Rozdział Trzydziesty Czwarty

Chłopak patrzy na mnie wstrząśnięty.

– Jesteś pewna?

Kiwam głową.

– Rozmawiali o jakimś zapisie, który miał zostać usunięty, aby nie zakłamać wiarygodności odczuwanych emocji. Nie wiem, o co chodziło.

– Kto rozmawiał? – Brązowe tęczówki przyglądają mi się uważnie.

– Dwóch mężczyzn.

– Jak wyglądali?

– Nie widziałam nic, jedynie słyszałam.

– I to na pewno nie była rozmowa piratów?

– O zapisie emocji? – pytam sceptycznie, unosząc brew.

Damian wpatruje się we mnie bez mrugnięcia, jakby nie usłyszał pytania. To nie wróży dobrze. Zaczynam wątpić w swoje przekonanie, chociaż wszystko wskazuje, iż podsłuchałam rozmowę z realu. Czy możliwe, że po prostu na pokładzie wszystko ucichło i usłyszałam marynarzy? Ale skąd u nich taki temat?

– Wiesz o czymś, czego ja nie wiem? Sądzisz, że to nie były głosy spoza Gry? – Spoglądam na przyjaciela, przygryzając policzek od środka w oczekiwaniu na odpowiedź. W końcu przerywa kontakt wzrokowy i wraca myślami z powrotem.

Siada przede mną na podłodze, krzyżuje nogi w ubrudzonych, ciemnych spodniach. Tych samych, które nosił jako pomocnik kucharza w karczmie. Mam wrażenie, jakby od tego czasu minęły wieki, a przecież pracowaliśmy w niej jeszcze dzisiaj.

– Przydałaby się latarka – rzuca nagle, zaskakujące mnie.

– Po co ci latarka?

– Bo ciemno tu jak w dupie – stwierdza z przekąsem.

Kucam i po omacku sięgam po worek Wekesy rzucony w kąt.

– Zostały w plecaku – mówię, przypominając je sobie leżące w kufrze Damiana.

– W takim razie poprawka: przydałyby się nasze plecaki.

Naraz coś spada na moje ramiona i przewraca do tyłu. Ląduję na twardej przeszkodzie, której wcześniej nie było.

– Co jest? – słyszę zdziwienie w głosie Damiana.

Dotykam swoich ramion, zza których odstają szorstkie, szerokie wąsy. Podnoszę się gwałtownie do przodu, a ciężar znów obciąża moje plecy, ciągnąc do tyłu łopatki. Spanikowana chwytam w dłonie oplatające mnie czujki i zrzucam je, po czym odskakuję błyskawicznie. Obciążenie spada z hukiem na ziemię, rozlega się głośny śmiech Damiana. Patrzę z niedowierzaniem w jego stronę. Nagle twarz chłopaka rozświetla białe światło. Z mojego gardła wydobywa się krzyk, który tylko wzmaga rechot. Odchyla się do tyłu, a jasna smuga tańczy po ścianach. Chwila. Latarka?

– Co...

– Wybacz, Nika, ale to wyglądało komicznie. – Przyjaciel nadal kołysze się na boki, podczas gdy ja próbuję uspokoić moje biegnące w maratonie serce. Oddycham głęboko i zerkam na groźne coś, które zaatakowało moje plecy. Zbliżam się ostrożnie do ciemnej, skupionej masy ledwo widocznej w słabym świetle. Czy to... plecak?

Opadam na kolana, przyglądając się mu dokładniej. W całej okazałości leży przede mną owy przedmiot, który powinien nadal znajdować się w naszym pokoju.

– Skąd...? – pytam, gdy Damian się uspokaja. Zerkam na niego, nic nie rozumiejąc. Przyjaciel stawia przed nami latarkę, by oświetlić pomieszczenie. Na jego udach także spoczywa czarne zawiniątko.

– Z karczmy – mówi rozbawiony, wzruszywszy ramionami. Unoszę pytająco brew.

– No dobra, ale... jak?

Chłopak szczerzy zęby, błyskając fioletowym aparatem ortodontycznym.

– Odnaleźliśmy swój ekwipunek!

