Rozdział Pierwszy. Nowe zlecenie
Dwóch rycerzy w zbrojach z ciemnozielonymi oraz ciemnofioletowymi detalami, z symbolem złotego krokusa przy sercu, już drugi tydzień podróżowało konno. Otrzymali oni bowiem rozkaz od królowej, aby poprosić o pomoc w pozbyciu się potwora, który zalągł się na zamku i prześladował jego mieszkańców, wyrządzając przy tym różnego rodzaju szkody. Osoba, której poszukiwali nie była byle kim - była specjalistą od zabijania potworów. Była wiedźminem. Słysząc o jego dokonaniach, królowa wyraźnie podkreśliła, aby ci dwaj wojownicy odnaleźli rozsławionego dzięki balladom Białego Wilka.
Gdzie znajdował się nasz bohater? Cóż, przebywał on w Karczmie na Rozstajach znajdującej się na wysepce otoczonej wodami Pontaru w Velen. Siedział przy stole, popijając temerskie piwo. Towarzyszył mu jego serdeczny przyjaciel - owym przyjacielem był bard, który swymi pieśniami sprawił, że wiedźmin stał się sławny. Kiedy siwowłosy upijał kolejnego łyka swego napoju, brunet obok niego cicho krytykował występujących na scenie trubadurów. Sądził bowiem, że swymi popisami ranią oni sztukę - oraz jego uszy i duszę. Znając naturę Jaskra, pewnie wygłosiłby swą opinię wystarczająco głośno, aby cała okolica go usłyszała, gdyby nie powstrzymał go przed tym Geralt, który chciał uniknąć zamieszania i wypić w spokoju. Nagle jednak muzyka krzywdząca Jaskra ucichła, ustały także rozmowy pozostałych bywalców karczmy. A spowodowane to było przybyciem dwóch rycerzy. Podeszli oni do naszego duetu, a ludzie zaczęli szeptać.
— Najmocniej przepraszam, dobry panie — zaczął ten niższy. — Tyś jest Geralt z Rivii, Biały Wilk? — zapytał niepewnie, obawiając się, że nie tego specjalistę znaleźli.
— Tak mnie zwą — odparł Geralt, odkładając kufel na stół.
— Och, jak dobrze — powiedział niższy rycerz z ulgą. — Szukaliśmy ciebie po wielu wsiach i miastach, Biały Wilku.
Wiedźmin zmarszczył brwi. Posłano specjalnie po niego? Komuś musiało bardzo zależeć na jego usługach. Wyższy rycerz rozwinął rolkę pergaminu i zaczął czytać:
— "Drogi Biały Wilku, o twych wspaniałych czynach usłyszeliśmy także tutaj, dlatego mamy nadzieję, że pomożesz nam w unieszkodliwieniu bestii, która zalęgła się na zamku i od jakiegoś czasu terroryzuje jej mieszkańców. Oczywiście za pomoc otrzymasz zasłużoną, obfitą zapłatę. Z poważaniem, Królowa Elsa z Arendelle".
Jaskier przysłuchiwał się temu wszystkiemu z ogromnym zaciekawieniem. Arendelle? TO Arendelle, które jedynie księstwo Toussaint przebija w kwestii bajkowości? Spojrzał wymownie na przyjaciela. "Nawet nie myśl o odmowie", próbował przekazać swymi oczami. Geralt zrozumiał przekaz, po czym zwrócił się do rycerzy:
— Przyjmuję zlecenie.
— Bogom niech będą dzięki! — zawołał wyższy rycerz, zwijając pergamin. — Czy potrzebujesz czasu na przygotowanie do wyprawy, czy możemy wyruszać od razu?
— Jestem gotowy — oświadczył Geralt, a gdy rycerze się odsunęli, wraz z Jaskrem odeszli od stołu.
Wiedźmin wręczył karczmarzowi sakiewkę z pieniędzmi w celu zapłacenia za napój, a następnie on i bard wyszli za rycerzami z knajpy. Wszyscy dosiedli już swych koni, jedynie Jaskier został na gruncie.
— Geralt, czy mógłbym... bo wiesz, do Arendelle długa droga i... — Jaskrowi przerwał Geralt wyciągający do niego rękę.
