C H A P T E R II
Wiszą nade mną burzowe chmury, a ja nieświadomie pogrążam się w ich mroku.
― Melody? ― Czyjaś duża dłoń ląduje na moim odkrytym ramieniu. ― Zaraz lądujemy, musisz się przesiąść na fotel.
Gdy nie reaguję delikatnie potrząsa moim ciałem, a z moich ust wyrywa się cichy jęk protestu.
― Gdyby to ode mnie zależało mogłabyś leżeć w łóżku cały dzień, la mia musa.
Otwieram oczy i staram się ogarnąć wzrokiem ciemne pomieszczenie. Mija chwila nim orientuję się, że leżę w sypialni prywatnego odrzutowca należącego do Raffaela. I ten sam mężczyzna pochyla się nad moim skulonym w pościeli ciałem. O mamo.
Wyskakuję z łóżka, niemal potykając się o swoje nogi. Ciche parsknięcie dobiega ze strony mężczyzny, ale gdy skupiam na nim wzrok jego twarz przypomina bezuczuciową maskę. Czy to możliwe, żeby mi się przesłyszało?
― Popraw ubranie i chodź, zaraz lądujemy.
Marszczę brwi i rozglądam się w poszukiwaniu jakiegoś lustra. Co jest nie tak z moim ubraniem? Gdy Raffael znika w dalszej części samolotu ja wreszcie orientuję się, co miał na myśli. I zaczynam płonąć ze wstydu.
Idiotka, idiotka.
Jakim cudem nie poczułam, że podczas snu przesunęła mi się miseczka, a moja pierś postanowiła wyjść z ukrycia? Stałam przed nim z cyckiem na wierzchu jak gdyby nigdy nic. Ale jego wzrok ani na chwile nie zsunął się w tamte rejony. Albo ja go nie wyczułam.
Szybkim ruchem poprawiam top, upewniając się, że pierś stabilnie rozkłada się pośród materiału. Wygładzam wzór, żeby pozbyć się pogniecionych fałdek powstałych podczas spania. Moja ręką przesuwa się wzdłuż piersi, a wtedy natrafia na przebijający przez materiał, stojący sutek.
― Tylko nie to. ― Jęczę.
Nie mam na sobie stanika, bo do tego kroju ubranie go byłoby zbrodnią. Cała sytuacja wbrew mojej woli wywołała reakcję organizmu. Nie mogę go winić, bo Raffael musi tak działać na wszystkich. Nawet na mnie nie spojrzał, jego wzrok ani na chwile nie zatrzymał się w tamtym rejonie. Widział przede mną tyle pięknych kobiet, że widok mojej nagiej piersi nie zrobił na nim wrażenia.
Opamiętuję się w myślach nim zacznę czuć coś na kształt rozczarowania. Powinnam chcieć zwracać na siebie uwagę w jak najmniejszy sposób, ale niestety, jeszcze parę lat temu dobrze mi to wychodziło. Teraz przychodzi mi to z trudem, utraciłam swoją bezbarwność i zyskałam kolory, co może sprawić trochę problemów.
Najważniejsze, że nie zależy mi na podobaniu się Raffaelowi. Jestem tu z nim, aby mojej rodzinie żyło się lepiej w ramach zawartej umowy. Jestem tu dla swoich sióstr, żeby nie musiały płacić za błędy naszych rodziców.
― Melody?
Wzdrygam się mimowolnie na dźwięk jego głosu. Czym prędzej rozglądam się po sypialni w poszukiwaniu czegoś, co mogłabym użyć do zakrycia sutków.
― Przysięgam, że jeszcze chwila i przerzucę cię przez ramię, a następnie zaciągnę na fotel siłą.
Jego odziane w czerń ciało znowu pojawia się w zasięgu mojego wzroku.
― A więc?
Zapominam o emocjach, jakie we mnie wywołuje. Zaplatam ręce na piersi, ukrywając sutki przed jego spojrzenie, a następnie wzruszam ramionami.
― Już idę.
Przesuwa się, by zrobić mi miejsce, kiedy zbliżam się do drzwi, a następnie idzie tuż za mną. Niemal czuję jego oddech na karku.
Opada na miejsce naprzeciwko, a jego wzrok bez skrępowania wbija się w moje wciąż zaplecione na piersi ręce. Jeżeli wie, dlaczego tak robię to ma na tyle wyczucia, żeby nie skomentować. Niestety mi go brakuje.
― Zimno tu trochę ― mówię i mam ochotę strzelić sobie w twarz. Jego brew unosi się w górę, a na usta wpływa prawie niezauważalny uśmiech.
Odwracam głowę i staram się uciec od jego ubezwłasnowolniającej aury, którą wokół siebie roztacza. Jeszcze chwila zamknięcia z nim w ciasnej przestrzeni i zastanowię się nad wyskoczeniem ze spadochronem.
Gdy dostrzegam widok za oknem milkną wszystkie moje myśli. Uśmiech sam wstępuje na moje usta, a oczy zaczynają błyszczeć z podekscytowania. Chyba trafiłam do raju. Niebieska woda, plaże i wszędzie zielone góry. Zaczynam odczuwać radość po raz pierwszy odkąd dowiedziałam się, że Raffael mnie "porywa".
Nigdy wcześniej nie cieszyłam się na uczucie szarpnięcia podczas lądowania tak, jak teraz. Wybiegam z samolotu jako pierwsza i zatrzymuję się na szczycie schodów, chłonąc wszystko z zapartym tchem. To bez podważania najpiękniejsze miejsce, jakie widziałam.
Na płycie czekają już na nas dwa samochody. Podstawione najpewniej na życzenie Raffaela i zgaduję, że czarny sportowy model jest dla nas. Szkoda, że nie wybrał opcji z kabrioletem, ale nawet to nie jest w stanie popsuć mojego humoru, choć w najmniejszym stopniu.
