C H A P T E R X

Witajcie po tak długiej przerwie! Zapraszam was na 10 rozdział i zapewniam, że dalej będzie już coraz lepiej, zbliżamy się do moich ulubionych rozdziałów. Dziękuję za każdą gwiazdkę i komentarz x

Powrót do rezydencji mija nam w akompaniamencie muzyki grającej w radiu. Żadne z nas się nie odzywa. Jedynie czasem czuję na sobie mroczne spojrzenie Raffaela, ale podróż szybko dobiega końca, a po przekroczeniu progu rozchodzimy się w innych kierunkach.

Biorę zimny prysznic, chcąc ochłodzić się po długim wylegiwaniu na słońcu i obmyć z piasku, który mam dosłownie wszędzie. Muszę myć włosy cztery razy, żeby przestać czuć pod palcami malutkie ziarenka.

Przez cały czas odtwarzam w pamięci wydarzenia z plaży. Przypominam sobie jego dotyk i pocałunki, które rozpaliły we mnie podążanie. Zwieszam głowę i zamykam na chwilę oczy, ale to tylko sprawia, że zaczynam widzieć wszystko wyraźniej.

Zakręcam wodę i nie kłopocząc się wytarciem ręcznikiem staję na miękkim dywaniku. Mam ochotę krzyczeć, kiedy mój wzrok pada na odbicie w ogromnym lustrze, zajmującym całą jedną ścianę.

Klnę pod nosem i robię parę kroków, by znaleźć się bliżej.

— Pieprzony Morrone... — Dotykam palcem największego ze śladów i zaciskam zęby.

Brzuch, obojczyki i szyję obsypane mam ciemnymi malinkami. Największa z nich znajduję się nad moją prawą piersią, której sutek wciąż pamięta uścisk zębów Raffaela. Wkurzam się na niego, mimo że w chwili ich robienia byłam najszczęśliwszą osobą na ziemi. A nawet wyżej, bo unosiłam się na pieprzonej chmurce, kiedy jego palce błądziły po mojej cipce.

Zamykam oczy i biorę kilka uspakajających wdechów. Jednak widok tych wszystkich śladów po ponownym otworzeniu nie sprawia, że czuję się spokojniejsza. Jak ja to wszystko przykryję? Jesteśmy na wyspie, nie założę bikini bez ukazaniu światu dowodu mojego opętania.

Owijam wokół siebie ręcznik, by przykryć chociaż część z nich. Kręcę głową na swoją głupotę. Omamiona jego urokiem zupełnie zapomniałam o obietnicy, którą sobie złożyłam. Choć od tamtej chwili minęło parę lat nie zamierzam wyprzeć z pamięci działań matki, które sprawiły, że zalana łzami obiecałam coś sobie.

Nigdy nie dopuszczę do zbliżenia z Raffaelem Morrone.

Może jego łagodne traktowanie, którego doświadczam od wezwania do Londynu, zamydliło mi oczy. Jedyną grozę wzbudza we mnie tajemniczość i mrok jego spojrzenia, ale czas z tym skończyć. Raffael jest graczem, szefem mafii, zarządza oddziałami ludzi na całym świecie, a ja tylko nastoletnią dziewczyną po przejściach, która pragnie bliskości. Pozwoliłam mu na to, bo pragnęłam coś przeżyć – nie dlatego, że mi się spodobał. Muszę mu pokazać, że nie jestem tu po to, by mu dogodzić. Umowa między naszymi rodzinami nie zawierała punktu o usługiwaniu i oddawaniu się Raffaelowi – nie ważne jak wielkim marzeniem mojej matki się to stało. Nie ważne ile podpunktów miała jego lista życzeń. Nie pozwolę na więcej zbliżeń.

***

Oglądam film na nowym laptopie, ale nawet wciągająca historia dwójki zakochanych nie jest w stanie odwrócić moich myśli. Towarzyszy mi kujące poczucie zawodu. Zawiodłam samą siebie pozwalając pożądaniu wysunąć się na pierwszy plan.

Co z tego, że Raffael jest przystojny? Może i przewyższa urodą każdego poznanego mężczyznę, ale w tych okolicznościach nie ma to najmniejszego znaczenia, a jedynie robi ze mnie kierującą się urodą partnera idiotkę.

Wzdycham i zamykam klapę komputera. Nic z tego nie będzie, nie pamięta nawet połowy akcji w filmie, a dobiega już końca. Do tego mam ochotę coś zjeść, po powrocie z plaży zamknęłam się w sypialni i ominęłam kolację.

Ubieram klapki i zarzucam na ramiona sweter, pod spodem mam tylko różowy komplet piżamy z satynowego materiału.

— Mel! — Przestraszona potykam się na schodach, ale w ostatnim momencie wspieram na balustradzie, która zapobiega mojemu upadkowi. Napinam przy tym wszystkie mięśnie. Grayson macha mi z korytarza. — Wiedziałem, że potrafię przywoływać ludzi myślami. Chodź.

Mrużę oczy, by mimo ciemności przyjrzeć się mężczyźnie. Próbuje zrobić krok w przód, ale zatacza się parę razy.

— Chodź, chodź — ponagla mnie machając na wszystkie strony ręką. Drugą trzyma zupełnie nieruchomo przy brzuchu.

A do mnie dociera pewien istotny fakt – Grayson jest kompletnie pijany.

