13.


Sierżant był w ciężkim szoku kiedy zobaczył jak Halstead prowadzi zatrzymanego do pokoju przesłuchań. Był pewny, że teraz trzeba będzie go wyciągać z jakieś dziury, a tu taka niespodzianka.

- Jak go znaleźliście? - zapytał zadowolony gdy Jay wrócił do biura.

- Ruby znalazła go w... - nie dokończył.

- Razem go znaleźliśmy - wtrąciła jego partnerka wzrokowo przekazując mu aby się zamknął.

- Nie ważne kto i jak. Ważne, że jest. Brawo - poklepał ich po ramieniu i poszedł przesłuchać gościa.

- Dlaczego? - skrzywił się Jay, już całkowicie przestał rozumieć zachowanie Ruby.

- Jesteśmy partnerami, nie rywalami - odpowiedziała spokojnie idąc do Ruzeka. - Adam mogę na słowo - oficer zaskoczony poszedł za koleżanką do socjalnego.

- Co tam?

- Zamknij drzwi - poprosiła co jeszcze bardziej zaciekawiło mężczyznę. - Gdzie mogę znaleźć kogoś, tylko mając imię i nazwę dzielnicy gdzie mieszkał dwadzieścia osiem lat temu?

- Dwadzieścia osiem? - zaskoczony nie krył tego. - Poleciłbym Ci stronę, ale to trochę za mało informacji - zamyślił się chcąc pomoc Ruby. - Mam znajomą w archiwach miasta. Zapytam ją czy jest Ci w stanie pomóc.

- Było by super. Dziękuję.

- Zdradzisz mi kogo szukasz? - mimo wątpliwej nadziei postanowił zapytać.

- Szukam ojca - odparła. - Ale zachowaj to dla siebie. - Ruzek przytaknął, a potem wrócili do pracy.


Gdzieś w godzinach popołudniowych ruszyli znów w teren znaleźć ojca i matkę chłopaka, który był informatorem Voighta. Podobno diler wiedział go na squacie wieczorem poprzedniego dnia. Mężczyzna miał być wkurzony na syna. Nie wiedzieć czemu, chciał rozdzielić go z dziewczyną.

Dotarli pod dom mieszczący się w tak zwanym Beverly Hill Chicago. Oczywiście ta nazwa była używana tylko przez tych, którzy tam mieszkali. Ogólnie świta bogaczy i nic więcej. Policjanci zdziwili się, że chłopak miał takich rodziców skoro Voight mówił, że był z domu dziecka. Jak jak się potem okazało był tam w czasie kiedy jego rodzice byli na skraju ubóstwa i nie mieli ani jednej szesnastej tego co mają teraz. Dlatego prawa do syna zostały im odebrane, a Travis trafił do bidula. Po tym jak jego ojciec staną na nogi, chciał odzyskać syna i udało mu się. Tyle, że dzieciak czuł się obco w nowym miejscu, a w dodatku w bidulu poznał dziewczynę. Mimo młodego wieku zakochał się w niej i robił z nią wszystko. Ojciec nie mógł się z tym pogodzić.

- To straszne, ale wiedziałem, że kiedyś tak skończy - westchnął gdy dowiedział się o śmierci dziecka. - Ta dziewucha....

- Ona też nie żyje - rzuciła twardo Ruby. Od razu poczuła jakby ten facet nie miał uczuć. Albo po prostu miała uprzedzenie. 

- Ćpunka. Ona go wciągnęła w to świństwo.

- A może Pan nam powie, co Pan robił tam wczoraj wieczorem? -  Jay chciał jakoś przejąć rozmowę, czując jak Ruby wychodzi powoli z siebie. 

- Słucham?

- Mamy świadka, który widział pana i pański samochód przed budynkiem.

- Musiał mnie... - chciał skłamać, ale chyba doszedł do tego, że nie ma to sensu. - Dobrze byłem tam. Chciałem zaciągnąć syna do domu.

- Nie posłuchał?

- Nie... dalej obstawał przy tym, że chce być z nią. A przecież to było chore!

- Co było chore? - policjanci widzieli jak mężczyzna się łamie. Kwestia czasu było jak usiadł na fotelu zakrył głowę rękami i zaczął płakać.

- On... nie mógł wiedzieć, ale... Suzi była moją córką.