Delikatne popchnięcie przypomina mi, że wciąż stoję w drzwiach samolotu, blokując każdemu przejście. Biegiem schodzę w dół i okręcam się wokół własnej osi. Rozciągam na bok ręce, ciesząc się chwilą. Prywatne lotnisko, na którym wylądowaliśmy umieszczone jest pośród gór, a wrażenie jest magiczne.
Gdy przez chwile nic się nie dzieje obracam się z powrotem w stronę samolotu, a na moim poprzednim miejscu zauważam tym razem Raffaela. Przygląda mi się zamyślony spod przymrużonych powiek, a siła jego spojrzenia sprawia, że cofam się o krok. Nie odpuszcza nawet wtedy, gdy z jednego z pojazdów dobiega jego imię. Intensywnie nad czymś rozmyśla, a jego idealne czoło dekoruje parę zmarszczek.
― Panie Morrone ― ponawia wołanie męski głos. Obracam się i zauważam postawnego mężczyznę w garniturze. ― Panienko Amati. ― Kłania mi się. ― Zgodnie z życzeniem przygotowaliśmy samochód, wszystkie bagaże zostaną zabrane przez naszych pracowników i dostarczone do sypialni tak szybko, jak tylko się da.
― Dziękuję ― mówię, bo mężczyzna skupił całą uwagę na mnie, nie widząc żadnej reakcji u swojego szefa.
Mężczyzna otwiera drzwi pasażera w czarnym samochodzie, a ja uśmiecham się do siebie, widząc, że zgadłam, którym samochodem będę jechać. Wnętrze pojazdu przyjemnie pachnie, a ja od razu po zajęciu miejsca poprawiam swój top. Na szczęście wszystko jest na swoim miejscu.
Kiedy Raffael po dłuższej rozmowie z jakimś mężczyzną, zajmuje wreszcie miejsce kierowcy, ignoruję go zupełnie skupiona na ustawieniu odpowiedniego filtra w aparacie. Chcę porobić pamiątkowe zdjęcia i filmy, żeby potem móc je wywołać i włożyć do albumu. Podczas pobytu we Francji zapełniłam sześć albumów, które zabieram ze sobą do Nowego Jorku. Będę w nowym domu wspominać licealny czas i swoich przyjaciół, których prawdopodobnie nigdy więcej już nie zobaczę.
― O czym myślisz?
Po raz kolejny podskakuję na dźwięk jego głosu. Zabiera go w niespodziewanych momentach, wyrywając mnie z moich myśli.
― O niczym.
― Nie lubię kłamców, Melody — odpowiada ostro. —Razem z oszustami kończą u mnie najgorzej ze wszystkich, więc zapytam jeszcze raz: o czym myślałaś? ― Temperatura we wnętrzu pojazdu gwałtownie zmalała. Mogłabym się oszukiwać, że to z powodu klimatyzacji, ale nie jestem na tyle głupia, by nie zauważyć, że to On wywołuje takie wrażenie.
Ale po co od razu się tak denerwować? Przecież gdyby zapytał normalnym tonem to może bym mu odpowiedziała, a tak to od razu do siebie zniechęca.
― O różnych rzeczach... I o Francji... ― wyznaję lekko skrępowana.
Zapada milczenie, a ja nieśmiało zerkam w jego stronę. Spojrzenie wbite ma w drogę, a jego prawa ręka luźno spoczywa na drążku do zmiany biegów.
― Żałujesz, że musiałaś zostawić tamto życie? ― Jego rysy twarzy łagodnieją po wypowiedzeniu pytania.
Wzruszam ramionami, bo czego on ode mnie oczekuje. Oczywiście, że żałuję i wolałabym być we Francji bez względu na to, jak piękna wydaje się być Teneryfa.
― Jeszcze nie wiem. A ty? Żałujesz, że twoje życie trochę się zmieni?
Nie jestem pewna, jak według niego będą wyglądały nasze relacje, więc decyduję się ostrożnie zadawać pytania. Nie chcę, by pomyślał, że za dużo sobie wyobrażam. Wiem, że to nie jest prawdziwy związek, a jedynie papierek.
― To skomplikowane, ale jestem gotowy na tę zmianę.
Wpatruję się w jego profil, ale jego twarz jest spowita nieprzeniknioną maską tajemniczości. Niemożliwym jest się przez nią przebić.
Wow. To chyba nasza najdłuższa wymiana zdań, jaką przeprowadziliśmy odkąd się poznaliśmy. Nie wiem, co myśleć o jego odpowiedzi. Niewiele mi mówi o jego spojrzeniu na naszą relację.
Rezydencja, pod którą podjeżdżamy jest ogromna. Składa się głównie ze szkła i elementów metalu. Wszystko w odcieniach szarości. Przy otaczających ją skalistych wzgórzach i kolorach zieleni wygląda zachwycająco. Choć nie przepadam za nowoczesnym stylem to posiadłość idealnie wkomponowuje się w otoczenie.
Zaraz za nami wjeżdżają dwa ciemne wozy i zamyka się stalowa brama. Żwir chrzęści, kiedy zaczynam powoli kroczyć w stronę drzwi. Stoją otworem, a przy nich można zauważyć ustawione w szeregu trzy postacie. Raffael szybko mnie dogania tym razem nie poświęcając swojego czasu na rozmowy przez telefon, jak za każdym poprzednim razem po opuszczeniu samochodu lub samolotu.
― Melody poznaj naszą gosposię. ― Raffael kładzie mi rękę na ramieniu, zatrzymując w miejscu. W tej samej sekundzie czuję skurcz w moich dolnych partiach brzucha. ― Maria, nasz kucharz Santiago. Są do twojej dyspozycji.
Witam się z nimi delikatnym uśmiechem sparaliżowana pod dotykiem mężczyzny.
― A to jest Grayson, twój ochroniarz.
Jego słowa docierają do mnie z chwilowym opóźnieniem
― Kto?
― Ciebie też miło poznać, Melody. ― Blondyn uśmiecha się do mnie szeroko i przejeżdża ręką po włosach.
