je suis malade

je suis malade

Zawodzenie wypełniło uszy Michaela i Luke'a. 

– Co to, do cholery, jest? – jęknął starszy chłopak, zabierając rękę z ciała Luke'a i przykładając ją sobie do głowy.

– Twoje dziecko – odpowiedział blondyn, poruszając się, aż znów znalazł Mike'a.

Minęło tylko kilka dni odkąd wrócili do Nowego Jorku. Kwietniowe słońce zaczynało pojawiać się na szarym niebie.

Michael przytulił się mocniej do poduszki, nie chcąc mieć na razie nic wspólnego z Clemence. Kiedy mała dziewczynka i młody chłopak na początku wprowadzili się do niewielkiego mieszkania, Michael ciągle się załamywał. Nie mógł poradzić sobie z byciem ojcem.

W miarę upływu czasu nauczył się być postacią, której potrzebowała w życiu, ale wciąż dość często się załamywał. 

Szło mu coraz lepiej, przysięgał, że tak było.

Ale w dni jak ten, gdy nie przestawała krzyczeć i płakać bez powodu, nie mógł tego znieść. Michael nie mógł znaleźć wymówki, by wstać z łóżka. Nie chciał być ojcem, nawet jeśli trudno było mu się do tego przyznać.

– Wiesz, że pomógłbym ci, gdybym mó...

– Idę – westchnął Michael. – Idę. – Wstał z łóżka, słysząc trzaskanie w plecach i w karku. Jego zimne dłonie złapały chłodną klamkę, gdy jego błyszczące zielone oczy próbowały skupić się na rzeczywistości.

Clemence już stała w drzwiach swojego pokoju, czekając aż do niej przyjdzie. Jej twarz była w czerwonych plamach, włosy były rozczochrane. 

– Boję się – szlochała.

– Jezu Chryste, Clemence, po raz ostatni mówię, że nie masz czego się bać. Nie ma żadnych potworów w twoim pokoju, więc nie ma się czego bać. – Podniósł swoją córkę. – Nie możesz budzić się z krzykiem za każdym razem, gdy nie pozwolę ci spać w łóżku z Lukiem i ze mną.

Pociągnęła nosem, wciskając głowę w nagie ramię Michaela. 

– W moim pokoju jest tak wiele cieni, tatusiu, to straszne. Bardzo straszne.

Odprawił zwyczajną rutynę w ten okropny piątkowy poranek, biorąc ją i sadzając na kuchennym blacie, by następnie zrobić śniadanie. 

– Ale musisz z tym skończyć, kochanie.

– Ale nie mogę! – krzyknęła Clemence, uderzając małymi pięściami w blat.

– Uspokój się, zanim obudzisz Luke'a – szepnął Michael, podając jej pustą miskę. Zaczął wrzucać płatki do miski, gdy kolejne szlochy opuszczały usta małej dziewczynki. Nalał specjalnego mleka sojowego na wierzch i zaczął szukać jednej czystej łyżki. – Jedz – rozkazał. – Wychodzimy za godzinę.

Michael zostawił dziewczynkę na blacie wiedząc, że nie będzie miała odwagi, by zeskoczyć. Jego bose stopy skrzypiały na podłodze, gdy wracał do sypialni.

Luke wciąż cicho chrapał, jak zawsze. Michael zazdrościł blondynowi tego, że potrafi zasnąć ponownie w piątkowe poranki jak ten.

Mike zarzucił koszulkę, wsuwając czarne jeansy na nogi.

Clemence uderzała nogami w szafkę, opierając głowę na jednej dłoni. Jasnoniebieska plastikowa miska leżała luźno na jej udach, a jej druga ręka mieszała płatki.

W jednym momencie miska zsunęła się z jej nóg i uderzyła w podłogę. Mleko rozlało się wokół szafek, pod lodówkę i w szczelinach w drewnianej podłodze.

Luke i Michael podskoczyli na ten dźwięk, a starszy z nich zacisnął szczękę rozpoznając ów odgłos.

– Czy to była...

– Cholera, Clemence! – krzyknął Michael, odmaszerowując z pokoju i kierując się do kuchni.

– Nie chciałam! – krzyknęła mała dziewczynka, wciąż siedząc na zimnym blacie.

– Dlaczego jesteś taka trudna?! – kontynuował krzyki, machając rękami w powietrzu, tylko bardziej strasząc Clemence.

Luke dotykał ścian, kierując się do swojego krzyczącego i dyszącego chłopaka. Wyciągnął rękę do przodu, dotykając ramienia Michaela.

– Luke, nie teraz – niebieskowłosy chłopak strząsnął rękę studenta, przeskakując nad rozwalonym jedzeniem i podnosząc swoją córkę. – Idź do swojego pokoju i szykuj się do szkoły. Natychmiast – jego głos był srogi i głośny, odbijał się echem od ścian pustego mieszkania.

Sprzątając, wciąż mamrotał niewyraźne zdania, próbując nie wpaść w furię jak jego córka.

Luke wciąż stał w przejściu, nie będąc na sto procent pewnym, gdzie w mieszkaniu się znajdował. 

– Mogę pomóc?

