C H A P T E R III
Bardzo lubię ten rozdział...
Wszystkiego najlepszego z okazji dnia dziecka i do następnego! Przypominam o #TCOEnatkassq na twitterze!
Pierwszą rzeczą, jaką widzę jest ciemny kształt, rozciągnięty pośrodku dywanu. Mrok spowijający pokój napawa mnie uczuciem niepokoju. Wszystko ma niewyraźny kształt, a w pomieszczeniu unosi się nieprzyjemny zapach. Słyszę też cichy szept, lecz gdy wsłuchuję się w słowa są zbyt niewyraźne, by je odróżnić. Dołącza do niego następny i następny głos, a ja zdezorientowana chwytam się za głowę. Przybierają na głośności, aż wreszcie wszędzie rozbrzmiewają krzyki. Jeden z nich głośniejszy od innych.
Melody... Słodka, niewinna Melody...
Nogi same prowadzą mnie w stronę kształtu. Te parę dzielących nas kroków zdaje się trwać w nieskończoność. Moje imię pulsuje mi w głowie powtarzane raz za razem. Pozostałe słowa wypowiadane są w innym języku, nieznajomym. Oplatają ciasno moje ciało i popychają do przodu. Padam przed kształtem na kolana. Głowę mam spuszczoną, a włosy zasłaniają mi widok. Czuję pod palcami gorącą maź. Podnoszę rękę bliżej twarzy i wącham płyny. Ich zapach nie przypomina niczego znajomego, lecz to on wypełnia całe pomieszczenie.
Melody... Melody, spójrz na mnie... Spójrz na mnie, Słodka i Niewinna...
I patrzę. Unoszę głowę i pomiędzy kotarą z włosów dostrzegam Jego. Czarna maź, w której siedzę wypływa ze wszystkich dziur, którymi został obsypany. Jest ich wiele, zajmują każdy skrawek jego ciała, a największa i najpaskudniejsza znajduje się, w miejscu, w którym powinno znajdować się jego serce. Mdli mnie.
Nie mogę odwrócić wzroku. Obca siła unieruchamia całe moje ciało i przytrzymuje mi głowę. Każe patrzeć na zmasakrowaną postać, wpatrywać się w jej rany, a na koniec zmierzyć się z pustym spojrzeniem. Czarne jak smoła łzy, toczą się po policzkach, a usta niewyraźnie powtarzają: Melody... Spójrz mi w oczy i powiedz, co widzisz.
Chcę zaprzeczyć, powiedzieć, że nie chcę, obronić się jakoś przed widokiem, który może mnie zniszczyć, ale nie mogę. Gardło mam ściśnięta, a moja głowa bez współpracy przekręca się w prawo i widzę coś przerażająco nienaturalnego. Moim ciałem szarpie, gdy próbuję wzbronić się przed odrażającym widokiem całkowicie białych gałek ocznych, pozbawionych źrenic i tęczówek. Są obrzydliwie puste i złowieszcze. Nie mają nic i co chwilę wypływają z nic ciemne łzy. Postać płacze, a razem z nią ja.
Nieznana siła odpuszcza, a ja zginam się w pół. Krzyki przybierają jeszcze na sile, a ja raz po raz upadam pchana coraz niżej, aż niemal dotykam czołem podłogę. Całe moje ciało zdaje się kleić, pokrywa je całe czarna maź. Jest w każdym zakamarku mojego ciała. Zaczyna wypływać z uszu, czuję jak toczy się po twarzy, wypełzając przez nos. Widok na pomieszczenie rozmywa mi się, gdy strumienie łez przekształcają się w wodospady. A ten jeden głos, głośniejszy od wszystkich innych wciąż powtarza szeptem to jedno słowo - moje imię.
Zaciskam mocno powieki i zaczynam krzyczeć razem z nimi.
***
Krzyczę jeszcze nawet, kiedy uczucie oblepiającej mnie mazi znika. Krzyczę, gdy tylko mój głos słychać w cichym pokoju. Nie przestaję, pomimo powoli docierającej do mnie nowej rzeczywistości. Nie znika jednak głos, wypowiadający raz za razem moje imię.
― Melody!
Rzucam się na boki, starając wyzwolić spod jego mocy, odpycham od siebie nieznaną siłę, próbującą na nową przejąć nade mną kontrolę. Nie pozwolę znowu się zniewolić. Nie, kiedy udało już mi się wyrwać.
Na moich ramionach zaciskają się dłonie, a ja zostaję gwałtownie poderwana do góry. Krztuszę się powietrzem i zaczynam przeraźliwie kasłać.
