11
Kiedy chcesz coś roztrzaskać, ale zauważasz, że życie zrobiło to już za ciebie.
20.10.2014, Los Angeles, posiadłość Tomlinsonów
Lot minął okropnie, już nie wspominając o całym wczorajszym dniu. I tak, wiem, to wszystko z mojej pieprzonej winy.
Wielki odłamek serca wydawał się ulecieć w odległe miejsce, kiedy Louis w końcu zgodził się na rozwód. Jakby...on naprawdę się poddał i mi uległ. Wtedy to wszystko stało się nazbyt realne.
Nie będę już Harrym Tomlinsonem.
Nie będę nosił obrączki.
Nie będę miał o kogo się martwić.
Nie będę z nikim w związku i prawdopodobnie skończę samotny, bo jedyna osoba, którą kocham i jedyna, która zdołała pokochać wszystkie moje wady ma właśnie ode mnie odejść.
Mam ochotę się poddać i po prostu wyjaśnić mu całą sytuację. Łzy w oczach nie ułatwiają mi sytuacji, by utrzymać się w pionie.
Podtrzymuję głowę nad blatem, spoglądając w dół do kubka kawy. Nie śpię od, chwila; trzech godzin z nie wiadomych powodów. A może wiadomych, ale za nic w świecie nie chcę się do nich przyznać czy o nich myśleć.
Słyszę jak Louis wychodzi z pokoju i gołymi stopami schodzi po schodach. Wstał wyjątkowo wcześnie, ale to zrozumiałe, bo nareszcie po dwóch tygodniach użerania się ze mną, dostał pozwolenie (od tej szmaty) na powrót do pracy. Pewnie nie umie się doczekać, by zniknąć z tego domu.
Na wejściu ociera się o mnie szlafrokiem, bez dzień dobry ani hej ani kurwa, znowu ty, biorąc mnie za zbędne powietrze. Dokładne odtworzenie wczorajszego zachowania.
Obserwuję jak przygotowuje sobie herbatę i wyjmuje z opakowania swoje trzy ulubione ciasteczka, po czym siada obok mnie i zajmuje się telefonem.
Jestem kurwa nieistotny, wiem. Zasługuję na to.
I powinienem się cieszyć, przecież do tego przez cały czas dążyłem, prawda? Chciałem, żeby się załamał i złożył deklarację na pojawienie się w sądzie.
Ale teraz było całkowicie na odwrót.
Wzdycham i dopijam resztki kawy, kiedy jego spojrzenie zatrzymuje się na mnie. Zastygam, on sam też i przez chwilę tak na siebie patrzymy. Wiem, że jestem skończony jeśli posiada zdolność odczytywania emocji.
Louis unosi w powietrzu dłoń z obrączką i skupia na niej wzrok.
"Skoro mi ją założyłeś, teraz mi ją zdejmiesz." szepcze, uderzając ręką o blat. Wyciąga w moją stronę serdeczny palec i czeka. "No dajesz."
"Nie zrobię tego." stawiam się. Gdybym tego nie zrobił i posłuchał się, oznaczałoby to, że zrywam całkowicie swoją przysięgę. Załamałbym się psychicznie przez jeden, głupi, sentymentalny ruch.
Szatyn unosi wysoko brew.
"Nie chcę."
"Chcesz rozwodu, ale nie chcesz zdjąć mojej obrączki?" pyta z niezrozumieniem. "Gdzie logika, Harry?"
"Sam ją sobie zdejmij."
"Cóż, chciałem, żebyś ty to zrobił, żeby potwierdzić ostatecznie decyzję rozwodu." na te słowa zaciskam mocno oczy. "Masz jakiś problem?"
Nawet się nie waż rozpłakać, debilu, nie możesz, nie przed nim.
''Nie mam." odpowiadam cicho, odganiając szybkimi mrugnięciami łzy. "Nie mam, kurwa."
"To to kurwa zrób." warczy, wymachując przed moją twarzą ręką. "Zdejmij!"
Nie jestem pewien co we mnie wstępuje. W jednej chwili mam luźno zwieszone ręce po bokach, a w drugiej zaciśnięte na jego nadgarstkach. Popycham go na ścianę obok z taką łatwością, że sam widok boli. Nigdy ze mną nie walczy. Nigdy nie oddaje ciosów ani mnie nie zatrzymuje. Czuję jak jego dłoń trzęsie się z przerażenia i nie potrafię sobie tego wybaczyć.
