15
Po jakiś kilku dniach rozpaczy z powodu rozstania rodziców i po wyprowadzce taty z domu (wyszło na to, że będę mieszkać, tu gdzie mieszkam, ale tylko z mamą), przyszła fala złości, ba! wściekłości. Chodziłam naburmuszona jak osa i nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowę z kimkolwiek. Mamy unikałam, a od taty nie odbierałam telefonów, tylko odpisywałam na smsy czterema słowami, tak, nie lub nie wiem. Zachowywałam się dziecinnie, ale potrzebowałam czasu, żeby się z tym wszystkim pogodzić.
Będąc w szkole, praktycznie się nie odzywałam i dziękowałam w duchu Shirley, że nie zmusza mnie do rozmów. Byłam jak tykająca bomba - miałam wrażenie, że w każdej sekundzie mogę wybuchnąć. Wszystko mnie wkurzało zaczynając na piosence lecącej w radio, a kończąc na głośnym oddechu Shirley, który w istocie wcale nie był taki głośny. Mimo to posłałam jej karcące spojrzenie, którego nie była w stanie dostrzec, powtarzając materiał z ostatniej lekcji biologii. O dziwo tego dnia nie poszłam w jej ślady, tępo wpatrując się w ścianę przede mną i od czasu do czasu mierząc buty mijających mnie uczniów.
Kiedy kątem oka zauważyłam, że w moim kierunku zbliża się postawny, wysoki brunet - Colton, którego szczerze z całego serca nienawidziłam, zacisnęłam dłonie w pięści. Jeszcze jego tutaj brakowało.
- Oh, ktoś tu chyba pożyczył ubrania od babci - rzekł, udając, że kaszle, kiedy przechodził obok mnie. Posłałam mu wściekłe spojrzenie.
- Pieprz się, Colton - wyrwało mi się niespodziewanie, co zaskoczyło samego chłopaka, mnie, jak i siedzącą na podłodze obok moich nóg Shirley. Brunet momentalnie przystanął, patrząc na mnie z kpiną i sztucznym uśmiechem błąkającym się na jego ustach.
- Chętnie, ale raczej nie z tobą - odgryzł się, unosząc kąciki ust do góry, kiedy zrobiłam zniesmaczoną minę. - Jednak potrafisz mówić, normalnie nie wierzę.
Pokręciłam głową, wywracając teatralnie oczami i bezdźwięcznie wypowiadając "spadaj".
- Ludzie, jeszcze znasz przekleństwa! - podniósł głos, zwracając tym uwagę innych. Patrzył na mnie z niedowierzaniem, wciąż szeroko się uśmiechając.
Mocniej ścisnęłam dłonie w pięści, spuszczając głowę i skupiając wzrok na czubkach swoich butów. Czułam na sobie uważny wzrok przyjaciółki.
- Mógłbyś łaskawie sobie stąd pójść? - odezwała się blondynka, wstając z podłogi. Colton tylko szerzej się uśmiechnął, kręcąc głową na boki.
W środku mnie się zagotowało, dlatego nie będąc w stanie znieść tego dłużej, uniosłam głowę. Wpatrywałam się w jego wyszczerz, w głowie wyobrażając sobie jak wybijam mu jego piękne, białe ząbki.
- Przykro mi, że masz aż tak nudne życie, że uprzykrzasz je mi. - powiedziałam, wysuwając usta i robiąc smutną minę. - Chociaż wiesz, co? Wcale nie jest mi przykro.
Po tych słowach wyminęłam go, ignorując jego nagły wybuch śmiechem.
- Możecie sobie podać ręce z Hemmingsem! - Usłyszałam jeszcze za sobą, ale kompletnie zignorowałam go, jak i ucisk w żołądku na wypowiedziane przez niego nazwisko.
Szybkim krokiem przemierzałam szkolne korytarze, kierując się do drzwi wyjściowych ze szkoły. Nie zamierzałam zostać tu nawet minutę dłużej, kompletnie nie myśląc o konsekwencjach. Wychodząc z budynku, minęłam się z Lukiem, który szedł w przeciwnym kierunku. Posłałam mu krótkie spojrzenie, ale on wkładając dłonie do kieszeni i odwracając wzrok, po prostu mnie olał. Zabolało mnie to, ale nie miałam zamiaru teraz się tym przejmować. Żyłam adrenaliną, która buzowała w moich żyłach.
Ludzie, wpiszcie tę datę do kalendarza - Ivy Sztywniara Gonzalez idzie na wagary!
- Gonzalez, stój! - zawołał za mną zachrypnięty głos, sprawiając, że zatrzymałam się w pół kroku.
Luke.
Niechętnie odwróciłam się, krzyżując ręce na piersiach i posyłając mu pytające spojrzenie. Mimo wszystko moje serce przyśpieszyło rytm bicia.