― Po co mi ochroniarz? ― Odwracam się w stronę Raffaela, dzięki czemu jego ręka traci kontakt z moim ciałem.
― Dla twojego bezpieczeństwa ― odpowiada spokojnie.
― Przecież nic mi nie grozi.
Mężczyzna spogląda ponad moją głową w stronę Graysona i przez chwilę nic nie mówi.
― To już ustalone i radzę ci nie stawiać oporu. Grayson wróci z nami do Nowego Jorku i będzie cię ochraniał do czasu, aż nie uznam, że nie jest to konieczne.
Zaciskam usta, by nie powiedzieć czegoś, czego później bym żałowała. Przez ostatnie parę lat radziłam sobie sama doskonale, więc przydzielanie mi ochrony jest stratą czasu dla zatrudnionego mężczyzny.
― Cześć, jestem Melody ― mówię z westchnięciem, chcąc naprawić swoje pierwsze wrażenie. ― Wybacz mi, jeżeli poczułeś się urażony.
― Grayson. ― Blondyn wyciąga w moim kierunku rękę, którą szybko ściskam. ― W żadnym wypadku, postaram się być najmniej upierdliwy, jak to tylko możliwe. Do toalety za tobą nie wejdę. ― Mruga, a uśmiech nie opuszcza jego warg.
Od razu mi się robi cieplej, mimo lodowatej obecności Raffaela za moimi plecami. Mężczyzna wydaje się sympatyczny, może umili mi czas.
― Chodźcie, umieram z głodu, a Maria powiedziała, że nic nie dostanę dopóki nie przyjedziecie. ― Wykrzywia swoją twarz w grymasie bólu.
Uśmiecham się do niego szeroko i zachęcona gestem ręki przekraczam próg domu. Hol jest przestronny i urządzony w minimalistycznym stylu. Gdzieniegdzie mogę zauważyć dużych rozmiarów obrazy o ciężkich do zinterpretowania plamach farb. Nie wiedziałam, że Raffael gustuje w sztuce nowoczesnej. Gdybym miała zgadywać co jest w jego guście to powiedziałabym, że wywieszanie głów swoich wrogów jako trofeum – a przynajmniej takie plotki do mnie docierały przez ostatnie lata.
Mijamy szklane schody i wchodzimy do jadalni, a mi dech zapiera w piersi. Ogromna szklana ściana przedstawia widok na ocean, przedzierający się między wzgórzami. Nieziemski krajobraz.
― Podoba ci się. ― Stwierdza Grayson, zajmując miejsce przy długim stole. ― Jak wszedłem tu po raz pierwszy miałem podobną minę do ciebie.
Kręcę głową, bo brakuje mi słów, by wyrazić to, co czuję. Przez ostatnie kilkanaście lat odwiedziłam Stany Zjednoczone i Francję. Nie podróżowaliśmy z rodzicami z wyjątkiem wyjazdu, który okazał się przykrywką dla oświadczyn. W szkole z internatem mieliśmy dwie wycieczki w roku do okolicznych miasteczek i Paryża. Mimo dużej ilości pieniędzy żyłam skromnie, moje siostry doświadczyły większego bogactwa, gdy ja zostałam odcięta od konta rodziców po wyjeździe. Dostawałam jedynie niskie kieszonkowe, ale jestem wdzięczna za taką lekcję pokory. Dzięki temu doceniam wiele rzeczy dwa razy mocniej niż inni.
Raffael odsuwa mi krzesło znajdujące się przodem do okna, a jednocześnie naprzeciwko Graysona. Sam siada pomiędzy nami na szczycie.
― Przygotowałem wam lekki lunch. ― Santiago wnosi tace w towarzystwie Mari. Wykładają jej zawartość pomiędzy nami. Głównie są to owoce, różnego rodzaju tapas, a także ciekawie wyglądający mus podany w pucharkach. ― Musisz spróbować lemoniady z opuncji, panienko Melody. Obiecuję, że będziesz zachwycona jej smakiem.
― Dziękuję bardzo, Santiago.
― Najlepszym podziękowaniem dla mnie będzie twoja najedzona buzia, panienko.
Mężczyzna uśmiecha się do mnie czule i odchodzi w stronę niewielkich drzwi ukrytych między szklanym regałem, a kolejnym obrazem. Zaskakuje mnie tym okazem sympatii, ale też daje nadzieję, że może mimo zimna Raffaela odnajdę ciepło wśród innych osób.
Kiedy wracam spojrzeniem do stołu Grayson ma już pełen talerz, a usta wypchane ziemniaczkami. Raffael nawet nie tknął sztućców.
― Chcę byś dobrze się odżywiała.
Krzywię się.
― Przecież nawet nie wiesz ile jem.
Bez słowa sięga po szczypce i łapie nimi panierowany kawałek ryby.
― Lubisz rybę? ― pyta, gdy znajduje się już na moim talerzu, a on dokłada do niej kolejne ziemniaczki.
― A mam wybór? ― Mruczę pod nosem, ale nie wszczynam kłótni. Mimo wszystko wciąż mnie onieśmiela i nie mam ochoty z nim walczyć.
― Nie masz. ― Grayson parska śmiechem, ale zamiera z widelcem w połowie drogi do ust, gdy Raffael piorunuje go jednym ze swoich spojrzeń. ― Co się tak naburmuszasz? Przecież wiemy jak jest... ― Dodaje ciszej, a gdy już myślę, że mężczyzna naprawdę wystraszył się mojego narzeczonego to mruga do mnie figlarnie.
Czy on naprawdę...? Wow. Raffael nie wywołuje w nim nawet odrobiny poczucia strachu.
Kończymy lunch w ciszy, niekiedy przerywanej zaczepkami Graysona w moją stronę. Mężczyzna wydaje się niesamowicie sympatyczny i chyba cieszę się, że będę mieć ochroniarza. Przynajmniej nie będę czuć się samotna.