"Nie mów mi co mam robić." syczę mu prosto w twarz, ale zdradzieckie łzy skapują mi po brodzie. Przechodzą mnie dreszcze z emocji, które kompletnie wyżerają we mnie skruchę. Wtedy powoli uwalniam go z mojego chwytu i bez spoglądania dwa razy za siebie, żeby przypadkiem nie zawrócić, oddalam się do swojego pokoju.
***
Ostatnią walizkę postawiłem przed drzwiami, upewniając się, że dopiąłem prawidłowo kłódkę. Skończyłem pakowanie godzinę temu i od tamtej chwili ociągam się oraz płaczę, obchodząc dom raz po raz. Całe to mieszkanie jest dziełem moim i Louisa. Wszystko co mnie otacza dobieraliśmy razem, począwszy od koloru ścian po układ pokoi. Projektowaliśmy nawet meble na wymiar, wnęki w przedpokojach. To właśnie tutaj rozpoczęliśmy nasze życie jako małżeństwo i to także tutaj je zako....ech, nawet nie każcie mi kończyć.
Ścieram łzy z dekoltu i myślę, co teraz. Napisać mu notatkę? Poczekać aż wróci z pracy? Wysłać smsa?
Nie wiem, kurwa.
Teoretycznie nic konkretnego nie uzgodniliśmy. Nie poinformowałem go którego jest pierwsza rozprawa ani nie powiedziałem, że cały nasz dom może pozostać jego własnością.
Moje wątpliwości rozwiewa cichy skrzęk zamka w drzwiach. Louis już po pracy? Nie za wcześnie? myślę.
Uważnie obserwuję jak postać, która tak jak się obawiałem nie jest Louisem i ma obrzydliwe brunatne włosy i tę znienawidzoną przeze mnie twarz, zatrzymuje się z wielkim uśmiechem w połowie korytarza. Odgłos obcasów cichnie, na co mrozi mi krew w żyłach.
''Chciałeś uciec." mruczy, obrzucając szybkim spojrzeniem walizki. "Jaka szkoda, że się nie pośpieszyłeś."
"Czego..."
"Chcę dokończy to co zaczęłam." przerywa, robiąc kilka malutkich kroków w moją stronę. Oddalam się jak poparzony. "Skarbie, nie masz się już czego bać." mówi potulnym głosem, tak bardzo niewinnym. "Już nie, teraz daj mi tylko skończyć i poczuję się spełniona."
Wstrzymuję oddech.
"O czym myślisz, słoneczko?"
"O tym jakim cudem, ktoś tak psychiczny i niezrównoważony jak ty został terapeutą" wypalam. Mia dosięga mojej bluzy i pociąga za sznurki. Śmieje się mi się w twarz, przygryzając wargę.
"Pamiętasz tę noc, prawda? Jak mnie uwiodłeś, urzeczony moją urodą. Zakochałeś się w mgnieniu oka."
"Nigdy nie obdarzyłem cię żadnym uczuciem." odpowiadam zrezygnowany. Jej but podeptuje czubki moich sztybletów, kiedy przysuwa się jeszcze bliżej.
"Wiesz mam dobrą pamięć, doskonałą, skromnie mówiąc." nagle przyciska usta do mojej brody i zahacza językiem o kącik ust. Odpycham ją, ale ona przydeptuje mi palce, dodając do bólu psychicznego ból fizyczny.
"Mia, drżysz. Mia, chciałbym z tobą spędzić tyle dni, więcej niż spędziłem z kimkolwiek. Jak można nie chcieć tak ślicznej dziewczyny na żonę."
Przez pierwsze sekundy mam wrażenie, że przeżywa jakąś chorobliwą fazę. To wymaga, kurwa, intensywnego leczenia.
Ale tuż po chwili sobie przypominam.
I coś we mnie zamiera, a ona chichocze odczuwając to.
"Tak bardzo chcesz, żeby sprawić ci przyjemność, dam ci wszystko czego będziesz potrzebowała, ale nie możesz mnie opuścić. Potrzebuję kogoś. Potrzebuję miłości, wiem, że możesz mi ją dać."
"Zamknij ryj!" wydzieram się w tej samej chwili, kiedy łączy nasze wargi i za nic nie chce się odessać. Kopię ją, wykręcam na boki twarz, ale ona nadąża z każdym moim ruchem, jakby je już wcześniej przewidziała.
"Myślę, że byłabyś cudownym materiałem na żonę. Na pewno nigdy byś mnie nie zaniedbała i nie zapomniała przygotować obiadu. Zawsze byłabyś obok, kiedy bym cię potrzebował. Byłbym postawiony wyżej niż praca, prawda? Prawda."
