużo większą.

Czuję na skórze zgrubiałe opuszki jego palców. Kciukiem zatacza koło na boku mojej dłoni i posyła mi lekki uśmiech. Oddech zamiera mi w piersi.

— Dziękuję, że dałaś mi ten dzień. — Daję mu się oczarować. — Dziękuję, że dajesz szansę nam.

NatkaSsq

27.11.21

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top