Rozdział Trzydziesty Trzeci

Aldai chwyta mnie za ramię, wybudzając z transu. Popycha do przodu, przez co sam omal nie upada.

– Musimy iść – bełkocze i przeczesuje czarne loki okalające twarz. Jego rozbiegane granatowe tęczówki skaczą po otoczeniu, a mięśnie szczęki drgają. Jest blady mimo pomarańczowej łuny nieba, co dodatkowo podkreślają głębokie cienie na policzkach.

Schyla się do Damiana, który siedzi z głową między nogami i szybkim ruchem podnosi go do góry.

– Halo, wstawaj.

Przyjaciel zatacza się, mruga pospiesznie, mruży czoło i obraca bezwładnie dokoła, rozsypując piasek. Nagle przystaje, a jego oczy przybierają rozmiar pięciozłotówek.

– Czy to...

– Tak, dlatego musimy ruszać – cedzi Aldai, szarpiąc nas za łokcie.

Biegniemy. O ile można tak nazwać pospieszny ruch zdrętwiałych mięśni oraz potykanie się na każdym kroku. Dopiero teraz docierają do mnie ciche trzaski i odgłos skwierczenia, w nozdrza uderza smród palonego mięsa. Zdezorientowana spoglądam za siebie przez ramię. Środek wyspy płonie, a stos ułożony wokół krzesła jaśnieje najmocniej. Ogień rozprzestrzenia się, chłonąc łapczywie suchą trawę. Odwracam wzrok od jego blasku. Czuję, jak moje policzki goreją, a gardło szczypie przy każdym oddechu. Powietrze jest ciężkie i gęste od dymu. Świat stał się mieszaniną czerwieni, czerni oraz złota. Zapanował chaos. Zaklęta Wyspa połyka złożoną ofiarę, ukazując zbrodniarzom wrota piekieł.

Okręt przed nami otacza grupa piratów, którzy siłą mięśni starają się zepchnąć go z plaży. Dostrzegam wśród nich Wekesę, Flanna i mężczyznę, który wcześniej wydawał nam rozkazy. Mimo wybrzuszonych żagli wypychających go z lądu, statek z oporem cofa się do morza, jak gdyby chciał pozostać i jeszcze bardziej utrudnić ucieczkę.

Jako jedni z ostatnich dobiegamy do drabinki i wspinamy się po niej wśród chrobotu piasku. Wypełnione wodą trampki ślizgają się na drewnianych szczeblach, ale żwawo prę przed siebie, mając na uwadze wszystkich, którzy podążają tuż za mną. Gdy moje buty uderzają o pokład, czuję, że cała dygoczę. Drży każdy mięsień i organ pod skórą. Hałas wokół ogłusza, zlewając się w jeden nieustanny jazgot wrzynający się w mój mózg. Przy każdym zamknięciu powiek widzę migawki wydarzeń, których przed chwilą byłam świadkiem. Śmieją się do mnie wycięte usta syreny i puste oczy naznaczone krzyżami. Wyrwane serce ocieka krwią.

– Dałaś radę. Naprawdę dałaś radę – słyszę młodzieńczy głos zabarwiony chrypką. – Udowodniłaś swą rację.

Odwracam głowę w poszukiwaniu właściciela głosu wśród tańczących wokół mnie pomarańczowo-czarnych smug. W końcu zatrzymuję wzrok na dwóch ciemnych punktach patrzących z uznaniem.

– Nie jesteś wrażliwą panienką.

Gapię się na niego dłuższą chwilę bez słowa, po czym ruszam w kierunku jedynego miejsca, w którym zaznam ciszy. Ciszy, której teraz tak bardzo potrzebuję.

– Nika, zaczekaj.

Ignoruję go, rozpychając biegnących we wszystkich kierunkach marynarzy. Z trudem łapię równowagę, gdy statek coraz intensywniej przechyla się na boki. Zbiegam kilka stopni.

– Zostaw ją, kurwa. Czego nie rozumiesz? – Z zewnątrz dobiega przygłuszony głos Damiana.

Im dalej idę, tym więcej dźwięków pozostawiam za sobą. Bańka wokół głowy coraz bardziej pęcznieje, zamykając mnie w kojącej ciszy.

W pierwszej celi zauważam pustą białą wannę z łańcuchem przewieszonym przez jej brzeg. Na moment dostrzegam siedzącą na niej ciemnowłosą syrenę. Ogon zanurzony w słodkiej różowej wodzie obchodzi z łusek, nacięte skrzela chlupoczą wraz z oddechem. Czarne żabie oczy są otwarte, z ust wylewa się szkarłatny płyn. Znika przy następnym mrugnięciu. Obijam się o kratę po przeciwległej stronie. Coś chwyta mnie za kostkę. Obślizgłe palce otoczone brudnymi szmatami. Niewiele myśląc, z całej siły nadeptuję nadgarstek półżywego pirata i szybko odskakuję, gdy wraz z chrupotem kości uścisk maleje. Odwracam się i brnę naprzód chwiejnym krokiem z rozłożonymi na bok ramionami. Mijając charybdę, przyspieszam kroku.

