Rozdział Trzydziesty Siódmy
Gdy po skończonym obiedzie za pokojówkami wreszcie zamykają się drzwi, postanawiam zmienić ubranie i trochę poszperać. Posiłek minął w krępującej ciszy, gdyż obie służące unikały rozmów na temat rodziny królewskiej oraz jej obyczajów, a ja nie wiedziałam, o co innego mogłabym zapytać.
Wstaję z fotela i podchodzę do ogromnej szafy w rogu pomieszczenia. Wewnątrz wisi cała kolekcja sukien – od tych ciężkich, zimowych, po letnie z cienkiego materiału. Decyduję się na zwiewną, w kolorze pudrowego różu, wiązaną w talii białą wstążeczką. Wchodzę za parawan i przebieram się w suknię. Na biuście sukienka ma delikatne usztywnienie, dzięki czemu nie widać, że jestem bez stanika. Całe szczęście, przynajmniej majtki Margaret postanowiła mi zostawić. Nie wyobrażam sobie chodzić w pantalonach lub bez nich. Właściwie to wyszłoby na to samo: jakbym ich nie miała.
Za parawanem znajduję również toaletkę z owalnym lustrem. Na jej wierzchu leży szczotka z gęstym włosiem, więc rozplątuję warkocz, który zrobiła mi Margaret i rozczesuję już lekko tłuste włosy. Będę musiała je umyć. Śmierdzą dymem z pożaru na wyspie. Rozglądam się za umywalką lub innym źródłem wody, lecz żadnego nie dostrzegam. Ponownie zaplatam włosy. Będę musiała zobaczyć później, co się kryje za jedynymi drzwiami w tym pokoju, ale, jak zawsze mawiał Damian, najpierw powinnam przeszukać pomieszczenie, w którym się znajduję i dopiero wtedy przejść dalej. Jest to zasada każdego gracza-eksplorera, a w obecnej sytuacji wszystko może okazać się przydatne. Warto poszperać i dowiedzieć się czegoś więcej ze znalezionych przedmiotów.
Właśnie! Damian! Już wiem, jak mogę mu dać znać, że żyję. Zamykam oczy i wizualizuję sobie plecak.
Gdy na moje barki spada znajomy ciężar, wargi same wykrzywiają się w uśmiechu. Liczę tylko na to, że domyśli się, że to ja go przywołałam i nie uzna braku plecaka za oznakę mojego zniknięcia-śmierci. Błagam, żeby tak nie było... żeby nie zrobił nic głupiego... Musi się tu dostać. Królewska biblioteka jest naszą szansą na odnalezienie Drzwi.
Chowam plecak pod łóżko, uprzednio upewniwszy się, że pod stelażem nic nie ma, a następnie wracam do toaletki. W pierwszej szufladce znajduję ułożone w przegródkach wsuwki, klamry, broszki oraz wstążki. W drugiej: pomadki, róże, pudry, pędzelki oraz małe słoiczki wypełnione maściami o nieznanych mi właściwościach. Trzecia jest płytsza, wyłożona materiałem i... pusta. Zgaduję, że służy do przechowywania w niej szczotki. W szafeczkach po bokach lustra znajdują się kolorowe flakoniki z perfumami. Rozpylam pierwszy z brzegu – fioletowy, ale zaraz zaczynam kichać. Jest tak intensywnie kwiecisty, że aż drażni nozdrza. Zamykam drzwiczki. Toaletka – odhaczona. Nic ciekawego, poza faktem, że są dobrze przygotowani na przyjęcie narzeczonej księcia. Chyba, że ten pokój zamieszkiwała wcześniej inna arystokratka?