- Co takiego? - Jay i Ruby wymienili spojrzenia. 

- Suzi... znaczy jej matka była przyjaciółką mojej żony. Po imprezie przespałem się z nią, a ona zaszła - wyznał obojętny. - Chciałem, aby się wyskrobała, ale ta suka nie chciała - agresja nie tylko brała gore nad mężczyzną. Ruby też trzymała się ostatnimi sił słuchając jego wypowiedzi. - Urodziła bachora, a później umarła przez to. Dowiedziałem się w bidulu od jednej z wychowawczyń, która chciała abym zabrał i ją do domu. Ale to nie był moje dziecko...

- Co ty pierdolisz? - oficer wybuchła w końcu. - Nie twoje dziecko? Pchałeś kutasa tam gdzie nie trzeba, a potem nie chciałeś, żeby się urodziła twoja córka?

- Ruby... - Jay był w szoku gdy usłyszał jak bluzga mężczyznę.

- Nie! Niech wysłucha co mam do powiedzenia. Burak jeden! Pieprzyć potrafi każdy z was, ale wychować dziecko to już problem. A jeszcze większy kiedy ma się kochankę na boku i zapłodni się ją. Twój syn był lepszy człowiekiem niż ty mimo tego, że ćpał! On chociaż wiedział co to miłość! A ty!? - krzyknęła

- Ruby... Ruby...!!!! - wrzasnął Jay aby na niego spojrzała, a kiedy nie chciała złapał ją i wyprowadził. - Co się z tobą dzieje? - naprawdę był przerażony.

- Odpieprz się! - krzyknęła i poszła przed siebie. Halstead nie wiedział co zrobić. Jedyne co przyszło mu do głowy to wrócić do przesłuchania ojca nieżyjącego Travis'a.


Ruby szła wściekła, nie znała celu swojej drogi, ale nie zależało jej na poznaniu go. Chciała iść przed siebie jak najdalej od tego miejsca, od tego miasta! Pamiętała każde słowo jakie wykrzyczała temu mężczyźnie w twarz. Dokładnie to chciała powiedzieć ojcu. On też ją porzucił. Była jak ta naćpana dziewczyna. Dobrze, że miała chociaż swojego brata, który kochał ją mimo iż nie wiedział kim jest. Ruby miała za to matkę i nie zamieniła by jej na wieczność przy ojcu. Nigdy! 

Jej rozbiegane myśli przerwał dzwonek telefonu. 

- Słucham - westchnęła. 

- Tu Adam, jedź do archiwum, moje znajoma Abby pomoże ci ze znalezieniem twojego staruszka - rzucił wesoły. Myślał, że ta pomoc ucieszy koleżankę. 

- Dziękuję, ale nie wiem czy wciąż chcę go znaleźć... - powiedziała smutno. 

- Ruby? Coś się stało? - zaniepokojony był gotów pomóc jej jak tylko mógł. 

- Tak... Nie, wszystko w porządku, wyślij mi adres - odpowiedziała wymijająco. Nie chciała robić dram w pracy z powodu swojego życia prywatnego. Zadzwoniła po taksówkę i gdy tylko dostała wiadomość pokazała ją kierowcy. 

Kilkanaście minut później była już na miejscu. Bała się jak mało kiedy. Jedynie myśl o tym, że może jednak nic nie znajdzie przekonała ją do wejścia. Przy recepcji czekała na nią przyjaciółka Adama - Abby. Kobieta była szczupłą drobną okularnicą o blond włosach i śmiesznej garsonce, która nie pasowała do jej wieku. Kobieta wyjaśniła, że ten strój ma na sobie tylko w pracy i jeśli Ruby chce wiedzieć to po pracy zazwyczaj chodzi do klubu w centrum. Uśmiechała się do niej co chwila, ewidentnie ją podrywała. Fischer gdyby nie jej nastrój nie miała by nic przeciw, ale w tym wypadku... Musiała odpuścić i poprosić Abby aby pomogła jej jak najszybciej może. Kobieta zrozumiała aluzję i przestała swoje zaloty. 