Mia wsuwa kolano pomiędzy moje nogi i zaczyna głośno jęczeć. Możecie wziąć mnie za jebane dziecko, ale łzy były moją natychmiastową reakcją.
"Odpierdol się ode mnie, boże, jesteś pojeb..." nie dokańczam, szarpię się z nią, popychając na przeciwległą ścianę. To wcale jej nie powstrzymuje przed zrobieniem mi malinki na szyi i objęcia twarzy oburącz, by znowu wcisnąć język między moje usta.
"Mia zostań ze mną. Będziesz ze mną szczęśliwa."
Uderzam z całej siły plecami o próg i wiecie co? Ulegam jej. Ulegam, bo nie mam siły na walkę. Jestem cały zapłakany, a ona nie ma litości i chcę po prostu umrzeć; z poczucia winy, bólu, upokorzenia. Z tego, że nigdy nie byłem wystarczający, bo zawiodłem Louisa więcej razy niż potrafię zliczyć. Bo nigdy nie byłem dobrym mężem. Bo spowodowałem, że moje kochanie się kaleczyło.
Bo jestem okropnym człowiekiem i nie zasługuję na oddychaniem tym samym powietrzem co inni.
Czuję jak jej ręka wędruje pod spodnie i masuje mojego zwiotczałego penisa. Z przerażenia mi raczej nie stanie.
Mia wydaje wewnętrzny jęk niezadowolenia, ale kontynuuje dalej swoje ruchy. Rozpina mi pasek i owiewa ciepłym oddechem brzuch.
"Mogę ci ją dać." mamrocze i kojarzę, że jest to jej własne dopowiedzenie z tamtej nocy. Stoję w bezruchu i nie czuję nic, chociaż ona robi wiele. Bardzo pragnę odczuć ból, jakikolwiek.
Dokładnie wtedy, kiedy muska ustami główkę, otwierają się drzwi wejściowe i widzę w nich Louisa. Na początku jest zbyt skupiony na telefonie, żeby podnieść spojrzenie. Zatrzaskuje drzwi biodrem i zrzuca buty.
Proszę nie patrz...
"Mia już jestem..." mówi zanim wypada mu z rąk iphone i przelatuje przez pół domu, doszczętnie go tłukąc. Jego źrenice rozszerzają się na widok zaistniałej sceny.
Słyszę jak jego serce przyspiesza. Jak ściska mu mięśnie. Jak robi się mu ciepło. Wszystko czuję, bo jestem z nim połączony i go znam.
Myślę, że to właśnie on dodaje mi siły, żeby wytrzeźwieć i popchnąć jednym silnym ruchem dziewczynę, która ląduje na plecy z oburzeniem.
"Louis." i nie, nie tak powinienem to zacząć. Louisa warga drga od wstrzymywanego płaczu. Kręci powoli głową, aż ciszę przedziera zraniony krzyk.
Zatykam uszy, bo nie jestem w stanie tego znieść. Nikt w życiu nie chce usłyszeć takiego dźwięku od osoby, którą się kocha.
"Gra skończona." mówi z dołu Mia. Emituje od niej szczęście za które dostaje ode mnie z rozmachu w policzek. Niewzruszona niczym do czego doszło, podnosi się, otrzepuje spódniczkę i żwawym krokiem kieruje się do wyjścia.
Dopiero kiedy znika podciągam spodnie i klękam przed Louisem, który mnie przekrzykuje.
"Lou." szepczę ostrożnie.
"WYNOŚ SIĘ! WYNOŚ SIĘ NA ZAWSZE, NIE CHCĘ CIĘ KURWA WIDZIEĆ!"
"Nie mów tak..."
"SPIERDALAJ!" zdziera gardło, krztusząc się łzami. "Spierdalaj stąd."
"Daj mi się..."
Louis rzuca we mnie torbą, którą przygotowałem na podróż. Jest ona ciężka, ale adrenalina nie daje mu tego odczuć. Tuż po tym zaczyna bić mnie pięściami, jednak nie nieudolnie, nie, z całej siły tak, że aż piecze mnie dobre kilka sekund po uderzeniu.
Jakby wbijał mi sztylety.
"Nie sądziłem, że to kiedykolwiek p-powiem, ale nie umiem się doczekać ro-ozprawy." syczy, szlochając. "Nienawidzę cię z całego serca. Nie mogę uwierzyć, że kiedyś cię kochałem."
I już wtedy wiedziałem, że żadne słowa w całym moim życiu, nigdy mi się tak nie wyryją w pamięci.
"WYPIERDALAJ!"
Więc wychodzę, nagle rozumiejąc ideę samobójców.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top