1.

Zamknęła drzwi i spojrzała na siadającego na fotel szefa. Siwiejący mężczyzna o niepozornej budowie i wyglądzie. Jednak było w nim coś, co budziło respekt. Mężczyzna uśmiechnął się widząc jak dziewczyna stoi przy drzwiach i obserwuje go. Wskazał na krzesło naprzeciw niego, dosyć szybko usiadła na nim i dalej czekała na jakieś pytanie, czy rozkaz.

- Jestem sierżant Hank Voight - przedstawił się. - Prowadzę tą jednostkę od dobrych paru lat, ale żaden kandydat na stanowisko w moim wydziale nie był tak cichy i spokojny jak ty. - Zaschło jej w gardle, nie wiedziała czy powinna to przyjąć jak komplement czy znów ktoś z niej drwi. Przełknęła to co ją blokowało i pewnie zapytała.

- To dobrze czy źle?

- Jeszcze nie wiem - oznajmił. - Skierowała cię tu sama góra z tego co widzę - znów zerknął w kartkę i przeczytał ten sam akapit kilka razy - Coś przeskrobałaś?

- Dlaczego? - wiedziała, że w dokumentach nie ma szczegółów jej odejścia z armii. Tak uzgodniła z swoim przełożonym. - Ta jednostka to chyba nie kara?

- Tak myślisz? - mężczyzna zmrużył oczy badając jej zachowanie i postawę. Ciekawa była co sobie o niej pomyślał, ale nie miała odwagi zapytać. Pewnie kiedyś się dowie.

- Myślę, że mogło być gorzej - odparła szczerze po chwili zastanowienia - Zawsze mogli mnie wrzucić do patrolu - dodała patrząc mu prosto w oczy. 

- A to dlaczego?

- Nie jestem przyzwyczajona do spokoju - miała być szczera z sierżantem. To jedyna rada jaką dostała gdy po przejściu egzaminu powiedzieli mi że trafi do wywiadu. - Musi Pan wiedzieć jedno. Jestem wyszkolonym żołnierzem i na tym znam się najlepiej. Co prawda zdałam egzaminy, ale wojsko zbyt mocno weszło mi w krew. Na pewno jest to w notatkach od mojego instruktora - westchnęła z bladym uśmiechem. - Praca w wydziale jak ten to coś nowego. Wolałabym, aby ktoś pokazał mi czym to się je. Ktoś kto ma w tym wprawę - wyjaśniłam. Hank z zagadkowym dla nie spojrzeniem analizował słowa wychodzące z jej ust. Niepozorny cukierkowy wygląd był całkowitym przeciwieństwem tego w jaki sposób mówiła i co wyrażała jej postawa. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że może czuć się zdezorientowany.

- Wiesz, że to nie jest przedszkole? Nikt tu nikogo za rękę nie będzie trzymał.

- Nie proszę o to. Tylko chciałam wyjaśnić sytuację. Nigdy w życiu nie pracowałam w policji. Szkolenie zaliczyłam, ale szkoła to nie prawdziwe życie. - oznajmiła, sierżant nawet nie wie, że recytuje to co usłyszała po przylocie pierwszy raz do Afganistanu.

- Masz rację - przytaknął. - Poznam cię z resztą i zaczniemy cię wprowadzać. Będę miał cię na oku.

Voight wyszedł przed gabinet. Ruby stanęła za nim, omiatając wzrokiem całe biuro i wszystkie twarze, które patrzyły na nią. Zatrzymałam się na jednej. Zielone oczy wpatrywały się w sierżanta. Należały one do mężczyzny z lekkim zarostem, o atletycznej budowie ciała. Czarna skórzaną kurtka wisiała na krześle, na którym siedział policjant. To on wchodził do budynku, gdy podjechała pod posterunek.

- ... Jak już mówiłem, to jest Ruby będzie z nami pracować. Nie ma doświadczenia, jest świeżo po akademii, więc musimy wesprzeć koleżankę - dodał uśmiech wskazując, że lekko drzwi z sytuacji w jakiej ich stawia. - Od dziś Adam jeździsz z Hailey, a Kim ze mną. Ruby będzie jeździć z Halsteadem.

- Sierżancie! - oburzyli się blondynka i ten pseudo rudzielec.

- Bez dyskusji - uciszył ich. - Byłeś w wojsku, Ruby dopiero stamtąd wyszła. Pomożesz jej - wyjaśnił, a właściwie rozkazał. - Wprowadź ją w sprawę. - Sierżant zniknął w swoim gabinecie, a Ruby zostawił na pożarcie. Westchnęła widząc miny nowych kolegów. Musiała w końcu wyjść poza ramy swojego wychowania i komfortu.

- Nie chce robić problemu - zaczęła. - Dostosuje się do Was jak szybko będę potrafiła. Możecie dać mi dokumenty sama je przeczytam - zerknęła na mężczyznę, który najbardziej się oburzył - Wiem, że to nic miłego gdy odbierają ci partnera, ale...

- To nie przedszkole - szepnął sam do siebie, jakby słyszał jej rozmowę z sierżantem. - Jestem Jay Halstead - przedstawił się stając na wprost. Teraz już była pewna, że skądś go zna.

- Ruby Fischer - odparła ściskając jego dłoń. Zza mężczyzny wyszła blondynka wydaje się, że jego już była partnerka.

- Hailey Upton - rzuciła widocznie niezadowolona, mimo to podarowała nowej coś na kształt uśmiechu.

- Kim Burgess - uśmiechnięta szeroko szatynka podeszła z teczkami. - A to obecna sprawa - dodała rzucając jej na ręce stertę teczek. Przyjęła dokumenty i poznałam resztę.

- Gdzie mogę usiąść żeby przeczytać to - klepnęła w ciężki stos pokazując o co chodzi.