Ruszyły w gąszcz półek i regałów. Na nich leżały sterty papierów i teczek. Ruby zastanawiała się czy w dwudziestym pierwszym wieku nie powinno to wszystko być w komputerze, na jakieś chmurze czy innym dysku. Ale na to pytanie szybko przyszła odpowiedz. Na drugim końcu pokoju stało biurko, a na nim komputer z trzema monitorami. Abby usiadła przed nimi i z uśmiechem poprosiła o dane jakie ma. 

- Pat i z pewnością w 1991 mieszkał w Canaryville - rzuciła z drżeniem serca. Abby uniosła z zaskoczeniem brwi. 

- Trochę mało, ale zobaczymy - Archiwistka wstukiwała po kolei dane, najpierw rok. Wyskoczył odpowiedni folder. Później dzielnica. Kolejny plik wskoczył na ekran. - No to sprawdźmy ilu mężczyzn o tym imieniu mieszkało wtedy w dzielnicy - powiedziała wesoło. Kółeczko zaczęło się kręcić. Ruby wydawało się to wiecznością, nim na ekran wyskoczył dokument. - O i jest. Ale masz szczęście, tylko jeden. - Ruby wpatrywała się w dokument i nie mogła uwierzyć. To nie było możliwe! Nie... to jest jakiś chory żart. 



Jay wrócił na posterunek. Gdy Hank zapytał o jego partnerkę usprawiedliwił ją mówiąc, że pojechała do domu przebrać się, bo ubrudziła się w squacie. Oczywiście Voight wiedział, że kłamie. Ruby była czysta wracając na posterunek, ale nie dociekał. Informacje jakie przyniósł Halstead wystarczyły mu aby dalej pracować nad sprawą. Za to Jay nie chciał odpuścić. 

- Adam... - stanął nad biurkiem kolego. - Gdzie jest Ruby? - zapytał jakby ten miał to wiedzieć i ukrywać to przed nim. 

- Dlaczego mnie pytasz? - zdziwił się Ruzek. 

- Przestań, gadaliście o czymś w cztery oczy? Co się dzieje!? - intensywność wzroku Halsteada mogła spokojnie wypalić dziurę w brzuchu oficera. 

- Okay, ale nie mów, że wiesz... Pojechała do Archiwum. Szuka kogoś. 

- Kogo? 

- Jay...

- Adam, do jasnej cholery mów! To moja partnerka! 

- Szuka ojca! - wypalił. Miał dość swoich problemów, nie chciał mieszać się w awanturę między Halsteadem a Fischer. Jay natychmiast po otrzymaniu odpowiedzi ruszył w drogę. Myślał, że znajdzie jeszcze partnerkę na miejscu, które wskazał Adam. Chciał z nią porozmawiać na spokojnie. Dziewczyna nie była ostatnio sobą, a on martwił się o nią bardziej niż chciałby to przyznać. 

Niestety szczęście Halsteada kończyło się na dostaniu adresu od Adama, bo Ruby już tam nie było. Stojąc pod budynkiem zastanawiał się co ma robić. Postanowił pojechać do jej domu. Tam mogła pojechać po tym jak coś znalazła, lub nie znalazła. Ruszył z piskiem opon w tamtym kierunku. Z każdą kolejną minutą czuł jak bardziej ściska go jakaś panika od środka. W domu też jej nie zastał. Co miał robić. Została ostatnia deska ratunku dla jego emocjonalnego spokoju. Wybrał numer do znajomego. 

- Scott, jest mi potrzebna lokalizacja telefonu - usłyszał w odpowiedzi czy to sprawa policji czy prywata. - Nie pytaj, po prostu to zrób - tyle wystarczyło. 

Piętnaście minut później był już na cmentarzu. Nie wiedział dlaczego Ruby miałaby tu być, ale tak podawała jej lokalizacja. Szedł za strzałką GPS rozglądając się za znajomą twarzą. Na szczęście cmentarz był prawie pusty. Dawno tu nie był. Ostatni raz na pogrzebie... Nie chciał do tego wracać. Jednak nie miał wyjścia. W chwili gdy zorientował się gdzie idzie, zdał sobie sprawę, że przed nim nad jednym z nagrobków stoi jego partnerka. Dobrze wiedział kto leży w tym miejscu, nie wiedział za to co Ruby tam robi!



Czy ktoś już wie? 

Oczywiście oprócz Juliett_23    i ko_ko_ryczka oraz wiewiora_chicago 

⭐ i komentarze oczywiście mile widziane. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top