Chapter 7.1

Następnego ranka Louis omal nie dostał ataku serca, kiedy Niall wziął pilota i zaczął skakać po kanałach. 

- Co? - spytał, kiedy Louis sapnął na głos, jakby stało się coś okropnego. 

- Co ty do cholery robisz? - krzyknął Louis, gapiąc się na Nialla jakby zwariował. Niall po prostu zamrugał, kiedy mijał setki różnych kanałów na wielkim ekranie.   

- Er- znanduję nam coś dobrego do oglądania? Oglądamy to samo gówno od godzin - powiedział, zatrzymując się na jakimś meczu, który Louisa wcale nie obchodził.  

- Przełącz z powrotem na relację z Oscarów w tym momencie! - zażądał Louis, czując jak jego serca zaczyna bić wolniej przez to, że nie będzie w stanie usłyszeć i zobaczyć co ludzie mówili o dzisiejszym wieczorze. 

Louis śledził Oscarowe plotki odkąd ogłosili nominacje, aż do momentu, gdy zasiądzie na widowni na ceremonii. Wiedza o tym, co mówią ludzie i na kogo stawiają była rzeczą, którą żył w tym czasie i nie mógł tego porządnie zrobić, jeśli Niall Horan będzie przełączał mu kanał.

Liam natychmiast zajrzał do salonu, by obronić Nialla, gdy usłyszał krzyki Louisa.  

- Hej, szaleńcze, możesz wyluzować na jakieś pięć minut z tym swoim rytualnym gównem? Zostaw wszystkich w spokoju - ostrzegł Liam ze wzrokiem, który był o wiele bardziej onieśmielający, niż przyznał to Louis. Przestał wyrywać pilota z rąk Nialla, kiedy Liam zmrużył na niego oczy. 

Louis nie miał dziwnego, rytualnego gówna; po prostu lubił pewne rzeczy w dzień Oscarów, jak na przykład wypicie porannej herbaty w swoim szczęśliwym kubku ze złotą rączką, albo spędzenie całego dnia na oglądaniu pre-show w swoich szczęśliwych Oscarowych skarpetkach ze złotymi wstawkami. Ludzie byli istotami posiadającymi nawyki, więc to było całkowicie normalne, że miał rutynę. Inni powinni się po prostu zamknąć i pomóc mu podtrzymywać jego tradycje, głównie poprzez nie zmienianie pieprzonego kanału, kiedy tylko mają na to szansę. 

Niall przewrócił oczami i przełączył z powrotem na dziennikarza stojącego tuż pod The Kodak Theatre, kiedy Louis wyglądał, jakby cały świat zaczął mu się walić. I ponieważ był najmilszą osobą na świecie, Niall położył pilota z powrotem w dłoniach Louisa tam, gdzie należał, chociaż przez następne dziesięc minut gapił się na ekran jakby go osobiście obraził. 

- Co z tobą, Ni? - spytał Harry, kiedy przyszedł ze swoją matką i ojczymem po tym, jak poszli razem na szybki lunch. Louis nie przegapił sposobu, w jaki Niall zmierzył go wzrokiem. 

- Najwyraźniej w tym domu nic nie jest dozwolone, dopóki nie jest to złote, albo nie jest związane z cholernymi Oscarami - wymamrotał. 

Harry uniósł brew w kierunku Louisa, który wciąż siedział w tym samym miejscu, co niemal godzinę temu.  

- Lou, wciąż oglądasz to gówno? - spytał.

- To samo powiedziałem - wymamrotał obok niego Niall. 

- Nie ruszył się od rana z tej kanapy - powiedziała matka Louisa, kiedy przechodziła obok i pocałowała w policzek swojego syna. Louis przewrócił oczami i powstrzymał niedojrzałą chęć do wytarcia swojego policzka, kiedy podgłośnił telewzior, by ich wszystkich zagłuszyć. 

I wypił jakieś pięć kubków herbaty ze swojego głupiego naczynia i nawet nakrzyczał na Nialla - powiedział Liam gdzieś z kuchni. Louis prychnął, ponieważ nikt nie pytał Zdrajcy Liama, by dołączył do dyskusji. 

- Przełączył kanał - powiedział Louis na swoją obronę. 

Jego szczęka opadła, kiedy Harry zaśmiał się i odpowiedział, - dobrze.