- Usiądź tutaj - Adam wskazał na swoje biurko. Blondyn który cały czas obserwował dziewczynę myśląc, że tego nie widzi odsuną nawet krzesło, aby usiadła. - Potem pewnie przyniosą twoje - dodał.

- Dziękuję - zajęła miejsce i zaczęła przeglądać pierwsze kartki. Zaczynało się ciekawie, ale... podniosła nagle wzrok czując się obserwowana. - Nie macie co robić? - zapytała zaskoczona tym, że traktują ją jak pingwina w zoo. Zorientowali się na szczęście, że niestosowanie się zachowują gapiąc się na nową i szybko zajęli się swoimi sprawami.

Zapoznała się ze sprawą napaści i porwania. Przy kamienicy w centrum na młodą matkę napadło dwóch zamaskowanych mężczyzn. Pobili ją i porwali roczne dziecko. Z relacji świadków wynika, że podjechali starym mustangiem z '67. Miał charakterystyczne wgniecenia nad prawym kołem co zeznał mężczyzna, właściciel z cukierni. Kobieta leżała w szpitalu, nikt jeszcze z nią nie rozmawiał, bo wciąż jej stan jest ciężki. Zamknęłam teczkę nie mogąc sobie do końca wyobrazić jak to wyglądało. Odwróciła się za siebie i zerknęła na Ruzeka.

- Adam, macie może jakiś plan miasta? - zapytała bezmyślnie, na co oficer zaśmiał się cicho

- A po co ci plan miasta?

- Nie mogę sobie wyobrazić jak wyglądało całe porwanie. Chciałam nanieś to na jakiś plan... - przestała mówić czując jak rozmówca coraz bardziej czerwienieje powstrzymując śmiech. - Nieważne.

- Nie, przepraszam... przepraszam - zganił się w duchu. - Oczywiście, ale może pokaże ci to na komputerze? - pokazał na monitory stojące na biurku obok. Przeszedł obok i usiadł za nim. Była zła na siebie. Oczywiście, że mogła zapytać o laptop. Tak bardzo odcięła się od nowinek techniki, że zaczynała się cofać także w rozwoju. Podeszła do kolegi, który już zalogowany szukał konkretnego fragmentu mapy Chicago.

- A może chcesz tam pojechać - usłyszała z drugiego końca biura. Ruzek i Fisher spojrzeli na Halsteada, który wstał i ubrał skórzaną kurtkę czekając na odpowiedz.

- Jeśli to nie problem? - odparła zaskoczona. - Dziękuję - klepnęła Adama w ramie i poszła za schodzącym ze schodów policjantem.

Wyszli z budynku innym wyjściem, niż to którym wchodziła. Za bramą stały samochody. Od razu w oczy rzucił jej się duży szary wóz z napisem GMC z przodu. Ktoś tu chyba miał obsesję na jego punkcie bo był bardzo czysty jak na obecną pogodę w mieście.

- Wsiadaj - Jay pokazał na drzwi zajmując swoje miejsce za kierownicą. O cholera! To jego wóz!, pomyślała. Zrobiła o co prosił. Czuła się jak całkowita melepeta, gdy za każdym razem ktoś musiał ją upominać i mówić co ma robić. Ale na razie tak będzie. Puki nie będz miała pewności, że robi coś dobrze, nie będzie się wychylać. Odjechali w ciszy. Patrząc przez szybę zapamiętywała trasę. To było dla niej akurat proste. Szybko łapie pewne rzeczy i utrwala sobie w pamięci. Trasy, nazwiska, połączenia, wszystko co było w aktach miała w małym palcu.

- Nie możesz być taka - usłyszała nagle, ze strony kierowcy. Spojrzała na niego zbita z tropu. Chyba przez zamyślenie nie usłyszała całego zdania... ale nie. To właśnie powiedział "NIE MOŻESZ BYĆ TAKA".

- Nie rozumiem - odpowiedziała, zatrzymał się na światłach wtedy na nią spojrzał.

- Nie możesz być taka cicha, wycofana - wyjaśnił z wyrzutem. Nie chciał robić za nianie ani za wsparcie. Miał dość ostatnio problemów i wychodził na prostą a teraz na pracować z kimś kto potencjalnie dołoży mu kłopotu. Nie! Nie mógł sobie na to pozwolić.

- Dlaczego? - to głupie pytanie jakoś samo wyszło z jej ust. Zauważyła jego złość

- Bo jesteś teraz policjantką. Oficerem policji Chicago. Nie możesz być taka nijaka - powiedział pewnie, nie zdając sobie sprawy, że bardzo ją tym rani.

- Nijaka? - zaśmiała się, chowając swoją urazę w buty. - Dobrze, więc powiedz mi jaka powinnam być? - zdeterminowana chciała pokazać mu, że nie jest nijaka. - Jak zachowuje się oficer policji Chicago?

- Przede wszystkim myśli - odparł ruszając.

- Obrażasz mnie, bo przeze mnie rozdzielili cię z partnerką, czy po prostu zawsze jesteś takim dupkiem? - zerknął na nią prowadząc, nie spodziewał się takiej odpowiedzi

- Nie chciałem Cię obrazić - zaczął tłumaczyć. - Ale... chciałem Cię zmotywować.

- No to słabo ci wyszło - odparła z wymuszonym uśmiechem. Dojechaliśmy na miejsce. Zorientowała się po szyldzie cukierni. Jej nazwa pojawiła się w zeznaniach. Wyskoczyła z samochodu rozglądając się. Zaczęła powoli sobie układać wszystko w całość.

Rozdział miał się pojawić jutro, ale nie chce mi się czekać.

⭐ mile widziane. Motywują mnie też komentarze wiec piszcie jak najwięcej. ❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top