― Mam coś do załatwienia ― rzuca Raffael i odchodzi od stołu. ― Dołącz do mnie, jak skończysz.
I przez chwile mam wrażenie, że mówi do mnie, ale potakująca odpowiedź Graysona wyprowadza mnie z błędu. Zostajemy sami, a ja tracę ochotę na dalsze jedzenie.
― Chodź, przedstawię ci jeszcze dwóch innych ochroniarzy, ale nimi się nie przejmuj. To ja będę się tobą zajmował.
Znowu mruga, a ja mam ochotę się roześmiać. Ewidentnie ze mną flirtuje, ale w taki przyjacielski i nienatarczywy sposób. Bierze w dłoń dwa pucharki i jeden z nich podaje mi. Patrzę nieufanie na jego zawartość.
― To bienmesabe. ― Przewraca oczami, gdy widzi, że nazwa niewiele mi mówi. ― Migdałowa pasta z gałką loda. Nie mów, że nie lubisz.
― Nigdy nie próbowałam.
Ale gdy wkładam do ust pierwszą łyżkę mam ochotę wyć z zachwytu.
― To jest przepyszne!
― To miód na moje uszy, panienko. ― Głos Santiago mnie zaskakuje.
― Jesteś wspaniałym kucharzem ― mówię mu od razu.
― Poczekaj tylko, aż spróbujesz jego mięs i paelli, nie będziesz chciała wyjeżdżać! ― Grayson odkłada pusty pucharek na stół.
― A kiedy wyjeżdżamy?
Jego uśmiech wyraźnie rzednie, a sam mężczyzna wzrusza ramionami. Marszczę brwi, widząc jak próbuje na siłę się uśmiechnąć, ale brakuje w tym szczerości.
― Chodźmy zanim uznam, że po takim jedzeniu przydałaby mi się drzemka.
Kręcąc głową na jego dziwne zachowanie ruszam za nim do salonu, gdzie zauważam sylwetki dwóch mężczyzn. Ręce mają całkowicie zapełnione tatuażami, a jeden z nich ma je również na szyi. Wyglądają przerażająco. Gdybym spotkała ich kiedyś w ciemnej alejce uciekałabym gdzie pieprz rośnie.
Odrywają spojrzenia od laptopa, nad którym się pochylali i lustrują mnie wzrokiem od góry do dołu. Niekomfortową chwilę przerywa, jak zwykle radosny Grayson. Najwyraźniej zdążył wrócić już do formy po incydencie w jadalni.
― Melody poznaj Liama i Lucasa.
― Cześć? ― mówię niepewnie.
― Narzeczona Raffaela? ― Ten z wytatuowaną szyją unosi w zdziwieniu brwi. ― Spodziewałem się czegoś bardziej... no nie wiem.
― Sztucznego? ― Podpowiada drugi i przykłada rękę do ust, aby ukryć uśmiech.
Nie bardzo wiem, jak zareagować, ale Grayson zarzuca mi rękę na ramie i zabiera głos nim ja zdążę się namyślić nad odpowiedzią.
― A wy się trochę nie przegrzaliście na tym słońcu?
Mężczyźni kręcą głową, ale nie odpowiadają.
― Tak czy inaczej miło cię poznać, jak będziesz czegoś potrzebowała to krzycz.
Kiwam głową na znak zrozumienia i spoglądam na Graysona błagalnie.
― Spadamy, a wy idźcie do gabinetu, zaraz do was dołączę. ― Wyłapuje, o co mi chodzi i kieruje nas w stronę szklanych schodów.
― Raffael lubi sztuczne kobiety? ― Pytam, gdy zostajemy sami. Uśmieszek Graysona mówi mi, że odpowiedź może mi się nie spodobać.
― To dość skomplikowane, ale nie zawracaj sobie tym swojej słodkiej główki.
― Mam wrażenie, że wszystko, co jest z nim związane jest skomplikowane... ― Żalę mu się, bo czuję do niego zaufanie.
― Nawet nie wiesz ile w tym prawdy, nawet nie wiesz... ― Odpowiada poważnie, nadając swojej odpowiedzi drugie dno.
***
Moja sypialnia jest prosta i w kolorach bieli oraz beżu. Sprawia wrażenie przytulnej dzięki licznym poduszkom i puchatemu dywanowi, ale nie to jest w tym wszystkim najlepsze. Powalający jest widok, który mi przypadł. Okna wyglądają na ocean, który lśni w promieniach słońca.
Moje bagaże zostały przyniesione i zajmują niemal cały dywan, zauważam w rogu pomieszczenia przejście do garderoby, a także drzwi prowadzące do łazienki, ale nie jestem pewna, czy warto się rozpakowywać. Mam masę rzeczy, których mogę nie zdążyć wykorzystać, a Grayson nie chciał mi odpowiedzieć na pytanie o czas pobytu na wyspie. Później odważę się o to zapytać samego Raffaela.
Rzucam się na łóżko padając na nie plecami i wlepiam swoje spojrzenie w sufit.
Ale wszystko się popieprzyło. Ostatnie trzy dni minęły mi w mgnieniu oka i ani na chwilę nie zostałam całkowicie sama ze swoimi myślami. Nawet nie wiem, kiedy moje policzki stają się pełne spływających po nich łez. Wyznaczają ścieżki na brodę i rozpuszczahą mój tusz do rzęs.
Płaczę bezgłośnie, wtulając się w jedną z poduszek. Dlaczego moje życie musiało zostać zaplanowane przez kogoś innego? Ile bym dała, by móc samej decydować o swojej przyszłości. Moim marzeniem są takie dylematy jak decyzja nad kierunkiem studiów lub randki z chłopakiem. Choć od dawna nie mam do czynienia z tym światem to wiem, że kobiety w mafii nie mają możliwości pracowania lub kontynuowania edukacji. A już szczególnie kobiety takich mężczyzn jak Raffael.