Wytrzeszczam oczy na niespodziewany widok. Szybko pokonuję dzielącą nas odległość i bez pytanie zarzucam sobie na barki jego ramię, starając się przenieść choć część jego ciężaru na siebie. Drugą rękę nie bez powodu trzyma przy brzuchu, chroni w ten sposób sprawce całego zamieszania – butelkę czerwonego wina.

— Gdzie chcesz iść? — Pytam widząc, że zaczyna mnie gdzieś ciągnąć.

— Idziemy się napić na tarasie — odpowiada, jakby to było oczywiste i mimo swojego stanu okazuje się mieć wciąż dużo siły. Poddaję mu się i staram dotrzymać kroku.

Przechodzimy przez pusty salon i rozsuwane drzwi, które stoją teraz otworem. Ogród oświetlają pojedyncze lampiony i lampy. Niebo jest całkowicie ciemne. Puszczam Graysona dopiero, kiedy upewniam się, że siedzi bezpiecznie w fotelu. Sama zajmuje kanapę tuż obok i wyciągam nogi przed siebie, prostując je całkowicie.

— Za życie! — Korek butelki puszcza, a Grayson pociąga szybko łyk i wyciąga wino w moją stronę. Przyglądam mu się z niechęcią, ale w końcu biorę do ręki.

— Za wolność — mruczę pod nosem i przykładam butelkę do ust. — Dobre — przyznaję i wypijam jeszcze parę łyków.

Wino rozchodzi się po moim przełyku ze znajomym ciepłem. Wzdycham. W poprzednim życiu miałam wiele podobnych momentów – wieczory przy butelce wina z przyjaciółkami. Czy mi ich brakuje? Tak, jak wszystkiego z ostatnich lat, ale nie chcę rozpamiętywać, bo całkowicie się w tym zatracę.

— Powiedz mi, Mel... — Przerywa milczenie po paru kolejkach. — Jak to jest z tobą i Raffaelem?

Przebiega mnie lodowaty dreszcz.

— Nie rozumiem pytania. — Przykładam butelkę do ust, bo akurat znajduje się w moich rękach, a na trzeźwo tego tematu nie zniosę.

— Chłopak ma na twoim punkcie obsesję, ty nie masz w sobie tego strachu, co każda osoba wiedząca, kim jest Raffael Morrone, a i tak będziecie zamieniać swoje życie w niskobudżetowy dramat.

Zamieram, czując, że serce wybija swój rytm w przyspieszonym tempie. Chyba alkohol uderzył mi do głowy, bo nagle zrobiło się duszno.

— Co... — Odchrząkuję, kiedy wbrew woli mój głos postanawia się załamać. — ... co masz na myśli?

Jego pijany wzrok wbija się we mnie wgniatając mnie w oparcie kanapy. Spojrzenie ma szkliste, ale słowa nie składają się w bezsensowną całość. Mimo alkoholu we krwi buduje całkiem logicznie brzmiące zdania.

Zaczynam czuć się niekomfortowo. Wiercę się pod jego ciężkim spojrzeniem, a uczucie nie mija.

Wzdycha i pociąga łyk z prawie pustej już butelki. Nie wiem, kiedy zdążyliśmy ją opróżnić, ale wiem za to, że jutro będzie bolała mnie głowa. I to jak.

— Panu chyba już wystarczy. — Znikąd zjawia się Raffael, który bez trudu wyrywa spomiędzy palców Graysona wino i z nieprzeniknioną miną spogląda na dno, po którym ślizgają się ostatnie kropelki płynu. Wzdycha.

— Oho, przyszedł Pan Maruda — wyrywa mi się cicho, ale niewystarczająco cicho. Wytrzeszczam oczy i przykładam palce do ust, nie wierząc, że powiedziałam to na głos.

Grayson wybucha pijackim śmiechem, poklepując się z plaskiem po udzie.

— Chciałabyś mi coś wyznać, la mia musa? — Raffael przysiada na oparciu fotela, na przeciwko mnie.

— Skądże. — Opuszczam dłoń i wbijam wzrok w mojego towarzysza zbrodni.

— Bo jeśli chcesz ja również mogę coś wyznać naszemu przyjacielowi.

Moje oczy muszą ciskać w niego błyskawicami.

— Świnia!

Wbrew moim przewidywaniom nie reaguje gniewem na wyzwisko, ale nieoczekiwanie unosi w górę kącik ust, jakby go to bawiło.

Nie ma już na sobie ubrania z plaży, przebrał się i wziął prysznic, bo włosy ma starannie ułożone. Nie założył niczego eleganckiego, lecz zwykłe lniane spodenki i koszulkę.

Prycham i kręcę głową, odwracając ją w bok.

— Niesamowite zjawisko. — Grayson ociera z kącików oczu udawane łzy. — Dwójka kochanków udaje, że ich do siebie nie ciągnie.

— Tobie naprawdę już starczy. — Raffael poklepuje przyjaciela w plecy i posyła pobłażliwy uśmiech. — Pomóc ci się dostać do sypialni?

— Spokojnie, ja sobie poradzę — przedrzeźniam zirytowana, ale niemal od razu krztuszę zszokowana. To miało pozostać w myślach.

— Nie zapomniałem o tobie, Malutka. — Zagryzam wargę, w tym stanie gniew szybko ustępuje miejsca zażenowaniu, a później zawstydzeniu.

