5.

Kolejne tygodnie mijały Ruby i jej partnerowi na względnym spokoju. Pomijając fakt, że wydział był zawalony robotą, to mieli oni czas na dotarcie się. Dziewczyna przestała reagować na docinki Jaya w taki sposób, że jeszcze bardziej go to zachęcało do "znęcania się" nad koleżanką. A on gdy widział, że jej to nie rusza odpuszczał. Zaczął też ją bardziej doceniać, oczywiście nie mówił tego na głos. Miała zmysł przestrzenny jak mało kto. Mimo iż była w Chicago krótko znała już każdą ulicę, przecznicę, każdy najmniejszy zaułek.

Podczas pościgu za dilerem, gdy wszyscy się rozproszyli i zbieg zniknął im z oczu, to właśnie Ruby znalazła miejsce gdzie mógł się schować. Wiedziała o każdej dziurze w mieście. To imponowało Halsteadowi, bo on mimo iż jest z Chicago nie zna miasta tak dobrze.

- Voight nie wyskoczył z butów gdy powiedziałaś mu jak dorwaliśmy dilera? - zapytał z przekąsem. Siedzieli właśnie którąś godzinę na obserwacji, cały czas towarzyszyła im cisza, ale dla Halsteada to za wiele. 

- Nie chwaliłam się - odparła. - Jak to mówicie... "Praca zespołowa". 

- Żartujesz? Nie chciałabyś chociaż trochę aby cię pochwalił?

- Voight nie chwali chyba zbyt często? - zerknęła na partnera, wychwyciła, że znów z niej drwi. - Ty to się nigdy nie zmienisz?

- Dlaczego?

- Cały czas będziesz się ze mnie nabijać?

- Nie, może kiedyś przestanę. - Ruby przyglądała się partnerowi zastanawiając się jak może mu dopiec. - Co? - zapytał gdy uśmiechnięta pokręciła głową na nie...

-  Nic wciąż zastanawiam się jak Will może być twoim bratem? - odparła. - Nie macie nic wspólnego. Ani poczucia humoru, ani osobowości... o urodzie nie wspomnę. - westchnęła, a Halstead z oburzenia aż podskoczył. Nienawidził jak porównuje się go do brata. Zbyt często robił to ich ojciec. 

- A co ty możesz o tym wiedzieć? 

- Poznałam Willa w szpitalu, a potem kilka razy widziałam go w Molly's. Jest bardzo uroczy i szarmancki, wiec...

- I wydaje ci się taki super? - czekał na odpowiedz wkurzony. Ruby starała się ukryć satysfakcję.

- Tak.

- Jest rudy! - wypalił zły.

- Ty też! I masz piegi... - czuła się jak pięciolatka dyskutująca z innym pięciolatkiem.

- Ty też je masz! - odszczeknął się. W sumie miał rację, dziewczyna też nosiła kilka prawie niewidocznych piegów na nosie i policzkach. Tylko ktoś kto dobrze się jej przyjrzał mógł je zauważyć. Po chwili ciszy oboje wybuchnęli śmiechem. - Rudy lis podrywa mi partnerkę... - westchnął Halstead. Wzrok Ruby i jednego znów się połączyły i nagle zdał sobie sprawę, że dziewczyna go okłamała. - Jaja sobie robisz?

- A co zabolało cię? - zaśmiała się łapiąc za aparat, bo mimo ich luźnej atmosfery coś działo się pod obserwowanym domem. - Zadrwiłam sobie z ciebie jak ty ze mnie - wyjaśniła.

- Szybko się uczysz. 

- Chyba jednak nie skoro jestem tu gdzie jestem - szepnęła, robiąc zdjęcia. Jay wyczuł inny ton głosu. Pełen żalu, nie raz go słyszał u siebie czy kolegów z wojska. 

- Tęsknisz za Afganistanem? - Ruby zaskoczona spojrzała na partnera. Nie chciała odpowiadać na pytanie, ale jej oczy mówiły więcej niż była w stanie powiedzieć. 

- Tęsknię za byciem w czymś dobra - odparła w końcu uciekając wzrokiem. We wnętrzu auta powietrze zgęstniało. Po dobrej zabawie nie było śladu.

- Jesteś dobrym gliną. Brakuje ci tylko wprawy.

- Nie potrzebuje fałszywych pochwał, wiem jak wygląda sprawa.

- Jesteś za surowa dla siebie... - chciał dodać coś jeszcze, ale na horyzoncie pojawił się poszukiwany! - 5021 George! Mamy dilera. Wchodzimy - powiedział do radia i od razu wyskoczyli z auta. Gdy byli kilka metrów przed, mężczyzna odwrócił się i zaczął uciekać.

- Czy oni zawsze tak? - warknęła zdenerwowana Ruby. Nienawidziła tego schematu. Oni podchodzą, podejrzany ucieka, oni go gonią, łapią i koniec. Jakby nie mogło obejść się bez biegania. Szczególnie, że noga jeszcze nie do końca pozwalała wrócić jej do pełni sił i wyeliminowała jej codzienny rytuał, więc w jej mniemaniu kuśtykała zamiast biegać. Co nie zmieniało faktu, że to właśnie ona dopadła tego dilera.

Nim się obejrzeli już szli z podejrzanym skutym w stronę wozu. Przeszli z nim chyba przez całe  Canaryville. Jay wyjął dzwoniący telefon. 

- Tu Jay - rzucił widząc kto dzwoni - Co tam? - przez moment nic nie mówił, ale jego twarz spochmurniała. Fischer przystanęła z zatrzymanym kawałek od partnera. - Pamiętam, okay. Wystarczy, że tam będę - warknął, a potem szybko się rozłączył. 

