29

Już nieraz marudziłam, że czuję się jak g*wno, jednak chyba dopiero wtedy naprawdę poczułam, co to znaczy. I wcale nie chodzi mi o aspekt fizyczny, tylko o psychiczny. Niejednokrotnie próbowano mi wmówić, że jestem niczym w porównaniu do innych. Teraz mi to udowodniono. Jestem malutką, głupiutką, a przede wszystkim naiwną dziewczynką, której zabrano ulubionego lizaka. W moim przypadku lizakiem były resztki godności i serce, które i tak było już nieźle poobijane. Nie miałam sił już płakać - chociaż tak bardzo chciałam, nie miałam sił by krzyczeć - chociaż tak bardzo potrzebowałam. Było moje ciało, ale miałam wrażenie, ze nie ma mnie. Tak jakby On zabrał ze sobą moją duszę.

Kochałam go. I chyba dopiero wtedy zaczęłam uświadamiać sobie jak bardzo, chociaż nie byliśmy ze sobą długo. Ale to właśnie z Nim przeżyłam swój pierwszy prawdziwy pocałunek, to właśnie przez niego potrafiłam uśmiechać się cały dzień i to właśnie dzięki niemu poznałam smak miłości. Przynajmniej tak mi się wydawało, chociaż nigdy nie powiedzieliśmy sobie "kocham Cię". Ale z drugiej strony, przecież nie liczą się słowa a czyny.

A teraz nie mam nic... Tylko pustkę w miejscu, w którym powinno być serce. Bo on go nie złamał. On je bezprawnie zabrał. I wykorzystał, jak pierwszą lepszą laskę spod latarni.

Jednak nie chciałam, żeby On zauważył, że tak bardzo mnie to bolało. Dlatego, choć z wielkim trudem, postanowiłam w pierwszy poniedziałek po piątkowej imprezie pójść do szkoły. Co więcej, pomalowałam się, chyba nawet za mocno, bo nie najlepiej się czułam w tym makijażu, ale jakoś musiałam ukryć sińce pod oczami. Do tego ubrałam moją ulubioną kremową bluzkę, skórzaną ramoneskę i stare niskie trampki, bo te od Niego wylądowały na dnie szafy. Na rękę założyłam zegarek na skórzanym pasku i delikatną bransoletkę mamy, a na nos przeciwsłoneczne okulary, bo słonce od rana mocno świeciło. Włosy zostawiłam rozpuszczone w ich delikatnym naturalnym skręcie. Przeglądając się w domu w lustrze, naprawdę dobrze się prezentowałam, jak na mnie chyba aż za dobrze, dlatego biorąc głęboki wdech, wysiadłam z samochodu, który chwile temu zaparkowałam na parkingu przed szkołą. Zabrałam z siedzenia pasażera torbę i zamykając zamki, ruszyłam w kierunku szkoły. Serce biło mi znacznie szybciej niż powinno, a ręce trzęsły się nadmiernie, ale wiedziałam, że muszę być silna, dlatego nie zwalniałam kroku, mijając kolejnych uczniów, którzy zupełnie nie zwracali na mnie uwagi. Całkowicie mnie to dziwiło, jednak nie miałam zamiaru zaprzątać tym sobie głowy.

Myślałam tylko o tym, żeby przeżyć sześć lekcji i wrócić do domu.

#

O dziwo dzień w szkole nie był aż taki zły - ani razu nie spotkałam Jego, dlatego czułam się w miarę spokojna. Chociaż za każdym razem gdy widziałam kogoś wysokiego a tym bardziej blondwłosego na korytarzu, o mały włos nie dostawałam zawału. Jednak wciąż twardo się trzymałam. Nawet Shirley zdawała się o niczym nie wiedzieć albo przynajmniej nie chciała o tym wspominać. Wiadomo, że łapałam się na myśleniu o nim, ale szybko odganiałam myśli z nim związane.

Gdy wyciągnęłam z szafki flakonik z perfumami, zamknęłam drzwiczki, a następnie przekręciłam kluczyk w zamku. Czułam na sobie palące spojrzenie Shirley, dlatego pośpiesznie się odwróciłam.

- Proszę, księżniczko - odparłam wyciągając w jej kierunku dłoń, w której znajdowały się perfumy. Wybierała się na randkę, dlatego tak bardzo ich potrzebowała, a że zapomniała swoich własnych, musiała żyć na mojej łasce. - Tylko proszę Cię, zwróć mi ich chociaż połowę.

- Ha. Ha. Ha - powiedziała, robiąc pauzy. Doskonale wiedziała, że piję do wydarzenia, które miało miejsce jakiś rok temu. - Pilnuj siebie, Gonzalez. Nie wiem, co ten Luke z Tobą robi, ale popatrz na siebie. Wyglądasz jak szafiarka roku.

