Rozdział 4

Finneas przyjechał wcześnie rano, kiedy oboje spaliśmy.

Z błogiego snu wyrwał nas dzwonek do drzwi. Billie zerwała się natychmiast i sprawdziła godzinę.

Jest piąta rano, kto się do cholery o takiej porze dobija - mamrotała pod nosem i poszła do przedpokoju. Spojrzała przez wizjer.

-Isaac, wstawaj - powiedziała.

I tak nie zaśniemy, a poza tym Finneas przybył, chodź.

Jęknąłem.

-Co tam mamrocesz? - spytała Billie.

-Nic, nic, już idę - powiedziałem.

Dzwonek zadzwonił mocniej.

-Już otwieram, boże - mruknęła Billie.

Finneas nic się nie zmienił od czasu, kiedy widzieliśmy się ostatni raz. Nadal miał na ramieniu futerał na gitarę - szczerze mówiąc, nigdy nie widziałem, żeby ściągnął go z ramienia, myślę, że nie dałby się pochować bez niego.

-Isaac, kopę lat - powiedział.

Dziwne, że ty i moja siostra mieszkacie razem, a ją widuję codziennie, a ciebie raz na ruski rok.

Uścisnął mi dłoń.

-Isaac, ja i Finneas chcielibyśmy porozmawiać na osobności - oznajmiła Billie.

Zapewne będą rozmawiać na temat piosenki napisanej przez Billie.

Wyszli z pokoju i zamknęli się w sypialni. Westchnąłem i zacząłem robić sobie śniadanie i lunch do pracy.

Nasze mieszkanie ma strasznie cienkie ściany, ale to na plus.

Bo dzięki temu usłyszałem melodię piosenki i fragment tekstu.

Sometimes you look the same

Just like you did before the accident...

Zaraz potem usłyszałem ich śmiechy.

Nie pamiętam, kiedy ostanio Finneas do nas przyjechał. Pamiętałem tylko ostatnią piosenke, jaką Billie napisała. Happier than Ever.

Billie często ją podśpiewywała, czasem nawet śpiewaliśmy ją razem - poza tym, Happier Than Ever to była jedyna jej piosenka, którą znałem na pamięć.

Tak rozmyślałem, że zapomniałem o śniadaniu i o tym, że stoję przy drzwiach do sypialni.

Uświadomiłem sobie to wtedy, kiedy Billie wyszła z sypialni.

-Isaac, jasny gwint - jęknęła.

Myszkujesz. Znowu. Czy ty naprawdę nie umiesz żyć bez myszkowania - popchnęła mnie na ścianę i potrząsnęła za ramiona.

Zresztą, i tak usłyszałbyś to dziś po południu. Ciekawość to nie grzech, ale trzeba z nią uważać...

-Mówisz jak Albus Dumbledore - powiedziałem.

-Nie zmieniaj tematu - warknęła.

I lepiej szykuj się do pracy, bo się spóźnisz.

Jęknąłem i zabrałem się za śniadanie. W pośpiechu poleciałem na przystanek.

Spojrzałem na zegarek. Było dziesięć po siódmej. Billie już wyszła, ale nie mam pojęcia co robił Finneas.

Szczerze mało mnie to interesowało.

Autobus się spóźniał. Jeżeli nie przyjedzie w przeciągu paru minut, będę spóźniony.

Ulica była zakorkowana. Trochę to dziwne, bo zazwyczaj rano jest mały ruch.

Nie przejąłem się tym, czasem tak jest.

Potem zobaczyłem dwa ambulanse.

W tej chwili stwierdziłem, że mam gdzieś ten autobus. Coś się wydarzyło.

To dlatego ulica była zakorkowana.

Był wypadek. Dwa auta się zderzyły.

W samym centrum Los Angeles zderzyły się dwa samochody.

Rondo, na którym doszło do wypadku, wyglądało jak siedem nieszczęść. Coś, co kiedyś było samochodami, teraz było kupką metalu i szkła.

Ale nawet z tej odległości, nawet w takim okropnym stanie poznałem, że jedna z tych żałosnych kupek metalu i szkła - to niebieskoszary Mercedes Billie.

Miłego czytania XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top