Epilog
Jay podbiegł do siostry nie widząc co dzieje się po drugiej stronie recepcji. Był jednak przerażony tym jak wyglądała Ruby. Blada z krwią na rękach i twarzy. Załzawione czerwone oczy patrzyły w jego stronę jakby go nie poznawała. Po chwili upuściła strzelbę, a wzrok Jaya spoczął na zmasakrowanej czaszce napastnika.
- Ruby? - niepewnie wypowiedział jej imię podchodząc bliżej. Dla niej wszystko to działo się bardzo wolno. Trzymała ją jeszcze adrenalina. Jej żal i smutek schował się na razie za ścianą, którą zbudowała ponownie w swojej głowie. Dopiero gdy zobaczyła jak Jay otwiera szeroko oczy patrząc na podłogę za nią zrozumiała co tam zobaczył. Szybko złapała brata za ramiona nim zdarzył upaść. - Will? - zduszony głos zaczynał łamać się z rozpaczy. Ostatkiem sił Fischer wepchnęła go do sali obok pokoju lekarskiego. Mimo, iż wyrywał się i chciał iść do brata nie mogła mu na to pozwolić. Wiedziała jak będzie to wyglądać, a on nie mógł przez tego przejść. Nie w ten sposób. Chciałaby zmienić to, że zobaczył Willa w tym stanie. Jeśli musiał lepiej gdyby zobaczył go w prosektorium niż tam na podłodze z mózgiem leżącym obok. - Co... co tam się stało? - zapytał, ale Ruby nie potrafiła odpowiedzieć. Spojrzała tylko w jego zielone oczy. Identyczne jak te Willa, po czym od razu zniknęły. Jay skulił się zanosząc płaczem. Oparł głowę o jej piers i wył z rozpaczy. Podprowadziła go pod krzesło, na które opadł bez sił. Wciąż tuliła go dając mu się wypłakać. Sama chciała to zrobić. Ale nie mogła, nie potrafiła. Ta dziura w jej wnętrzu wchłonęła już chyba wszystko, uczucia także. Czuła się pusta.
Zerknęła za siebie sprawdzając co dzieje się na zewnątrz. Kilku policjantów otoczyło ciało napastnika, a saper oglądał ładunek. Nagle w zasięgu wzroku pojawiła się Upton. Ruby machnęła do niej. Hailey powoli weszła do sali chcąc coś powiedzieć, ale nie znalazła odpowiednich słów. Ruby złapała jej rękę i przyciągnęła zastępując nią swoje miejsce u boku Jaya. Ten od razu przytulił partnerkę. Nie musiał patrzeć by wiedzieć, że jest przy nim Hailey. Ruby powoli wyszła przemykając obok policjantów.
Opuściła szpital. Na zewnątrz, gdzie światła policyjnych samochodów mieniły się w szybach szpitala, poczuła jak jej organizm powoli odmawia jej posłuszeństwa. Przeszła kilka kroków i znalazła spokojne miejsce gdzie nie było już ani samochodów ani ludzi. Oparła się o ścianę i zsunęła po niej na ziemię. Była już całkowicie bez sił. Rana wciąż krwawiła, od operacji brała leki przeciw krzepliwości krwi... nic dziwnego, że płynie teraz jak woda*. Odchyliła głowę do tyłu zamykając oczy i czekając na nieuniknione.
- Hej! Co tak siedzisz? - usłyszała ciepły głos, który dobrze znała. Otwarła oczy, a jej oczom pokazała się uśmiechnięta twarz żołnierza. Mimo iż oślepiło ją najpierw słońce dostrzegła znajome rysy.
- Greg? - zmarszczyła czoło niedowierzając.
- Cześć słońce - uśmiechnął się szeroko.
- Mhmmm... - zamyśliła się po czym zaśmiała. - To przez upływ krwi? Mam omamy!
- Omamy czy nie, co ty najlepszego robisz? - mara kucnęła przy niej. - Kapitan Fischer się nie poddaje.
- Musicie sobie w niebie update zrobić już nie jestem kapitanem. Już nawet nie mogę być żołnierzem - odparła ze wymuszonym uśmiechem.
- Skąd wiesz, że trafiłem do nieba?
- A co nie? Tak myślałam, że tam na górze wszyscy są jacyś popierdoleni - westchnęła.
- Może i tak, ale ktoś cię uratował z tamtej pustyni.
- Że niby Bóg? - zadrwiła. - On nie istnieje, a jeśli nawet to jest albo bardzo zajęty, albo po prostu jest skur...
- Ej. Nie obrażaj szefa, bo mnie stąd zabierze - uspokajał ją własny omam drwiąc z niej przy tym.
- Jesteś wytworem mojej wyobraźni i przestającego powoli działać mózgu. Nie wciskaj mi na koniec gadki o nadprzyrodzonych rzeczach.
- Więc co? Będziesz tu siedzieć i czekać na śmierć?
- A co mam innego do roboty? - wzruszyła ramionami. - Nie mam już po co żyć.
- Przestań.
- Nie mam już nikogo. Mama, ty, Ethan, Will...
- A Jay?
- Jay ma Hailey. Da sobie radę.