Ogarnij się, Melody!

— Żartowałam — odpowiadam. — Poradzę sobie sama. — Na dowód swoich słów, próbuję wstać, ale gwałtowna zmiana pozycji doprowadza do zawirowania wszystkiego przed oczami.

Ojej. Jakieś mocne musiało być to wino.

Nie wiem, kiedy Raffael znalazł się tuż obok, ale w odpowiednim momencie łapie mnie w pasie i pomaga znaleźć się w pionie, chroniąc przed upadkiem.

— Dzięki... — Niechętnie przyjmuję jego pomoc, bo nie pozwala się odepchnąć, a ja orientuję się, że nie mam tyle siły, by poświęcić ich część na sprzeciw. Pamiętajcie, trzeba mądrze wybierać swoje bitwy.

— Chodź, chłopie. — Znikąd pojawia się Liam i zarzuca sobie ramię Graysona tak, jak ja wcześniej. A może to jest Lucas? A zresztą, czy to ważne?

Raffael popycha mnie delikatnie w stronę drzwi balkonowych, a ja bez gadania robię to, co chce. Chwilowo opuściła mnie cała waleczność.

— Ile wypiliście? — Pyta po chwili.

Wzruszam ramionami, ale pewnie nawet tego nie zauważa. Idziemy w stronę schodów, ale wyrywa mi się ciche westchnięcie, kiedy stajemy przed pierwszym stopniem.

Raffael obrzuca moją twarz czujnym spojrzeniem i po chwili zastanowienia zabiera ręką, którą miał owiniętą wokół mojej tali i chwyta mnie pod kolanami. Piszczę, kiedy nagle znajduję się w powietrzu.

Nie zwracając uwagi na moją reakcję, w mgnieniu oka pokonuje schody i kieruje się korytarzami w stronę zajmowanej przeze mnie sypialni.

— To nie jest prawdziwe — wyrzucam z siebie nagle. — Daliśmy się ponieść emocjom, a to co jest pomiędzy nami... — Macham ręką pomiędzy naszymi ciałami uderzając go przy tym w pierś. — ...to tylko umowa, fikcyjne pożądanie i nic więcej. To nie powinno się wydarzyć! To pomyłka!

Raffael przystaje pod drzwiami mojej sypialni i odstawia mnie delikatnie na podłogę. Upewnia się czy dam radę stać o własnych siłach i obrzuca dziwnym spojrzeniem.

— Chcesz teraz o tym rozmawiać?

— Tak.

Wzdycha, a ja zaplatam ręce na klatce piersiowej, by wyglądać choć trochę groźniej.

— Grayson powiedział, że...

— Grayson w takim stanie mówi wiele bzdur — przerywa mi. — Nie powinnaś się sugerować jego słowami przy własnym osądzie sytuacji.

Wzdycham sfrustrowana.

— Wiem, że chciałeś przygotować sobie robota, a nie narzeczoną, ale muszę cię rozczarować: nie ukończyłam szkolenia.

Marszczy brwi, ale nie pozwalam dojść mu do słowa.

— Nie chciałam tu przyjeżdżać i nie chcę tu być, bo musisz wiedzieć, że bez względu na to ile jestem winna rodzinie, nigdy nie pozwolę im rządzić moim sercem.

Nagły błysk przecina jego spojrzenie. Popycha mnie w tył i całym ciałem uderzam o drzwi. Przymykam na sekundę powieki, a on w tym czasie chwyta mnie za kark i unieruchamia. Spoglądam przerażona w jego ciemne tęczówki. Widzę tylko mrok i obce błyskawice.

— C-co ty...

Zaciska mocno szczękę i marszczy brwi. Jest zdenerwowany.

— Posłuchaj mnie, la mia musa. — Niski ton głosu wytwarza wibracje. Przenikają mnie aż do kości. — Nie wiesz o czym mówisz, wszystko jest dużo bardziej skomplikowane, a ty widzisz jedynie czubek potężnej góry lodowej.

Nie rozumiem. Widzi w moich oczach zdezorientowanie, a ja nie potrafię tego przed nim ukryć.

Przejeżdża kciukiem po moich ustach, a złość powoli znika z jego oczu.

— Nie możesz się ze mną kłócić, nie teraz, kiedy tyle się dzieje.

— Co takiego się dzieje?

Zaciska usta, jakby powiedział za dużo i puszcza mnie. Odsuwa się, a ja odzyskuję przestrzeń osobistą.

— Idź spać — mówi tylko. — Jutro będzie cię bolała głowa.

Mimo wszystko żadne z nas się nie rusza. Wciąż tkwimy na swoich miejscach skupiając się na drugiej osobie.

— Dlaczego poświęcasz mi tyle uwagi?

W skupieniu analizuje moje pytanie.

— To naprawdę skompikowane, Melody.

— Ale ja potrzebuję jakichś odpowiedzi! Nikt mi nic nie mówi i każdy traktuje jak dziecko.

Przejeżdża ręką po twarzy. Wreszcie widać na niej jakieś emocje, a szczególnie na wierzch wychodzi zmęczenie.

— Nic nie jest czarno białe, a ja mam jeszcze parę spraw do zrobienia zanim uda mi się pójść spać.

Nie mogę nic poradzić na współczucie, które zaczynam czuć.

— Dobranoc. — Sięgam w końcu do klamki i rzucam mu ostatnie spojrzenie.

