Rozdział Trzydziesty Szósty

Ciemność wypiera światło.

Światło wypiera ciemność.

Dwa zdania po dwa znaczenia.

Przekaz kreowany przez wyobrażenie.

Czy to nie dziwne, w jak różny sposób można rozumieć te same słowa?

Czerń i cisza. Tkwię we wszechogarniającym mroku, lecz nie przeraża mnie. Napawam się nim, delektuję spokojem, który niesie. Dryfuję w morzu nieświadomości.

Wtem wśród ciemności wyłania się mglista poświata. Pochłania przestrzeń i koloruje świat na czerwono. Przyprósza białymi punktami. Ciągnie mnie coraz bardziej w górę, wypychając na powierzchnię. Atakuje bodźcami, przed którymi się bronię, bo wiem, że nie chcę wracać. Moje poczucie bezpieczeństwa każe mi walczyć. Nie chcę stawiać czoła rzeczywistości, chcę tkwić w tej błogiej egzystencji, lecz ona mi nie pozwala. Szarpie i wynurza z zawrotną prędkością, aż zakrztuszam się powietrzem. Wypadam na zewnątrz z uczuciem, jakbym wlatywała w otchłań. W lodowatą otchłań bez dna. W otchłań bolesnej świadomości.

Walka o ponowny powrót nie ma już sensu. Naprawdę się staram, ale wiem, że mój mózg jest zbyt obudzony, by go zmusić do ponownego uśpienia. To jak próba zatrzymania trąby powietrznej – przegrasz lub ustąpisz. Nie wygrasz.

Z trudem rozchylam ciężkie, opuchnięte powieki. Pozwalam, aby jaskrawe światło oślepiło mnie na chwilę swym blaskiem. Mrugam, dopóki nie osiągam zadowalającego poziomu ostrości widzenia.

Skąd się wziął nade mną złoty baldachim?

Siadam gwałtownie, gdy wszystkie wspomnienia uderzają we mnie niczym samoloty w wieże World Trade Center. Dostaję ataku paniki. Łamię się w pół i spadam, spadam coraz bardziej aż upadam na bruk, roztrzaskawszy się na drobne kawałeczki.

Nie, nie, nie. On tu gdzieś może być. Nie mogę zostać. Nie mogę się poddać. W zawrotnym tempie zbieram wszystkie rozbite części do kupy i spoglądam przerażona na boki.

Siedzę sama w cienkiej halce na ogromnym łożu, pod satynową pościelą. Choć panika coraz bardziej przejmuje kontrolę nad moim ciałem, zmuszam się do wstania. Ściany pokrywają beżowe tapety w pasy ozdobione pejzażami w złotych ramach, a ciemny brąz spływa po meblach na kasztanową podłogę. W rogu dostrzegam złocisty parawan z miedzianym obramowaniem. Zbliżam się powoli, lecz nie widzę pod nim niczyich nóg. Upewniam się na wszelki wypadek, zaglądając za niego. Zastaję tam tylko białą, pustą balię.

Nagle coś sobie uświadamiam. Podchodzę do sięgających ziemi ciężkich, złotych zasłon, spomiędzy których przeświecają promienie słoneczne. Rozsuwam gwałtownie, a moim oczom ukazuje się widok niczym z baśniowej krainy. Nie jestem na statku, lecz w jakiejś wysokiej budowli. Ogromne łukowate okna wychodzą na soczyście zielony różany ogród otoczony kamiennym murem. Dalej dostrzegam eleganckie kamienice poustawiane na pochyłym terenie, odgrodzone kolejnym murem od rzeki, na której drugim brzegu suną po lądzie w rzędach rdzawe i czarne dachówki. Znam ulice, wzdłuż których się wiją. Choć nie zapuszczałam się w nie zbyt często, zawsze poznam te fikuśne balkony, przyozdobione okna i pastelowe ściany. Kawałek dalej powinien być jeszcze jeden ciek wodny, który przypomina bardziej ściek niż rzekę. Dostrzegam kolejne, tym razem sypiące się, dachy biednej dzielnicy, aż w końcu... granatowe morze. Błyszczy się w blasku słońca, które zawisło wysoko na nieboskłonie. Wiodę wzrokiem z powrotem po obrzeżu zwartej zabudowy miejskiej. Wpierw porasta je gęsty las, który stopniowo zamienia się w rozległe żółte, brązowe i zielone wzgórza pól uprawnych. Pomiędzy nimi co jakiś czas wyrastają drobne skupiska chatek. Dalej pola ponownie oddają pierwszeństwo drzewom ciągnącym się po horyzont, obrastającym pagórki, wspinającym się po skalistych stokach gór hen na horyzoncie. Na wysokich szczytach dostrzegam białe plamy, jakby niektóre z wiszących nad nimi kłębiastych obłoków zahaczyły o wierzchołki i opadły niczym welon na dziewicze lico skały. Cały krajobraz przypomina pociągnięte akrylową farbą malowidło. Wydaje się miękki w dotyku, jakby rozmazany. Zabiera nas w baśniową krainę, odkrywając swoje brudy i nieczystości jedynie dla sprawnego oka, które wniknie do malowniczych chat, między postrzępione dachówki i w okna świecące po nocach.