― Melody, do jasnej cholery, co ty wyrabiasz...
W trakcie walki o oddech, otwieram oczy i zauważam, że znajduję się w swoim łóżku, a głos, który do mnie mówi nie przypomina już jednego z szeptów. Zdezorientowana rozglądam się dookoła i spostrzegam, że kołdra leży na ziemi, a prześcieradło ściągnięte zajmuje dolną część łóżka.
― Wszystko w porządku? ― Zimna dłoń ląduje na moim czole, a ja ze wstydem dostrzegam, że jestem cała spocona. Moje ciało owiewa podmuch powietrza, a na odkrytą skórę ud i rąk wstępuje gęsia skórka.
W moim pokoju znajduje się Raffael. Nieprzytomnie zauważam, że wciąż jest w tych samych ciuchach, co podczas kolacji.
― Miałaś zły sen, prawda? ― Zamiast mu odpowiedzieć chowam twarz w dłonie i próbuję uspokoić swoje drżące ciało. Po chwili jego duża dłoń ląduje na moich plecach, a mnie przechodzi gwałtowny dreszcz. Kolistym ruchem masuje moje plecy i powoli zaczynają mi wracać zdrowe zmysły. Ogarnia mnie zadziwiająco przyjemne uczucie spokoju. Rozkoszuję się dużą i przyjemnie chłodną dłonią, która powoli pochłania wszystkie złe obrazy z mojej głowy. Jego opiekuńczy gest tak bardzo gryzie się z tym, kim jest. Gdybym nie była tak wybita z rytmu, zapytałabym, jaki ma w tym cel.
― Już mi lepiej ― próbuję powiedzieć, lecz głos załamuje mi się w połowie i zanoszę się kolejną falą kaszlu.
Ciepła dłoń znika, tak jak obecność mężczyzny, lecz po chwili wraca i stawia coś na materacu obok mojej nogi.
― Napij się i będzie lepiej.
Unoszę głowę i dostrzegam szklaną butelkę z wodą mineralną. Omal się na nią nie rzucam i zaczynam wygłodniale pić. Opróżniam ją niemal całą i z westchnięciem ulgi wzdycham. Mężczyzna bez słowa narzuca mi coś ciepłego na ramiona, a ja dostrzegam, że nie mam już na sobie piżamy. O matulu, dlaczego to już drugi raz, kiedy widzi moje nagie cycki? Moje policzki płoną, a ja otulam się szczelniej kocem. Zasnęłam w satynowym szlafroku, pod którym miałam jedynie dolną część bielizny, a podczas snu musiałam go z siebie zrzucić.
Oboje milczymy, ja ze wstydu, a Raffael może chce być pewny, że już się uspokoiłam. W jego oczach musiałam wyjść na wariatkę. W dodatku taką, która lubi się obnażać.
― Dzięki za ratunek, czy coś. Już sobie poradzę ― mówię słabym głosem, chcąc dać mu powód do wyjścia. Jego obecność robi się przytłaczająca. Wciąż strzępki koszmaru nawiedzają mój umysł, a on jest zdecydowanie za blisko, kiedy ja jestem w swojej najsłabszej wersji. Gdyby dotknął mnie jeszcze raz mogłabym się rzucić na nic niespodziewającego mężczyznę.
― Chcesz mi odpowiedzieć o swoim śnie? Słyszałem, że to pomaga.
Krzywię się na jego propozycję. Tylko tego brakuje, żebym swoją opowieścią upewniła go we wstępnych wnioskach dotyczących mojego szaleństwa.
― Nie musisz, pójdę się wykąpać i potem dalej spać. Już będę cicho, przepraszam za obudzenie.
― Nie obudziłaś mnie, wracałem z gabinetu, kiedy usłyszałem krzyk.
― Tak czy inaczej przepraszam, już będę cicho.
― Jak dla mnie możesz krzyczeć.
Moje rumieńce się powiększają, wyczuwając oczywisty podtekst w jego wypowiedzi. To było, co najmniej nie na miejscu z jego strony.
― Jeżeli będziesz czegoś potrzebowała to zapukaj do najbliższych drzwi po prawej stronie, dobrze?