Skoro nawet upadły anioł nie może sobie poradzić i daje złapać w pułapkę komplikacji to, co czeka świat śmiertelników?


Rozdział 10

Jakoś w południe do mojego łóżka zwala się ciężkie ciało Graysona.

— Błagam, potrzebuję wody! — Wyje i przykrywa się po czubek głowy przyniesionym kocem.

Nie otwieram nawet oczu, wszystko mnie boli i czuję mdłości, kiedy tylko rozchylam powieki. Nie wiem, co za gówniane wino wczoraj przyniósł, ale nigdy więcej nie wezmę do ust przyniesionego przez niego alkoholu.

Maria przychodzi do nas godzinę później wybudzając mnie z drzemki. Razem z nią przybywa zapach jedzenia.

— Raffael powiedział, że jesteście nieswoi, więc przynoszę wam rosół. — Nieswoi to duże niedopowiedzenie.

— Jesteś cudem, Mario. — Grayson wypełza z kokonu, w który był zawinięty i siada, opierając się o ramę mojego łóżka.

— Pięknie pachnie. — Skuszona zapachem otwieram oczy, ale liczę do pięciu nim się podniosę. Wciąż kręci mi się w głowie.

— Stawiam wam wszystko na toaletce.

Spoglądam w stronę wspomnianej tacy, na której spoczywają miski z parującą zawartością. Od wczorajszego pikniku nic nie jadłam i mimo okropnego samopoczucia nie mogę się nie skusić na cudownie pachnącą zupę. Idealny lek na kaca.

Maria nie ma zdąża wyjść z pokoju, gdy Grayson, pomimo swojego stanu, wychyla połowę zupy. Siorbiąc przy tym okropnie. Spuszczam nogi z łóżka i biorę kilka głębokich wdechów. Czym sobie zasłużyłam na takie cierpienie?

Po paru łyżkach zupy zaczynam czuć się lepiej. Rozgrzewa mnie od środka i kojąco działa na podrażniony żołądek. To samo może powiedzieć Grayson, któremu wraca charakterystyczny uśmiech na usta.

Drzwi nie są zamknięte, więc kiedy rozlega się pukanie od razu zauważam przybyłego gościa. Stoi oparty o framugę i lustruje czujnym wzrokiem pomieszczenie. Spinam się lekko na widok Raffaela i spuszczam wzrok na zawartość miski, udając, że pochłania całą moją uwagę.

— Jak się czujecie? — Grayson odmrukuje coś niewyraźnie z pełnymi ustami, a ja niepewnie unoszę wzrok i przegryzam wargę zderzając się z jego ciężkim spojrzeniem. — Wszystko dobrze, Melody?

Wygląda jak ojciec, który przyłapał dzieci po niewinnym nocowaniu, które skończyło się grubą imprezą zakrapianą alkoholem. Ale przynajmniej nie wygląda jak rodzic, który odebrał dzieci z komisariatu po wspólnej nauce.

— Czy wszystko dobrze? Jest świetnie. Czuję się dobrze, prawda Graysonie? Jest bardzo dobrze. Doskonale wręcz. Lubię słońce. A jak twój dzień? — Wyrzucam z siebie z prędkością światła, a na koniec wkładam pełną łyżkę do ust, by się zamknąć.

Unosi brwi zaskoczony i marszczy przy tym czoło.

— Aha — podsumowuje niezbyt bystro Grayson, a ja posyłam mu spanikowane spojrzenie.

Doskonale pamiętam, co wczoraj mówiłam. Nie kontrolowałam słów opuszczających moje usta i wyrzucałam z siebie same bzdury. Ogarnia mnie wstyd.

— Widzę, że nic z was dzisiaj nie będzie. — Przemyka spojrzeniem po naszych skacowanych twarzach i prycha prześmiewczo. — I pomyśleć, że wystarczyła niecała butelka wina, by rozwiązać język mojej narzeczonej. Ciekawe... Następnym razem chyba będę musiał cię upić zanim zaproszę cię na rozmowę?

Spinam się jeszcze bardziej, a moje serca zaczyna wybijac swój rytm w przyśpieszonym tempie w reakcji na ogarniąjące mnie uczucie paniki. Czuję się, jak królik który napotkał na swojej drodze wilka. Taka mała biała kuleczka stykająca się z ociekającym krwią pyskiem drapieżnika. Niedobrze, bardzo niedobrze.

— To może ja sobie pójdę. — Grayson odkłada pustą miskę na tackę i całkowicie ignorując moje błagalne spojrzenie kieruje się do drzwi. Nim przez nie przechodzi salutuje niedbale na pożegnanie i znika w korytarzu.

Zostajemy sami.

Podciągam nogi pod brodę, chcąc utworzyć minimalną barierę pomiędzy nami.

Mężczyzna ubrał dzisiaj czarną koszulę, której kilka górnych guzików pozostawił rozpiętych i do tego dopasował jasne spodenki. Wygląda elegancko i jednocześnie niesamowicie seksownie. Przygrywam wargę, nie mogąc się powstrzymać.

— Wczoraj byłaś bardziej rozmowna. — Siada na miejscu, które wcześniej zajmował mój ochroniarz i wyciąga przed siebie nogi, krzyżując je w kostkach. Jego zrelaksowana postawa prezentuje spokój, ale zdaję sobie sprawę, że to mogą być tylko pozory – jest znany ze swojej nieprzewidywalności. — Hm?