- A co jeśli ktoś jeszcze czeka na ciebie? - Ruby spojrzała na wyimaginowanego Grega zastanawiając się co ma na myśli. - Co jeśli nie ja, ani Ethan... jeśli nie byliśmy twoim przeznaczeniem.
- Nie wierzę w przeznaczenie.
- A może powinnaś... - odparł z uśmiechem i zniknął. Nagle ogarnął ją niepokój. Rozejrzała się widząc coraz gorzej przez zamglone oczy. Bicie serca przyspieszyło, pompując jeszcze więcej krwi do otwartej rany. Jej głową mimowolnie opadała chociaż starała się jak mogła aby nie stracić przytomności. Skąd nagle ta wola walki. Usłyszała stłumione krzyk, a kiedy poniosła głowę zobaczyła bruneta z zarostem.
***
Ból jaki odczuwał teraz Jay był nie do opisania. Nawet postrzał nie może się z tym równać. Widok brata w kałuży krwi to coś czego miał nadzieję nigdy nie zobaczyć. To nie była śmierć dla niego. Will był spokojny, poukładany i ogarnięty. Skończył medycynę, znalazł świetną pracę i mimo wielu potknięć wyszedł na prostą. Nie powinien zginąć w ten sposób. Powinien mieć szanse na rodzinę, dzieci, dom, psa i kilkadziesiąt lat w miłości i spokoju. Umrzeć powinien w łóżku jako starzec nie jak zbir. Jay znów zaniósł się płaczem myśląc o tym. Hailey nie wiedziała co powiedzieć czuła się okropnie widząc Jaya w takim stanienie. A fakt, że go kochała powodował, że odczuwała jego smutek jakby był jej własnym. Po chwili jaką dała mu na odreagowanie postanowiła dać mu trochę otuchy. Powoli odsunęła się i podniosła jego głowę.
- Jay, powinniśmy wyjść. Saperzy rozbrajają bombę... - zamilkła widząc na twarzy ukochanego krew. - Jay skąd ta krew? - zapytała. Ale on był zbyt przybity by połączyć fakty. - Hej spójrz na mnie! Też jesteś ranny? - spojrzał w jej pełne strachu oczy i pokiwał przecząco. - Więc skąd ta krew?
- Ruby musiała mieć na koszulce - odparł zaczynając wracać do lekkiej stabilności. Hailey nie przekonało jednak to wyjaśnienie i zaniepokojona rozejrzała się. Dostrzegła na jasnej posadzce krople krwi. To Ruby musiała krwawić. W tym samym momencie Jay także połączył kropki i dzięki temu wrócił do żywych. - Gdzie jest Ruby?
- Wyszła kiedy...- nie czekając na wyjaśnienia Halstead wybiegł patrząc na ślady krwi. Minął ludzi którzy zabierali jego brata i przyjaciela. - Connor! - zawołał za lekarzem stojącym w holu. Wydawał polecenia pielęgniarkom i organizował pracę szpitala. - Ruby, widziałeś ją?
- Nie. A ona nie była na psychiatrii?
- Była na izbie kiedy - Jay nie dopowiedział tego co wszyscy wiedzieli. - Chyba jest ranna.
- Albo jej rana się otworzyła. Mówiłem jej, że ma uważać - zdenerwowany chirurg rozglądał się. - Dobra idźcie poszukać na oddziale. Ja sprawdzę teren przed szpitalem - każde ruszyło w swoją stronę.
***
Stanęła na wprost lustra dopinając swój mundur. Dawno nie miała go na sobie. Dziś pewnie też by go nie ubrała gdyby nie pozwolenie generała. Sama nie wie jak udało się jej to załatwić. Napisała prośbę z małym wyjaśnieniem, a dzień później dostała odpowiedź. Chciała pożegnać Ethana tak jak należało go pożegnać.
- Gotowa? - w drzwiach jej pokoju stanął Connor. Miał na sobie garnitur i czarną koszulę. Wyglądał dobrze. Ruby odwróciła od niego wzrok nie chcąc zaprzątać sobie myśli jego wyglądem. Lekarz pozwolił jej na udział w pogrzebie, mimo iż przebywała na zamkniętym oddziale psychiatrii. Nie powinna go opuszczać do końca leczenia, ale cóż mógł zrobić doktor Charles gdy w jednoznaczny sposób przekazała mu co zrobi jeśli jej nie puści. Zgodził się pod warunkiem, że pojedzie z Connorem i z nim wróci.
- Gotowa - odparła, gdy odwróciła się do wyjścia zobaczyła wózek. - O nie. Nie zmusisz mnie abym na nim usiadła.
- Ruby...
- Zabierz to coś z moich oczu albo połamię to zaraz - warknęła zaciskając zęby. Rhodes wyczuł, że dziś nie wygra. Ostatnim razem, przed pogrzebem Willa nie miała wyjścia, musiała skorzystać z wózka bo nie miała sił na przejście choćby dziesięciu metrów. A jej żal po ceremonii zgniótł ją więc cieszyła się, że nie kozaczyła odmawiając tego transportu.