Harry nie dał Louisowi za dużo czasu na reakcję, kiedy podszedł i szybko zabrał pilota. Podał go z powrotem Niallowi, który wyglądał jakby właśnie dostał najdroższy skarb, kiedy Harry delikatnie wyrwał Louisowi kubek z drugiej ręki i położył go na stole poza jego zasięgiem. 

- Potrzebuję tego! - wrzasnął Louis, próbując wyminąć Harry'ego, ale było to bezużyteczne.

- Louis, nie potrzebujesz żadnych z tych rzeczy. No dalej - powiedział, kiedy pociągnął Louisa żeby wstał i zaciągnął go w stronę tylnich drzwi. 

Harry wyjął swój teleon z kieszeni i położył na blacie w kuchni. Wyciągnął dłoń w stronę Louisa i ten się po prostu patrzył, dopóki srogie spojrzenie Harry'ego go nie zmęczyło. Był zmuszony, by to oddać, co niekoniecznie było złą rzeczą zważając na zamieszki, których o mało co wczoraj nie wywołał, kiedy odpisał kilki dupkom, którzy ciągle twierdzili, że Harry był nominowany tylko ze względu na swój wygląd i powiązania z Louisem. Skutek ich małej sprzeczki był tak zły, że Liam zastraszył go, że będzie pod nadzorem, dopóki Oscary się nie skończą, jeśli nie wyluzuje. 

- Gdzie idziemy? - jęknął Louis, kiedy nałożył swoją bluzę i buty. 

- Na spacer, by wyrwać cię z tego domu, zanim kompletnie zwariujesz.

- A-Ale co z telewizją? Co z O-?

- Och nie - przerwał mu Harry. - To będzie zasada numer jeden podczas naszego spaceru. Abolutnie żadnych rozmów o słownie na O, ani niczym podobnym.

Wcale? - zbladł Louis. Wszystko, o czym  myślał od ostatnich czterdziestu ośmiu godzin to Oscary. O czym innym mieli rozmawiać w tym czasie, o pogodzie? 

- Tak - przytaknął Harry. - I zasada numer dwa jest taka, że spędzimy przynajmniej godzinę, by nasze umysły odpoczęły od tego wszystkiego. Spędzimy razem czas, tylko ty i ja i trochę pospacerujemy na świeżym powietrzu - uśmiechnął się. 

- Jesteśmy w LA - przypomniał mu Louis, przewracając oczami. Harry nie zdawał się ani trochę odstrzaszony fatem, że obecnie byli w wielkim mieście pełym smogu. 

- Cóż... powietrze na zewnątrz powinno być świeższe, niż w domu, więc to będzie musiało wystarczyć - uzasadnił Harry powodując, że Louis ponownie przewrócił oczami, kiedy został lekko wypchnięty na podwórko za domem. 

O ich filmie mogli teraz w tym momencie mówić i go oceniać i nie bycie wewnątrz, by to oglądać było wszystkim, o czym mógł myśleć. Posłał szybkie spojrzenie w kierunku Harry'ego za to, że kazał mu wyjść z domu i Harry zaśmiał się, jakby był najzabawniejszą rzeczą, którą kiedykolwiek widział. 

- Czy są jeszcze jakieś wielki, ważne zasady, o których muszę wiedzieć? - spytał Louis, krzyżując dłonie na swojej klatce piersiowej, gdy zaczęli iść Bóg wie gdzie. 

Harry uśmiechnął się, kiedy złapał dłoń Louisa. - Dzisiaj jest tylko jedna zasada i brzmi ona, by się zrelaksować, ponieważ rzecz, o którą się tak stresujesz jest już twoja, kochanie. Mówiłem ci milion razy, że masz to i wierzę w to całym swoim sercem. Tym razem wygrasz, Lou.

Jego słowa były delikatne, lecz efektywne, kiedy rozbrzmiały w głowie Louisa, jakby je wykrzyczał tuż przed jego twarzą. Harry tak bardzo wierzył w niego i Jamesa i Louis był w stu procentach pewien, że Harry dziesiejszej nocy wyjdzie jako zwycięzca. Wierzyli w siebie, co było najważniejszą rzeczą, nawet jeśli Louis podchodził do tego lekko nerwowo na co składało się to, że gnił na kanapie przez cały dzień, dopóki nie był czas, by się ubrać i znowu wyglądać jak człowiek. 

- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że właśnie złamałeś zasadę numer jeden - poinformował go Louis, kiedy szli w stronę chodnika. Kołysał pomiędzy nimi ich dłońmi, gdy szli, uśmiechając się, kiedy miał zdrowe rozproszenie uwagi i nie był tak skupiony na dzisiejszym wieczorze. Może Harry miał rację co przerwy dla umysłu. 

- Złamałem zasadę, by powiedzieć ci jak niesamowity jesteś. Myślę, że to się zalicza do dobrego wyjątku - powiedział, zderzając ze sobą ich ramiona. 

Louis nie mógł się bardziej zgodzić, dlatego również zdecydował się złamać zasady, odkąd używali takiej logiki. 

- Cóż, jeśli sądzisz, że ja wygram, bo jestem niesamowity, to ty będziesz na ustach wszystkich, bo jesteś cudowny, Haz. Zasługujesz na to tak samo jak inni na tej liście.

Harry zagryzł nieśmiały uśmiech. Louis pomyślał, że trochę się zarumienił, gdy szli obok siebie. - Dziękuję, Louis - wyszeptał, lekko ściskając jego dłoń. 

Szli w ciszy, dopóki Harry nie odchrząknął i płynnie zaczął rozmowę o dostojności zbyt dużych domów, które pojawiały się po prawej stronie. Była to bezsensowna dyskusja, ale sprawiła, że Louis się śmiał, szczególnie gdy Harry ciągle sugerował, że powinni zapukać do drzwi Justina Timberlake'a by zobaczyć czy był w domu. 

~*~

Louis starał się trzymać spokoju, który towarzyszył mu tego popołudnia w słońcu, kiedy razem z Harrym zajęli swoje miejca na widowni tego wieczora. 

Kiedy dojechali pożegnali się ze swoimi rodzicami i wszyscy zostali pokierowani do sekcji dla rodziny i przyjaciół. Zazwyczaj Louis byłby już kłębkiem nerwów, siedząc sam pośród aktorów, ale czucie się samotnym było niemal niemożliwe, kiedy Harry ciągle podescytowanie szeptał mu coś do ucha co pięć sekund. 

- Och mój Boże, Jennifer Anniston właśnie na mnie spojrzała - powiedział, chowając twarz w dłoniach, jakby ilośc czyjeś uwagi, kogo podziwiał była dla niego zbyt wielka. 

- Och, tak? Pomachaj jej ode mnie - powiedział nieprzytomnie Louis, biorąc drżący oddech, kiedy rozejrzał się po pomieszczeniu i po pełnych nadziei twarzach. Wieczór tak naprawdę się jeszcze nie zaczął i już w siebie wątpił, przez co przewracało mu się w brzuchu. Nie mógł skupić się na ludziach takich jak Jennifer Anninston, kiedy mógłby zostać wyniesiony z tego pomieszczenia, jeśli jego imię nie zostanie dziś wywołane.

Harry posłał mu spojrzenie, kiedy Louis dalej patrzył na ludzi wokół nich.

- Och, zobacz. Audrey Hepburn tutaj jest - skomentował.  

- Tak? - spytał Louis, starając się brzmiąc na zainteresowanego, kiedy Harry do niego mówił. - Kochasz ją. Powinieneś pójśc się przywitać - powiedział Louis, praktycznie odwracając się na krześle by zobaczyć gdzie siedziała jego konkurencja. Miał właśnie stanłą na kolanach na swoim siedzeniu, by mieć lepszy widok na tyły, kiedy przez moment jego wzrok padł na nieporuszoną twarz Harry'ego. - Co? - spytał, zastanawiając się jaki zaprzęg psiaków przebiegł po Harrym, że wyglądał na tak rozgniewanego.  

- Audrey Hepburn zmarła, zanim się urodziłem.

Louis zmarszczył brwi, przypominając sobie jak jego matka była zasmucona, gdy to usłyszała, kiedy miał jakieś dwanaście lub trzynaście lat. Poczuł jak czas i jego wiek nim szarpią, kiedy zdał sobie sprawę, że Harry'ego jeszcze nie było wtedy na planecie. Jezu.  

- Czy nazywasz mnie starym w Oscarową noc?

- Nie - zaśmiał się. - Próbuję sprawić, żebyś przestał się dręczyć. Nigdy cię takiego nie widziałem. Zawsze się tak kręcisz, gdy jesteś nominowany? Nigdy po prostu nie usiadłeś i cieszyłeś się wieczorem takim, jaki był?