***
Zapominam o kolacji z Raffaelem, więc zaskakują mnie odwiedziny Mari. Kobieta widząc moją czerwoną od płaczu twarz jedynie wzdycha, ale nie mówi na jej temat ani słowa. A ja wpadam w wir przygotowań. Podejście do kolacji wyniosłam z mojego rodzinnego domu. Mama od małego wpajała mi, że wieczorne okazje wymagają specjalnego stroju i uczesania. Z czasem doszedł też do tego makijaż.
Przeciągam po powiece kreskę eyelinerem, a na usta nakładam szminkę. Przypudrowuję po raz kolejny pudrem zastygły już podkład i zerkam w lustro przy toaletce. Wszystkie moje kosmetyki porozrzucane spoczywają na białym blacie mebla. Okazało się, że godzina to zdecydowanie za mało na przygotowanie, jeżeli chce się w tym czasie wziąć również prysznic.
Rozwiązuję tasiemkę szlafroka i pochylam się nad zawartością jednej z toreb. Mimo późniejszej pory, na zewnątrz wciąż panuje wysoka temperatura. Nie boję się postawić na odkryte ramiona przy wyborze kombinezonu. Długa nogawka ochroni mnie przed ewentualnym zimnem. Do wszystkiego dobieram sandałki na obcasie i zapinam na prawym nadgarstku bransoletkę. Na lewym mam swój ulubiony zegarek.
Denerwuję się nadchodzącą kolacją. Towarzyszy mi przeczucie, że będziemy sami skoro wyraził chęć porozmawiania. Brzuch mam ściśnięty ze stresu, a ręce trzęsą się, gdy z torebki próbuję wydobyć telefon. Przy okazji natrafiam na spakowany prezent od moich sióstr. Nie mam czasu sprawdzić zawartości, ale obiecuję sobie, że zrobię to zaraz po powrocie z kolacji.
Opuszczam pokój i rozglądam się niespokojnie po korytarzu. Nikogo nie ma w zasięgu wzroku, a mi przez głowę przebiega pomysł ucieczki. Skorzystania z chwili nieuwagi ochroniarzy i wydostania się z posiadłości.
― Melody! ― Podskakuję w miejscu, przyłapana na zakazanych myślach. ― Wyglądasz pięknie, ale powinnaś była na mnie zaczekać. Mogłabyś się zgubić w tym domu.
Grayson szybko mnie dogania i gentelmeńsko wyciąga ramie. Przyjmuję je z lekkim opóźnieniem, przez serce mocno walące mi w piersi. Czuję się winna sama przed sobą.
― Raffael kazał cię przeprosić, ale chwilę się spóźni.
Chcę wzruszyć ramionami, ale się powstrzymuję. Zamiast tego kiwam głową na znak, że zrozumiałam.
― A jak ci minęło popołudnie? ― Moje milczenie nie powstrzymuje go przed zadawaniem następnych pytań.
― Najpierw spałam i potem się ogarniałam. ― Nie wspominam o moim załamaniu, jest lojalny Raffaelowi i nie mam pewności czy mu nie powie. ― A tobie?
― Jestem wyczerpany, dopiero przed chwilą skończyliśmy z Raffem omawiać plany. ― Raffem? Określenie w najmniejszym stopniu nie pasuje do tego chłodnego i niebezpiecznego mężczyzny, jakim jest Raffael.
― Jakie plany? ― pytam zaciekawiona.
― Sprawy biznesowe, nic ciekawego.
― Mhm.
Wychodzimy przez szklane drzwi na wielki taras, na którym znajduje się nakryty stół. Wielki, kolorowy bukiet kwiatów stoi po środku mebla i przykuwa na chwile mój wzrok.
― Jeżeli chcesz to możesz się przejść po ogrodzie zanim przyjdzie Raffael, ale ja idę coś zjeść, bo umieram z głodu.
― Nie ma sprawy, poradzę sobie.
Posyłam mu słaby uśmiech i mężczyzna, po uważnym rozejrzeniu się na boki, zostawia mnie samą. Wzdycham i powoli podchodzę do brzegu schodków, które łączą się z dalszą częścią ogrodu. W dole znajduje się ogromny basen. Będzie zbawieniem przy takich upałach, jak dzisiaj.
― Wybacz mi spóźnienie. ― Pojawia się niespodziewanie, przyprawiając mnie o palpitacje serca. Chwytam się za pierś. ― Wystraszyłem cię?
Obraca mnie w swoją stronę, a jego dłonie lądują na moim ciele. Zamieram z szeroko otwartymi oczami. Raffael pochyla się bardziej, jego spojrzenie błądzi po mojej twarzy. Nie mogę nic wyczytać z jego oczu, tęczówki są tak ciemne, że niemal zlewają się z jego źrenicami.
― Oddychaj, la mia musa ― szepcze, a ja posłusznie nabieram powietrza do płuc. Rzuca na mnie czar, a ja bezmyślnie mu się poddaję.
Tkwimy w bezruchu przez kilka długich chwil. Mężczyzna przesuwa swoje ręce na moje biodra i przyciąga mnie bliżej, choć wciąż zachowuje między nami parę centymetrów wolnej przestrzeni.
― Dlaczego mnie tak nazywasz? ― pytam cicho, bojąc się, że jeżeli uniosę głos to cała magia między nami zniknie.
Kącik jego ust unosi się nieznacznie do góry, ale zaraz opada z powrotem. Nie jestem pewna, czy mi się to nie przewidziało.
― Jesteś tak niewinna... ― Mówi, zostawiając moje pytanie bez odpowiedzi.
Unosi jedną rękę wyżej, muskając swoimi palcami policzek. Jego dotyk wywołuje u mnie cichy jęk. Przesuwa opuszkami po linii żuchwy i zatrzymuje się przy ustach. Chcę go błagać, by ich dotknął. By zrobił coś więcej prócz delikatnego przesuwania palcami. Chcę by zbliżył się jeszcze bardziej.
