Rozdział 1

Dziewczyna podniosła wzrok znad telefonu. To był ułamek sekundy... Dźwięk klaksonu, ostre światła oraz głośny pisk hamujących kół. Później jedynie ból. Straszny ból. Otoczenie z początku przypominało mgłę, a później została jedynie ciemność. Mroczna, z wieloma tajemnicami ciemność.

~~~

-Kochanie, słyszysz mnie?- zapytał mężczyzna po czterdziestce.

-Ona... Jest nieprzytomna.- szepnął niepewnie młody lekarz.

-No to zapewne niedługo się obudzi.- powiedział nadal z pozytywnym nastawieniem dorosły.

-Ona... Ona już nigdy się nie obudzi.- rzekł z lekkim zająknięciem lekarz.

-Pan sobie ze mnie żartuje? Jak to się nie obudzi?!- krzyczał zdesperowany czterdziesto paro latek- Czy pan... Pan chce powiedzieć, że... Że ona nie żyje?

-Bardzo mi przykro proszę pana. Robiliśmy wszystko co w naszej mocy, ale...

Facet w garniturze z drogim zegarkiem na lewym nadgarstku spojrzał ostatni raz na dziewczynę i skierował się ku drzwiom. Opuścił szpital nie mając już żadnych nadziei. Nadziei, że najważniejsza osoba w jego życiu wróci do niego...

~~~

Nastolatka otworzyła swoje senne powieki. Zmęczenie ogarniało ją całkowicie, ale nie miała pomysłu z jakiego powodu. Rozejrzała się wokół siebie. Dookoła niej była biel. Śnieżnobiała niczym płatki śniegu zimą biel.

-Jestem w szpitalu?- spytała pół przytomnie, lecz nie uzyskała odpowiedzi.

Postanowiła wstać. Podpierając się o różne przedmioty udało jej się podnieść do pozycji stojącej. Zaczęła iść przed siebie. Czuła się, jakby na oczach miała zawiązaną przepaskę, tyle że nie ciemną, a białą. Po kilku krokach dziewczyna zaczęła rozróżniać przedmioty, które ją otaczały.

-Co to za miejsce?- spytała ponownie, lecz z takim samym skutkiem jak poprzednio. Miała coraz większe watpliwości co do tego, iż znajduje się w szpitalu. Pamiętała jedynie późny wieczór, którego przechodziła przez przejście...

Klakson, światła oraz pisk hamujących kół, a później... Obudziła się i widziała samą biel.

-To dziwne. Nie przypominam sobie tego miejsca.

-Dziwne, gdybyś kojarzyła miejsce, w którym nigdy nie byłaś.- powiedział ktoś z wyczuwalną nutą rozbawienia.

Nastolatka spojrzała na właściciela tego głosu i zaniemówiła.

-Halo! Krystal City do Angeliki!- chłopak machał rękami przed oczami dziewczyny.

-Co takiego? I do kogo?

-Ty tak serio pytasz? Krystal City to miejsce, w którym obecnie się się znajdujemy, a Angelika to przecież twoje imię.

-Nie prawda! Ja mam na imię Veronic. Co ty masz na plecach? Nałożyłeś skrzydełka, by wyglądać jak anioł?- spytała rozbawiona dziewczyna.

-Dowiesz się wtedy, kiedy będzie na to odpowiednia pora.- chłopak spławił nastolatkę, po czym zaczął ją prowadzić w nieznanym jej kierunku.

Podczas tej wycieczki Veronic o nic nie pytała, tylko uważnie rozglądała się po otoczeniu. Wchodząc do centrum miasta zaczęła nawet podejrzewać, że tylko śni. Wszyscy tutejsi mieszkańcy mieli na plecach nałożone skrzydełka. Veronic nie wytrzymała i postanowiła spytać najbliższą kobietę, co się tutaj dzieje.

-Przepraszam...- zaczęła nieśmiało.

-O! Angelika!!!- pisnęła kobieta i przytuliła zdziwioną nastolatkę.

-To chyba pomyłka. Ja jestem Veronic. I chciałam spytać co się tutaj dzieje.

-Coś się stało?

-Wszyscy nałożyli białe skrzydła, a ja nie rozumiem po co...

-Nałożyli?- kobieta uśmiechnęła się współczująco do dziewczyny.- Przecież anioły nie muszą nakładać skrzydeł. One się z nimi rodzą.

-Anioły?!- krzyknęła Veronic zwracając tym samym uwagę grupki "przebierańców", którzy od razu do niej podeszli.

-Cześć Angel. Nawet nie wiesz jak długo na ciebie czekaliśmy. Dobrze, że się zjawiłaś.- powiedziała miło różowowłosa dziewczyna ze skrzydłami.

-Ilu osobom mam jeszcze wytłumaczyć, że to jest zwykła pomyłka. Mam na imię Veronic, V E R O N I C i z tego co pamiętam zginęłam w wypadku samochodowym.

-Skoro zginęłaś to tym bardziej potwierdzasz naszą tezę o byciu Angeliką.- dodał blondyn przefarbowany na niebiesko.

-Z resztą nie nam oceniać kim ty jesteś, gdyż z rozkazu Najbielszego Anioła mamy cię jak najszybciej do niego przyprowadzić. A my nie planujemy się narażać tak ważnej osobistości, dlatego dobrze będzie jeśli już pójdziemy. Oczywiście razem z tobą.- wywodził się ciemnoskóry chyba 17-latek.