Wszystkie drogi prowadzą na zamek.

Więc tutaj jestem. Na zamku. Tylko dlaczego tak cudowny widok przecinają więzienne kraty?

Spoglądam jeszcze raz na rozpościerający się przede mną pejzaż pastelowych kolorów i błękitnego nieba, który przemierza podłużny, smukły cień... wielkości całego wzgórza.

Smok?

Podskakuję, gdy za moimi plecami rozlega się dźwięk otwieranych drzwi. Z duszą na ramieniu błyskawicznie się odwracam, chwytając stojący na parapecie złoty świecznik.

W szparze pojawia się ciemna czupryna, a ja zamieram.

– Aldai?

Na twarz młodzieńca wypływa szeroki uśmiech, a w policzkach zjawiają się urocze dołeczki. Zerka na mnie kątem oka, zamykając za sobą drzwi. Gdy staje do mnie przodem, ze zwichrzoną, czarną burzą loków o złocistych refleksach, boso, ubrany w czyste, wiązane pod kolanami lniane spodnie, białą koszulę i jasną kamizelkę, nie mogę się już dłużej powstrzymywać. Zalewa mnie taka fala ulgi i nagłego szczęścia, że rzucam się prosto na niego, obejmując jego szyję.

Przez chwilę stoi nieruchomo, najwyraźniej zdziwiony moją reakcją, po czym czuję, jak jego ramiona oplatają moją talię. Wtulam twarz w zagłębienie jego szyi, wciągając zapach morskiej bryzy, który do niego przylgnął.

Tkwimy w tej pozycji parę dobrych minut. Ja nie chcę się odsuwać, a on nie chce mnie do niczego zmuszać. Czuję, jak z każdym oddechem wraca mi spokój. Choć nadal nie wiem, co się stało i dlaczego tu jestem, obecność chłopaka podnosi na duchu i uspokaja rozdygotane wnętrze.

– Wszystko w porządku? – odzywa się w pewnym momencie.

Kiwam głową i wreszcie decyduję się zrobić krok w tył. Obejmuję się ramionami nagle nazbyt świadoma cienkiej koszuli nocnej.

– Gdzie jesteśmy? – pytam cicho.

– W bezpiecznym miejscu. – Aldai wyciąga opaloną rękę i gładzi delikatnie moje ramię w geście pocieszenia.

– A... kapitan?

– Nie ma go tu. Nic już ci nie zrobi.

Po tych słowach czuję, jak zaczynam cała drżeć. Przygryzam wargę, walcząc sama ze sobą, aż w końcu decyduję się zadać to jedno pytanie:

– Czy on...?

– Nie. – Chłopak kręci przecząco głową. – Nie zrobił tego.

Czuję, jak wylatuje ze mnie całe powietrze. Podchodzę do łóżka i opadam na nie. Mam wrażenie, że moje nogi nie utrzymałyby dłużej mojego ciężaru. Opieram łokcie na kolanach, chowam twarz w dłoniach i oddycham głęboko.

Chwilę później po lewej stronie ugina się materac. Podnoszę wzrok na siedzącego obok chłopaka. Wpatruje się we mnie granatowymi jak nocne niebo oczami, okolonymi ciemnymi rzęsami.

– Co się stało? – pytam.

Nieskończenie długi moment patrzymy na siebie bez słowa. Przez twarz chłopaka przelatują emocje – od zmartwienia, przez smutek, aż w końcu rezygnację. Odrywa wzrok i przeczesuje ciemne loki, powodując na głowie jeszcze większy nieład. Wzdycha w końcu i zaczyna mówić:

– Razem z Rosanną czekaliśmy na zewnątrz, przed drzwiami, aż kapitan cię wypuści. Gdy usłyszeliśmy hałas, od razu wbiegliśmy do środka. Leżałaś na podłodze, a kapitan pochylał się nad tobą. – Wciągam głęboko powietrze. Choć Aldai zapewnił, że mężczyzna mnie nie skrzywdził, wspomnienia są jeszcze nazbyt świeże. – Kiedy tylko nas zobaczył, zaczął się śmiać i powiedział, że próbowałaś go uwieść, więc dał ci zioła nasenne. Sprawdzał, czy... oddychasz. – Chłopak spogląda na mnie kątem oka.