– Po prostu wróć do łóżka – jęknął Michael, nawet nie patrząc w górę. Wrzucił naczynie do zlewu, a mokre papierowe ręczniki do kosza na śmieci i wtedy spojrzał na Luke'a. Blondyn wciąż stał w połowie poza kuchnią, pocierając kark. – Dlaczego ja muszę, kurwa, robić wszystko w tym domu?! – krzyknął, łapiąc chude nadgarstki Luke'a i ciągnąc go z powrotem w stronę sypialni.

– Przestań – wyszeptał Luke, kiedy jego ciało przeszył ból. – Michael, ranisz mnie, przestań – pisnął. Wyrwał swoją dłoń, kiedy Mike odwrócił się w jego stronę.

– Przepraszam, nie chciałem. – Michael miał zły dzień. Bardzo, bardzo zły dzień, a nie było nawet południa.

Luke trzymał głowę nisko, szukając sypialni, a kiedy dotarł do łóżka, skulił się na nim i przykrył pościelą. Michael chciał przeprosić, ale nic nie szło po jego myśli.

– Clemence, wychodzimy!

– Jeszcze nie czas!

– Calum cię zabiera – powiedział, wchodząc do jej sypialni. – Chodź.

– Moje włosy nie są wyszczotkowane, nie jestem gotowa!

– Jest piątek, nikogo nie obchodzi jak wyglądasz, idziemy! – Michael był bardziej niż gotowy, by walić głową w mur, kiedy jego córka wiązała swoje miniaturowe Vansy. 

Było dziesięć minut przed dziesiątą, gdy Michael przytulił się do łóżka obok Luke'a. 

– Kochanie – mruknął. Całe jego ciało okrywało Luke'a, siedział okrakiem na jego pasie, a jego głowa przyciśnięta była do nagiej klatki piersiowej jego chłopaka. – Po prostu mam zły dzień, przepraszam, że na ciebie krzyczałem i cię skrzywdziłem.

– Nie jestem zły.

– Tak, jesteś.

– Chcesz, żebym był, do cholery? – warknął Luke.

Michael przewrócił się na bok, zaskoczony nagłą zmianą tonu. Spojrzał na zamknięte oczy Luke'a, śledząc kształt jego twarzy. 

– Nie, nie chcę. Chciałem tylko porozmawiać.

– Więc mów.

– Ja... – przerwał, po czym szybko wyrzucił z siebie: – Chcę wprowadzić się z powrotem do rodziców.

– Zmieniłem zdanie, nic nie mów – Luke uśmiechnął się lekko.

– Mówię poważnie – Mike przyciągnął młodszego chłopaka bliżej, czując ciepło jego ciała. – Już sobie z tym nie radzę. Byłem głupi, wyjeżdżając tak daleko od nich. Kiedy mama zajmowała się Clemence w zeszłym tygodniu, wszystko było o wiele łatwiejsze. Mama nie ma nic przeciwko. Ty i tak wracasz do Talla-nasty.

– Czekaj, czekaj, zwolnij. – Luke usiadł prosto, przeczesując włosy dłonią i pocierając oczy. – Czy ty ze mną zrywasz?

– Nie! Nie, nie, nie. Po prostu potrzebuję, sam nie wiem, twojej opinii. Tak sądzę – Michael paplał i jąkał się, również siadając.

– Zwolnij, nie wyjedziesz z Nowego Jorku. To nie fair w stosunki do Clemence i do mnie.

– Nie mam wyboru, Lukey, jestem nieszczęśliwy. Jestem nieszczęśliwy na tak wiele sposobów. – Michael zgiął plecy, chowając twarz w dłoniach i zamykając zaszklone oczy.

– Mike, kochanie, przestań. Nie możesz po prostu się spakować i wyjechać.

– Moja umowa na mieszkanie kończy się za miesiąc. Rosie i ja wciąż nad wszystkim pracujemy, ale szczerze mówiąc ona nie ma nic przeciwko, dopóki będzie mogła spędzać wakacje z C – westchnął Michael.

– Proszę, nie – głos Luke'a się załamał. – Proszę, proszę, proszę. Kocham cię, nie rób tego, Mikey, nie rób tego.

Michael ponownie się wyprostował, przysuwając się bliżej swojego chłopaka i kojąco pocierając jego nogę. 

– Kocham cię na zabój, wiesz o tym. Pewnego dnia się pobierzemy, okej? Będziemy mieć własną rodzinę, okej? Będziesz miał swój wzrok, a ja zaliczenie na studiach, okej? Ale teraz, tak właśnie musi być.

Luke płakał, jego oczy wylewały wodospady łez, a jego twarz stała się czerwona. 

– To nie fair! Nie masz prawa mnie tak zostawić! Obiecałeś! Obiecałeś tak wiele rzeczy i nie dotrzymujesz żadnej z nich! – krzyknął, odpychając Michaela i podciągając kolana do twarzy. – Jak długo to planowałeś?

– Odkąd byliśmy w domu moich rodziców – wyszeptał Mike.

Blondyn wytarł oczy wierzchem suchej dłoni. 

– Chcę iść do domu.

– Kochanie...

– Chcę iść do domu, teraz. Zabierz mnie do domu.

Michael miał okropny dzień. Bardzo, bardzo okropny dzień.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top