-Okey...- szepnęła Veronic nic nie rozumiejąc z obecnej sytuacji, po czym dodała- W takim razie prowadźcie.

Szli, szli i szli. Aż doszli do przepaści tak głębokiej, że z góry nie było widać dna.

-Jesteśmy prawie na miejscu. Wystarczy przelecieć nad przepaścią.- poinformował ciemnoskóry.

-Ciekawe, gdzie ten pałac, bo póki co to widzę jedynie śmiertelnie głęboką dziurę...- pomyślała dziewczyna odczuwając strach, a na głos powiedziała- No to lećcie. Ja poczekam tutaj.

Różowowłosa spojrzała się na nią zdezorientowana, po czym uśmiechnęła się uprzejmie.

-Zack, Chris! Ruszcie się!- krzyknęła ponaglające chłopaków do pomocy.

-A ty to co?- zaczął marudzić Zack przeczesując ręką swoje niebieskie włosy.

-Van jest chyba świętą krową.- mruknął niezadowolony ciemnoskóry.

Różowowłosa przewróciła jedynie oczami na tę uwagę ze strony przyjaciela. Jej skrzydła zaczęły poruszać się powoli i dostojnie, a po chwili zaczęła unosić się w powietrzu. Dopiero teraz Veronic dostrzegła, iż końcówki jej skrzydeł są koloru różowego.

-Jakie piękne...- pomyślała zachwycona, wyobrażając sobie siebie z podobnym atutem.

Niestety nie było jej dane długie marzenie, gdyż poczuła, że odrywa się od ziemi. Po jej obu stronach znajdowali się Chris i Zack. Skrzydła tego pierwszego były ogromnej wielkości i miały gdzie nie gdzie czekoladowe plamy. Zacka zaś, wąskie i wysokie, miały niebieskie końcówki.

-Ile ty ważysz...- narzekał ciemnoskóry anioł, gdy wraz z Zackiem odstawił Veronicę bezpiecznie na ziemię. Dziewczyna puściła tę uwagę mimo uszu.

-I gdzie jest ten wasz Czysty Anioł?- spytała, rozglądając się na wszystkie strony.

-Za dużo reklam się naoglądałaś dziewczynko, która pierze swoje rzeczy w Perwolu.- szepnął Zack próbując przyjąć poważną minę. Oczywiście skończyło się na niepohamowanym śmiechu ze strony dwóch aniołów.

-Widzę, że jedynym stworzeniem zamieszkującym tę dziwną krainę, z którym mogłabym zawrzeć znajomość jest tajemnicza, różowowłosa Van.- pomyślała Veronic uśmiechając się lekko.

-Chodź.- kiwnęła głową anielica, na co nastolatka ruszyła za nią. Obie szły przed siebie ramię w ramię, zostawiajac chłopaków w tyle. Wokół nich panowała biel, lecz gdy weszły po puszystych schodach z balustradami po obu  stronach, oczy Veronici przyjęły wielkość pięciozłotówki.

-Jesteśmy pośród chmur?- spytała szatynka po otrząśnięciu się z poprzedniego zdziwienia wskazując dłonią na wszystko, co w obecnej chwili otaczało ją. W odpowiedzi otrzymała jedynie potakująco kiwnięcia głowy ze strony towarzyszki.

Ruszyły dalej. Dopiero teraz przed dziewczynami ukazał się ogromnej wielkości pałac, ku wielkiemu zdziwieniu Veronici, w wielu odcieniach czerni. Jego wysokie wieżyczki ze spiczastymi czubkami oraz żelazna brama z kratownicy nie sprawiały pozytywnego pierwszego wrażenia. Wręcz od ich mrocznego widoku szatynka stanęła w miejscu i za nic nie chciała postawić kolejnego kroku. Przez głowę przeszła jej nawet myśl o ucieczce, ale widząc błaganie malujące się na twarzy różowowłosej, tak szybko jak na nią wpadła, tak szybko z niej zrezygnowała.

-Boisz się? Ha! Wiedziałem, że będziesz się bała!- dziewczyna usłyszała głos Zacka, który właśnie próbował ją poniżyć.

-Ja?!- pomyślała zła, po czym wyprzedziła zdziwioną Van i ruszyła w stronę kraty. Gdy tylko do niej domaszerowała, brama od razu się podniosła i ukazała drogę do sali, w której przebywał Najbielszy Anioł.

Anielica dogoniła Veronicę i razem niepewnym, ale zawsze krokiem transportowały się wzdłuż kamienistej ścieżki do momentu, gdy dotarły pod stalowe drzwi. Zero klamek, zero judaszy, zero dzwonków, a nawet zero straży.

-Czy to możliwe?- spytała praktycznie siebie szatynka, ale Van i tak to usłyszała. Nic jednak nie odpowiedziała, a przyłożyła prawą dłoń do drzwi i zapukała w nie trzy razy w jednakowych odstępach czasu.

Po tej czynności stalowe wrota zaczęły się otwierać z okropnym dla ludzkich uszu skrzypieniem.

-No, no, no! Kogo moje piękne oczy widzą?- zapytał młody, lecz donośny głos.

-Yyy... Dzień... Dobry...- szepnęła sparaliżowana strachem Veronic.

-Przyszłyśmy tato.- rzekła głośno i pewnie różowowłosa wchodząc wgłąb bielusieńkiego pomieszczenia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top