Part 2
*Nobody's pov*
- Hej, Hunnie - rzucił Luhan, przekraczając próg kawiarni. Cmoknął szybko zarumieniony policzek Sehuna, który w biegu do kolejnego stolika mógł tylko uśmiechnąć się przepraszająco. Po kilku minutach blond czupryna zniknęła na zapleczu, a do uszu Luhana doszedł przyjemny, lekko głęboki głos
- Zawsze mają taki ruch tuż przed zamknięciem. - Chłopak zmierzył wzrokiem siedzącego przed nim mężczyznę. Skórzana kurtka, kolczyki w uszach, kocie, podkreślone na czarno oczy. Chińczyk prychnął.
- Dzięki za info, a ty jesteś...?
- Tao - potrząsnął ich dłońmi, patrząc na niego spod przymrużonych oczu - jestem z Wufanem.
- Oh - odpowiedział zaskoczony - Luhan. Nie wiedziałem, że Kris też jest po drugiej stronie - zażartował, rozluźniając lekko napięte mięśnie.
- A jednak - uśmiechnął się Tao, obracając w palcach wytartą tabliczkę z imieniem swojego chłopaka. - Powiedz, kolego... Poznałeś już niesamowitość bycia w związku z cukiernikiem?
- Co? Oh, nie, my nie jesteśmy razem - Luhan zarumienił się, spuszczając wzrok.
- Więc chodźmy to zmienić - zza jego pleców rozległ się głos Sehuna, więc odwrócił się w jego stronę i spojrzał na niego z niemym pytaniem w oczach. - Pójdź ze mną na randkę, LuLu.
*Luhan's pov*
Wybuchnąłem śmiechem, kiedy kolejne ziarenko prażonej kukurydzy wylądowało na łysinie mężczyzny siedzącego dwa rzędy przed nami.
- Sehun! - szepnąłem karcąco, próbując zachować powagę - jedzeniem się nie rzuca!
- Tylko co?
- Tylko je!
- To jedz - odpowiedział, wystawiając w moją stronę popcorn. Jego oczy świeciły się wesoło, kiedy zbliżyłem się, by po chwili chwycić zębami ziarenko prosto z jego palców.
Kocham Cię Annabello. Wyjdziesz za mnie?
*Sehun's pov*
Poczułem głowę Luhana opadającą na moje ramię. Co chwilę pociągał nosem, kiedy Jack prosił Annabellę o rękę, a jego włosy łaskotały mnie w szyję, jednak uśmiechnąłem się tylko, obejmując go ramieniem.
Gdy wyszliśmy z kina, na zewnątrz panował już półmrok. Zaproponowałem Luhanowi, że go odprowadzę, więc ruszyliśmy powoli, spacerując parkową alejką w kierunku jego domu. W pewnym momencie zauważyłem, że chłopak drży z zimna, więc zdjąłem kurtkę i założyłem ją na jego barki, po czym chwyciłem jego dłoń, przyciągając go bliżej siebie. Ufnie wtulił się w mój bok i w takiej pozycji trafiliśmy pod kamienicę, w której mieszkał Luhan.
- Świetnie się bawiłem, Hunnie - powiedział, uśmiechając się uroczo - dziękuję. - Pocałował mój policzek, po czym zniknął w bramie, rzucając mi krótkie "Do zobaczenia".
*Nobody's pov*
Sehun ruszył spod zaniedbanej kamienicy w powolnym tempie. Pogwizdywał cicho, a jego ręce spoczywały swobodnie w kieszeniach. W pewnym momencie chłopak czuje mocne szarpnięcie w okolicach szyi, a już po chwili jego ciało ląduje w bocznej uliczce, przyciśnięte do kostki brukowej. Wokół panuje mrok, a twarze jego napastników zasłonięte są przez kaptury.
Uderzenie w brzuch.
Sehun zwija się w kłębek, ramionami próbując chronić narządy wewnętrzne. Jednak na nic to się nie zdaje, gdy jego ręce zostają odciągnięte od tułowia, a na żebra raz po raz spadają coraz to mocniejsze ciosy.
