24


Tydzień później była już w L.A.. Gdy weszła do zakładu pogrzebowego, gdzie na polecenie armii przechowywali prochy jej matki, miała ochotę uciec. Jej mózg dawał jej wyraźny sygnał do tego, że jeśli nie zobaczy ciała, bądź prochów to jej mama jakby wciąż będzie żyła. Jednak wiedziała, że to kłamstwo, które wytwarza się w niej przez żal jakiego doświadcza od wiadomości o śmierci. Śmiało wiec wkroczyła do sali przedstawiając się i dogadując ostatnie szczegóły pogrzebu.
Pierwsza noc w domu była tragiczna. Nie mogąc spać, miotała się i cały czas chodziła po całym domu. Weszła do pustej sypialni mamy przypominając sobie jak razem wybierały co rano strój do jej pracy. Wszystko pachniało tam jej perfumami. Na stoliku obok łóżka leżała koperta. Ruby nieśmiało sięgnęła po nią, czytając swoje imię widniejące na niej. Z dziwnym lękiem otworzyła kopertę siadając na łóżku. List nie był długi. 

"Kochanie. 

Wiem, że to będzie dla ciebie szok. Chciałabym móc cię zatrzymać przy sobie tak długo aż nie odejdę. Jednak wolę byś tego nie oglądała. Lekarz niestety nic nie może zrobić. Daje mi nadzieję, że dotrwam do twojego powrotu, ale szczerze w to wątpię. Moje serce było zbyt wiele razy złamane. Teraz już niestety nie daje rady. Muszę odejść, jak wszyscy kiedyś...  Pamiętasz jak pytałaś mnie o ojca? Opowiedziałam ci wszystko, ale nie podałam ci imienia. I dalej go nie podam. Uwielbiasz rozwiązywać trudne sprawy, więc rozwiąż i tą. Nie jesteś sama, masz rodzinę, musisz ją tylko znaleźć. On gdzieś tam jest, twój ojciec czeka na ciebie. Obiecaj mi, że chociaż spróbujesz. Nie miej mi tego za złe.  Kocham cię najmocniej i wiedz, że patrzę z góry i wszystko widzę. 

Mama." 

Wspomnienie ojca wywołało w niej atak furii. Przewróciła wszystko do góry nogami. Zdarła zasłony i wywróciła materac. Zrobiła kipisz, a później usiadła bez sił po środku tego wszystkiego i rozpłakała się. 


***


Zaraz gdy oderwali się od siebie Hailey spojrzała głęboko w oczy swojego ukochanego. Były dziwnie błyszczące, ale i wciąż smutne. Głaszcząc jego policzki opierała swoje czoło o jego. Jay zamknął oczy starając się odgonić od siebie poczucie winy. Jego siostra walczy o życie, a on romansuje. To nie było fair. Tyle, że ona sama pewnie by tego chciała. Uśmiechnął się mimowolnie na myśl o Ruby strofującej go co chwila. 

- Wszystko w porządku? - Upton z troską podniosła jego głowę, aby gdy otworzy oczy widział jej twarz. Zrobił to, wciąż się uśmiechając. 

- Pomyślałem... Ruby tyle razy opieprzała mnie, że jestem tchórzem. A teraz... Pewnie by się cieszyła - wyznał.

- Cieszyła? - Hailey nie wiedziała o czym mówi Jay. Myślała naiwnie, że nikt nie wie o ich uczuciach, a przynajmniej nie ktoś kto jest z nimi tak krótko jak Fischer. Czyżby sam Jay powiedział siostrze o jego uczuciach?

- Namawiała mnie do zrobienia pierwszego kroku - oznajmił. Dopiero po tym jak Hailey cofnęła ręce, zastanowił się nad tym co powiedział. - Już dawno chciałem ci powiedzieć, ale praca, podejście Voighta i w ogóle. Nic się nie składało na dobry moment. 

- A teraz jest dobry? Twoja siostra leży na sali operacyjnej. - Jej bańka mydlana pękła. Miała nadzieję, że kiedyś to się zdarzy, że kiedyś Jay pokaże jej swoje uczucia. Ale nie w takim momencie. Nie dlatego, że jego prawie umarła siostra tego chce!

- Ruby byłaby szczęśliwa.

- Ruby? - oburzyła się Upton, wstała nie chcąc komplikować, i tak złej sytuacji jej partnera, odeszła kawałek. 

- Hej!!! Czekaj! Co się stało? - zapytała zatrzymując ukochaną. 

- Jeśli nie masz odwagi pokazać mi co czujesz, tylko potrzeba ci pretekstu pod postacią siostry na łożu śmierci, to wybacz, że się nie cieszę. 

- O czym ty mówisz? - Jay był w szoku czuł jakby dostał obuchem w głowę.