Kiwam twierdząco głosem i czekam, aż mężczyzna opuści mój pokój. Kiedy szczękają drzwi zaczynam znowu drżeć na całym ciele. Koc nie powstrzymuje zimna, jakie mnie ogarnia. Dywan po prawej stronie łóżka przyciąga mój wzrok, to w tamtym miejscu leżała postać ze snu. Dreszcze opanowują moje ciało, kiedy mój umysł na nowo wypełniają sceny z koszmaru. To nie był pierwszy raz, już wcześniej miewałam sny, w których występowała ta postać, lecz ustały dawno temu. Najwyraźniej powrót do brutalnego, mafijnego świata przywrócił też koszmary.
Zmuszam się do wstania z łóżka. Po drodze do łazienki zapalam dwie lampki, nie chcąc, by w pokoju panował mrok, kiedy wrócę. Czuję, że pod kocem moje ciało całe się klei od potu i dobiega mnie nieprzyjemny zapach. Mam nadzieję, że Raffael go nie wyczuł. W łazience sięgam do włącznika światła, zapalając wszystkie lampy.
Biorę długą kąpiel, podczas której całkowicie wracam do siebie. Zmieniam bieliznę na nową i wsuwam się już spokojniejsza pod kołdrę, gasząc tylko najbliższą lampkę. Przesypiam resztę nocy spokojnie.
***
Budzę się po dziesiątej przez dźwięk wydobywający się z mojej komórki. Początkowo ciężko jest mi ją namierzyć, ale wreszcie przypominam sobie, że wrzuciłam ją do torebki. Marszczę brwi na widok wiadomości od nieznanego numeru, ale mimo to odczytuję.
Hej! Mamy wiele planów, więc wstawaj śpiochu i schodź na śniadanie.
Twój Grayson x
Przewracam oczami i parskam cichym śmiechem w tym samym momencie. Jakoś od razu dzień zrobił się piękniejszy po tej wiadomości.
Jedno spojrzenie za okno wystarcza, bym zauważyła, że słońce nas nie oszczędza. Wybieram czarne szorty i czerwoną górę od bikini. Teraz rozumiem, co Raffael miał na myśli, radząc mi spakować strój kąpielowy. Na szczęście mam ich wiele, w końcu przez ostatnie lata mieszkałam w Nicei.
Zarzucam na ramiona luźną białą koszulę na krótki rękaw i wychodzę z pokoju. Grayson pozwala mi zejść na śniadanie bez jego asysty i możliwe, że trochę za szybko zaufał mojej pamięci, bo w pewnym momencie wybieram inny korytarz niż powinnam i chwilę błądzę nim udaje mi się odnaleźć odpowiednią drogę. Wychodzę na taras, na którym ostatniego wieczora jadłam kolację z Raffaelem i wypierając te chwilę z pamięci uśmiecham się szeroko na widok Graysona.
― Cześć ― witam się z nim i zajmuję miejsce naprzeciwko. Całe szczęście ktoś mądry wpadł na pomysł, by rozłożyć parasol.
― Hej, hej, jak się spało?
― Pierwsza noc w nowym miejscu zawsze jest najgorsza.
― Tak mówią.
― A gdzie Raffael? ― pytam, zauważając brak jego szefa. Choć tak naprawdę od razu spostrzegłam, że go nie ma, jego nieobecności nie da się nie zauważyć.
― Coś mu wypadło, na twoje nieszczęście musisz spędzić resztę dnia ze mną. Zaplanowałem wycieczkę do miasta, jednym z naszych przystanków będzie sklep z elektroniką.
Raffael chce mi kupić laptop... Gdybym się już nie uśmiechała to zrobiłabym to właśnie teraz, mężczyzna spełni moje życzenie od razu. To nawet miłe.
Sięgam po truskawkę i pakuję całą na raz do ust. Grayson przygląda mi się z szerokim uśmiechem i kręci głową.
― No co?! ― pytam ze śmiechem.
― Po prostu zastanawiam się skąd on cię wytrzasnął.
― W jakim sensie? Nie wiesz, dlaczego tu jestem?
― Wiem, znam całą historię, ale wydajesz się taka miła i nie wiem, inaczej sobie ciebie wyobrażałem.
― A jak sobie mnie wyobrażałeś? ― dopytuję zaintrygowana jego słowami. Odpowiada mi wzruszeniem ramionami.
― Kiedyś ci powiem, a teraz jedz, bo chciałbym już jechać.
Wzruszam ramionami i biorę talerz, a następnie nakładam na niego gofry, trochę owoców i jajecznicę. W takiej temperaturze nie bardzo chce mi się jeść, ale wszystko wygląda przepysznie i nie mogę się powstrzymać. Pochłaniam szybko swoją porcję i popijam kawą, którą w międzyczasie przyniósł mi Santiago.