– A ty mu uwierzyłeś? – pytam przerażona.

– Nie. Wiesz, że nie. – Jego wzrok od razu łagodnieje. Unosi dłoń w kierunku mojej twarzy, lecz zaraz cofa. Spuszcza głowę. – Nie zrobiłabyś tego. Rozkazał Rosannie, żeby zakneblowała ci usta. Gdy się sprzeciwiła, spoliczkował ją, po czym kazał mi to zrobić, a następnie wpakować cię do skrzyni... jak jakiś przedmiot. – Wpatruje się z nienawiścią w pościel oddzielającą nasze nogi. Dostrzegam, jak zaciska i rozluźnia szczękę. – Następnie zawołał Keahiego i nakazał, aby pilnował skrzyni razem ze mną. Aby mnie pilnował. Rosannę za karę zamknął w kajucie, mi nie pozwolił mi się ruszyć.

– A Damian?

Podnosi na mnie granatowe tęczówki.

– O niczym nie wiedział. Nie wiem, co się z nim teraz dzieje.

***

– Podsumujmy. Jesteśmy na zamku, ponieważ kapitan postanowił zażądać za Damiana okupu od króla. – Chodzę w kółko po pokoju, podczas gdy Aldai siedzi na łóżku śledząc mnie wzrokiem. – Zostałam wydana królowi w skrzyni jako potwierdzenie autentyczności zapewnień piratów o przetrzymywaniu królewskiego syna na statku. Ty mnie eskortowałeś, ale cię wyrolowali i odpłynęli, nie przyjmując z powrotem na statek. Król, natomiast, jest na ciebie wściekły, bo przyprowadziłeś mnie, a nie Damiana.

– Tak.

– Król nawet nie chciał mnie widzieć, bo uważa, że nie jestem tego godna, dopóki jego syn się nie zjawi. Damian został sam na statku, nie wiadomo, co mu robią i nie wiemy, czy w ogóle król wypłaci za niego pieniądze albo czy piraci nie postanowią z nim mimo wszystko odpłynąć.

Aldai kładzie się na plecy i zakłada ręce pod głową.

– Król zapłaci, ponieważ potwierdziłem tożsamość królewicza. Wymiana odbędzie się u wrót portu, więc nie dostaną złota bez przyprowadzenia chłopaka.

– Za dwa dni.

– Dokładnie.

Opadam zrezygnowana na podłogę. Krzyżuję nogi i opieram się na łokciach.

– I zapewne nic nie możemy z tym zrobić? Skontaktować się z nim lub przyspieszyć proces?

– Nic.

Naraz drzwi się otwierają i do pokoju wbiega młoda dziewczyna w długiej, ciemnej sukni z fartuchem i czepkiem przykrywającym blond włosy. W ślad za nią wtacza się wózek pchany przez kobietę w średnim wieku.

– Panienko! – Staje przede mną i przykłada ręce do policzków. Unoszę pytająco brew, po czym wstaję. – Tak przecież nie wypada! – Wyciąga dłonie, poprawiając kocyk, który narzuciłam na halkę. Aldai śmieje się cicho pod nosem.

– Nika, poznaj Margaret. – Wskazuje dziewczynę, podnosząc się do siadu.

Pokojówka odwraca twarz w jego stronę, a jej policzki momentalnie pokrywa rumieniec oburzenia.

– A panicz co tutaj robi? Zapomniał dworskich zwyczajów? Nieładnie nachodzić samotną panienkę! Już! – Dziewczyna macha rękami, jakby próbowała odgonić muchę. – Proszę wyjść!

Chłopak wstaje, kręcąc głową z rozbawieniem i rusza do drzwi popychany przez Margaret. Nim znika, rzuca figlarnie przez ramię:

– Niedługo wrócę.

I puszcza oko.

Dziewczyna zamyka za nim drzwi i odwraca do mnie, wachlując twarz ręką. Druga kobieta w tym czasie wykłada na stolik pod oknem srebrną tacę.

– Panienka wybaczy, że nie zdążyłam się przedstawić. Jestem Margaret. Przydzielono mnie panience do pomocy.

Dziewczyna uśmiecha się delikatnie i robi krótki ukłon.

Okej, czyli serio bawimy się w zamek. Dobrze, że odrobiłam pracę domową i obejrzałam ekranizacje kilku powieści Jane Austen.

– Dziękuję – mówię, kiwając głową.

– A to jest Brenda. – Margaret wskazuje na starszą kobietę, która stoi przy nakrytym stole z rękoma splecionymi na podołku. Także dyga. – Będzie panience przynosić posiłki.

