nika
Nika była jedyną, która nie zadawała dennych pytań, bo kolejnym n i e u d a n y m konkursie; co się stało Andreas? Czy to wina wiatru? Znów zabraknie cię w drużynie?
Jej słowa nie wywoływały u mnie mdłości i niemożliwej do zniesienia migreny, gdy gładko przeskakiwała na kolejne tematy, zupełne odległe skokom, mojej porażce i kryzysowi. Pytała o wiele; czy myślałem nad adoptowaniem psa ze schroniska, czy naprawdę lubiłem hawajską i kto nauczył mnie przepijać wódkę piwem.
Zapytałem wtedy czy naprawdę zamierza to opublikować, a ona wzruszyła ramieniem i pokręciła głową:
— Chciałam tylko, żebyś się rozchmurzył.
Zadziałało.
Słowenka była czymś nierealnym, czasem sądziłem nawet, że sam sobie ją wymyśliłem, chcąc na moment poprawić swoje samopoczucie, poczuć coś innego od bezsilności. Gdy jednak jej drobne palce zaciskały się na moich ramionach, by później wplątać się we włosy, wiedziałem, że jest prawdziwa. W przeciwieństwie do naszych uczuć.
Nie kochaliśmy się, nie byliśmy nawet blisko tego stwierdzenia, gdy zapewnialiśmy inaczej. Jedyne co nas łączyło, to potrzeba odbicia się od dna i posiadania punktu zaczepnego, chęć znalezienia sensu i drogi do lepszego jutra. Dlatego gdy udało nam się wspólnie dotrzeć do wyjścia z otaczającej nas pustki i bezsilności, mogliśmy puścić nasz splecione dłonie, pozwalając sobie odejść.
Nika była dobra. Tak dobra, jak dzieło samego stworzyciela. Nie była jednak w stanie prowadzić mnie dalej, wskazywać kolejnych dróg, gdy sama mierzyła się z własnymi demonami. Nie była nią.
Żegnamy się z uśmiechami na zmarnowanych twarzach, życząc sobie wszystkiego co najlepsze, chcą dla siebie jak najlepiej. Jak zawsze.
— Thank you, next — szepczę do samego siebie, wyjeżdżając z pięknej jak ona sama Słowenii.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top