Zaglądam pod wannę, lecz dostrzegam tam jedynie coś na kształt nocników, które widywałam w muzeach. Nie wróży to dobrze. Przechodzę do komody z nadstawką w postaci witryny. Eleganckie, zdobione filiżanki, talerzyki, dzbanuszki, kieliszki, cukiernica i inne naczynia niezbędne do przyjęcia gości na popołudniową herbatkę. W małej skrzyneczce znajduję widelczyki oraz łyżeczki. Lecimy dalej. Komoda wydaje się być najciekawszym elementem – wypełniają ją przeróżne pudełeczka, a także równo złożone materiały. To zajmie mi więcej czasu. Zamykam ją, planując zerknąć na zawartość w późniejszym czasie, po czym podchodzę do szafy. Na wieszakach wiszą suknie, przykrycia wierzchnie, halki i pantalony, a pod nimi na półkach stoją równo ułożone pantofelki, baleriny i półbuty. Klękam, by zerknąć w głąb najniższej półki. Wyciągam rękę po schowany za butami kuferek, niewielką drewnianą skrzyneczkę owiniętą skórzanymi paskami. Rozpinam klamerki zaciskające paski i otwieram wieko. W środku, na materiałowej poduszce spoczywa złoty łańcuszkiem z wisiorkiem w postaci ciemnoniebieskiego kamienia otoczonego niebieskozielonymi kryształkami. Nie wiem, po co by ktoś chował w szafie biżuterię dla nowoprzybyłej narzeczonej, wobec tego wniosek jest jeden. Ten pokój należał do kogoś innego. Naszyjnik musiał być ważny dla właścicielki, skoro ukryła go aż tak głęboko, albo wręcz przeciwnie – schowała go, by nie musieć na niego patrzeć.
Zamykam kuferek i odkładam z powrotem na miejsce. Schyliwszy się, dostrzegam żłobienia wykryte w głębi szafy. Ostatni raz widziałam takie w garderobie Daileassa i kryło się za nimi tajne przejście. Rozsuwam na boki wszystkie wieszaki. Rzeźbienia przedstawiają górzysty krajobraz i zamczysko, osadzone na jednym ze szczytów, otoczone żywopłotem pełnym kolców. W najwyższej wieży, z okna wygląda dziewczyna z koroną na głowie. Jej długi, sięgający ziemi warkocz zwisa swobodnie wzdłuż murów... lecz na dole nie ma żadnego księcia. Siedzi samotnie w wieży, czekając na jego przybycie.
Wpijam palce w żłobienia i próbuję ruszyć, ale ani drgnie. Widocznie tym razem nie kryje się tu żadne tajemne przejście. Zamykam szafę, a następnie podchodzę do szafek nocnych. W pierwszej znajduję jedynie koronkowy czepek z opaską na oczy do spania, a w drugiej książkę po łacinie oprawioną w czarną skórę. Staję na środku pokoju, zastanawiając się, co jeszcze zostało do przeszukania, gdy mój wzrok pada na niedomkniętą szufladkę toaletki. Czemu jako jedyna jest płytsza niż pozostałe? Podchodzę i wysuwam ją jeszcze raz. Od zewnątrz dno jest na tej samej wysokości, co w pozostałych szufladach, natomiast w środku... Objeżdżam palcami po obwodzie materiału, podważając go i odsuwając. Moim oczom ukazuje się drewniana pokrywka. Odnajduje wieczko, które ustępuje pod naporem moich opuszków. Drugie dno, a w nim... listy. Zawinięte wstążką, złożone do koperty pergaminy wypełnione drobnym, kobiecym pismem. Unosi się z nich lekko zatęchły, różany zapach. Patrzę na nie oniemiała, kiedy w pokoju rozlega się pukanie. Podskakuję, przykrywam je pospiesznie materiałem i zasuwam szufladę. Drzwi się otwierają.
– Nika? – rozlega się głos Aldaia, po którym następują odgłosy szurania.
– Tu jestem! – wołam, jeszcze raz upewniając się, że dobrze domknęłam skrytkę, po czym wychodzę zza parawanu.
Na środku pomieszczenia stoi chłopak, który już nie przypomina tamtego nieokiełznanego pirata. Ma na sobie rozpiętą pod szyją białą koszulę z bufiastymi rękawami i luźne ciemne spodnie wciśnięte w wysokie buty. Przed nim dostrzegam wypełniony książkami wózek podobny do tego, na którym Brenda przywiozła obiad.
– A to co ma być? – Unoszę pytająco brew.
Aldai uśmiecha się krzywo.
– Też nie mogę uwierzyć, że dałem się wcisnąć w ten strój.
– Nie mówię o stroju, tylko o... tym. – Wskazuję na stojący pomiędzy nami przedmiot. – Margaret cię przysłała?
– Pośrednio. Poleciała do króla oburzona twoim brakiem wychowania.
– No dzięki – prycham.