- Pocałowałbyś mnie gdyby nie ta akcja z Ruby? - zapytała stanowczo. Coś w niej zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Rozumiała ból Jaya i jego motywacje, ale nie chciała być czymś na pocieszenie. 

- Ja... - miotał się nie rozumiejąc sytuacji. Zaczynał być zły na siebie i żałował tego co zrobił. - Nie wiem - odpowiedział widząc, że cokolwiek powie, Hailey i tak wie swoje. - Może zeszło by mi trochę dłużej. 

- Więc czekaj dalej - powiedziała odwracając wzrok i znikając we wnętrzu szpitala. 


***


Stała przed podestem, na którym była urna z prochami jej matki. Pastor właśnie mówił coś o powstaniu z prochu, o powrocie do domu ojca i o zmartwychwstaniu w dniu ostatecznym. Dla Ruby był to bezwartościowy bełkot. Nic nie było w stanie jej pocieszyć. Jej matki nie było. Ojca też, chociaż... Rozejrzała się dookoła. Na cmentarzu była ona, pastor, człowiek z krzyżem i jeden chłopak, który pomagał pastorowi trzymając Pismo Święte. To wszystko. Zero sąsiadów, znajomych, przyjaciół. Gdzie do jasnej cholery są wszyscy?, pomyślała zła. Przesunięcie pogrzebu o tydzień spowodował ten stan rzeczy? Czy po prostu nikt nie chciał pożegnać Julie? Nie mieli rodziny. Babcia i dziadek zmarli gdy miała dziesięć lat. Nie było nikogo kto mógłby wesprzeć ją w jej żalu. Tylko z armii otrzymała wsparcie! Tylko oni wyrazili żal z jej straty! Bez nich...Została sama, jak palec. Nie!, oburzyła się. Znajdę go mamo!, powiedziała pewnie w duchu. Znajdę i powiem mu co o nim myślę! Powiem jak bardzo go nienawidzę! Najpierw jednak dokończę swoją misję.


***


Zaalarmowany telefonem od Willa wbiegł do środka oddziału ratunkowego. Rozbieganym wzrokiem szukał brata, ale nie było go w pobliżu. Nie było także Voighta i reszty. Nie rozumiał dopóki Maggie nie kazała mu jechać windą na czwarte piętro. Winda wlokła się niemiłosiernie, żałował, że nie poszedł schodami. Wybiegł z niej jak oparzony gdy stanęła na odpowiednim piętrze. Zobaczył jak Will rozmawia z sierżantem i resztą ekipy. 

- Co się dzieje? - zapytał zdyszany stresem. 

- Nie mam dobrych wieści - zaczął starszy Halstead, ale przerwał widząc jak Rhodes wychodzi z sali. - On wam wytłumaczy. 

- Witam wszystkich - przywitał się lekarz w fioletowym uniformie. - Operacja powiedzmy zakończyła się sukcesem, ale... - spojrzał na bladego detektywa i kontynuował. - Musieliśmy usunąć jedną z nerek. Poza tym, to coś na co wpadła, nie tylko uszkodziło nerkę, ale i wątrobę. Myślałem, że uda się uratować więcej. Niestety będzie konieczny przeszczep. 

- W czym problem? - Jay mimo zdenerwowania przyjął do wiadomości straszne nowiny, ale myślał trzeźwo po dawce kofeiny jaką sobie zapewnił. A i rozmowa z Hailey trochę go otrzeźwiła. - Przecież macie jakąś bazę dawców czy coś? 

- To tak nie działa - wyjaśnił rudowłosy. - Jest lista, a Ruby nie jest na jej pierwszym miejscu. Nawet gdyby, nie wiemy kiedy znajdzie się dawca.

- Poza tym Ryby uczęszcza na terapie do doktora Charlesa, co też spycha ją w kolejce do przeszczepu. 

- Chyba sobie jaja robicie! - warknął Jay. - Nie powiecie mi, że nic nie da się zrobić! 

- Musimy czekać. 

- Nie musicie - odpowiedziała Hailey. Oczy wszystkich spoczęły na niej. - Możecie wziąć kawałek mojej. Mamy tą samą grupę krwi, a z tego co wiem wątroba się regeneruje, więc...

 - Hailey to nie jest takie proste - Will próbował uświadomić detektyw, że nie wie na co się pisze. Tyle, że Hailey nie zważała na to. Miała tylko jeden cel. Nie pozwolić umrzeć siostrze jej ukochanego.

- Jest - pewna swoich słów spojrzała na Jaya. - Ruby dostanie to czego potrzebuje.



No i jest kolejny. Na serio nie wiedziałam jak to ugryźć. Ale jest.

Tak wiem, akcja z Upstead jest podobna do Matta i Brett, ale co ja mogę, że to dwa ćwoki!

Aha... no i chyba jednak nikogo nie zabiję.... CHYBA!

⭐ i komentarze mile widziane!

Naprawdę dobrze się bawię czytając je....nawet groźby z betoniarką! 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top