- Przyjdź dzisiaj na plażę o 7 - odparł, posyłając mi niepewny uśmiech i poprawiając spadające z ramienia ramiączko plecaka. Zdziwiona rozchyliłam delikatnie usta, nie wiedząc, co powiedzieć. - Ashton, Calum, Mike i ja organizujemy ognisko. - poprawił się szybko, zdając sobie sprawę, jak zabrzmiały jego wcześniejsze słowa.
Kiwnęłam tylko głową na znak zrozumienia, odczuwając lekkie rozczarowanie. Miałam wrażenie, jakby mała szpileczka wbiła się w moje serce. Chyba za dużo sobie wyobrażałam.
- Shirley też będzie - uśmiechnął się delikatnie, dodając sobie uroku. W tym samym momencie rozbrzmiał dzwonek oznajmiający rozpoczęcie się lekcji. Chętnie bym z nim porozmawiała, ale w końcu ktoś tu miał ekhem... uciec.
- Do później - mruknęłam tylko, nerwowo skubiąc zwisające ramię torby. Nie czekając na jego odpowiedź, prędko się odwróciłam i pobiegłam w kierunku szkolnego parkingu, na którym zaparkowałam samochód.
#
Moje pierwsze i prawdopodobnie ostatnie wagary zakończyłam wizytą u babci - mamy mojej mamy, która mieszkała w Sydney, czyli jakieś dwie godziny drogi z Harvenshill. Okazało się, że doskonale wiedziała o rozwodzie rodziców i wcale nie była tym faktem zaskoczona. Zdradziła mi, że faktycznie to ona z dziadkiem naciskali na rodziców, by się pobrali tuż po moich narodzinach. Nikt nie był zadowolony z faktu, że mama zaszła w ciążę w wieku dziewiętnastu lat z facetem o pięć lat starszym, a tym bardziej dziadkowie, którzy byli katolikami. I może po części zrobili to z przymusu, bo tak wypada, ale wyglądali na bardzo szczęśliwych. Podobno. Poza tym, babcia uświadomiła mi jedno - że nie tylko ja cierpię. Rodziców tak samo to bolało, a ja swoim zachowaniem sprawiałam, że jeszcze bardziej.
Mimo to po powrocie z Sydney nie byłam jeszcze gotowa i nie chciałam rozmawiać chociażby z mamą, dlatego postanowiłam pójść na ognisko, na które zaprosił mnie Luke. Nigdy wcześniej raczej nie odważyłabym się na takie posunięcie, ale teraz po prostu musiałam. Coś za wszelką cenę mnie tam ciągnęło. Przyszłam punkt siódma, ale ani jego ani Shirley jeszcze nie było, dlatego wybawiając i mnie i przyjaciół Hemmingsa od niezręcznych chwil, a może nawet nieprzyjemnych (Ashton chyba wyjątkowo mnie nie lubił), oddaliłam się od miejsca ogniska o jakieś sto metrów, udając, że znalazłam się tam przypadkiem. Usiadłam na dość chłodnym piasku, kompletnie nie zwracając uwagi, że brudzę spodnie czy beżową koszulę. Wpatrywałam się w zachodzące słońce, uderzające o brzeg fale, które rozbijając się moczyły mi stopy i wsłuchiwałam się w szum oceanu, kompletnie nie myśląc o niczym. W mojej głowie panowała kompletna pustka.
Kiedy odwracając głowę w kierunku miejsca, gdzie już z pełną parą trwało ognisko, zauważyłam idącego w moim kierunku blondyna, co jakoś niespecjalnie mnie zaskoczyło. Raczej sprawiło mi radość. Przygryzłam wargę, ponownie skupiając wzrok na różowym niebie i odbijających się w tafli wody promieniach słońca. Denerwowałam się tym, jak potoczy się rozmowa z Lukiem, ale jednocześnie byłam nią podekscytowana.
- Hej - powiedział, znajdując się zaledwie dwa metry ode mnie. Strzeliłam tylko w jego kierunku brwiami, otaczając się ramionami i podciągając nogi do klatki piersiowej - już wystarczająco przemokły mi buty. Blondyn usiadł tak blisko mnie, że nasze ramiona, jak i dłonie się stykały. Pomiędzy nami przeszedł jakby prąd, dlatego nieświadomie się wzdrygnęłam.
- Jak tam z rodzicami? - Zapytał z zawahaniem, zwracając tym moją uwagę. Powoli odwróciłam głowę w jego kierunku, przygryzając wargę.
- Nijak. - odpowiedziałam, posyłając mu zmieszane spojrzenie. - Możemy o tym nie gadać?
Pokiwał głową, dostrzegając mój brak chęci do rozmowy na ten temat.
- Jest już Shirley? - zadałam mu pytanie, nie dostrzegając przy ognisku jej blond długich włosów. Spojrzałam na zegarek - wskazywał dokładnie dziewiętnastą dwadzieścia cztery, więc powinna już być.
- Yyy... - podrapał się niezręcznie po karku, przybierając odrobiny czerwonego koloru na twarzy. Pytająco uniosłam brwi, wyczekując konkretnej odpowiedzi. - Tak w zasadzie, to jej nie będzie. - powiedział, z uwagą przyglądając się mojej twarzy.