– Dziękuję, Brendo – odzywam się, skłoniwszy głowę.

– Jesteśmy do panienki dyspozycji. Wystarczy poprosić strażników, a zaraz się zjawimy.

– Bardzo mi miło.

No i stoję, gapiąc się na przybyłe i nie wiedząc, co teraz zrobić. Margaret zauważa moje zdezorientowanie. Podchodzi do eleganckiego, drewnianego fotela z poduszkami obszytymi złotą nicią, który stoi pod oknem, po czym odsuwa go delikatnie.

– Może już panienka usiąść.

– Och. – Na moje policzki wypływa rumieniec wstydu. Ruszam do zastawionego stołu, a Margaret podsuwa mi krzesło. Przede mną leży porcelanowy talerz z ozdobnym kwiecistym wzorem oraz srebrne sztućce. Brenda unosi pokrywę z tacy, a na sam widok przygotowanych dla mnie pyszności, zaczyna mi burczeć w brzuchu.

– Pieczone mięso wołowe z ziemniakami podane z sosem pieczeniowym i gotowanymi warzywami – odzywa się kobieta, wskazując kolejne składniki. – Na deser kruche ciasteczka z herbatą.

Po ostatnim słowie nieruchomieję i czuję nagłą suchość w ustach.

– Herbatą? – Słyszę swój głos dobiegający jakby z oddali. Wypiłam tą przeklętą herbatę w kajucie kapitana! Wtedy, gdy się zakrztusiłam. Wystarczył jeden łyk, żeby...

W tym momencie wszystkie smakowite rzeczy leżące na srebrnym półmisku wydają się jedynie skropione aromatycznymi olejkami o wyśmienitych zapachach. Ściska mnie w żołądku i zaczyna mdlić.

– Czy to jakiś problem? – pyta Brenda, robiąc skruszoną minę.

Mrugam szybko oczami by pozbyć się nieprzyjemnych wspomnień. Aldai mówił, że jestem tu bezpieczna. Kapitana nie ma. Mam misję do wypełnienia. Muszę odnaleźć Drzwi, a pobyt w zamku ma być do nich kluczem. Muszę działać, a nie uciekać. Muszę być silna i sprawna, więc nie mogę głodować z powodu strachu, czy jakiś urojeń! Mieli okazję mnie wykorzystać, gdy byłam nieprzytomna. Po co teraz mieliby mnie truć?

– Nie, nie. – Kręcę przecząco głową. – Dziękuję, Brendo.

– Czy mogłabym w czymś jeszcze pomóc? – odzywa się stojąca obok Margaret.

– Właściwie to tak. Gdzie są moje rzeczy?

Margaret spogląda na mnie z obawą.

– Gdy panicz Aldai przyniósł panienkę i położył na łóżku, kazał mi doprowadzić panienkę do porządku. Ubrania panienki były brudne i pokrwawione, dół sukienki został porwany. Ubrania dałam do prania, obmyłam z brudu skórę panienki, a następnie ubrałam w halkę.

– Rozumiem. – Na moją twarz wypływa rumieniec, gdy uświadamiam sobie, że obca kobieta myła moje nagie ciało. Spuszczam wzrok zawstydzona. – Dziękuję, Margaret.

– Jeśli panienką chce i się dobrze czuje, już teraz mogę panience pomóc się oporządzić. Sukienki wiszą w szafie.

– Nie, nie trzeba. Najpierw zjem. Sama dam radę się przebrać.

– Jak panienka sobie życzy. – Schyla głowę z uśmiechem. – W razie potrzeby, proszę po nas wezwać.

– Dobrze, zapamiętam.

– Czy jakoś jeszcze mogę panience pomóc?

– Tak, chciałabym odwiedzić tutejsza bibliotekę. Mogłabyś mi powiedzieć, gdzie jest?

Wpatruję się w nią z nadzieją, jakby to ona była książką, na której stronach odnajdę drogę do domu.

Kobieta marszczy brwi, a kąciki ust opadają w dół.

– Wybaczy panienka, ale tylko rodzina królewska ma wstęp do biblioteki.

No i cały mój plan wziął w łeb.


Udało się! Mimo natłoku pracy, udało mi się dokończył rozdział przed czasem i podzielić się nim z Wami <3 Mam nadzieję, że się podobał :D 

Tymczasem, jeśli ktoś jeszcze nie widział, zapraszam do Opowieści, drugiej pozycji mojego autorstwa, w której znajdziecie krótkie opowiadania z uniwersum Tezy :D Zapraszam!

PS Już wiecie skąd ten widok za oknem na okładce? ^^

PS PS W przeciągu dwóch tygodni pojawi się kolejny rozdział!

Kocham,

Wasza Allicea 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top