Sucz bez sumienia.

Otwieram drewniane drzwi i z impetem wpadam do środka. Osuwam się na podłogę, gdy z hukiem zatrzaskują się za mną. Nareszcie cisza, której tak pragnęłam. Podciągam kolana i chowam głowę między ramionami. Wdycham smród przesiąkniętych dymem ubrań. Próbuję uspokoić oddech. Za każdym razem, kiedy zamykam powieki, widzę wszystko na nowo. Krew, ciała, ogień. Moją głowę przewierca chrzęst łusek, skwierczenie palonego ciała, krzyki. Anielski uśmiech Kosto i demoniczny rechot Szajby. Te tortury... wszystko odtwarza się na nowo. Skowyty, chrapliwe wydechy. Chociaż byłam jedynie obserwatorem, te wydarzenia zaznaczyły się w moim umyśle ogromną krwistą plamą. Byłam obok, nie w centrum, ale widziałam... Widziałam i słyszałam. Jak w filmie, którego obraz i dźwięk potrafi wywołać wszystkie skrajne emocje – wściekłość, rozpacz, ekscytację, radość, strach. Każda taka scena zostaje wyryta w naszej pamięci wraz z towarzyszącą jej reakcją. Wciąż potrafię przywołać obraz Zakonnicy z horroru, która nawiedzała mnie później w koszmarach. Nadal czuję lęk, spoglądając w czarną otchłań jej spojrzenia. A przecież byłam tylko widzem... Widzem bardzo dobrze odegranego przedstawienia, które nie było rzeczywistością.

Choć przeżywałam każdą z chwil wraz z bohaterami, po ostatnich scenach filmu okazywałam się jedynie osobą obok, która nie miała żadnego wpływu na przebieg wydarzeń. Podobnie jak aktorzy i ich wyuczone ze scenariusza kwestie. Uczestniczyłam w nich myślami, lecz byłam jedynie obserwatorem. Po opuszczeniu seansu pozostało tylko wspomnienie czyjejś historii. Czyjejś. Nie jej, ani nie mojej. Nawet nie osób, które widziałam. One w najlepszym wypadku jedynie odtwarzały wydarzenia. To, co widziałam dzisiaj, było historią piratów i stworzeń morskich. Znalazłam się tam jedynie przy okazji. Niczym uczestnik spektaklu.

Unoszę głowę i biorę drżący oddech. Nawet nie wiem, w którym momencie odrętwienie pozwoliło moim łzom płynąć. Ocieram je nadgarstkiem, pociągam nosem. Chciałabym, by zabrały ze sobą choć część bólu. Staram się uspokoić rozpędzone serce, gdy w głowie świta mi pewna myśl.

Podczas oglądania horroru wielokrotnie się do niego dystansowałam, żeby uniknąć zbytniego lęku. Tuż przed ekranem, zaraz obok wydarzeń. Przecież nawet podczas grania na PlayStation Damiana, kiedy posadził mnie na krześle, ubrał w okulary VR i włączył fragment horroru, poradziłam sobie ze strachem. Wiedziałam, że będę się bała, dzięki czemu odcięłam emocje od bodźców zewnętrznych i cały lęk obróciłam w śmiech. Po prostu pamiętałam, iż wszystko wokół było wirtualne.

Zdeformowana buzia naraz przypominała maskę ze sklepu z gadżetami na halloween i choć postać wbijała w moje nogi nóż, ja nic nie czułam, więc mogłam bez oporów śmiać się jej prosto w twarz. Nie miałam wtedy słuchawek, dlatego było łatwiej – nadal czułam, że jestem wraz z przyjaciółmi w pokoju Damiana, nie w opuszczonej kuchni.

A czyż cały ten świat, w którym się znaleźliśmy, nie jest także wirtualny niczym gra na PS z okularami VR i słuchawkami? To wszystko nie dzieje się naprawdę. Jest jedynie scenariuszem wymyślonym przez innych ludzi z dala stąd, w świecie rzeczywistym. Czy Damian nie wspominał, że nasze ciało też się tam znajduje, a tylko umysł utkwił tutaj? Czemu, jak wtedy, w jego pokoju, nie mogłabym się zdystansować i potraktować wszystko jak grę komputerową? Lub wyreżyserowane sceny? Opuściłabym seans i wspomnienia z nim związane, po czym wyszła z kina. Może nie dosłownie, ale przecież do wydarzeń tutaj nie muszę podchodzić tak poważnie, skoro nie dotyczyły one ani mnie, ani Damiana, a jedynie postaci wirtualnych, które nic nie czują. To jak film – wszystko jest ustawione, ucharakteryzowane i nikomu nie dzieje się krzywda.

Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić, gdy przed oczami przelatują krwawe wspomnienia z wyspy. Trauma odciśnięta pieczęcią w mojej głowie wymusza ze mnie kolejny szloch.

Zamykam ponownie oczy, czoło opieram o kolana. Wdech nosem, wydech ustami. Policz do dziesięciu.

Raz.

Dwa.

Trzy.

Choć wokół jest ciemno, a ja nie jestem na pokładzie, nadal słyszę przytłumione krzyki i dudnienie.

Cztery.

Zatykam uszy, odcinając się od tych odległych dźwięków.

Cisza.

Pięć.

Odrzucam wszystkie obrazy, odgradzam się od emocji i oglądam je obojętnie jak malowidła w muzeum.

Sześć.

Wizualizuję jako kartkę papieru i wyrzucam z głowy. Wszystkie po kolei, aż nastaje ciemność.

Siedem.

Osiem.

Ciemność i cisza.

Dziewięć.

Słyszę swój miarowy oddech i bicie serca. Delektuję się tym. Napawam spokojem, który ogarnia moją świadomość.

Dziesięć.

– Nie... Absolutnie... Musisz usunąć ostatni zapis – dociera do mnie z oddali rozdrażniony męski głos. – To zaburzy wiarygodny odbiór emocji. Nie możemy do tego dopuścić. To wykracza poza dozwolone granice.

Przez długą chwilę słyszę tylko jednostajny szum.

– To też... – warczy mężczyzna.

– Ale nie będzie płynnego przejścia... – protestuje ktoś inny. Ma cieńszy głos, w którym wyraźnie słychać zawód wywołany decyzją, jak przypuszczam, przełożonego.

– Nie jest potrzebne. Odtąd już zostaw – mówi pierwszy, spokojniejszym tonem. – Ludzie w różny sposób reagują na tak silne emocje. Ta luka może wynikać z...

Zdenerwowanie opada, przez co nie mogę rozróżnić słów z prowadzonej cicho rozmowy.

Skąd się wzięła w mojej głowie? Wcale nie przypominała pirackich okrzyków. Temat też nijak do nich pasuje. Kim są ci ludzie? Naraz wokół rozlega się tupot nóg i podniesione głosy. Jakieś zamieszanie. Wszyscy krzyczą, a ja ponownie nic nie rozumiem.

– Nika? Jesteś tu? – Otwieram szybko oczy. Cisza. Całkowita cisza. Wszystko zniknęło. Żadnych dźwięków, żadnych rozmów czy nawoływań. Jak to? Odsuwam ręce od uszu.

– Nika? – słyszę szept. Podnoszę głowę, napotykając wzrok Damiana. Stoi w drzwiach i zerka niepewnie. Prawy profil jego twarzy delikatnie oświetla kiwająca się przy celach lampka. Wokół nas wciąż panuje spokój. Nie słychać zupełnie nic. Każde z nas wstrzymało oddech. Nawet chaos na zewnątrz ustał.

To niemożliwe...

– Słyszałam ich – wyrzucam z siebie długo wstrzymywane powietrze. – Byłam tam.

– Ja też, szedłem tuż za tobą. – Przyjaciel kuca przede mną i bacznie przygląda mojej twarzy. Spojrzeniem lustruje każdy szczegół, przewierca na wylot. Gdy nic nie znajduje, dodaje: – Kogo masz na myśli? Źle się czujesz?

Przykłada rękę do mojego czoła. Kręcę głową.

– Ludzi.

– Tak, tak, straszny bajzel panuje na pokładzie. Wszyscy hałasują...

– Nie piratów. Ludzi.

Marszczy brwi.

– Nika, co ci się stało? Chodź, powinnaś odpocząć, to wszystko przez szok. Pewnie się przesłyszałaś. Nie było na górze nikogo poza piratami.

Zaczyna wstawać, chwytając mnie za ramię. Stawiam opór, a wtedy przyjaciel opada z powrotem na kolana przede mną. Spogląda na mnie z troską i zdezorientowaniem. Dotyka mojej twarzy, odgarnia za ucho zagubiony kosmyk karmelowych włosów, delikatnie gładzi kciukiem policzek.

– Wróciłam.

Zastyga. Mruga kilkakrotnie.

– W sensie do siebie? Już lepiej? Bo wiesz... gadałaś trochę od rzeczy.

– Nie, Damian. – Czuję, jak z wahaniem zabiera rękę. – Wróciłam – mówię z naciskiem. – Byłam tam. W rzeczywistości.


Hej, Kochani! 

I jak wrażenia po ostatnich rozdziałach? Jestem naprawdę ciekawa, co myślicie. Wkładam w tą historię całe serce, ale dzisiejszy rozdział był dla mnie wyjątkowo intensywnym przeżyciem. Bardzo chciałabym się dowiedzieć, czy dla was również (może to tylko moja autorska wrażliwość?)

Proszę, nie bójcie się pisać! Wszystko przyjmę na klatę :P

Buziaki,

Allicea

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top