― Ile ci zajmie ogarnięcie się?
Wzruszam ramionami, tak jak on wcześniej.
― Spakuję torebkę i możemy ruszać.
― Nie będziesz robić niczego z no wiesz...
― O czym ty mówisz?
― No z twarzą, nie musisz tam sobie popoprawiać?
― Przecież jest ciepło ― odpowiadam, orientując się, że mówimy o malowaniu. ― Wszystko, by mi spłynęło.
Wczoraj może i byłam w pełni pomalowana, ale nie sądziłam, że wylądujemy na wyspie w samym środku fali upałów. We Francji zdążyłam się już mocno opalić i moją buzie przyprószyły piegi. Uważam, że to niesamowicie urocze i nie chcę ich przykrywać, kiedy nie jest to konieczne.
Kiwa głową, a ja uśmiecham się szeroko. Dobry humor mi dopisuje.
― A co, uważasz, że powinnam? ― pytam zaczepnie i widzę, jak mężczyzna się peszy. Chce zacząć zaprzeczać, ale nie daję mu szansy. ― Żartuję, daj mi pięć minut i będę na dole z powrotem.
― Nie spiesz się.
Przeskakuję po dwa stopnie i prawie podskakując wbiegam do swojej sypialni. Wybieram niewielką czarną torebkę, do której wrzucam najpotrzebniejsze rzeczy. Wbrew temu, co mówiłam Graysonowi nakładam na usta matową pomadkę w kolorze czerwieni i cmokam, przeglądając się w lustrze z uznaniem. Wyglądam obłędnie. Poprawiam włosy i wsuwam na nos okulary przeciwsłoneczne. Mam nadzieję, że nie będę za bardzo odbiegać ze swoim strojem od mody, królującej na wyspie.
Mój ochroniarz siedzi na kanapie w salonie i na odgłos moich kroków, odrywa spojrzenie od ekranu komórki. Szybkim ruchem podrywa się i wsuwa urządzenie do tylnej kieszeni spodenek.
― Możemy ruszać ― mówię, stając tuż przed nim.
― Panie przodem.
Wychodzimy przed dom, a na żwirowym podjeździe czeka już na nas samochód. Czarna terenówka o przyciemnianych szybach idealnie pasuje mi do sytuacji. Jadę z moim ochroniarzem zobaczyć miasto w opancerzonym samochodzie. Niczym jakaś bogata lalunia, o której bezpieczeństwo faktycznie należy się martwić.
Mężczyzna otwiera mi drzwi pasażera, a kiedy znajduję się w środku zatrzaskuje je i podchodzi do samochodu od strony kierowcy. Samochód przepełnia zapach charakterystyczny dla nowych pojazdów. Rozglądam się i widzę, że wszystko jeszcze lśni i wygląda na nieużywane.
― Co? ― Grayson zauważa jak analizuję i parska śmiechem. ― Wyglądasz zabawnie, kiedy myślisz.
― Aha. Dziękuję? ― Krzywię się na jego komentarz, nie wiedząc jak powinnam zareagować.
― Niewiarygodne. Raffael nigdy cię nie pokazywał i myślałem, że to dlatego, że się wstydzi, ale teraz rozumiem.
Auć. Chociaż co mu się dziwić, został siłą wpakowany do związku z nastolatką. Zapewne odstraszałoby to wszystkie potencjalne kandydatki do łóżka. Na jego miejscu też bym ukrywała swoje istnienie. Muszę go zrozumieć, mimo że jest to dość bolesna wiadomość.
― Hej, nie smuć się. Nie o to mi chodziło.
― Jest dobrze, Grayson. Myślisz, że nie wiem o tych wszystkich jego kobietach? Liam i Lucas sami się wygadali, nie musisz przede mną udawać. Wiem, że Raffael nie żyje w celibacie.
Mężczyzna wybucha śmiechem, ale szybko się opamiętuje. Odchrząka i mruczy coś niezrozumiałego pod nosem.
― Skupmy się na tych miłych godzinach, które zaraz spędzimy. Chciałbym cię lepiej poznać skoro będziemy spędzać razem tyle czasu.
Oby poszło nam lepiej niż mi z Raffaelem.
― Proponuję spacer, zakupy i lody. Mam ochotę na lody.
Przewracam oczami.
― Nie chciałam tego wiedzieć.
― Oh nie bądź taka sztywna, Melody. Zdradź mi, co robiliście w nocy z Raffaelem. Chcę znać wszystkie szczegóły.