― I nie nosisz stanika. ― Jego słowa są niczym kubeł zimnej wody, odpycham go od siebie, a on zaskoczony poddaje mi się bez trudu. Zwiększam nasz dystans dodatkowo cofając się w tył. Bezczelny typ.
― Melody... ― zaczyna, ale przerywa mu mój zduszony krzyk. Moja stopa trafia na pustkę i niebezpiecznie balansuję na krawędzi. Gdy czuję, że lecę w tył, duże ramiona łapią mnie i ciągną w przód. Raffael wykazuje się zręcznością i obraca nas tak, że teraz on zwrócony jest tyłem do schodów, a ja zajmuję jego poprzednie miejsce. Wyrywam mu się zszokowana. ― Musisz uważać. ― Na jego czole powstaje zmarszczka, a na twarzy maluje się niezadowolenie. ― Zrobisz sobie kiedyś krzywdę.
― A co cię to obchodzi ― fukam ze złością.
Kręci głową i zaciska usta.
― No właśnie. ― Chcę się obrócić i odejść. Zdążyłam stracić ochotę na kolację i zezłościć się na reakcję mojego zdradzieckiego organizmu, któremu odbiło po wyczuciu bliskości Raffaela. Zdecydowanie głupieję, gdy zmniejsza dystans między nami.
― Nie uciekaj mi, mieliśmy porozmawiać.
Zaciskam dłoń w pięść. Rozmowa z nim to ostatnie, na co mam ochotę. Wolę pójść spać głodna niż zasiąść z nim do jednego stołu. Ale co robię? Po chwili bicia się z własnymi myślami ruszam sztywno w stronę najbliższego miejsca. Raffael dogania mnie i bez słowa odsuwa przede mną krzesło, a następnie sam zajmuje jedyne wolne. Odwracam wzrok od jego sylwetki i wgapiam się w szare już niebo. Pomarańczowy zachód słońca pozostawił po sobie jedynie wspomnienie.
Jak na zawołanie na taras wychodzi Santiago, który pcha przed sobą wózek, na którym ustawione ma srebrne patery z wysokimi przykrywkami. Jak w jakimś filmie. Rozstawia przed nami dania i nalewa wina, zaczynając ode mnie, a na odchodne się kłania.
― Smacznego ― życzy mi Raffael ponad stołem i zabiera się do jedzenia. Choć zachowuję się dziecinnie nie odpowiadam mu tym samym tylko spoglądam w talerz, próbując zweryfikować jego zawartość. Nie jestem pewna, czym jest dana potrawa, ale wydaje mi się, że są w niej kawałki mięsa.
― Kazałem Santiago zrezygnować z przystawki, mam nadzieję, że nie jesteś zła.
Wzruszam ramionami, zachowując się jeszcze bardziej bezczelnie, ale nie doczekuje się zamierzonej reakcji. Jem spokojnie, zastanawiając się nad dzisiejszym dniem i rozkoszuję smakiem potrawy, a także towarzyszącymi mi widokami. Ogród oświecają pojedyncze lampki, a ustawione na stole świeczki nadają kolacji oczywistego klimatu.
― Jak ci smakuje?
― Jest bardzo dobre ― decyduję się odpowiedzieć, ale nie unoszę na niego wzroku.
― Tak, Santiago jest najlepszym kucharzem, jakiego miałem. Wielka szkoda, że nie wróci z nami do Nowego Jorku.
Muszę zacisnąć usta, by nie przeszło przez nie pytanie: dlaczego. Kusi mnie niesamowicie, ale stawiam sobie za cel okrojenie naszej rozmowy do wymaganego minimum.
― A jak ci się podoba wyspa? ― Nie poddaje się.
― Niewiele widziałam ― rzucam od niechcenia.
― Jutro na pewno się to zmieni.
Unoszę zaciekawiona głowę i od razu napotykam jego spojrzenie. Jest łagodniejsze niż było wcześniej. Niestety mężczyzna nie dodaje nic więcej, a ja aż wiercę się na krześle z ciekawości.
― Opowiedz mi coś o sobie ― rozkazuje. Unoszę brwi, ale nic nie odpowiadam. Sam sobie może rozkazywać. ― Nie będziesz się do mnie odzywać?
Uśmiecham się pod nosem i wkładam do ust kolejny kawałek mięsa. Może poproszę Santiago o wegetariańskie menu?
― Melody ― wypowiada niskim głosem, a mnie boleśnie ściska w podbrzuszu. O matulu. Zaciskam uda, a na moją twarz wpływają delikatne rumieńce.
― Tak? ― pytam cicho.
― Chcę, żebyś ze mną rozmawiała.
― Ja też bym chciała wiele rzeczy. ― Przegryzam wargę, nie wiem skąd we mnie tyle odwagi.
― Na przykład? ― Odchyla się na oparcie krzesła i przerzuca przez nie luźno rękę.
― Hm... ― Udaję, że się zamyślam, choć tak naprawdę chciałabym tylko jednej rzeczy, której nie jest w stanie mi dać, więc rzucam cokolwiek innego, co przychodzi mi na myśl. ― Chciałabym odwiedzić Świętego Mikołaja.
Uśmiecha się. Teraz nie mam, co do tego wątpliwości. Na jego usta wpływa niewielki uśmiech i utrzymuje się dłużej niż sekundę. Ten widok uderza we mnie mocniej niż powinien.
― A więc polecimy zobaczyć cholernego Świętego Mikołaja, ale przed świętami, a co byś chciała teraz?
Wzruszam ramionami.
― Nie wiem.
― A więc rzuć cokolwiek, la mia musa. Pierwsza myśl jest najlepsza.
― Nawet, jeżeli zażyczę sobie byś mi wybudował piramidę?
Mam wrażenie, że Raffael walczy ze sobą, by się nie zaśmiać.
― Jeżeli tego właśnie chcesz.
― Nie ― decyduję. ― Chciałabym nowy laptop.
― Nowy laptop? ― Uśmiech ustępuje miejsca wyrazowi zaskoczenia.