Trubadur z pomocą wiedźmina wsiadł na Płotkę - wiernego, niezastąpionego wierzchowca Białego Wilka - i uśmiechnął się. To był bodajże pierwszy raz, kiedy Geralt pozwolił mu znaleźć się na grzbiecie Płotki. Zwykle musiał podróżować za nim pieszo. Niższy rycerz zapytał:
— Wasz druh też wyrusza?
— Gdzie ja jadę, tam i on — wytłumaczył siwowłosy, na co jego przyjaciel uśmiechnął się jeszcze bardziej.
— Hendrik, pomyśl chwilę — skarcił niższego rycerza wyższy. — Jak niby miałyby powstać ballady o dokonaniach Białego Wilka, jeśli nie poprzez bycie świadkiem poskromienia bestii? To oczywiste, że mistrz Jaskier musi mu towarzyszyć!
— W sumie racja, wybacz, Arturze — odpowiedział ze skruchą Hendrik.
— Nie zwlekajmy — zarządził Artur. — W drogę! — zawołał.
I tak oto wyruszyli oni do Arendelle na spotkanie z rodziną królewską.
Podróż zajęła równe dwa tygodnie. Nie obyło się bez paru przeszkód po drodze, czy to gniazd ghuli, czy to bandytów, którzy mieli zamiar napaść i okraść wędrowców. Żaden z rzezimieszków nie przetrwał spotkania z wiedźmińskim orężem, gdyż byli zbyt wolni, aby jakkolwiek zranić Geralta. Rycerze byli pod niemałym wrażeniem zdolności zabójcy potworów i coraz bardziej utwierdzeni w przekonaniu, że królowa posłała po odpowiedniego zawodowca. Gdyby stwierdzić, że nie mieli co do niego wątpliwości, byłoby to zwykłym kłamstwem. Wojownicy bowiem sądzili, że czyny, o których opowiadały ballady, były przez nie wyolbrzymiane, i że tak naprawdę Biały Wilk nie jest tak zaprawiony w boju, na jakiego kreowały go pieśni. Ich postawa nie powinna nikogo dziwić - choć stwierdzenie to Jaskier uznałby za oszczerstwo, trzeba przyznać bez bicia, że jego utwory zawsze naginały w pewnym stopniu prawdę, aby siwowłosy wychodził na najwspanialszego pogromcę monstrów, jakiego Kontynent widział. Prosty lud nie zwracał na to uwagi, łykał wszystko jak zupę z łyżki. Pozostali odbiorcy jednak byli w stanie wyłapać te wyolbrzymienia, przez co w ich głowach rodziły się wszelkiego rodzaju wątpliwości. Aczkolwiek były rozwiewane, gdy tylko mieli okazję na własne oczy ujrzeć, jak wiedźmin rozprawia się z zagrożeniem. Niestety, niewielu miało ten zaszczyt. I długo można byłoby prawić o naszym bohaterze, lecz wróćmy do historii, nim zaczniemy rozpamiętywać zbyt wiele. Po dotarciu na miejsce Jaskier nie mógł się napatrzeć - w Arendelle panowała aura jasna, wesoła. Ludzie i nieludzie dookoła uśmiechali się, wymieniali zdania, żyli swoim życiem jak gdyby nigdy nic. Jakby różne tragedie oraz konflikty, które miały miejsce na niemal całym Kontynencie nie docierały do tego miejsca. Aż począł nie dowierzać, że mógłby się tam zaląc jakiś potwór. Bajkowa atmosfera przykuła także uwagę Geralta. Przyzwyczajony do czegoś zgoła innego, poczuł się nieco dziwnie. Można by rzec, że nie było to jego naturalne środowisko. Kiedy dotarli do wrót zamkowych, zsiedli z wierzchowców. Strażnik na wieży zawołał:
— Któż to przybywa?!
— Witoldzie, to my! — odparł Hendrik. — Otwierajcie bramy! I powiadomcie królową, że przyjechał z nami Geralt z Rivii!