― Jesteś obrzydliwy. ― Wzdrygam się. ― Do niczego nie doszło i nie dojdzie. Jesteśmy narzeczeństwem z umowy i w ogóle się nie znamy.
― Eh ― wzdycha. ― Nie ma z tobą żadnej zabawy.
Dojeżdżamy do miasta, a rozmowa się urywa. Grayson skupia się na szukaniu miejsca parkingowego dla naszego czołgu, a ja z zachwytem pochłaniam widoki. Jeżeli Raffael pozwoli mi od czasu do czasu odwiedzić jedno z miejsc na mojej liście marzeń to będę w siódmym niebie. Teneryfa nigdy na niej nie była, ale wczoraj uległo to zmianie. Będę tu przylatywać tak często, jak tylko się da.
― Gotowa na najlepszy dzień twojego życia? ― Grayson wyciąga kluczyki ze stacyjki i zaczyna otwierać swoje drzwi.
Przewracam oczami, przez niego wejdzie mi to w nawyk.
― Gotowa jak nigdy.
― A więc chodźmy.
Wysiadam zanim zdąży okrążyć samochód i poprawiam włosy. Wszystko wygląda przepięknie.
― Najpierw zaczniemy od zakupów, póki jeszcze mamy na nie siły, a potem lody.
― Może być ― mówię, bo naprawdę obojętne mi jest, byle po prostu jeszcze nie wracać.
Grayson prowadzi nas w tylko sobie znanym kierunku, a ja idę za nim bez słowa sprzeciwu. Z radością zauważam, że niektórzy ludzie chodzą wzdłuż promenady w samych strojach kąpielowych lub z lekką narzutką. Mężczyźni chętnie pokazują swoją nagą klatę, a niektóre kobiety tak, jak ja wsunęły na tyłek spodenki, ale nie przejmują się górą.
― Możesz kupić, co tylko chcesz, Raffael dał mi twoją kartę.
― Moją kartę? Nie wiedziałam, że jakąś mam.
― Raczej tak skoro jest na twoje dane ― śmieje się i podtyka mi pod nos kawałek plastiku, na którym faktycznie widnieje moje imię i nazwisko.
― Melody Amati ― czyta na głos. ― Tak, to z całą pewnością twoja karta.
― Po co mi kolejna? Mam już swoją.
― Ale z pewnością nie masz na nich tylu milionów, co na tej.
Zatrzymuję się gwałtownie w miejscu. Mężczyzna stawia jeszcze parę kroków nim orientuje się, że już obok niego nie idę. Obraca się w moją stronę i marszczy brwi na widok mojej miny.
― Coś nie tak?
― Powtórz to, co powiedziałeś ― rozkazuję słabym głosem i przykładam rękę do czoła.
― Coś nie tak?
― To wcześniej. ― Ponaglam go ręką, przymykając oczy.
― Masz na tej karcie więcej niż na swojej wcześniejszej.
― Kwota, Grayson, podaj mi tę cholerną kwotę.
Mężczyzna milczy przez parę sekund nim wreszcie mówi to, co chciałam usłyszeć. A może właśnie wolałam nie słyszeć? Wszystko jedno, bo właśnie ścina mnie z nóg.
― Jakoś trzy-cztery miliony, nie pamiętam dokładnie, ale jeżeli chcesz to mogę...
― Ile?! ― Krzyczę i otwieram oczy. ― I ty mówisz o tym z taką swobodą?!
Mężczyzna przewraca oczami na moją reakcję.
― Jeszcze raz przewrócisz oczami, a cię zdzielę ― grożę już ciszej.
― Uważaj, bo się przestraszę. Zapominasz chyba, z kim pracuję, jestem odporny na takie małe kocice.
― Ja pierdole ― wyrywa mi się i aż muszę przykucnąć na środku chodnika.
― Nie dramatyzuj, Melody. Przecież wiesz, że to tylko niewielka część jego pieniędzy. Nie dostałaś nawet dziesięciu procent z jednego jego konta. A ma ich wiele. I to do samych takich codziennych wydatków.
Trawię to wszystko w ciszy, aż nie uznaję, że muszę to przełknąć i iść dalej. Samym myśleniem nie sprawię, że sytuacja stanie się mniej nieprawdopodobna.
― On jest po prostu chory ― podsumowuję, podnosząc się. ― Kto normalny zakłada komuś konto bankowe i przelewa na nie tyle pieniędzy!
Celowo nie wypowiadam dokładnej kwoty z obawy o ponowne osłabienie/zasłabnięcie.