– Wobec czego, król uznał, że skoro ja cię sprowadziłem to moim obowiązkiem jest nauczyć cię dworskiej etykiety, żebyś nie narobiła nikomu wstydu.
Przewracam oczami.
– I zapewne nie mam nic do powiedzenia?
– Nie masz.
– A co, jeśli nie będę chciała się uczyć?
Chłopak wzrusza ramionami i rozkłada ręce.
– Będę tu przychodził i gadał do ściany.
– To może być ciekawe.
Podchodzę do wózka i ukradkiem spoglądam na tytuły książek. Przeklęta łacina. Muszę się dostać do biblioteki, a jedyną drogą do niej jest dobry kontakt z królem. Nie mogę poddać w wątpliwość mojej i Damiana tożsamości...
– Ile mam dni na naukę? – pytam.
– Aż do przybycia królewicza.
– Dwa? – Podnoszę głowę zaskoczona, na co dostaję w odpowiedzi krótkie przytaknięcie. – To czas się brać do roboty. – Aldai patrzy na mnie z lekkim zdziwieniem. Prostuję się i posyłam mu promienny uśmiech.
Pójdzie szybciej niż myślałam.
***
– A teraz spójrz na mnie. – Słyszę koło swojego ucha głos zabarwiony chrypką. Przenoszę wzrok z komody na granatowe jak nocne niebo tęczówki, a wtedy z mojej głowy spada książka obita skórą.
– Aldai! – syczę i podnoszę ofiarę naszych ćwiczeń z podłogi. Prostuję pogniecione pergaminowe strony i zamykam w grubej, czerwonej oprawie. Serce mi się kroi na widok braku ich poszanowania, ale to lepsze niż noszenie na głowie talerzy i tłuczenie ich przy byle dezorientacji.
Chłopak śmieje się cicho, obserwując moje oburzenie.
– Jeszcze raz – rzuca. Bierze z moich rąk książkę i odkłada na łóżko. – Pamiętaj, kręgosłup prosty, łopatki razem. – Staje za mną i delikatnie opiera dłonie na moich ramionach, zmuszając do wypchnięcia mocniej klatki piersiowej i opuszczenia niżej barków. Kciuki opiera na złączeniu łopatek, jakby chciał sprawdzić, czy jest tam jeszcze jakaś przerwa. Zerkam na niego kątem oka, a wtedy nasze spojrzenia się krzyżują. – Głowa prosto, patrz przed siebie – mówi poważnie. – Wyobraź sobie, że próbujesz sięgnąć czubkiem głowy sufitu. Usztywnij plecy. – Odsuwa warkocz z mojego ramienia. Przejeżdża opuszkami wzdłuż kręgosłupa od lędźwi do kręgów szyjnych, jakby zapinał na zamek wszystkie mięśnie po kolei. Czuję, jak automatycznie sztywnieję pod wpływem jego dotyku. Gdy dociera do szyi, obejmuje ją po bokach palcami, łącząc kciuki na karku. – Wyciągnij szyję. – Powoli sunie palcami po mojej skórze coraz wyżej. Prostuję się, jak tylko mogę. Odczuwam napięcie w rozciąganych mięśniach, a jego dotyk jest dla nich niczym balsam. Delikatny, pozostawia po sobie wrażenie ciepła, wnikającego w ich strukturę, aż przechodzą mnie przyjemne dreszcze. Dotyka opuszkami mojej żuchwy. – Broda wyżej. Pamiętaj, jesteś panią wszystkich wokół i tak masz wyglądać.
Oddech więźnie mi w gardle, gdy jego dłoń znika, wystawiając moją pieszczoną ciepłem skórę na nagły atak chłodu. Patrzę przed siebie, ale nic nie widzę. Stoję nieruchoma, jednocześnie skupiona i rozkojarzona. Moje ciało zamarło, a mózg zgubił się podczas doznawanych odczuć. Zatracam się w nich bez reszty.
Wracam do rzeczywistości dopiero, gdy czuję ciężar powoli kładzionej na mojej głowie książki. Z zapisanych wewnątrz niej zdań spływa na mnie rozsądek i trzeźwe myślenie, wybudzając z transu.
Nika, ogarnij się.
Mrugam pośpiesznie i odsuwam wszystkie niechciane myśli na bok. Upycham je nogą w przegródce „kosz". Mam skupić się na zadaniu i nie może mnie nic rozpraszać. Wszystko wokół jest jedynie wirtualną rzeczywistością, a ja muszę wrócić do świata rzeczywistego.