Witold nie dowierzając w słowa rycerza wyjrzał przez okienko, zaś na widok siwowłosego szczęka mu opadła. Czym prędzej otworzył bramę i opuścił most, a następnie pobiegł po władczynię. Geralt oraz Jaskier w towarzystwie żołnierzy weszli na dziedziniec, gdzie mieli oczekiwać przybycia rodziny królewskiej. Płotka w międzyczasie zdążyła kichnąć dwa razy. Geralt pogłaskał ją po pysku, uspokajając ją. Wtedy, nim zdążył wyjść sługa zapowiadający przybycie królowej, na dziedziniec wbiegły dwie kobiety. Pierwsza posiadała śnieżnobiałe włosy zaplecione w warkocza i niebieskie oczy, ubrana była w ciemnofioletową sukienkę, a na nogach miała ciemnobrązowe pantofle. Druga zaś włosy miała w kolorze truskawkowego blondu, przypominającego bardziej rudy, związane z tyłu w podwójnego warkocza, podczas gdy reszta włosów pozostała rozpuszczona, a oczy posiadała równie niebieskie jak poprzednia. Na sobie miała czarną sukienkę z brązowymi detalami, na nogach znajdowały się miodowe spodnie oraz czarne kozaki. Zwolniły dopiero w połowie drogi, po czym spokojnie podeszły do przybyszy.
— Biały Wilku — uśmiechnęła się Elsa. — Witamy w Arendelle. Jestem Elsa, to moja młodsza siostra, Anna — przedstawiła siebie i księżniczkę. — Miło móc cię nareszcie poznać — wyciągnęła dłoń w jego stronę.
Geralta gest ten zdziwił. Monarchowie, z którymi miał do czynienia zazwyczaj nie mieli ochoty nawet na niego spojrzeć, zatrudniali go, aby wykonał swoją robotę, a zapłatę otrzymywał poprzez pośrednika. A tutaj? A tutaj królowa postanowiła podać mu dłoń, jakby witała się ze starym przyjacielem. Uścisnął jej rękę i choć miał założoną rękawiczkę, poczuł, jak chłodna była dłoń królowej.
— Mnie również — odpowiedział.
Następnie Elsa uścisnęła rękę Jaskra, a jej czyny powtórzyła Anna. Przywitała wiedźmina jak swojego, lecz gdy chciała ścisnąć dłoń bardowi, ten chwycił ją i przyklęknął na jedno kolano.
— Julian Alfred Pankratz wicehrabia de Lettenhove — przedstawił się oficjalnym tonem głosu. — Proszę do mnie mówić "Jaskier", Wasza Wysokość — po tych słowach ucałował jej knykcie.
Czyn ten wprawił Annę w niemałe zakłopotanie. Geralt zauważył co się święci. "O nie. Znowu" pomyślał. Elsa natomiast uśmiechnęła się lekko. "Oho. Wygląda na to, że moja siostrzyczka ma adoratora" pomyślała. Jaskier wyprostował się, zaś Anna odchrząknęła i odpowiedziała:
— Dobrze... Jaskier. Ach, no przecież! Jak mogłam od razu cię nie skojarzyć! Tyś przecież jest autorem wspaniałych ballad o dokonaniach Białego Wilka! Uwielbiam je!
— Niezwykle miło mi to słyszeć, Wasza Wysokość — powiedział, szeroko się uśmiechając.
Po tym stwierdzeniu nastała niezbyt przyjemna cisza, lecz nie trwała ona długo, gdyż przerwała ją królowa, odchrząkując.
— Wejdźmy do środka, opowiemy więcej na temat... ataków potwora — oświadczyła. — Stajenny zajmie się waszym wierzchowcem. A tak właściwie, to jak się zwie? — dopytała zaciekawiona.
— Płotka — odparł Geralt.
— Uroczo i oryginalnie — skomplementowała Anna.
— Dokładnie — zgodziła się Elsa. — Hendriku, Arturze — zwróciła się do rycerzy, którzy stanęli na baczność.
— Tak, jaśnie pani? — zapytał Artur.
— Zaprowadźcie proszę konie do stajni i powiedzcie Kristoffowi, by je wypielęgnował — rozkazała stanowczo.
— Oczywiście! — zawołali jednocześnie, po czym Hendrik przejął lejce od wiedźmina i wraz z towarzyszem udali się w kierunku stajni.