Wzruszam ramionami i zdmuchuję z twarzy kosmyk włosów.

— Niewiele pamiętam — kłamię.

Mruży podejrzliwie oczy. Pamiętam, co mówił o kłamstwie. Jednak nie chcę wracać do wczorajszego wieczoru, gdy jestem osłabiona przez kaca. On był zmęczony, a ja nazbyt gadatliwa. Trzeba przyznać mu rację przy stwierdzeniu, że alkohol rozwiązał mi język. Ale jednocześnie sprawił, że wyrzuciłam z siebie coś, na co długo musiałabym się zbierać pozostając trzeźwą. Tego ranka role się odwróciły i to ja jestem zmęczona, a on w dobrej formie. Nie wygląda już na przemęczonego i przytłoczonego, a wręcz gotowego, by wrócić do tego, co zaczęłam parę godzin temu. Natomiast ja nie czuję się na siłach – jestem tchórzem, jeśli chodzi o zmierzenie się z nim.

— Niech będzie. — Sięga do nadgarstka i zaczyna podwijać rękaw koszuli. Najpierw prawy, a później to samo robi z lewym.

Nie mogę nic poradzić na to, co ten widok robi z moją wyobraźnią. Podsuwa mi jedynie brudne scenariusze.

— Wiem o czym myślisz. — Niemal podskakuję ze strachu słysząc jego słowa. Pochyla się w przód, a jego odsłonięte mięśnie się napinają. — Powiedz mi, Melody... Czy chciałabyś znowu poczuć w sobie moje palce? Tylko ja sprawię, że dojdziesz. Będę kontrolował twoje ciało, aż się ode mnie uzależni. Na ile sposobów mogę sprawić ci przyjemność, jeżeli zdecydujesz się ze mną porozmawiać i odwołasz wczorajsze słowa? — Uśmiecha się z wyższością, bo wie, że ma mnie w garści. Odchyla się w powrotem na oparcie fotela. — Naprawdę nazwałaś to pomyłką? — Zaczyna mi brakować tlenu, serce wali tak mocno, że niemal zagłusza jego wypowiedź.. — Naprawdę, Melody? Nie wydawało mi się pomyłką, kiedy rozwiązałem twoje bikini w miejscu, w którym każdy mógł nas zobaczyć, a ty jęczałaś o więcej.

Pociera palcami swój dwudniowy zarost, a ja muszę przełknąć ślinę. Czuję podniecenie, a moje majtki zaczynają robić się mokre. Nie powinnam tak na niego reagować!

Melody, przypomnij sobie, że go nienawidzisz. Nienawidzisz go za to, że zgodził się na umowę pomiędzy naszymi rodzinami i to, co musiałaś potem przechodzić. Obrzydzenie jego warunkami powinno przyćmić elektryzujące pożądanie, ale jedynie lekko je ostudza.

— Skoro nie chcesz mówić to ja ci powiem. — Prześlizguje spojrzeniem po moim ciele, przyprawiając mnie zmierzające w stronę kobiecości dreszcze. Ścisza głos. — Nic z tego, co przeżyłaś i przeżyjesz z moich rąk nie będzie pomyłką, la mia musa...

Biorę głęboki oddech, by nie zemdleć. Jego obecnosć sprawia, że zapominam, jak się oddycha. Odbiera mi tlen i przygniata do oparcia nawet mnie nie dotykając. Dzieli nas blat toaletki, a i tak czuję, że otula mnie sobą ze wszystkich stron.

— Nadal wybierasz milczenie?

— Ja... — Głos mi się załamuje i nie dodaję nic więcej. Nie jestem w stanie.

— Melody. — Jego głos zwiastuje kłopoty, a delikatny uśmiech wpływający na usta zapowiada początek mojego końca. — Chciałbym, żebyś wiedziała, że nie działam bez planu. Nigdy tego nie robię.

***

Przepadłam.

Uświadamiam to sobie z każdą chwilą coraz bardziej. Nie zostałam przygotowana na zmierzenie się z tak mocnym przeciwnikiem. Potwarzano mi, że powinnam mu ulec, a nie z nim walczyć. Nie polecano mi się opierać i dochodzić do głosu własnym potrzebom. Miałam zostać bezimienną narzeczoną głowy mafii, która pięknie się uśmiecha i świeci swoją obecnością u boku mroku. Miałam być kimś, przy kim Raffael wyglądałby jeszcze niebezpieczniej – jego kontrastem, światłem dla mroku, a nie się z nim przeplatać i tworzyć nowe odmiany niebezpieczeństwa.

Wolna wola i pragnienie niezależności walczy z wpojonymi przekonaniami i naukami.

Na początku byłam ciekawa – tak sobie tłumaczę otumanienie. Kiedy przerażona wkroczyłam do rodzinnej rezydencji, spodziewałam się najgorszego. Kiedy tego nie zastałam, a rzeczywistośc nie okazała się tak groźna, pozwoliłam zadziać się paru rzeczom.

Dopiero po preludium, będącym zapowiedzią tego, co będzie, gdy mu się oddam, przypomniałam sobie, że działam zgodnie ze schematem, którego pragnęła moja matka. Robię dokładnie to, czego chciała. Teraz pluję sobie za to w brodę.