Ta sytuacja sprawiła także, że wróciła do szpitala. Na własną prośbę zamknęła się na oddziale psychiatrii. Po pogrzebie Willa nie chciała mieć kontaktu z nikim, a w jej głowie zaczęły się pojawiać myśli, które nawet ją przerażały. Nie rozmawiając z nikim kazała się odwieźć do doktora Charlesa. Nie przyjmowała gości, poczty, a jej telefon został oddany przez nią do depozytu. Została tylko ona. Wiedziała, że kilka osób zjawiło się u niej, ale nie chciała nikogo widzieć.
Czuła do siebie żal. Obwiniała się o to co się stało, mimo iż rozsądek podpowiadał jej, że nic nie mogła zrobić. Wciąż nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że jej brat i chłopak zginęli z głupiego zrządzenia losu.
Teraz była wdzięczna, że może zniknąć w tłumie żołnierzy. Na pogrzebie było wielu kolegów z pracy zmarłego, ale także przyjaciele ze straży czy policja. Oba te pogrzeby były "huczne", jeśli można powiedzieć tak o smutnej ceremonii. Gdy tylko salwa honorowa ucichła Ruby szarpnęła Connora dając mu znak, że czas na nich. Szła starając się nie upaść. Nie chodziło tu o to, że nie miała sił. Po prostu nie wiedziała czy da radę dość do samochodu i nie rozpłakać się przed.
- Ruby! - usłyszała za sobą znajomy głos, na który dźwięk przebiegły ją ciarki. Odwróciła się powoli patrząc jak w jej kierunku w mundurze galowym Rangera idzie Jay. Nie widziała go od tamtego dnia, od dnia pogrzebu ich brata. Uciekła jak tchórz zaraz po ceremonii i zakazała doktorowi wpuszczać go do niej. Nie mogła spojrzeć mu w oczy czując, że będzie ją nienawidził do końca swojego życia. - Możemy porozmawiać? - zapytał błagalnie.
- Muszę wrócić do szpitala - odparła bez wyrazu, mimo iż jej powłoka znów pękała.
- Mogę cię odwieźć? Albo chociaż odwiedzić cię?
- Nie wiem czy to dobry pomysł - spojrzała za niego, gdzie w oddali czekała już Hailey i reszta jednostki. Nawet nie wiedziała czy są razem? Czy Jay nie zamknął się przed ukochaną, tak jak ona przed nimi?
- Dlaczego? - zapytał łamiącym się głosem. Podszedł bliżej widząc jak Rhodes wycofuje się i znika w samochodzie. - Ruby ja... straciłem brata. Nie chcę stracić siostry.
- Nic ci nie będzie - odpowiedziała pewnie nie mogąc spojrzeć mu w oczy. - Masz Hailey, przyjaciół. Dasz radę. Ja nie jestem ci potrzebna.
- O czym ty mówisz? - głos łamał mu się, ale starał się nie łkać. - Jesteś mi potrzebna bardziej niż oni wszyscy. Ruby... - zrobił kolejny krok i był już obok niej. Podniósł jej głowę chcąc powiedzieć jej prawdę w oczy. - Jesteś moją jedyną rodziną, kocham cię i proszę nie zostawiaj mnie z tym samego, bo zwariuję - łzy zaczęły spadać po jego jak i jej policzkach.
- To moja wina... nie zrobiłam wystarczająco - wyznała.
- To nie była twoja wina! - przerwał jej. - To nie była niczyja wina. Niczyja prócz tego psychopaty.
Po tych słowach Ruby runęła na ziemię, płacząc i nie mogąc się uspokoić. Nie liczyła na wsparcie Jaya, a na to, że będzie ją nienawidził. Tak samo jak ona siebie nienawidziła. Zbyt wiele w życiu straciła i wszystko brała na siebie. Niewinienie jej było czymś nowym.
Po kilku tygodniach wróciła do pełni sił. Po przeniesieniu się ze szpitala do mieszkania często gościła Jaya i Hailey. Oboje pomagali jej nie zatracić się w poczuciu winy. Poza tym wróciła do pracy. Hank przyjął ją z otwartymi ramionami. Poprosił ją tylko o jedno. Gdy poczuje, że traci kontrole ma przyjść do niego. Dziewczyna zgodziła się. Wciąż jednak uczęszczała na terapię do doktora Charlesa i widywała się z Connorem. Nie, nie randkowali. Jej przeszczepiona wątroba powoli dochodziła do idealnej sprawności, a brak nerki musiał być kontrolowany przez lekarza. Nikomu innemu nie mogła zaufać. Nie chciała ufać nikomu innemu.
Koniec!
Jej, to była zabawa! Dawno nie miałam takiej przyjemności z pisania.
Dziękuję wam za czytanie! Że się wam chciało ⭐-ować i komentować.
Mam ochotę zrobić sobie przerwę, ale jak znam siebie długo nie wytrzymam. Jak tylko wpadnie mi pomysł do głowy to znów się zobaczymy (mam nadzieję 😀).
Może tym razem uda mi się dokończyć moje niedokończone książki.
Kocham was i ściskam!
😘
Nes!
*tak Emi trochę przesadziłam. XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top