04

Po krótkim spacerze po okolicy weszłam do domu i zamknąwszy za sobą drzwi, poczułam niesamowity zapach roznoszący się po całym domu. Ściągnęłam ze stóp balerinki i czym prędzej popędziłam do kuchni, gdzie moi rodzice wspólnie przyrządzali obiad. Zawsze tak robili, kiedy obydwoje  byli o tej porze w domu. Niestety ostatnio zdarzało się to coraz rzadziej.

Kiedy mama mnie zobaczyła, na jej twarzy pojawił się uśmiech.

- Myj ręce i wracaj, już nakładamy - powiedziała ciepło.

Wysłuchawszy jej i zrobiwszy to, co powiedziała, zasiadłam do stołu w jadalni, gdzie czekał na mnie pełen talerz jedzenia.

- Była tu twoja koleżanka ze szkoły - odezwał się mój tato, kiedy już skończyliśmy jeść, bo o rozmowie jedząc, nie było mowy.

- Shirley, tato - przerwałam mu, za co posłał mi karcące spojrzenie.

- Wiec była tu, gdyż nie odbierałaś telefonu. Chciała cię zabrać na koncert zespołu, Koktaline, czy jakoś tak - mówił,  nie spuszczając ze mnie wzroku  - Ale powiedziałem, że nie masz dzisiaj czasu, a nawet jeśli byś miała, to byś nie chciała, bo będziesz się uczyć. Miałem rację, prawda?

Otworzyłam szeroko oczy, nie mogąc uwierzyć, w to co właśnie słyszałam. 

- Kodaline, tato - powiedziałam, zaciskając dłonie w pięści pod stołem. W środku mnie wzbierała się złość, ale robiłam co w mojej mocy, żeby tego nie pokazać. Szczerze miałam już dość zachowania mojego ojca. Traktował mnie jak małe dziecko i we wszystkim decydował za mnie, nie pytając mnie nawet o zdanie. A mam już siedemnaście lat i przynajmniej w niektórych sprawach, chciałabym móc za siebie decydować. - Dlaczego z odpowiedzią nie poczekałeś na mnie? Dobrze wiedziałeś, że za chwilę wrócę.

Pokręcił tylko delikatnie głową, wstając od stołu, co równało się z zakończeniem rozmowy. 

- To ja przeżyłem czterdzieści dwa lata i to ja wiem, co jest dla ciebie najlepsze - rzekł z ogromną powagą. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Z nadzieją spojrzałam na mamę, która tępo wpatrywała się w stół, nawet na mnie nie spoglądając.

Śmiało mogłam powiedzieć, że zaczynało się we mnie gotować. 

- To dziwne, bo ja odnoszę zupełnie inne wrażenie - burknęłam pod nosem, nie mogąc się dłużej powstrzymywać.

- Coś mówiłaś? - zapytał, wpatrując się we mnie. Miałam wrażenie, że jego wzrok przeszywa mnie na wskroś. Pokręciłam tylko głową. - To dobrze.

I tak po prostu wyszedł z pomieszczenia, zostawiając mnie z otwartą buzią, bo było tak wiele słów, których nie śmiałam wypowiedzieć, choć tak bardzo chciałam.

*

Stając na palcach, wypatrywałam z jakże wielką niechęcią pomiędzy ludźmi wychodzącymi z sali gimnastycznej blond włosów Hemmingsa. Grał dzisiaj mecz koszykówki, na który musiałam zabrać Molly, żeby dotrzymać złożoną jej przez mamę obietnicę. Jak dla mnie były to dwie najgorsze i najbardziej dłużące się dwie godziny, ale dla dziewczynki raczej najbardziej ekscytujące wydarzenie w jej jakże krótkim życiu. Przez cały ten czas skakała, wykrzykując ile sił w płucach imię swojego brata, zwracając na siebie, a przy tym i na mnie uwagę innych, a teraz zasypiała mi na rękach ze zmęczenia. Zresztą dochodziła już dziewiąta wieczorem, co równało się z jej porą do spania, która i tak ostatnio znacznie się przesunęła.

Niby  wypatrywałam Luke'a w tłumie, ale tak naprawdę miałam ogromną nadzieję, że wyjdzie jako jeden z ostatnich. Niestety ku mojej nie uciesze, już po chwili zauważyłam go, jak zmierza w moim kierunku, podtrzymując przewieszoną przez ramię torbę sportową. Powoli odwróciłam się i ruszyłam w kierunku samochodu, którym nakazała mi jechać pani Hemmings. Nie czekałam, aż do nas dojdzie, gdyż chciałam sobie chociaż trochę oszczędzić skrępowania i zażenowania, bo tak właśnie się przy nim czułam. Do tego humor jakoś mi nie dopisywał po jakże przyjemnym wczorajszym obiedzie z rodzicami.

- Ty sobie, kurwa, żartujesz – usłyszałam tuż za sobą głos Luke'a, kiedy otworzyłam zamki w samochodzie, a jego światła zamigotały.

Kiedy stanął tuż obok mnie, posłałam mu pytające spojrzenie, marszcząc brwi. Nie doczekałam się od niego żadnej odpowiedzi. Zaczął natomiast chodzić wokół samochodu należącego do Hemmingsów, przyglądając mu się dokładnie.