Królowa oraz wiedźmin ruszyli przodem, za nimi podążali księżniczka oraz bard. Jaskier nie przysłuchiwał się rozmowom, cały czas spoglądał na Annę. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Szybko doszedł do wniosku, że była ona najpiękniejszą kobietą na Kontynencie. W jego mniemaniu Francesca Findabair, która owy tytuł nosiła, nie dorastała Annie do pięt. W księżniczce było coś takiego, że nie sposób było nie ulec jej urokowi. Kiedy to nasz trubadur zachwycał się kobietą idącą obok niego, jej białowłosa siostra opowiadała Geraltowi, jak zaczęła się afera, przez którą został wezwany:
— Z początku znikało jedynie jedzenie — tłumaczyła. — Myślałyśmy, że to ktoś ze służby, dlatego nie przejęłyśmy się tym zbytnio. Nigdy nie widziałyśmy w tym problemu. Lecz potem zaczęli znikać ludzie. Pierwszego znaleziono ogrodnika, Farrana. Jego ciało było poszarpane, z szyi został oderwany kawałek, tak samo z żołądka... z którego nic się nie zachowało.
— Wyglądało, jakby coś go zagryzło — wtrąciła Anna.
— Zgadza się. Druga zaginęła Aerith, pokojówka. Leżała w bibliotece, a w stanie była równie fatalnym, co Farran. Potem przestali się pojawiać Lucjusz, Mirabel, Adam, Emilia... — wymieniała Elsa.
— Ataki powtarzały się regularnie? — zapytał wiedźmin.
— Można by tak powiedzieć — odparła Elsa. — Co równe pięć dni odnajdowano nowe zwłoki — dodała smutno. — Ostatnia była Tamara. Biedulka...
— Gdzie się znajdują te ciała? Będę musiał je dokładnie zbadać — oświadczył Biały Wilk.
— W kostnicy, niedaleko portu — odpowiedziała białowłosa. — Możemy się tam później udać.
Niespodziewanie zza rogu wybiegła niska istota. Cała była śnieżnobiała - i właśnie ze śniegu była stworzona. Kontrast stanowiły czarne guziki na torsie oraz pomarańczowy nos z marchewki, a także ręce oraz włosy z cienkich patyków. Bałwanek stanął bohaterom na drodze.
— ANNA, ELSA, NIE UWIERZYCIE! — wolał przerażony. Dopiero po chwili dostrzegł Geralta oraz Jaskra. — O, witam szanownych gości! Jestem Olaf i trochę brakuje mi ciepła! — przedstawił się radośnie.
Bard zamrugał kilkukrotnie, wiedźmin zmarszczył brwi. Widząc ich zdziwienia, siostry zaśmiały się.
— Moi drodzy, poznajcie Olafa — powiedziała Anna.
— Czy to... żyjący bałwan? — Jaskier nadal nie dowierzał w to, co widzi.
— Owszem — uśmiechnęła się Elsa. — Urodziłam się zdolna do czarowania. I z jakiegoś powodu darem do panowania nad śniegiem oraz lodem. Olafa stworzyłam w dzieciństwie, by był naszym kompanem do zabaw. Z nim zawsze jest wesoło. Od tamtej pory codziennie nam towarzyszy.
— Dokładnie tak! — przytaknął Olaf, energicznie kiwając głową.
— To by potwierdzało pogłoski o tym, że nie macie czarodzieja-doradcy — spostrzegł Geralt.
— Nie inaczej — odparła królowa. — Nie żebyśmy nie ufali czarodziejom, po prostu... tak się złożyło, najprościej rzecz ujmując.
— Olaf, kiedy przybiegłeś tutaj, byłeś wyraźnie czymś przestraszony — zmieniła temat księżniczka. — Co się stało?
— Och kurczę, serio? Niech no pomyślę... — bałwanek podrapał się po głowie. — Ach, wiem! W pokoju dziennym natknąłem się na Hortensja! Straszny to był widok! Cały czerwony i jakiś taki nadgryziony jak ciastko! — opowiadał żarliwie.