Biorę głęboki oddech, ale nie na tyle, żeby zachwiać równowagę książki. Jeszcze raz upewniam się, że panuję nad mięśniami i jestem w stanie utrzymać pozycję, w której ustawił mnie Aldai, po czym stawiam krok do przodu. Potem następny i następny. Sunę po pokoju z dumą, patrząc przed siebie, skupiając tylko i wyłącznie na równowadze.
– A teraz spójrz na mnie. – Rozlega się głos z łóżka.
Obracam powoli głowę w jego kierunku, przerywając, gdy tylko czuję drganie książki. Zastygam.
Świdruje mnie niebieskimi tęczówkami, pałaszując ostatnie ciastko, które zostało z mojego podwieczorku. Właściwie zjadłam tylko jedno z pięciu...
– Z taką miną odstraszysz od siebie każdego. – Unosi sceptycznie brew. – Twój wzrok jest równie zimny co...
– Bo zjadasz moje ciastko – przerywam mu.
Pewnie gdybym nie była tak skupiona, zaśmiałabym się na widok jego miny. Albo i nie. Zmuszam mięśnie do delikatnego wykrzywienia ust, na co słyszę parsknięcie, po którym następuje kaszel.
– Wyglądasz, jakby cię czymś naszprycowali.
– Istotnie tak było – mówię bezbarwnym tonem i paraliżuję go wzrokiem, odwracając się do niego przodem.
Chłopak momentalnie poważnieje, krzywi się z niesmakiem.
– Wybacz mi. – Spuszcza wzrok na resztkę ciastka. – Nie chciałem do tego nawiązywać, użyłem niewłaściwego doboru słów. – Odchrząkuje. – Przez to, w jakim stanie cię tu przyniesiono, masz niezbyt pochlebną opinię również wśród służby. Powinnaś choć pozornie zachęcić do siebie ludność, nie wspominając już o królu, którego przychylność pragniesz zyskać. – Zerka na mnie ostrożnie, z obawą. Gdy zauważa brak reakcji, wstaje i podchodzi. Staje zakłopotany. Podnoszę na niego wzrok, co nie jest łatwe z książką na głowie. Nie dużo, ale jednak mnie przewyższa. Zagryza wargę, wzdycha i w końcu mówi: – Wiem, że potrafisz. – Sięga po moje złożone dłonie i obejmuje palcami. – Choć zakładasz sceptyczną i sarkastyczną maskę, emanujesz dobrem i empatią. Pokaż ją ludziom. Pokaż swoją dobroć i życzliwość, a zdobędziesz ich serca. – Przekrzywia głowę, i posyła mi szelmowski uśmiech. – Nawet bez podstawowych zasad etykiety, które teraz idą ci nie najgorzej. – Spogląda znacząco na przedmiot leżący na moich włosach.
Piorunuję go wzrokiem, ale kąciki ust wbrew moim intencjom unoszą się do góry.
– Tak o wiele lepiej! – Uśmiecha się szeroko, po czym robi pauzę i mruży oczy. – Tylko nie marszcz tak brwi, bo to zdecydowanie nie pomaga. – Z trudem powstrzymuję parsknięcie i ograniczam się do przewrócenia oczami. – Widzisz? Jest to możliwe nawet z książką na głowie!
Wskazuje dłonią przedmiot, jakby prezentował eksponat muzealny na wystawie.
– Hej! Nie pomagasz!
– Udało mi się wydobyć z ciebie jakieś ludzkie reakcje, więc teraz do roboty! Masz być kobietą, nie robotem. Masz uczucia, więc je pokaż.
– Jak mam nie być robotem skoro każesz mi chodzić w ten sposób? – Przesuwam dłońmi wzdłuż ciała, pokazując swoją sylwetkę. – Od razu cała się spinam, jakbym połknęła kij od szczotki.
– Spróbuj.
Naprawdę postawili w tej grze na „praktyka czyni mistrza" a nie na „zdobywanie umiejętności zaraz po przeczytaniu o nich"? To zajmie wieki! Naraz wpada mi do głowy pewien pomysł.
– A może poćwiczyłabym równowagę, spacerując po zamku? Mogłabym potrenować chodzenie po schodach i innych nierównościach...