Wytknęła w moim kierunku język z rozbawieniem - najwyraźniej nie miała jeszcze pojęcia o Jego zakładzie. Mnie na samo jego imię przeszył chłodny dreszcz, ale jak gdyby nigdy nic, wymusiłam uśmiech.

- Będę już lecieć, twój Romeo czeka - powiedziała, wskazując brodą w pewnym kierunku. Podążyłam za nią wzrokiem i dopiero teraz zauważyłam stojącego tam Luke'a. Ubrany w obcisłe spodnie i biały t-shirt jak zawsze wyglądał dobrze - nawet z kilkudniowym zarostem i niezbyt ułożonymi włosami. Opierał się ramieniem o szafki, trzymając dłonie w kieszeniach spodni,co zdradziło mi, że był podenerwowany. Shirley cmoknęła mnie jeszcze tylko w policzek i machając mi, poszła do wyjścia ze szkoły.

Patrzyłam tak na niego, nie mogąc spuścić wzroku. Czułam nieprzyjemne dreszcze przechodzące po całym moim ciele i kłucie w sercu, ale jednocześnie wciąż gdzieś głęboko cieszyłam się, że go widzę. Niestety nie da się przestać kochać z dnia na dzień.

On również patrzył na mnie, niemal nie mrugając powiekami.

Tak bardzo chciałam poczuć jego dotyk, jego ciepło, chciałam móc się w niego wtulić i o wszystkim zapomnieć, ale przecież... on miał mnie za nic. Dlatego czując zbierające się w oczach łzy, odwróciłam się od niego i czym szybciej ruszyłam w tą samą stronę, w którą jeszcze przed chwilą udała się Shirley.

Oczywiście akurat wtedy, kiedy jedna samotna łza spłynęła po moim policzku, musiał mnie dogonić i zagrodzić mi drogę. Niemal od razu poczułam jego charakterystyczny zapach, który rozpoznałabym chyba zawsze i wszędzie. Miałam wrażenie, że zaraz pęknę, dlatego zrobiłam krok w bok, chcąc go wyminąć, jednak on uczynił to samo.

- Czego jeszcze ode mnie chcesz? - warknęłam przez zaciśnięte zęby, czując jak spływające po policzkach łzy, zaczynają moczyć moją bluzkę. - Resztki mojej godności? Przykro mi, ale je też już zabrałeś.

Zrobiłam krok w drugi bok. On również.

- Ivy... - odezwał się tym swoim seksownym, zachrypniętym głosem. Pewnie był przeziębiony, zresztą nie wyglądał najlepiej jak się mu przyjrzałam. Wiecie co najzabawniejsze? Zaczęłam się o Niego martwić.

Przeczesałam dłońmi włosy, biorąc głęboki wdech.

- Daj mi przejść - rozkazałam pełnym powagi głosem. Może trochę za głośno, bo kątem oka zauważyłam, że przechodząca obok dziewczyna się obejrzała. On jednak nie usłuchał, wciąż stojąc nieruchomo przede mną. - Odsuń się do cholery!

Tym razem krzyknęłam, ale nerwy brały górę i po prostu nie potrafiłam inaczej. Moje ciało zaczynało się coraz bardziej trząść, więc tylko czekałam, aż ogarnie mnie szloch.

Już wyciągnęłam w jego kierunku dłonie, żeby go odepchnąć, ale w ostatniej chwili je cofnęłam i po prostu zrobiłam obrót na pięcie, żeby tylko udać się jak najdalej od Niego.

Jednak on miał inne plany i łapiąc za mój łokieć, zatrzymał mnie. Wyrwałam rękę z jego uścisku, czując na skórze gęsią skórkę, kiedy pojawił się przede mną.

- Musisz wysłuchać tego, co mam ci do powiedzenia - powiedział szybko, jakby naprawdę mu zależało. Chociaż pewnie tylko udawał. Zaśmiałam się przez łzy i pokręciłam z niedowierzaniem głową. - Proszę.

- Myślisz, że mam ochotę słuchać tego jak bardzo nie chciałeś mnie zranić, ale tak wyszło? Nie, więc to ty wysłuchaj mnie - odparłam, zbierając w sobie ostatki sił. - Zejdź mi z oczu. Nie mam ochoty na ciebie patrzeć.

Tym razem, nie patrząc mu w oczy, gwałtownie go wyminęłam i niemal biegnąc, szłam przed siebie. Ledwo widziałam przez łzy, jednak nie miałam zamiaru zwolnić. Jedyne na czym mi wtedy zależało, było znalezienie się w domu.

Wymijając go, słyszałam, że powiedział coś jeszcze, ale nie dane było mi dosłyszeć co.

A szkoda.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top