Grupa niezwłocznie pobiegła w kierunku pomieszczenia wspomnianego przez Olafa. Przed wejściem do środka wiedźmin dobył srebrnego miecza, a królowa ułożyła ręce tak, że była gotowa do rzucenia czaru bądź zamrożenia kogoś. Geralt zajrzał przez uchylone drzwi do środka. Na pierwszy rzut oka nikogo tam nie było. Nie poczuł również niczego oprócz odoru krwi. Wszedł do środka, tuż za nim królowa oraz księżniczka, która w pogotowiu zgarnęła z najbliższej komody świecznik. Jaskier i Olaf trzymali się z tyłu. Geralt rozejrzał się. Stwór odpowiedzialny za zmasakrowanie Hortensja już dawno opuścił to miejsce. Wiedźmin podszedł do zwłok, chowając miecz. Reszta stanęła nieopodal niego. Siwowłosy spojrzał na ciało.
— Odgryziono mu znaczną część żołądka i wątroby... hm... ciekawe. Brakuje mu żył w ramionach, na dodatek nie ma aorty... została wyrwana zębami... — mówił sam do siebie, analizując zwłoki.
— On tak zawsze? — zapytał szeptem Olaf.
— Mówienie na głos pomaga mu w koncentracji — wyjaśnił cicho Jaskier.
— Och... — odparł bałwanek.
Biały Wilk rozszerzył palcami ranę na szyi, by móc się dokładniej przyjrzeć miejscu, z którego wygryziona została żyła główna.
— Ślady kłów... Olaf, czy nim tu przyszedłeś, słyszałeś śpiew? — zwrócił się do bałwanka.
— Śpiew? — odpowiedziała pytaniem na pytanie zdziwiona reszta towarzystwa.
— Śpiew. Doniosły, operowy — doprecyzował Geralt.
— No niech pomyślę... coś tam niby słyszałem, ale bardzo słabo, jakby się... oddalało — wytłumaczył Olaf.
— Czyli tak jak myślałem. Bruxa — stwierdził wiedźmin, wstając.
— Bruxa? Przecież to strzygi żywią się ludzkim mięsem i wątrobami — spostrzegła Anna. — Bruxa powinna była jedynie wyssać z niego krew.
— Słuszna uwaga, Wasza Wysokość — przyznał jej rację Geralt, będąc jednocześnie pod wrażeniem wiedzy księżniczki na ten temat. — Podejrzewam jednak, że możemy mieć do czynienia z wygłodniałym osobnikiem, któremu przestała wystarczać krew.
— To w ogóle możliwe? — spytała Anna.
— Sam jestem zdziwiony, tego ukrywać nie zamierzam — odparł Geralt. — Podejrzewam, że żądza zaspokojenia głodu coraz bardziej wzrasta. Możliwe, że ataki będą następować częściej.
— Zdołasz ją wytropić, prawda? — zapytała Elsa z nadzieją w głosie.
— Oczywiście. W końcu to moja praca — powiedział wiedźmin.
Siostry słysząc te słowa, odetchnęły z ulgą.
Wytropienie bruxy okazało się być trudniejsze niż można by się było spodziewać - sprytna bestia zdołała się ukryć, co utrudniło wiedźminowi zadanie. Pierwszego dnia nie zdołał trafić na trop, który doprowadziłby go do jej kryjówki. Póki co mógł jedynie poradzić w trakcie kolacji, na którą zostali zaproszeni z Jaskrem, aby królowa i księżniczka kazały służącym oraz strażom mieć się na baczności, nie wpuszczać podejrzanych kobiet na teren zamku, a także uważać na czające się w okolicy kruki i nietoperze, gdyż bruxa mogła się przemienić. Po zakończonym posiłku Anna zaprowadziła gości do przygotowanych dla nich komnat. Wyjaśniła, że jeżeli mieliby jakąś potrzebę, wystarczy, że pociągną za sznur wiszący przy łożu, a wtedy do pokoju przyjdzie ktoś ze służby. Życzyła dobrej nocy, a gdy odchodziła, trubadur znów nie mógł oderwać od niej oczu. Dopiero kiedy zniknęła za winklem, otrząsnął się, wybudzony z transu. Nim udał się, aby odpocząć, zajrzał do komnaty, w której urzędować miał jego przyjaciel.