Raffael jest dobry w rozgrywaniu gier. Lubi, kiedy nie ma monotoni, a przed śmiercią ofiara trochę się z nim pobawi. Wystawiłam mu się na tacy, będąc dokładnie taka jakiej pragnął. A przecież moja matka od dziecka przyzwyczajała mnie do swoich gierek. Nic się nie nauczyłam.

Głupia Melody.

Z kolejnym napływem złości, zanurzam się pod powierzchnią wody i nie wypływam dopóki nie czuję, że zaraz odlecę. Biorę głębokie wdechy i po paru sekundach ponownie chowam się pod wodą. Pragnę wyzbyć się całej złości, jaka we mnie buzuje.

Nie chcę byc tylko ozdobą, mam większe ambicje. Moim największym marzeniem jest się wyzwolić, usamodzielnić, pójść na studia i zostać szanowana przez swoje osiągnięcia, a nie przez bycie czyjąś żoną...

Podciągam się, by usiąść na brzegu basenu i oddycham ciężko. Słońce pali moją skórę, ale nic sobie z tego nie robię.

Potrzebuję czegoś, żeby się wyżyć. Basen to za mało.

Ignoruję spływające po mnie stróżki wody i idę boso na spacer. Każdy mój krok jest mocny, maszeruję przed siebie nie ukrywając swoich prawdziwych emocji.

Jestem tu od kilku dni, ale poza małym kawałkiem rezydencji nie wiem, jak duży teren zajmuje. Zerkam w mijane okna, ale ścieżka nie zawsze prowadzi obok ściany domu. Szybko wychodzę na podjazd przed budynkiem i wpadam na ochroniarzy, którzy grzecznie się ze mną witają, a potem wracają do swoich zajęć.

W pewnym momencie mijam kuchnię, w której dostrzegam głowę Santiago i wracam do miejsca, z którego zaczęłam wędrówkę. Z okrzykiem irytacji rzucam się na leżak i zaplatam ramiona nad głową. Nawet nie wiem, ile jest pomieszczeń, ani co się w nich znajduje, a wycieczka nie pozwoliła mi tego ustalić. Wręcz przeciwnie – teraz dom wydaje mi się jeszcze większy niż zakładałam.

Kiedy tak leżę i złoszczę się na siebie, do głowy wpada mi pewien pomysł. Siadam prosto, a na moje wargi wpływa uśmiech. Oh tak, wiem dokładnie czego mi trzeba. Rozmowy z kimś niezamieszanym w ten świat.

Sięgam po porzucony na stoliku telefon i wyciągam zza etui karteczkę, którą otrzymałam podczas wyprawy do miasta. Pośpiesznie nabazgrana wiadomość daje sie z łatwością odczytać. Nie myśląc długo, wprowadam do telefonu nowy numer.

Od Melody do Claudetty:

Cześć! Mam nadzieję, że mnie pamiętasz, dostałam od ciebie numer w lodziarni. Byłam wtedy razem z moim „zabawnym" przyjacielem. Melody x

Odpowiedź nadchodzi błyskawicznie.

Od Claudetty do Melody:

Jasne, że cię pamiętam! Już myślałam, że nigdy nie napiszesz! Co słychać?

Dziewczyna okazuje się być przesympatyczna. Nawet nie wiem, kiedy mija godzina, a potem dwie, ale w pewnym momencie czuję, że muszę się wybrać do tolety i jedno zerknięcie na zegarek wystarcza, żebym wytrzeszczyła oczy widząc te liczby. To niemożliwe, żebyśmy tyle pisały!

Claudetta jest w moim wieku, a co niewiarygodne nasze urodziny dzielą dokładnie dwa tygodnie. To niebywałe, ale mamy ze sobą wiele wspólnego. Dziewczyna pochodzi z Francji, ale przyjechała do dziadków na wakacje pomóc im w prowadzeniu rodzinnej lodziarni, bo z racji wieku nie są w stanie dłużej się nią zajmować sami. Nie wierzę, że od razu nie rozpoznałam jej akcentu, który na pewno dało się słyszeć.

Chciałabym się z nią umówić na spotkanie, by chwilę porozmawiać z kimś, kto związany jest z moim ukochanym krajem i nie będzie mnie oceniał. Waham się z palcami zawieszonymi nad klawiaturą. W mig przypominam sobie o całej złości, jaką chwilowo stłumiłam i stwierdzam: pieprzyć to!

Jutro Claudetta nie ma czasu, ale umawiamy się na pojutrze. Planuję poprosić Graysona, by podrzucił mnie do miasta i zostawił na parę godzin, które z dziewczyną zamierzamy spędzić na spacerowaniu po mieście. Ekscytuję się, bo na pewno wstąpimy na kawę do jej ulubionego miejsca, które bardzo chce mi pokazać. Zaczynam naprawdę cieszyć się na samą myśl o tym dniu.

***

Liam i Lucas pojawiają się obok mnie z nietęgimi minami i już wiem, że coś poszło nie tak. Nasuwam na czubek głowy okulary i mrużę oczy.

— Gadajcie — rozkazuję.

Spoglądają na siebie, a we mnie wzmaga się zdenerwowanie. Nie podobają mi się ich miny, zwiastują kłopoty.

— Będziesz musiała udać się z nami na jakiś czas do pewnego miejsca — zaczyna ten z tatuażami na szyi. Drugi kiwa twierdząco głową, potwierdzając słowa kolegi.