Kolejne uderzenie.
Pedał!
Splunięcie w twarz.
Ciężki but ląduje na jego mostku, odcinając mu dopływ powietrza. Przez kilkanaście sekund Sehun próbuje łapać w płuca drogocenny tlen, jednak podeszwa naciska coraz mocniej, a on nie jest w stanie zarejestrować niczego innego.
Zamyka oczy i poddaje się uczuciu, które pali mu gardło.
Nie walczy.
Mdleje.
***
Drobna kobieta chwyciła za pokrywę śmietnika, z trudem unosząc ją do góry. Pchnęła ją mocno, niemal od razu odskakując od pojemnika. Krzyknęła głośno, wołając o pomoc. W środku znajdowało się zmasakrowane ciało. Brunetka drżącymi palcami wybrała numer na pogotowie, gdy mężczyzna klęczący przy zakrwawionym blondynie próbował go uratować.
***
- Bardzo dziękujemy za państwa pomoc, zachowali się państwo jak prawdziwi obywatele - odezwał się ratownik, odsyłając świadków zdarzenia do domów. Kobieta odwróciła się jeszcze, patrząc pustym wzrokiem w dal.
- Czy ten chłopak..?
- Nie, niestety. Nic nie mogliśmy zrobić. Był martwy już długi czas, żebro przebiło jego płuco, prawdopodobnie na skutek pobicia. Przykro nam, ale ten chłopak nie miał szans.
- Co się z nim teraz stanie?
- Spróbujemy znaleźć jego rodzinę.
*Luhan's pov*
Popchnąłem drzwi kawiarni, wdychając zapach gorącej czekolady i babeczek z migdałami. Jak tylko podszedłem do lady, gdzie Kris uwijał się jak w ukropie, zacząłem się rozglądać za Sehunem.
- Ty! - krzyknął Wufan, celując we mnie palcem wskazującym - co zrobiłeś mojemu przyjacielowi, piękny chłopcze, że nie ma go w pracy i nie odbiera telefonu?!
- Pieprzysz.
- Więc nie wiesz co z nim?!
- Nie, kurwa, Kris! Ostatni raz widziałem go wczoraj wieczorem!
- Jezu, Luhan! I mówisz mi to dopiero teraz?!
- Skąd miałem wiedzieć?!
Udaliśmy się na zaplecze, zamykając za sobą drzwi. Wufan wyciągnął telefon, wybierając numer do swojej szefowej, która jednocześnie była matką Sehuna. Usiadłem na drewnianej skrzynce, chowając twarz w dłoniach. Jeśli coś stało mu się po drodze, nigdy sobie nie wybaczę, że pozwoliłem mu wracać w nocy do domu... Jak mogłem go puścić samego?
*Nobody's pov*
Wufan nie odzywał się już dobre kilka minut po tym, jak jego telefon wylądował w kieszeni. Wpatrywał się w jeden punkt na ścianie, nie wydając z siebie żadnego dźwięku.
- On... on zaspał, prawda? - zapytał cicho Luhan, podnosząc się na równe nogi - Zaraz tu przyjdzie, powiedz, że zaraz tu przyjdzie, kurwa Kris!
- Lu... on... - Chińczyk potrząsnął głową, wypuszczając z siebie drżący oddech. - Pobili go, Luhan.
- Ale wyjdzie z tego, prawda? W którym szpitalu jest? Musimy do niego jechać! - brunet złapał go za nadgarstek, ciągnąc go w kierunku wyjścia. Jednak Wufan nie ruszył się nawet o milimetr. Westchnął jedynie, przyciągając ciało niższego do siebie, po czym objął go ciasno ramionami. Wiedział, że to co zaraz powie, zmieni wszystko.
- Żebro przebiło mu płuco, Luhannie - wyszeptał, pocierając pocieszająco plecy chłopaka - jego już tu nie ma.
- Kłamiesz, kurwa! To nie jest śmieszne! - z jelenich oczu rzewnie płynęły łzy, gdy odepchnął się od Krisa, ze złością wypadając z kawiarni na deszcz.
Niebo płakało razem z nim.
Luthien
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top