— Nie wiem jak tobie, lecz mnie się tutaj niezwykle podoba — zaczął. — Wspaniałe królestwo. Miło jest przebywać w miejscu, w którym ludzie nie kłócą się z byle powodu.
— Mhm. I są tutaj panny jak marzenie — odparł ironicznie wiedźmin.
— Oj tak... — do Jaskra dopiero po chwili dotarło, o co chodziło Geraltowi. — Znaczy się... nie mam pojęcia o czym mówisz.
— Jaskier — skarcił go Geralt. — Trudno było nie dostrzec maślanych oczu, które robiłeś do księżniczki. Dodajmy do tego sposób, w jaki jej się przedstawiłeś.
— Nic nie poradzę na to, że uległem jej wdziękom — stwierdził Jaskier, zadzierając głowę. — Ona jest taka mądra... i piękna... i mądra... i piękna... i lubi moją sztukę... — mówił rozmarzonym głosem. — Nigdy w życiu nie widziałem równie cudownej istoty.
— To samo mówiłeś o Vespuli. I Korze. I Mirunie. I Rozalindzie — wymieniał Geralt.
— Aj tam, dawne dzieje — Jaskier machnął ręką. — Żadna z nich nie zachwycała swą urodą jak Jej Wysokość. Ani nie była tak mądra. Słyszałeś, jak rozmawiała z tobą o potworach. Ze świecą szukać tak obeznanej w tym temacie kobiety! I nie wątpię, że posiada ogromną wiedzę na inne tematy. Ach, nie mogę się doczekać, aż znów ją ujrzę! Będziemy dyskutować godzinami! Kto wie, może powstanie z tego nowa ballada! — opowiadał podekscytowany.
— Opanuj się, romantyku od siedmiu boleści — odparł wiedźmin.
— Oj, wypraszam sobie, tylko nie od siedmiu boleści! — zirytował się bard.
— Jaskier, w kim się... zakochujesz, to nie moja sprawa. I nie moja sprawa, co z tym faktem poczniesz, a znając ciebie, pewnie już kombinujesz, jak zdobyć jej serce. Specjalistą od uczuć nie jestem, ale posłuchaj mojej rady. Zastanów się porządnie, nim zrobisz coś, czego będziesz później żałował. Uwierz mi, złamanie serca księżniczce to ostatnie, co chcesz zrobić — ostrzegł siwowłosy.
— Nie śmiałbym tego uczynić — zarzekł się brunet.
— Wiem, Jaskier. Wiem — powiedział wiedźmin. — Ale znam cię wystarczająco długo, by móc przewidzieć, co się stanie. Za każdym razem jest tak samo. Zakochujesz się na zabój z wzajemnością, jesteś szczęśliwy w związku. A potem zakochujesz się w innej. Poprzednią zdradzasz z nową i cały cykl się powtarza. Wiem, kim ja niby jestem, aby mówić o wierności jednej kobiecie. Ale dla dobra własnego... i uniknięcia skrzywdzenia drugiej osoby... może powinieneś tego spróbować.
Bard zamrugał kilkukrotnie, będąc całkowicie zadziwionym słowami przyjaciela. Choć przychodziło mu to z trudem, doskonale zdawał sobie sprawę, że Geralt miał rację. Nigdy nie zwracał zbytniej uwagi na to, jak mogła się poczuć jego poprzednia partnerka po odkryciu, że była zdradzana. Przemyślał dokładnie to, co przed chwilą usłyszał. Może faktycznie przyszła pora, by zmienić swoje postępowanie?
— Dobranoc, Geralt — pożegnał się Jaskier, wychodząc i zamykając za sobą drzwi.
— Dobranoc — odpowiedział Geralt.
~⚔️~
Hej hej, witam Was wszystkich bardzo serdecznie w pierwszym rozdziale tej historii! Mam nadzieję, że się Wam spodobał i zachęcił do czekania na dalszy ciąg.
Jeżeli pojawiły się jakieś błędy, możecie mi dać znać.
A teraz się z Wami pożegnam, pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie! Do zobaczenia! Trzymajcie się ciepło!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top