Ach, zapomniałam. Chłopcy i ich zamiłowanie do samochodów.

Uśmiechnęłam się do siebie i nie zwracając na niego uwagi, podeszłam do auta i  posadziłam Molly w foteliku, starając się jej nie zbudzić. Zamknęłam delikatnie drzwi i spojrzałam na wciąż chodzącego Hemmingsa.

- Coś się stało? – zapytałam niepewnie, bawiąc się palcami u dłoni. 

Usłyszałam prychnięcie, dlatego podniosłam głowę i posłałam mu zawstydzone spojrzenie. 

- To mój samochód - zaczął, sztucznie się uśmiechając. - I nikt oprócz mnie nim nie jeździ. 

Otworzyłam szeroko oczy, nie wiedząc co powiedzieć. Chyba wszystkiego się spodziewałam oprócz tego, ze to auto okaże się być jego. Gdybym wiedziała, wolałabym przyjść tutaj pieszo, niosąc na rękach Molly i mając na plecach plecak pełen kamieni.

- Ale mnie zaszczyt kopnął - mruknęłam, wyciągając kluczyki z tylnej kieszeni spodni.

Zakryłam pośpiesznie usta dłonią, nie dowierzając, że to powiedziałam. Chyba po prostu zaczynałam mieć dość grzecznej Sztywniary Ivy albo wczorajszy humor dalej mi dopisywał.

Posłał mi tylko spojrzenie, wrzucając torbę do bagażnika. 

- Żebyś wiedziała - powiedział, zamykając drzwi bagażnika z ogromną delikatnością. - Masz szczęście, że nie ma na nim żadnej rysy.

Wzruszyłam ramionami. 

- Gdybym nie jeździła wystarczająco dobrze, często i długo,  twoja mama nigdy nie pozwoliłaby mi nim pojechać - odezwałam się, obchodząc samochód i podchodząc do blondyna. Wyciągnęłam w jego kierunku dłoń z kluczykami, nie licząc na to, że zechce podwieźć mnie do domu. 

- Czyżby zrobiła ci przesłuchanie? - Jego usta delikatnie, podkreślam delikatnie, rozciągnęły się w półuśmiechu, a przed jego oczami pewnie pojawił się obraz mamy. Założę się, że z nim robiła to każdego dnia. Mnie wypytywała przez dobre piętnaście minut, a do tego dziesięć razy upewniała się, że mam Provincial P1 Licence* i mogę sama jeździć samochodem. Dlatego mogę sobie tylko wyobrazić, jak musi to wyglądać, jeżeli chodzi o niego.

- Zadała tylko jakieś sto pytań i widocznie moje odpowiedzi ją zadowoliły - wzruszyłam ramionami i zagryzłam wargę, podsuwając mu kluczyki pod sam nos. 

Nie powiem, że nie, bo ogarniało mnie pewne zakłopotanie i zdziwienie, ale było jakoś tak inaczej. Tak normalnie.

- To sprawdźmy, czy na serio się tak nadajesz do jazdy tym cackiem, Sztywniaro - powiedział i tak po prostu wsiadł do samochodu od strony pasażera.

Świetnie. Jakoś nie pałałam z tego powodu radością. Już przywykłam do myśli, że będę wracać na nogach.

Powoli obeszłam samochód, chcąc odciągnąć ten moment jak najdalej. W głowie już miałam obraz, jak Luke drze się na mnie, że to, że tamto robię źle. 

Wsiadłam do auta, cicho zamykając za sobą drzwi i zapinając pasy, spoglądnęłam na chłopaka, który patrzył na coś znajdującego się za boczną szybą. Jego włosy były w nieładzie, czyli zupełnie inaczej niż zwykle, a po karku spływała kropelka wody, bo prawdopodobnie brał przed chwilą prysznic. Dobra, na pewno brał prysznic, bo w samochodzie roznosił się zapach męskiego żelu i dezodorantu. Na sobie miał białą koszulkę z dekoltem w serek, czyli kolejna nowość i luźniejsze u góry czarne dresy, które opinały się na łydkach. Wyglądał jakoś tak inaczej, ale wciąż naprawdę dobrze. 

W końcu się ocknęłam i przekręciwszy kluczyk w stacyjce, odpaliłam samochód. Specjalnie za mocno przycisnęłam pedał gazu i kiedy szarpnęło samochodem, spojrzałam kątem oka na Luke'a, który teraz gromił mnie spojrzeniem.

Z moich ust wyrwał się cichy chichot. 

- Taki żart.

- Coś ci się nie udał – burknął jak mały obrażony chłopczyk,  ponownie odwracając się do okna i zakładając ręce na piersi. Zachowywał totalną powagę, chociaż zauważyłam, że jeden z kącików ust dziwnie mu drgał. 
Natomiast  ja do końca drogi nie mogłam powstrzymać wciąż pojawiającego się na mojej twarzy uśmiechu.

*Prawo jazdy upoważniające do samodzielnej jazdy samochodem osobę, która ukończyła od 16 do 18 lat, zależnie od stanu w Australii. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top