Prolog
Ciemność przysłoniła niebo San Francisco, a chmury przykrywały jasno świecący księżyc w pełni. Ulice powoli opustoszały, a wszystkie kawiarnie, restauracje i sklepy również zapadały w mrok. Oprócz małej kawiarni Black Coffe, w której urzędowała młoda brunetka, zamiatając podłogi, zmywając ze stolików okruszki, oraz jej szefowa, licząca utarg z całego dnia.
- Hailey, jadę już do domu, zamkniesz gdy skończysz, prawda? - przerwała ciszę, panującą między nimi, Allyson.
Hailey przytaknęła głową, uśmiechając się do swojej pracodawczyni.
- Tak, szefowo. Idź odpoczywać, jutro się znów widzimy. - kobieta, o rudych, lekko siwiejących włosach, zarzuciła pikowaną, białą kurtkę na siebie, złapała za kopertę przy kasetce i na do widzenia poklepała młodą kobietę po ramieniu.
Kawiarnia opustoszała, a Hailey już zbierała, na szufelkę, resztę odpadów, z zamiatania podłogi, gdy nagle padł prąd. Zaczęła myśleć, że to wina żarówek, które od dawna nie były wymieniane, ale spoglądając na kasę, ona również była wyłączona, chociaż Allison nigdy nie odłączała jej od zasilania.
- Świetnie. - mruknęła, lekko zdenerwowana, do siebie. - Jeśli na całym osiedlu nie ma prądu, jutro nie mam po co do pracy przychodzić. - odparła, rzucając na blat baru swoją zapaskę i ruszyła do bezpiecznika, na którym wszystkie włączniki były prawidłowo ustawione.
Hailey już chciała łapać za telefon i dzwonić do Allison, gdy nagle ktoś wszedł do pomieszczenia. Mały dzwoneczek nad progiem zabrzmiał krótko, jednocześnie syknięcie przekleństwa. Nie odpaliła ekranu komórki, nie wyszła z ciemnej przestrzeni. Natomiast zaczęła się wycofywać do pomieszczenia dla pracowników, a jej niezdarność w połączeniu z wymuszeniem bycia cichą i niezauważoną, niw współgrało idealnie. Wpadła na szafkę, w której znajdowała się zapasowa porcelana.
Mebel się zachwiał, drzwiczki otworzyły, uderzając Hailey w głowę, a wszystkie filiżanki, spodki i talerzyki na przekąski, zleciały prosto na nią. Wszystko się potłukło, a brunetka padła na podłogę i potłuczoną porcelanę, raniąc plecy, dłonie nogi i potylicę. Ciepła krew się polała, a dziewczyna ledwo się ruszała, by nie rozciąć bardziej skóry.
Ciężkie kroki ruszyły z sali i podążały do Hailey. Światło latarki odbijało się od kafelek, aż nagle w progu stanął potężny człowiek. Brunetka nie mogła dostrzec jego twarzy ani znaków szczególnych. Jedynie ujrzałam nóż w lewej dłoni.
Wiedziała już, że przyszło jej zapłacić za wszystkie popełnione grzechy. Sprawca, lekko zdenerwowany, zaśmiał się i stając nad brunetką, uszkadzając, już i tak potłuczoną porcelanę, zamachnął się i wykonał dwa mocne zamachy nożem, przebijając płuca dziewczyny. Urywany oddech wydobył się z gardła Hailey i kolejne stróżki krwi popłynęły na podłogę.
Dla zabójcy to było mało. Pochylił się nad nią i łapiąc za włosy, odsłaniając jej delikatną, chudą szyję, wymamrotał swoim niskim głosem:
- To koniec... - wiedziała kto to jest, wiedziała, co te słowa oznaczają. Zamknęła oczy, czując nadciągający mrok i chłód, zwiastujący śmierć. Czekała aż odda się jej całkowicie by móc zapłacić za swoje czyny i pozostać samotną, już na zawsze.
Srebrne ostrze, ubrudzone jej krwią z płuc przecięło skórę na szyi. Szkarłatna ciecz polała się niesamowicie, zostawiając swoje ślady na mężczyźnie. Puścił jej długie, czarne włosy i opuścił lokal, zostawiając umierającą Hailey Becker i rozpływając się w mroku ulic San Francisco.
Nie zauważonym.
Nie rozpoznanym.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top