7
Ze względu na fakt, że mężczyzna nie miał rodziny, nikt nie ubiegał się po nim o spadek. Więc wszystkie rzeczy jakie miał, były niczyje. Ruby nie wahała się wiec zabrać kilka ze sobą. Szczególnie te, które mówiły o jej mamie. Pan Weber pisał dzienniki, różne inne książki i lubił zbierać zdjęcia. Gdy tylko dotarła do domu położyła te wszystkie rzeczy na stole i zaczęła rozkładać. Zdjęcia na jedną stronę, notatki na drugą. Cała reszta niepotrzebna na razie została w pudle. Na sam początek Ruby musiała dojść z kim zadawała się jej mama. Kto był w jej gronie przyjaciół, znajomych.
Telefon oderwał ją od pracy.
- Słucham, Fischer! - powiedziała głośniej niż by chciała. Po drugiej stronie odezwał się głos jej partnera.
- Gdzie ty jesteś? Dzwonie od dwudziestu minut!
- Nie słyszałam dzwonka, co się dzieje?
- Mamy sprawę! Morderstwo - wyjaśnił.
- Zaraz będę.
Ciało denata leżało już w worku.
Miejsce zbrodni - Bank Stanowy.
Voight stał z jakimiś funkcjonariuszami rozmawiając dosyć żywiołowo. Mężczyźni byli w ubraniach cywilnych, ale ich odznaki były widoczne z kilometra, tak bardzo się błyszczały. Ruby podeszła do nich chcąc się usprawiedliwić przed szefem. Ale chyba nie czas było na to...
- To morderstwo jest w mojej jurysdykcji nie odbierzecie mi sprawy, bo napad był w banku stanowym - krzyknął zdenerwowany Voight.
- Sierżancie nie mamy zamiaru ci niczego odbierać, bo ta sprawa nie należy do ciebie - odpowiedział z bezczelnym uśmiechem szatyn, który wyglądał jakby dopiero skończył college. Czuł się pewnie, bo za nim stał jego partner.
- Słuchaj dzieciaku, nie obchodzi mnie to. Moi ludzie byli tu pierwsi! To moje miasto i ja będę prowadził tą sprawę.
- Sierżancie - Fischer stanęła obok nie chcąc przeszkadzać. Gdy tylko zbliżyła się na tyle, aby dobrze przyjrzeć się funkcjonariuszom dostrzegła znajomą twarz. - O mój Boże... - wymsknęło jej się.
- Nie wierzę... - odparł drugi mężczyzna. Niski blondyn z niebieskimi oczami, które na widok oficer rozbłysły. Przeszedł na drugą stronę partnera i staną twarzą w twarz z dziewczyną. - Ruby Fischer w CPD... świat się kończy!
- Alex Blake wciąż dowcipny - odparła zadowolona, a później oboje padli sobie w ramiona. Alex był w jej pierwszej ekipie, która leciała do Afganistanu. Przez chwilę jazgotali jak ptaszki przy gnieździe. Świetnie się ze sobą czuli do czasu, aż nie zorientowali się, że są obserwowani. - Przepraszam, chodź na chwilkę - odciągnęła mężczyznę na bok. - Słuchaj ta sprawa... musimy ją mieć.
- Dlaczego?
- Bo mój szef ją chce - wyjaśniła prosto. - Mam małe problemy, a to by mi pomogło trochę zyskać w jego oczach, co ty na to?
- No nie wiem.... - mężczyzna miał słabość do Ruby od dłuższego czasu, ale nie chciał dać się przekonać.
- Wisisz mi przysługę - przypomniała mu. - Pamiętasz nasz powrót?
- Pamiętam, ale nie wierzę, że dalej myślisz, że to twoja zasługa... - zdziwił się blondyn. Mężczyzna był wyższy od niej tylko o kilka centymetrów, był przystojny i z pewnością podobał się kobietom, ale nie Ruby. Ona zwykła wszystkich traktować jako obiekty aseksualne. Wiec gdy policjant zrobił "tą minę" z serii "uwodziciel" posłała mu pełne pobłażania spojrzenie.
- Postawie ci piwo!
- Chyba sześciopak - poprawił ją widząc, że jego urok nie działa, potem wrócili do sierżanta i partnera. - Jones zostawmy to policji - klepnęła znacząco w ramię partnera. - Jeśli coś znajdą, co do nas należy, zadzwonią po nas - uśmiechnął się do Ruby i odszedł ciągnąć za sobą partnera, który protestował.
- Tak - odparł zaskoczony sierżant - Na pewno zadzwonimy - dodał sarkastycznie. - Co to było?
- Przysługa - odparła pewnie, nie chcąc się tłumaczyć. Sierżantowi wystarczyła taka odpowiedz.
W środku pracowali już oficerowie i technicy. Zbierali ślady, rozmawiali z świadkami i zabezpieczali teren przed gapiami, których o dziwo było mnóstwo. Sierżant kucnął przy napastniku, a właściwie przy ofierze. Biały mężczyzna po trzydziestce. Nad lewym okiem miał świeżą bliznę. Zginął od podwójnego strzału w klatkę piersiową.