- Jak to? - zapytałam niemal natychmiast, chcąc wstać, ale Luke skutecznie mnie powstrzymał, przyciągając mnie za nadgarstek. Posłałam mu zaskoczone spojrzenie, a on natychmiastowo mnie puścił. Mimo to jednak zostałam, ponownie siadając na piasku.
Westchnął głośno.
- Powiedziałem tak, bo chciałem, żebyś przyszła - mruknął cicho, ale pomimo szumu oceanu byłam w stanie go usłyszeć. Moje usta niekontrolowanie rozciągnęły się w uśmiechu. Kątem oka spojrzałam na niego, dostrzegając zmieszanie wypisane na twarzy i dwa rumieńce, które pojawiły się na jego policzkach. Chciał to ukryć, odwracając głowę, ale na próżno. Zdążyłam już to zobaczyć.
- Czekaj, czekaj - powiedziałam, delikatnie łapiąc jego podbródek i odwracając twarz tak, żeby na mnie patrzył. - Czy ty się zarumieniłeś?
Zaśmiałam się głośno, widząc jak przewraca oczami.
- Gorąco mi, tyle - odparł szybko, a nawet rzekłabym za szybko. - Nie pochlebiaj sobie, Sztywniaro.
Niby nazwał mnie "Sztywniarą", ale zrobił to z szerokim uśmiechem na twarzy, posyłając mi rozbawione spojrzenie, więc nie mogłam zrobić niczego innego, jak ponownie się zaśmiać.
- To słodkie - wyrwało mi się, dlatego szybko zasłoniłam usta ręką, odwracając głowę w kierunku przeciwnym do Luke'a. Moje policzki zapłonęły rumieńcem, o czym przekonałam się, kiedy tym razem to on się zaśmiał.
- I kto tu się rumieni? - zawołał wesoło, dotykając palcem mojego policzka. Po mojej skórze przeszedł dreszcz, a do tego miałam wrażenie, że zrobiłam się jeszcze bardziej czerwona, niż byłam. - Burgund nie jest taki zły.
Puścił do mnie oczko, przyciągając kolana do klatki piersiowej, kiedy większa fala rozbiła się o brzeg, mocząc mu czubki butów, i otaczając je ramionami.
- Opowiedzieć ci kawał? - Zapytał z uśmiechem błąkającym się na ustach, jakby na samą myśl o nim, chciało mu się śmiać. Po krótkiej chwili zastanowienia pokiwałam twierdząco głową, nie widząc żadnych argumentów przeciw. - No więc, rozmawia teściowa z zięciem i mówi: "Jadę rowerem na cmentarz", a zięć na to...
Przerwał na moment, wzbudzając we mnie napięcie ciekawości, na co posłałam mu zniecierpliwione spojrzenie. Ot, taka moja niecierpliwa natura.
- A zięć na to: "Teściowo, a kto rower odprowadzi?" - dokończył, wybuchając śmiechem na ten nie do końca zabawny kawał. Kiedy całkowicie odkryłam jego sens, sama zaczęłam się śmiać, ale wcale nie byłam pewna czy to on mnie rozśmieszył, czy śmiech Luke tak na mnie działał.
- Dobre - wytarłam łezkę spod oka, odwracając twarz w kierunku chłopaka, ale tylko na moment gdyż znajdowaliśmy się znacznie zbyt blisko siebie.
- Może mała nagroda? - Zapytał, szturchając mnie zaczepnie łokciem, a następnie wysuwając w moim kierunku policzek. Spojrzałam na niego przerażona, przełykając powoli ślinę i zdając sobie sprawę, że moje tętno znacznie skoczyło w górę.
Wtedy jednak do głowy wpadł mi niecny plan, dlatego udając, że naprawdę chcę dać mu buziaka w policzek, pochyliłam się w jego kierunku. Wzruszyłam ramionami jak gdyby nigdy nic, ale kiedy dzieliły nas już zaledwie centymetry, zamiast go pocałować, zaczęłam go gilgotać.
- Przykro mi, nie mam gilgotek - wydukał, chcąc zabrzmieć wiarygodnie, ale niestety mu to nie wyszło. Niespokojnie drgał i kręcił się, z trudem powstrzymując śmiech, dlatego nie zaprzestałam swoich czynności dopóki, dopóty głośno się roześmiał, wywołując na mojej twarzy triumfalny uśmiech. Nie trwał on jednak długo, bo Luke postanowił odwdzięczyć mi się tym samym. Trafił dokładnie w mój czuły punkt - żebra, dlatego rzucałam się we wszystkie strony, śmiejąc się wniebogłosy.
Nasze "igraszki" trwałyby jeszcze przez chwilę, gdyby nie Calum, który nagle pojawił się za nami, w rękach trzymając butelkę, której zawartość już po chwili wylądowała na naszej dwójce.
Przynajmniej myślałam, że na dwójce.
#
Piszcie, jak się Wam podoba :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top