— Dlaczego? — Wbrew chęci sprzeczania się, zgarniam swoje rzeczy i podnoszę się stając naprzeciw nich. — Gdzie jest Grayson?

Skoro jest moim ochorniarzem to on powinien przekazywać podobne polecenia.

— On i Raffael są zajęci, ale to Morrone wydał rozkaz.

— Potrzebujesz zabrać coś z pokoju? — Dodaje ten bez tatuaży na szyi.

Kiwam przecząco głową, a chyba Liam kładzie rękę na moich plecach i popycha delikatnie w kierunku domu. Przechodzę przez drzwi z mężczyznami za plecami.

— Chłopcy, czy Martina również...? Oh. — Maria wyłania się z kuchni i urywa na nasz widok. — Melody, kochanie, nie denerwuj się.

Podchodzi do mnie z miną sugerującą, że dzieje się coś niedobrego i obejmuje mnie swoimi wątłymi ramionami, przyciągają do piersi.

— Mario, nie mamy czasu. — Mężczyźni popędzają ją, a kobieta odrywa się ode mnie i w matczyny sposób gładzi po policzku. Ręka jej drży, co tylko wzmaga mój niepokój, ale nie mam czasu na zadanie jej pytań, bo mężczyźni łapią mnie nad łokciem i siłą ciągną w nieznaną stronę domu.

— Hej! — Próbuję się wyrwać, ale uścisk jest mocny.

— Nie szarp się, bo będzie bolało. Nie chcemy zrobić ci krzywdy, ale będziemy zmuszeni, jeśli się nie uspokoisz.

Słysząc jego słowa zaprzestaję swoich ruchów i nieufnie spoglądam na kierunek, w którym zmierzamy. Wchodzimy do biblioteki, a później do mieszczącej się obok niewielkiej czytelni. Rozglądam się po przytulnym wnętrzu pomieszczenia z niewielkimi oknami, a jeden z ochroniarzy wpisuje kod we wcześniej zasłoniętym panelu i otwierają się przed nami niewielkie drzwi.

Przyglądam się temu z przerażeniem. Nie zwlekając wpychają mnie do środka, gdzie zatrafiam na spiralne schody. Zejście jest dobrze oświetlone przez wmontowane w ściany paski światła.

— Zaraz do was dołączę. — Liam przystaje i zabiera się za zamykanie ukrytych drzwi, a Lucas chwyta mnie za nadgarstek i zmusza do zejścia po schodach. Nie daje mi czasu na przyzwyczajenie się do sytuacji.

— Gdzie jesteśmy? — Wyksztuszam, kiedy posłusznie pokonuję kolejne stopnie zmierzając coraz niżej.

Nie mam wątpliwości, że prowadzą mnie do jakiejś piwnicy. Nawet nie podejrzewałam, że istnieją w budynku ukryte miejsca, ale nie powinno mnie to dziwić. W domu rodzinnym również mieliśmy przejście, o którym wiedziała ograniczona liczba osób. Przygotowane na wypadek ataku wrogów, a ja skorzystałam z niego dokładnie raz.

Wspomnienia tamtych wydarzeń wzmagają moje wątpliwości i niepokój.

— Co się dzieje? Dlaczego musimy się ukrywać? — Zostaję zignorowana po raz kolejny.

Wreszcie docieramy na sam dół schodów i moim oczom ukazuje się niepozornie wyglądające pomieszczenie, które mogłabym nazwać salonem gier.

— O co chodzi? — Jestem naprawdę zdezorientowana. Okręcam się wokół własnej osi sprawdzając, czy oprócz ogromnego ekranu, gier, baru, stołu do bilarda, piłkarzyków, rzutek i innych rodzai rozrywek nie przegapiłam czegoś ważnego. — Przyszliśmy tu pograć? — Pytam z niedowierzaniem, kiedy Lucas rzuca się na jedną z kanap i sięga po pada.

Dołącza do nas Liam i wzrusza ramionami w odpowiedzi.

— Tam masz łazienkę ze wszystkim, co potrzebne. — Lucas wskazuje parę drzwi, których wcześniej nie zauważyłam. — A obok niewielką garderobę.

Rozchylam usta, ale nie wydobywa się spomiędzy nich żaden dźwięk.

— Nie myśl tyle — prosi Liam. — Nie możemy ci nic powiedzieć, ale niech wystarczy ci wiedza, że Raffael ma biznesowe spotkanie i nikt nie może mu przeszkadzać.

— Nawet gdybym była w swojej sypialni? — Prycham z niedowierzaniem. — Po co ta cała szopka, chłopaki? Co tak naprawdę się dzieje?

Kręcą głową i skupiają się na ogromnym ekranie, na którym zaczyna pojawiać się wstęp do gry. Przejeżdżam ręką po twarzy i wzdycham.

— Ile czasu tu będziemy? — Poddaję się, co chyba musieli wyczuć, bo Lucas zerka na mnie przez ramię i uśmiecha się nieznacznie.

— Ciężko powiedzieć.

— Ktoś po nas przyjdzie, kiedy będzie po wszystkim.

Przyjmuję to do wiadomości i zaczynam krążyć wokół pomieszczenia. Po chwili decyduję się na szybki prysznic, ale wcześniej idę wybrać ciuchy do garderoby, o której wspominali.