- Coś nie tak? - zapytała zaciekawiona, pierwszy raz widziała takiego Halsteada. Zastanawiała się kto dzwonił, że wywołał w nim takie emocje. 

- Wszystko - westchnął mijając ją. - Chodź nie mamy czasu. 

Tuż przy samochodzie, gdy pakowali do niego zbiega podszedł do nich mężczyzna. Starszy pan zjawił się znikąd.

- Fischer? - zapytał znienacka. Ruby zerknęła na siwiejącego pana, który mógłby być jej dziadkiem. Halstead zatrzymał się chcąc dowiedzieć się skąd mężczyzna zna jego partnerkę. 

- Tak, a... my się znamy? - uśmiechnęła się do nieznajomego. 

- Myślałem... - zająknął się, gdy zobaczył twarz dziewczyny. Przyjrzał się jej bliżej i zwątpił w to co widzi. - Nie jesteś Julie? 

- Nie, Julie to moja mama - Ruby zbladła na dźwięk imienia swojej matki. Zastanawiała się dlaczego mężczyzna o nią pyta, ale też przypomniała sobie drugi cel przylotu tutaj. 

- Oh, przepraszam. Jesteś do niej taka podobna - zakłopotany starszy pan chciał odejść, ale Fischer nie mogła sobie pozwolić na zmarnowanie takiej okazji. 

- Przepraszam, skąd zna pan moją mamę? - zapytała mimo, iż nie powinna załatwiać prywatnych spraw w pracy. 

- Julie, mieszkała tuż obok mnie - wyznał wskazując na domy na końcu ulicy. - Wyprowadzała mojego psa i bawiła się z moją córką gdy była mała. - To wyznanie zaniepokoiło dziewczynę. Mężczyzna pamiętał tak odległe czasy, a teraz zatrzymuje ją i... To było dziwne.

- Kiedy widział pan ją ostatni raz? 

- Jakieś dwadzieścia pięć... nie osiem, dwadzieścia osiem lat temu... - zaśmiał się. - To zabawne bo dalej pamiętam jak wychodziła z walizką i żegnała rodziców. 

- Dobrze się Pan czuje? - to pytanie było chyba oburzające dla mężczyzny, bo marszczył brwi i fuknął coś pod nosem. - Ja.. - Ruby zrozumiała, że popełniła błąd. To było dziwne uczucie znów wałkować sprawy rodzinne. - Niech Pan zaczeka! -  powstrzymała łzy jakie napłynęły jej do oczu. Sięgnęła do kieszeni i wyjęła wizytówkę, podając mężczyźnie. - Proszę do mnie zadzwonić. Chciałabym wiedzieć odrobinę więcej. 

- Dobrze. Dziś wieczorem zadzwonię. 

- A pana nazwisko? 

- Weber. - rzucił staruszek i odszedł. Dziewczyna rozbita wsiadła do auta. Nie przeszkadzało jej nawet to, że Jay podsłuchiwał. Miała na głowie teraz inne sprawy. Jednak jej partner nie zamierzał odpuścić i gdy tylko dotarli na posterunek, oddali więźnia i weszli do wydziału zaczął wypytywać. 

- Co to było z tym dziadkiem? - wszedł do socjalnego za partnerką i usiadł przy stole. Ruby nie zamierzała się tłumaczyć. Sama nie rozumiała co właśnie zaszło, ale wróciło do niej to po co przyleciała do Chicago. Przypomniała sobie obietnicę jaką złożyła sobie przed przylotem. Nie zwykła łamać obietnic więc i tej nie złamie.

- Nie wiem o czym mówisz... - westchnęła.

- Ruby, byłem tam. Nie jestem głuchy. 

- A szkoda - odparła. - Jay proszę, nie mieszaj się w moje prywatne sprawy. Nie jesteśmy rodziną, żebyś miał prawo to robić - upomniała detektywa wychodząc z kubkiem kawy. Tyle, że Jay i jego ciekawość już układała sobie w głowie swój plan, on nie zamierzał odpuścić. Jeśli jego partnerka go okłamuje, on musi to sprawdzić.

Zmiana minęłam szybo i Ruby jako pierwsza zaczęła się zbierać. Złapała za kurtkę i chciała opuścić wydział. Niestety nie zdążyła zejść po schodach, gdy usłyszała dzwonek. Zła, że akurat na jej biurku musiał odezwać się telefon wróciła.

- Fischer - powiedziała zaciskając zęby.

- Dobrze, że jeszcze jesteś. Bierz partnera i jedzcie do Canaryville.

- Trudy, my kończymy... - westchnęła. - Co tam się stało?

- Nie wiem. Patrol zgłosił znalezione ciało.

- Nie może...

- Mężczyzna miał twoją wizytówkę - wyznała Trudy. Policjantka pobladła. Odłożyła słuchawkę, wciąż stojąc nieruchomo. Jej wizytówki były nowe. Nikt ich jeszcze nie dostał... nikt oprócz...
Jay zbierał się do domu. Nie zwrócił nawet uwagi na zachowanie partnerki dopóki nie złapała go za rękę. Wtedy zobaczył jej wyraz twarzy i sam się zaniepokoił. Blada patrzyła w jeden punkt, a ręka, którą złapała jego przed ramię coraz mocniej się zaciskała.

- Ruby?

- Pojedziesz ze mną do Canaryville? 



No i next. 


Ciekawa jestem czy się spodoba. 


Dziękuje Oli za temat do pogaduszek w czasie obserwacji! 


⭐ i komentarze mile widziane. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top