– Jak chcesz ćwiczyć akrobatykę, przejdź się po łóżku. – Posyłam mu spojrzenie, które w innym świecie mogłoby zabijać. Podnosi wzrok. – Nie pozwolę ci zbłaźnić się przy służbie, Nika. Pracujemy nad poprawą wizerunku a nie jego pogorszeniem. – Po tych słowach odwraca się na pięcie i siada na łóżku. – Jeszcze dwie rundki i przejdziemy do dygania. Naprawdę dobrze ci idzie, więc myślę, że kwestię poruszania się mamy załatwioną. Jutro ją jeszcze przećwiczymy, ale sądzę, że będzie nie najgorzej. Staraj się tylko jak najmniej zwracać na siebie uwagę.
Spoglądam na niego kątem oka.
– Świetna rada.
– Uwierz mi, Nika. Król może unieważnić wasze zaręczyny, jeśli nie przypadniesz mu do gustu. – Zatrzymuję się. To by zdecydowanie utrudniło nasz powrót do domu. Aldai zauważa moje poruszenie i dodaje smutnym głosem: – A tego byś wolała uniknąć.
Spuszczam wzrok.
– Dziękuję, że mi pomagasz – mówię i posyłam mu delikatny uśmiech.
Wtem rozlega się pukanie, po którym od razu otwierają się drzwi. Oboje podskakujemy, w rezultacie czego, biedna książka znowu ląduje na podłodze.
– Kolacja, panienko. – Rozlega się głos Margret, za którą pojawia się wózek prowadzony przez Brendę. Gdy dostrzega Aldaia, zamiera. – A Panicz co tutaj znowu robi? – wykrzykuje Margaret, czerwieniejąc na twarzy. – Nie wstyd paniczowi? A tym bardziej panience? – Kieruje na mnie spojrzenie błękitnych oczek.
– Jestem tu z rozkazu króla – oznajmia spokojnie Aldai, uśmiechając się delikatnie pod nosem.
Po tych słowach Margaret bierze głęboki wdech, jakby miała zaraz wybuchnąć. Przypomina tym samym akwariową rybkę. Otwiera i zamyka buzię, patrząc to na mnie, to na chłopaka. W końcu odwraca się oburzona. Mamrocząc szybko pod nosem, bierze się za rozkładanie kolacji. Brenda posyła mi delikatny, pomarszczony uśmiech ze śmiejącymi się oczami. Odpowiadam jej tym samym.
– Wspominałem, żeby przygotować panience Nice dwa nakrycia, stąd też nie rozumiem twojego zdziwniena, Margaret. – Chłopak podnosi się z łóżka i staje wyprostowany. Schylam się po rozrzucone książki, lecz Aldai daje mi ręką znać, żebym tego nie robiła. Zagryzam policzek z zakłopotania.
– Panicz wybaczy. Sądziłam, że panicz dołączy do panienki Niki później – odpowiada roztrzęsionym głosem pokojówka.
Młodzieniec jednak ją ignoruje. Podchodzi do mnie, zapraszającym gestem wskazując krzesło. Mijam go, a wtedy ten odsuwa mi siedzisko i przysuwa z powrotem, gdy siadam. Posyłam mu delikatny uśmiech.
– Dobrze. – Słyszę jego głos przy swoim uchu. – Lekcje właściwego zasiadania do stołu mamy zaliczoną, jeszcze przed rozpoczęciem zajęć.
Uśmiecham się szerzej na te słowa. Czyżby rozpierała mnie duma, że jednak coś tam umiem z tej dworskiej etykiety?
Gdy służba kończy rozkładać potrawy i znika za drzwiami, Aldai instruuje mnie z zasad obowiązujących przy stole, które sztućce są od czego, jak poprawnie ich używać i jak elegancko jeść oraz pić. Na szczęście, wiele z tych rzeczy kiedyś nauczyła mnie mama podczas lekcji savoir-vivre'u, więc nie jest to szczególnie trudne. Po skończonym posiłku Aldai żegna się ze mną i w obecności służby, zapowiada z wizytą na jutro. Proszę jeszcze Brendę, aby przygotowała mi kąpiel, ale odmawiam pomocy w jej trakcie. Wystarczająco brakuje mi tu prywatności.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top