Pomieszczenie jest niewielkie. Dwie ściany zajmują ubrania męskie, a damskie znajduję się naprzeciw drzwi i jest ich najmniej. Nie wiedząc na co się zdecydować wybieram zwykłą szarą bluzę i kolarzówki. O dziwo wszystko jest w moim rozmiarze.

Chłód piwnicy, który zaczyna dawać we znaki potwierdza, że dokonałam dobrego wyboru. Myję również włosy i z mokrymi strąkami wychodzę do moich ochroniarzy, zajętych playstation.

— Też chcesz? — Liam proponuje mi pada, kiedy opadam na miejsce obok niego.

Zerkam na ekran i przygryzam wargę z udawaną skromnością.

— No nie wiem... A dacie mi fory?

— Postaram się nie zmiażdżyć cię w pierwszej rundzie — obiecuje Lucas i strzela palcami.

Zwykła pokazówka.

Biorę od Liama pada i udaję, że przyglądam się przyciskom niepewna, do czego służą.

— Tym wyprowadzasz kopnięcie, a tym się schylasz. — Ochroniarz cierpliwie tłumaczy mi funkcję wszystkich przycisków i zasypuje radami.

Wzdycham męczeńsko, ale w duchu cieszę się jak dziecko. To będzie szybka rozgrywka.

— Chyba sobie, kurwa, żartujesz! — Lucas wykonuje ruch, jakby chciał roztrzaskać pada na ścianie.

— Szczęście początkującego? — Niewinnie zagrywam wargę, by powstrzymać cisnący się na usta triumfalny uśmiech.

Wykończyłam go w dziesięć sekund.

— Jeszcze raz, ale tym razem bez forów? — Proponuję, w myślach zacierając ręce.

— Niech będzie. — Poprawia się na kanapie i rzuca mi podejrzliwe spojrzenie zanim wciska przycisk „play".

Pełne skupienie, Melody.

Tym razem Lucas wydaje się być lepiej przygotowany na to, co nadejdzie, ale wciąż niewystarczająco mnie docenia, bo bez trudu daje się pokonać.

— Ha! — Wykrzykuję, nie kryjąc radości. Wyrzucam w górę ręce i wykonuję mini taniec zwycięstwa.

Liam parska śmiechem, który pokrywa się z okrzykiem niedowierzania ze strony Lucasa. Spoglądam z uśmiechem na swojego przeciwnika, widząc, że mruży oczy z podziwem.

— Gdzie nauczyłaś się tak grać? — Pyta.

Wzruszam ramionami i przygryzam wargę.

— We Francji sporo grywałam z przyjaciółmi. — To tylko połowa prawdy, bo już jako dziecko przychodziłam do pokoju brata i z zafascynowaniem obserwowałam, jak rozwala nowych przeciwników.

— A ja ci wszystko tłumaczyłem. — Liam parska śmiechem i kręci głową z niedowierzaniem. — Teraz ja chcę z tobą zagrać.

Lucas oddaje mu pada, a ja wybieram sobie nową postać.

— Gotowy?

— Jak nigdy wcześniej.

Wlepiam wzrok w ekran i pochylam się lekko do przodu, żeby lepiej widzieć. Liam jest lepszy od Lucasa, ale wciąż nie doskonały. Moja postać wyprowadza trzy szybkie ciosy i schyla się, by uniknąć ataku przeciwnika.

— Nie bądź pizdą, Melody — prowokuje mnie, ale tylko parskam śmiechem w odpowiedzi.

— Jesteś martwy, Liamie. — Ostrzegam. I tak też się dzieje parę sekund później.

Piszczę, a mężczyzna klnie siarczyście i odrzuca na bok pada. Wstaję z kanapy, okręcając się parę razy.

— Nie gram z tobą, oszukujesz.

Zatrzymuję się, by spojrzeć na niego z niedowierzaniem, ale widzę, że żartuje.

— Może następnym razem dam ci fory. — Mrugam. — Ale teraz bym coś zjadła. Znajdę tu jakieś jedzenie?

Spoglądam w stronę barku, ale w oczy rzuca się jedynie ściana alkoholi.

— Za barkiem masz lodówkę, Santiago miał nam coś zostawić.

Idę sprawdzić i pośród szafek z kieliszkami dostrzegam wspomniane urządzenie. W środku mieszczą się kanapki, sałatka, ciasto i owoce. Nakładam sobie kolację i siadam na fotelu, żeby obserwować rozgrywkę między chłopakami. Chyba zabolała ich przegrana, bo zmienili grę na wyścigi samochodowe.

Nagle do naszych uszu dobiega głośny huk. Zamieram z widelcem w połowie drogi do ust i instynktownie zerkam w stronę swoich ochroniarzy. Patrzą na siebie, jakby komunikowali się bez słów. Wystarcza chwila, w której podejmują decyzję i zrywają się z kanapy.

Dziwny dźwięk znowu wdziera się do piwnicy. Mężczyźni jak na zawołanie wyciągają zza paska spodni najprawdziwszą broń i przybierają pozycję obronną. Liam zasłania mi widok, a Lucas wysuwa się do przodu, obydwoje wpatrują się w stronę szczytu schodów.

Chwilowa dezorientacja mija, a ja już wiem, co za dźwięk słyszeliśmy. To był odgłos wystrzału.


Buziaki i do następnego!

NatkaSsq

03.09.2021

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top