― Jesteś jego narzeczoną, Mel, przyzwyczajaj się.
Kręcę głową, bo do czegoś takiego nie da się przyzwyczaić. Idę za nim w ciszy, przerywaną moimi pomrukami na temat nienormalnego narzeczonego i po jakimś czasie dochodzimy do sklepu z elektroniką. Grayson otwiera przede mną drzwi, a ja wzdycham z ulga, czując działanie klimatyzacji.
Od razu atakuje nas swoim uśmiechem sprzedawca i bez pytania przechodzi na angielski.
― Cześć, jak mogę wam pomóc?
Grayson staje przy drzwiach jak prawdziwy ochroniarz, a ja podążam za pracownikiem sklepu. Przedstawia mi różne modele i tłumaczy ich zalety, a mi niedługo później zaczyna pękać głowa od ilości informacji. Nie mam pojęcia, o czym on mówi. Wreszcie wskazuję jeden z modeli, które zaczęliśmy omawiać na początku, a mężczyzna zaczyna się kierować do kasy, żeby go zapakować.
― I co wybrałaś? ― Grayson opuszcza swoje stanowisko przy drzwiach i podchodzi bliżej, widząc, że zostałam sama.
― Ten. ― Wskazuję model na wystawie, a on rzuca na niego okiem i się krzywi.
― Ej czekaj ― woła do chłopaka, który mi pomagał. Ten lekko wystraszony moim towarzyszem z powrotem do nas podchodzi.
― Coś nie tak?
― Próbujesz jej sprzedać takie gówno i nie masz przy tym wyrzutów sumienia?
Otwieram usta ze zdziwienia.
― Nie udawaj głupka, za miesiąc znowu musiałbym zapierdzielać w poszukiwaniu nowego, bo ten by się rozpadł.
― Grayson!
― Masz tyle pieniędzy i nie chcesz zainwestować w coś, co się nie rozleci przy pierwszym użyciu? ― Przerzuca się z wystraszonego chłopaka na mnie.
― Przesadzasz, Grayson. Ten laptop jest naprawdę dobry, a pieniądze, o których tak głośno się wypowiadasz nie są moje!
― Twojego narzeczonego to niemal jak twoje. Zapakuj tego. ― Wskazuje jeden z najdroższych laptopów w salonie.
― No chyba zwariowałeś! ― Krzyczę widząc cenę. ― Nie zapłacę za to!
― Całe szczęście, że ja mam twoją kartę i zrobię to za ciebie. Wybierz tylko kolor.
Zasznurowuję usta, żeby nie wydostała się przez nie wiązanka przekleństw, którą mam już na końcu języka. Grayson widząc to przewraca w charakterystyczny dla siebie sposób oczami.
― Spakuj biały. ― Kiwa chłopakowi głową, a ten szybko przystępuje do działania. Widzę jak trzęsą mu się ręce.
― Jesteś nienormalny ― syczę przez zęby. ― Ten biedny chłopak niczym ci nie zawinił, to ja wybrałam tamten model.
― Ale chciał pozwolić ci go kupić, a to wystarczający powód.
Zaciskam palce na górnej części nosa i w myślach odliczam do dziesięciu, aby się choć trochę uspokoić. Co za typ, zwariuję przez niego.
Grayson jest już przy kasie i płaci za zdecydowanie nie warty swojej ceny laptop, a następnie odbiera torbę i wskazuje na drzwi.
― Chcesz coś jeszcze czy wychodzimy?
― Wychodzimy ― decyduję i idę przodem, aby jak najszybciej opuścić sklep. W drzwiach obracam się jeszcze i spoglądam na wciąż przerażonego chłopaka. Posyłam mu przepraszający uśmiech i wychodzę na ulice. Moje ciało zderza się z falą ciepłego powietrza.
― To co następne? Wchodzimy do każdego po kolei?
― Nie mam ochoty na zakupy.
― No weź, Raffael będzie niepocieszony, jeżeli tak mało zejdzie z konta.
― Mówisz to wszystko specjalnie! ― Obracam się gwałtownie i celuję palcem w jego zadowoloną twarz.
Mój ochroniarz wybucha śmiechem, nie robiąc sobie nic z mojego oskarżycielskiego spojrzenia.
― Dobra, dobra. Przyznaję, że mnie to bawi, ale hej! Nie mów, że nie czujesz podniecenia na myśl o możliwości kupowania wszystkiego, co tylko zapragniesz.