- Wiemy coś? - Hank podszedł wraz z Ruby do podwładnych.
- Mark Johnson. Karany za napady, rozboje i raz za nieumyślne spowodowanie śmierci kolegi, siedział dziesięć lat w Stateville - tłumaczył Ruzek. - Jedna z klientek jedzie właśnie do MED z raną klatki piersiowej.
- Kasjerka zeznała, że wszedł do banku jak klient. Stanął w kolejce, przepuścił nawet jedną z starszych pań, chociaż wydawał się spieszyć - dodała Upton.
- Spieszyć?
- Co chwila zerkał na zegarek - wyjaśniła. - Po chwili krzyknął, że to napad i chciał pieniądze. Po kilku minutach wszedł drugi napastnik strzelił trzy razy, dwa do Marka jedna kula minęła go i dosięgła klientkę.
- Nagrało się coś na monitoring? - Voight omiótł wzrokiem ściany, tyle kamer mogło uchwycić więcej niż mogli dostrzec świadkowie.
- Nie - Jay szedł właśnie w ich stronę kończąc notatkę. - Coś zakłóciło działanie kamer zaraz po wejściu Johnsona do banku. - Ruby stojąc najbliżej, wyjęła z kieszeni rękawiczki i podeszła do ciała. Bez krępacji odsłoniła je i zaczęła przeszukanie. W tylnej kieszeni spodni znalazła małe urządzenie. Wyglądało jak kluczyki do auta, ale nimi nie było.
- Szumidło - Ruby podeszła z urządzeniem do ekipy. - Nie takie zwykłe - spojrzała znacząco na Jaya. - Wojskowe.
- Skąd ma takie coś? - detektyw zmarszczył brwi.
- Nie trudno dostać takie coś, jeśli wie się gdzie szukać - odpowiedziała. Po tych słowach sierżant wysłał ją i partnera do szpitala. Mieli dowiedzieć się co z poszkodowaną kobietą. Potem Ruby miała sprawdzić miejsca gdzie można dostać takie urządzenia. Zabrała się z partnerem i ruszyli do szpitala.
Na miejscu było wyjątkowo pusto i cicho. Izba przyjęć jakby wymarła. Weszli na teren pokazując swoje odznaki ochroniarzowi. W końcu korytarza dostrzegli znajomą twarz.
- Will! - zawołał brata. Rudzielec odwrócił się zerkając to na Jaya to na jego partnerkę i właśnie do niej posłał swój uśmiech.
- Cześć Ruby - podał jej rękę a ona odwzajemniła gest. - Cześć braciszku, co was sprowadza?
- Macie tutaj kobietę z banku, postrzał w klatkę piersiową. Chcemy wiedzieć, czy z nią okay? - odpowiedziała mu oficer. Rozbawił ją lekarz tym jak zignorował brata rzucając mu spojrzenie pełne niechęci.
- Ethan się nią zajmuje - oznajmił. - Sala numer trzy.
- Dzięki!
- Będziesz dziś w Molly's? - zapytał dziewczyny nim odeszli.
- Wydaje mi się, że dziś odpuszczę - wyznała. - Ale kto wie, do wieczora daleko. - Jay przysłuchiwał się ich rozmowie i czuł się niewidzialny. Ruby chyba naprawdę podobał się bardziej Will. Tylko detektyw wciąż nie rozumiał dlaczego?
W pokoju na łóżku leżała kobieta, a wokoło skakali lekarze robiąc wszystko co w ich mocy aby jaj pomóc. To co się tam działo było całkowicie odklejone od sytuacji w całej izbie... Tylko w pokoju wrzało od poleceń i dźwięków maszyn, które monitorowały funkcje życiowe. Cała reszta była spokojna i zbalansowana. Co jakiś czas zadzwonił telefon, lub roznosił się dźwięk windy zza rogu.
- Ethan - Jay nie zamierzał czekać. Stanął w drzwiach i zwrócił na siebie uwagę lekarza.
- Nie teraz, mamy... - nim dokończył krew prysnęła mu w twarz. - Cholera! - Funkcje życiowe ustały mimo ciągłych prób ratunku. Kobieta zmarła. Lekarz był zdenerwowany i rozczarowany. - Wyszedł z sali wycierając twarz ręcznikiem. - Nic nie mogliśmy zrobić. Przyjechała rozerwaną aortą. Staraliśmy się to ogarnąć, żeby ją przetransportować na salę, ale...
- Robiłeś co w twojej mocy - rzuciła Ruby patrząc na lekarza. Cień uśmiechu w geście podziękowania przebiegł po jego twarzy, a potem przeprosił ich i poszedł zmyć z siebie krew pacjentki.
- To co robimy? - Halsteadowi jeszcze do końca nie przeszła złość, co było wyczuwalne.
- Teraz jedziemy gdzieś, gdzie jest fajnie - rzuciła mu zawadiacki uśmiech i ruszyła w stronę drzwi.
Kolejny gotowy. Trochę mniej głównego wątku ale nie chcę za szybko zdradzać wszystkiego.
Jak się podoba?
⭐ mile widziane.... komentarze też!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top