― Jak byłam we Francji to mój laptop miał mały wypadek i wylałam na niego sok i teraz nie działają dwa przyciski, a pozostałe strasznie się zacinają... ― Czuję potrzebę, by się wytłumaczyć.
― Melody ― przerywa mi. ― Kupię ci nawet dziesięć laptopów, ale to nie jest życzenie, o które mi chodziło. To jedna z potrzeb, jakie spełnię, by lepiej ci się żyło. Wolałbym usłyszeć twoje nietypowe życzenie, o którego spełnieniu marzysz.
― Przykro mi, że muszę cię rozczarować, ale nie mam innych życzeń.
― Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło.
― Dobrze wiem? Nawet cię nie znam to skąd mogę wiedzieć, co miałeś na myśli.
Mężczyzna nie odpowiada, a jego twarz z powrotem zamienia się w bezuczuciową maskę, z której nie mogę nic wyczytać. Owiewa mnie chłodny podmuch powietrza, a w miarę przyjemna atmosfera idzie w zapomnienie. Kończy się szybciej niż zaczęła.
― Dolać ci wina? ― Zmienia temat, a ja mam ochotę wstać i wyjść. Jego lodowaty ton głosu psuje doszczętnie atmosferę. Niesamowite jak szybko przechodzimy ze jednego stanu w drugi. Normalnie zaliczamy każdy po kolei i zataczamy pełne koło. Jak tak dalej będzie to wykituję psychicznie. Dawno nie przeżyłam podobnych wahań.
― Nie mam ochoty.
― W Stanach będziesz niepełnoletnia ― mówi, dolewając wina do swojej lampki. ― Radziłbym ci korzystać póki możesz.
― Chyba sobie żartujesz. ― Niedowierzam. ― Zamierzasz zabraniać mi pić?
― Nie, Melody, nie zabraniam ci pić. Po prostu mówię ci, że w świetle amerykańskiego prawa będziesz jeszcze dzieckiem.
― To absurdalne!
― Jak chcesz załatwię ci spotkanie z prezydentem i sobie podyskutujecie.
Wolę nie sprawdzać czy żartuje, czy mówi prawdę i kręcę zszokowana głową. Nie pijam za często alkoholu, ale podobało mi się we Francji spotykanie z przyjaciółmi na wino i bilard w pubie. Jeżeli w Stanach czekają mnie kolejne dwa lata oczekiwania na pełnoletniość to mam wrażenie, jakbym cofnęła się o parę lat do tyłu. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto czekał z alkoholem do osiemnastki. Zresztą chodzi o sam fakt. Raffael będzie mi zabraniał i zakazywał rzeczy, bo co, taki ma kaprys?
― Żartowałem, Melody. Jesteś moją narzeczoną, nie będzie cię dotyczyło prawo. ― Spoglądam na niego z niezrozumieniem. Co ma na myśli? ― Musisz się nauczyć, że światem nie rządzą politycy, a pieniądze. Za medialnymi twarzami stoi wiele innych osób, które dożą do celu skryte w cieniu.
Dociera do mnie, co ma na myśli. Jest bogaty i swoje pieniądze wykorzystuje do licznych celów, niektórych może nawet brudniejszych niż przestrzelenie komuś czaszki.
― Odprowadzę cię do sypialni. ― Podnosi się z krzesła i poprawia pogiętą od siedzenia koszulę.
Kolacja dobiega końca, a ja muszę z zaskoczeniem przyznać, że udało mi się ją przeżyć w jednym kawałku. Może z małymi stratami moralnymi i psychicznymi, ale jednak poszła lepiej niż się spodziewałam. Pomijając krótki incydent na początku.
Idę przodem, pamiętając drogę przez salon na schody, a później zgodnie ze wskazówkami Raffaela docieram pod drzwi sypialni. Dom spowija cisza, a nigdzie nie widać żywej duszy. Obracam się do mężczyzny, trzymając rękę na klamce i lekko niepewna przekładam swój ciężar z jednej nogi na drugą. Co mogę do niego powiedzieć po takim wieczorze?
― Śpij dobrze, Melody. ― Wyręcza mnie, odzywając się, jako pierwszy.
― Dobranoc ― mówię nieśmiało i spuszczam swój wzrok na buty. Przez chwilę Raffael stoi, jakby wahał się czy odejść, ale wreszcie obraca się w tył i wraca tą samą drogą, którą przyszliśmy. Kiedy jego sylwetka znika za rogiem, decyduję się wejść do sypialni. Zapalam światło, a wszystkie rzeczy są na tych samym miejscach, na których je pozostawiłam.
Biorę szybki prysznic, choć w łazience do dyspozycji mam również wannę. Rozmyślam cały czas o dzisiejszej kolacji i scenie, której wspomnienie na nowo wywołuje ścisk w podbrzuszu. Raffael okazuje się pasować do wszystkiego, co o nim słyszałam. Choć nie było tego wiele to czasem docierały do mnie plotki z mafijnego świata. Przerażający i niebezpieczny to najczęstsze określenia, którymi był w nich obdarzany.
Opatulona szlafrokiem i z turbanem na głowie, wracam do sypialni i podchodzę do łóżka, a na nim znajduję swoją torebkę z rozsypaną zawartością. Nie kłopotałam się chowaniem wszystkiego do środka, zbyt zdenerwowana kolacją. Teraz mogę na spokojnie powkładać wszystkie rzeczy na miejsce. Zatrzymuję się przy prezencie od sióstr. Wreszcie mam chwile, by się nim zająć. Zgodnie z obietnicą otwieram go już po wylądowaniu, choć początkowo myślałyśmy, że będzie to w Stanach.