Wzruszam ramionami, bo w sumie ani przez chwilę nie pomyślałam o tym w ten sposób. Raczej przeraża mnie, że ktoś mógł mi podarować tyle pieniędzy. Najbardziej cieszyłoby mnie wydanie ich w sposób, w który nie mogę, czyli na podróżowanie i studia.
Grayson popycha mnie w stronę najbliższego butiku. Rzeczy faktycznie są śliczne i wybieram kilka z nich, które wiem, że na pewno mi się przydadzą. Nie kłopoczę się przymierzaniem i jedynie przykładam je do siebie przed dużym lustrem na oko oceniając czy będą pasować. Grayson znowu płaci i bierze torbę, kłócąc się ze mną, że nie będę dźwigać. Przecież to nawet nie jest ciężkie!
― Starczy mi, nie chcę wchodzić do żadnego sklepu więcej ― decyduję.
― To co? ― Jego oczy rozświetla dziecięca radość. ― Lody?
― Lody ― zarządzam i kierujemy się uliczkami z powrotem w stronę promenady.
Wybieramy lodziarnie tuż obok plaży z doskonałym widokiem na morze. Siadam przodem i wyciągam telefon, żeby zrobić zdjęcie na pamiątkę. Czarnowłosa kelnerka przynosi nam karty, a Grayson pośpiesznie przebiega ją wzrokiem z uśmiechem najszczęśliwszego dziecka.
― Już wiesz, co chcesz? ― pyta, a ja wskazuję palcem na czekoladowy deser lodowy. Na zdjęciu podglądowym wygląda przepysznie, więc mam nadzieję, że w rzeczywistości też tak będzie smakował.
― Do tego kawę mrożoną i będę spełniona.
Bez chwili zwłoki wstaje z krzesełka i niemal biegiem pokonuje odległość dzielącą nas od lady. Kręcę na to głową i wyciągam twarz do słońca. Jest mi coraz cieplej, więc zrzucam koszulę i zostaję w górnej części bikini. Niczym się teraz nie różnię od plażowiczów, którzy nabrali ochoty na lody. Ten dzień jest naprawdę dobry i cieszę się, że nie odbiła się na nim ciężka noc.
― Zamówione ― ogłasza Grayson, wracając z kartką papieru, na której został odręcznie zapisany numerek 44.
― Widzę, że bardzo lubisz lody ― mówię, obserwując, z jaką niecierpliwością spogląda w stronę lady.
― Czy ty proponujesz mi seks, Melody?
― Co?! ― Krztuszę się własną śliną. ― Skąd ten pomysł?!
Jego szeroki uśmiech rozwiewa wszystkie moje wątpliwości. Ten idiota znowu sobie ze mnie żartuje.
― Jesteś beznadziejny ― kwituję.
― Wcale tak nie myślisz.
Przewracam oczami, co powoduje jego wybuch śmiechem.
― Państwa desery. ― Czarnowłosa dziewczyna, która wcześniej wręczyła nam karty, przynosi teraz nasze pucharki. Stawia je na stoliku, obrzucając Graysona, a następnie mnie niepewnym spojrzeniem. Mężczyzna oczywiście tego nie zauważa, bo jest już w połowie swojej porcji. Dzieciak. ― Trzeba podejść po kawę do kasy.
Podnoszę się od razu i widząc Graysona, który z bólem wymalowanym na twarzy odrywa się od deseru, gotów mnie wyręczyć, kładę rękę na jego ramieniu w uspakajającym geście.
― Bez obaw, poradzę sobie z przyniesieniem kawy.
Czarnowłosa znika za barem, a ja podchodzę we wskazanym przez nią kierunku. Za kasą, przy której chwilowo nie ma żadnej kolejki stoi kolejna ciemnowłosa dziewczyna. Na mój widok uśmiecha się przyjaźnie.
― Cześć, co podać?
― Właściwie to przyszłam odebrać kawę mrożoną.
― Ah jasne, tę zamówioną przez zabawnego chłopaka? ― Dziewczyna robi rozbawioną minę.
― Możliwe, że mówimy o tym samym, opis się zgadza.
― Potrzebuję sekundkę i już ci daję. Obiecuję, że będziesz zadowolona.
Dziewczyna obraca się i zaczyna przyrządzać mój napój. Ubrana jest w długie spodnie i luźną koszulkę, mimo upału na zewnątrz. W pasie ma też przewiązany granatowy fartuszek z naszytym uroczym pingwinkiem, który jest też firmowym logiem tego miejsca.