I nie, Louis tak nie robił. Był zbyt pobudzony, by się zrelaksować. Był pewien, że winne temu były te wszystkie razy, kiedy wychodził z pustymi rękami, ale przynajmniej starał się rozluźnić. Nawet teraz nie korzystał z telefonu i to samo z siebie było wyczynem. Nigdy nie będzie był w stanie tak spokojny i opanowany jak Harry, ale pracował nad tym.  

- Podczas mojego pierwszego razu tutaj było ze mną okej, bo byłem zbyt podekscytowany, by ochodziło mnie coś innego - przyznał Louis. 

Był przestraszony i nerwowy jak cholera, ale bycie nominowym było tak surrealistyczne, że był całkiem pewny, że nigdy nie przestał się uśmiechać. Nawet kiedy przegrał, co było oczywiście rozczarowywujące, fakt, że był w ogóle zaproszony był dla niego wystarczający, by czuć się jakby ta noc nie była całkowitą przegraną. Nie czuł takiego optymizmu od lat.

Harry pokręcił na niego głową jakby był niemożliwy. Dyskretnie pocałował Louisa w dłoń, zanim złapał z nim kontakt wzrokowy z po części smutnym uśmiechem. - Po prostu chciałbym, żebyś lepiej się tym cieszył. Wszystko dzieje się tak szybko. Nie chcę, żebyś to przegapił.

Louis uścisnął dłoń Harry'ego, by dać mu znać, że nigdy nie był bardziej podekscytowany siedzeniem w tym pomieszczeniu, szczególnie z nim u jego boku. Harry i jego talent były powodem dlaczego w ogóle byli tutaj z Jamesem, więc to sprawiało, że był bohaterem tej nocy, nie ważne kto wygra, czy przegra. 

~*~


James razem z żoną dołączyli do nich kilka minut później, zajmując miejsca obok nich, które były dla nich zarezerwowne. 

- Wow! Wyglądacie cudownie, jak zawsze. Czy ktokolwiek wam kiedyś powiedział, że powinniście być filmowymi gwiazdami? - zażartował, kiedy pochylił się, by ich oby ciasno przytulić. 

- Ty również nie wyglądasz tak źle - powiedział mu Louis, zanim przytulił jego żonę na przywitanie i również powiedział jej, że wyglądała zachwycająco w swojej sukience. 

Zawsze było dobrze zobaczyć Jamesa i Louis mu to powiedział, kiedy rozmawiali. Ich pogawędka trwała jedynie kilka minut, zanim ktoś wspomniał o Twitterze i cała rozmowa obracała się wokół Oscarów. 

James odwrócił się do niego z poważną miną. - Czy piłeś dzisiaj rano z tego kubka i miałeś na sobie złote, szczęsliwe skarpety?

Louis zadrwił z powątpiwania w jego tonie. - Oczywiście, że tak. Co z tobą? - Louis spytał z tym samym sceptyzmem w głosie. James powiedział, że wygra to, ale czasami Louis powątpiewał w poziom jego dedykacji z tej sprawie.  

Oczywiście - James prycgnął, kiedy jego żona przybliżyła się, by się do nich zwrócić. 

- Powiedział wam, że również nie chciał pisać niczym innym, tylko swoim złotym długopisem i jęczał przez piętnaście minut, bo nie mógł znaleźć swojej bielizny ze złotymi wstawkami przy gumce? - uśmiechnęła się do swojego męża. 

Harry pochylił się, by lepiej ją widzieć i wyłapał jej wzrok. - Louis nakrzyczał na mojego agenta, bo dotknął pilota, więc musiałem zainterweniować i zmusić go do wyjścia na zewnątrz. Miło jest wiedzieć, że mój chłopak nie jest tutaj jedyną szaloną osobą - zaśmiał się Harry.

- Na pewno nie - odwzajemniła uśmiech, zyskując od swojego męża kwaśną minę. 

Louis nie przejmował się ich żartami, bo podczas gdy teraz Harry mógł być potężny i szczęsliwy, nadejdzie czas, kiedy będzie tak stary i dziwaczny jak on i James i sam będzie miał własną kolekcję przesądów. Wtedy zobaczą kto się będzie śmiał. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top