Ważę pakunek w ręce i czuję, że zawartość nie należy do najlżejszych. Pociągam za kraniec różowej wstążki, a ona z łatwością się poddaje. Odrzucam ją na bok i obdzieram papier, żeby pod nim ujrzeć prosty kartonik. Nie zawiera napisów, które wskazałyby mi, z jakiego sklepu pochodzi. Tylko, że sekundę później już wiem, czemu tak jest. Tej rzeczy nie dostaje się w pierwszym lepszym butiku. Przyciskam rękę do ust, żeby nie wydobył się z nich krzyk. Pakunek upada na kołdrę, a ja gwałtownie wstaję. Patrzę się z przerażeniem na zawartość prezentu i kręcę energicznie głową. To nie może być prawda. Nie zrobiły tego.
Prezent przykuwa wzrok i niemal słyszę, jak krzyczy, próbując zwrócić na siebie uwagę Raffaela lub Graysona. Serce wali mi w piersi, a krew szumi w uszach. Gdyby tylko ktoś mnie teraz zastał, pochylającą się nad fioletową lufą najprawdziwszego pistoletu, mogłabym mieć ogromne kłopoty. Jednym ruchem nakrywam broń kocem, udając, że wcale nie mam w swoim pokoju śmiercionośnego narzędzia.
Przyciskam rękę do skroni i zaczynam intensywnie myśleć. Co te małe diablice sobie wymyśliły?! Skąd do cholery wzięły pistolet i bez zwrócenia czyjejkolwiek uwagi przekazały mi go w zwyczajnym kartoniku. Przecież gdyby Raffael dostał go w swoje ręce, postanawiając skontrolować zawartość paczki to nigdy bym się nie wytłumaczyła. Zabiłby nas szybciej niż zdążyłabym wypowiedzieć jego imię.
Po chwili dostrzegam niewielką karteczkę, wystającą z pudełeczka. Wyciągam ją i zaczynam czytać. Zapisały jedynie trzy zdania.
Mamy nadzieję, że nigdy nie będziesz musiała jej użyć. Pomyślałyśmy, że przemalowaną na fioletowo łatwiej będzie Ci wziąć do ręki.
PS. To był pomysł Kelly!
Wciągam głęboko powietrze, nie wierząc, że to wszystko dzieje się naprawdę. Po co mi do cholery pistolet?! Jedynie raz w życiu trzymałam broń i nie zamierzam tego kiedykolwiek powtarzać. Ale skąd mogłyby wiedzieć o mojej traumie, przecież rodzice nigdy im o mnie nie wspominali. Do tego ten idiotyczny kolor, na jaki ją pomalowały... Mają nie po kolei w głowie i mogę być wdzięczna, że na myśl nie przyszło im, by posypać ją jeszcze brokatem.
Bez zastanowienia sięgam po komórkę i wyszukuje na liście numer Kelly. Już mam go wcisnąć, gdy nagle się waham. A co jak mam telefon na podsłuchu? Jeżeli mam ukryć istnienie broni przed Raffaelem to głupim posunięciem będzie rozmawianie na jej temat. Dziewczyny też mogą być podsłuchiwane przez mamę, a kto wie, jak ona postąpiłaby ze zdobytymi informacjami.
Rzucam telefon w pościel, rezygnując z dzwonienia. Jak tylko się spotkamy wybiję im z głowy wszystkie idiotyczne pomysły. O ile do tego czasu dożyjemy, może być rożnie, gdy ktoś się dowie. Przeklinam pod nosem tę sytuację i z dozą niepewności spoglądam na miejsce, w którym pod kołdrą zauważalne jest niewielkie wybrzuszenie. Niech to szlag. I co ja mam teraz zrobić?
Powoli zaczynam panikować. Mijają kolejne minuty, a ja nie wiem, co począć. Tkwię w jednym miejscu, obserwując przykrytą broń, jakby miała zaraz sama z siebie wystrzelić. Muszę ją schować z powrotem do pudełka, a potem zobaczę, co dalej. Raffael nie powinien się zainteresować prezentem od młodszych sióstr.
Tak postanawiając, sięgam po pierwszą koszulkę, jaką mam pod ręką i powoli odchylam kołdrę. Wciągam gwałtownie powietrze, gdy moim oczom ponownie ukazuje się narzędzie, które być może ma już za sobą czyjąś śmierć. Staram się o tym nie myśleć, kiedy jest tak blisko. Powoli zaczynają się odblokowywać obrazy dotychczas ukryte głęboko w mojej podświadomości.
Wzdrygam się, gdy przez koszulkę wyczuwam chłód obudowy. Ostrożnie i najwolniej jak potrafię, przetransportowuję broń do niepozornego pudełka. Owijam ją przed włożeniem w bluzkę i wsuwam do środka. Czuję się, jakby ciężar spadł mi z piersi, kiedy pistolet nie znajduje się już w mojej dłoni. Papier na pudełku rozerwany jest tylko w jednym miejscu, ale i tak nie nadaje się do ponownego użycia. Przewiązuję pudełko samą wstążką i chowam je do torby z butami. Może to głupie z mojej strony zostawić pistolet praktycznie na widoku, ale Raffael może znać ten pokój lepiej ode mnie. Wolę nie ryzykować i zostawić go w miejscu niewzbudzającym podejrzeń.
Serce wciąż bije mi w piersi, a ja nie mogę uspokoić swojego pobudzonego organizmu. Podchodzę do okna i sięgam do rączki, by je uchylić. Zaciągam się letnim powietrzem, wciągając je głęboko do płuc. Po serii powolnych wdechów i wydechów, czuję jak tętno powoli mi się wyrównuje.
― Co to był za dzień... ― mówię do siebie.
Czuję, jak poziom adrenaliny gwałtownie spada, a ja robię się ospała. Nogi mnie bolą od wysokich butów, a słabo przespana noc i przepłakane kilka godzin wreszcie mnie dopadają i zaczynają się domagać odpoczynku. Jutro będę się zamartwiać, co dalej. Z samego rana wrócę do obmyślania planu przetrwania i zastanowię się nad inną kryjówką dla broni. A teraz po prostu pójdę spać...
Buziaki i do następnego!
NatkaSsq
25.05.2021 #TCOEnatkassq
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top