― Proszę bardzo ― obraca się w moją stronę i wręcza mi zamówienie. ― Wybacz za bezpośredniość, ale czy to twój chłopak? ― Pyta nim zdążam się oddalić i wskazuje ruchem głowy, zajadającego się lodami Graysona.
Mrugam zaskoczona.
― Grayson? Nie, zdecydowanie nie. ― Zaczynam się śmiać. ― A coś się stało?
― To dobrze, bo moja przyjaciółka dała mu swój numer i chciałam cię ostrzec.
Kręcę przecząco głową. Kto by pomyślał, że Grayson jest taki rozchwytywany. Choć czemu ja się dziwię, jest niesamowicie przystojnym mężczyzną i ma w sobie to coś, co przyciąga kobiety. Jestem prawie pewna, że lubi to wykorzystywać.
― Nie, spokojnie, może się umawiać z kimkolwiek chce, nie mam z tym problemu.
― Jestem Claudetta Mullins. ― Wyciąga do mnie rękę ponad ladą.
― Melody Marquemont ― przedstawiam się, odruchowo podając swoje nieprawdziwe nazwisko. A właściwie to prawdziwe, ale używane do tej pory tylko we Francji. ― Miło mi cię poznać.
― Wzajemnie, na długo przyjechałaś?
― Właściwie to nie jestem pewna, na jakiś czas na pewno, ale nie wiem dokładnie.
― Jakbyście potrzebowali przewodniczki po wyspie albo wybrać się na imprezę to jestem chętna! Czekaj, tylko... ― Poprawia okulary i nachyla się nad notesikiem do zapisywania zamówień. Teraz zamiast smaków lodów wpisuje tam szereg cyfr i podaje mi z uśmiechem.
― Dziękuję ci bardzo, na pewno napiszę. ― Cieszę się, że zyskałam nową znajomą, bo dziewczyna wydaje się bardzo sympatyczna, ale znam rzeczywistość. Raffael nie pozwoliłby mi utrzymywać kontaktu ze znajomymi z Francji, a co dopiero z dziewczyną z wyspy. Chociaż... Kto powiedział, że musi wiedzieć, jeżeli ograniczymy się do wymieniania wiadomości.
Chowam karteczkę do torebki, żeby jej nie zgubić i biorę z lady kawę.
― Dziękuję ci bardzo i do napisania!
― Do zobaczenia. ― Mruga.
Wracam do stolika w cudownym nastroju. Witam Graysona ogromnym uśmiechem, na którego widok marszczy czoło, ale nie dopytuje. Spoglądam na swoje częściowo rozpuszczone lody, ale nie zabieram się za ich jedzenie. Zamiast tego wlepiam spojrzenie w mojego ochroniarza, deser będzie musiał jeszcze chwile poczekać.
― Coś nie tak?
― Tak się zastanawiam... ― Odrzucam włosy za ramie i udając niezainteresowaną spoglądam na swoje pomalowane na czarno paznokcie. ― Planujesz do niej zadzwonić?
Cisza. Mężczyzna zamiera z rozchylonymi ustami, intensywnie analizując moje słowa. Obserwuję jak na jego twarzy jedne emocje zmieniają się w drugie, aż wreszcie błysk w oku daje mi znak, że pojął, o czym mówię.
― A co? Odbyłaś z nią pogadankę na mój temat?
Kręcę głową i zadowolona sięgam po łyżeczkę.
― Jest ładna i jej się spodobałeś. Umów się z nią.
Wzrusza obojętnie ramionami.
― Zobaczę.
Kończymy jeść w ciszy, a następnie zbieramy się, by jeszcze pospacerować wzdłuż plaży. Niedługo będzie trzeba wracać, a ja bardzo nie mam na to ochoty. Dlaczego nie możemy tu spędzić czasu do wieczora? Moglibyśmy poleżeć na plaży i zjeść obiad w jednej z knajpek, ale na moje pytania Grayson odpowiada jedynie przeczącym ruchem głowy. Nie udaje mi się z niego wydobyć nic więcej. W pewnym momencie przypominam sobie o czymś jeszcze.
Szybko tworzę grupowy czat z moimi siostrami i wysyłam im trochę zdjęć z dzisiaj. Z zadowoleniem blokuję telefon, nie czekając na ich odpowiedź.
Spędziłam w towarzystwie mężczyzny cudowne parę godzin i jestem prze szczęśliwa, że udało nam się dogadać. Widzę w nim potencjał na przyjaciela i nadzieję na odnalezienie uczucia bliskości w nowej rzeczywistości.
NatkaSsq
#TCOEnatkassq
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top