W odpowiedzi dostaje moją niewzruszoną minę.

– Dostaliśmy je na początku, przed wejściem do Gry – wyjaśnia. – To element, z którym najwyraźniej jesteśmy związani. Nie można ich nam odebrać. Rozumiesz?

Marszczę brwi.

– To w jaki sposób się tu znalazły?

– Nie wiem jak twój, ale ja sobie po prostu przypomniałem, gdzie ostatni raz go widziałem. Chwilę później wylądował na moich plecach.

Patrzę na niego zdziwiona.

– To jak ja... Czyli wystarczy je sobie zwizualizować?

– No! – Oczy chłopaka błyszczą, a szeroki uśmiech rozświetla twarz.

Przechylam głowę zaintrygowana.

– I działa tylko na odległość?

– Sprawdźmy! – dostaję błyskawiczną odpowiedź.

Zamykam oczy i myślę o plecaku, leżącym przede mną.

– Przydałby się plecak – szepczę dodatkowo.

Nic.

Uchylam powiekę tylko po to, by przekonać się, że nasz ekwipunek nadal leży w tym samym miejscu.

– Chyba nie działa. – Damian wykrzywia usta w podkówkę.

– Najważniejsze, że są – mówię, wyciągając butelkę wody, którą na wszelki wypadek zawsze uzupełnialiśmy. Wypijam od razu połowę. Nawet nie wiedziałam, że tak bardzo chciało mi się pić. Zakręcam i chowam, by mieć coś w zapasie. Wygrzebuję z worka Wekesy suchary, a następnie podaję je Damianowi.

– Skoro już mamy oświetlenie, to opowiesz mi o swoich przypuszczeniach? – pytam, rozsiadając się na słomie. – Dlaczego zwątpiłeś, że to rozmowa z rzeczywistości?

Chłopak bierze gryz prowiantu i przeżuwa w zamyśleniu.

– Kiedy zostałem wezwany do kapitana, zobaczyłem coś nietypowego. W jego kajucie jest jeszcze jedno pomieszczenie.

– Ale...

– Wejście zlewa się z boazerią, dlatego go nie widzieliśmy. – Przytakuję na znak, że mu wierzę, więc chłopak kontynuuje: – Akurat kapitan wychodził z niego, kiedy przyprowadził mnie Sternik. Zdążyłem dojrzeć coś, co do złudzenia przypominało akumulator.

– Co to?

– Takie ustrojstwo, w którym kumulowana jest energia elektryczna, a następnie wykorzystywana. – Z ożywieniem macha sucharem na boki, rysując w powietrzu kształty. – Właściwie to taka większa bateria, która może być ponownie ładowana. Zwróciłaś uwagę na kapelusz kapitana?

Kręcę przecząco głową.

– Ma przymocowane do niego dziwne, ciemne blaszki. Najwięcej jest ich na samym czubku. – Wskazuje na swoją ciemną czuprynę. Patrzę na niego z uniesioną brwią.

– A co to ma wspólnego z tym, co usłyszałam?

– Wyglądały jak miniatury paneli fotowoltaicznych! – mówi tonem, jakby tłumaczył mi tabliczkę mnożenia.

– Czekaj... co? Panele fotowoltaiczne? Na statku pirackim? W takim świecie? – Zataczam ręką po pomieszczeniu.

– No właśnie.

– Wytłumacz mi jeszcze raz, bo chyba się przesłyszałam. Sugerujesz, że kapitan nosi na kapeluszu panele fotowoltaiczne, dzięki którym doładowuje akumulator?

– Nie. – Damian kręci przecząco głową. – Nie mógłby przesyłać zgromadzonej energii na odległość.

– Okeeej... To co z nią robi?

– Musi ją przechowywać w jakimś innym urządzeniu przymocowanym do jego ubioru.

– Po co?

– Tego właśnie nie wiem. – Robi zmartwioną minę. – Jeśli rzeczywiście się nie mylę, to aż strach pomyśleć, jaką jeszcze technologią potrafią się piraci posługiwać. Stąd też moja rozkmina, czy to nie była jednak rozmowa ze statku.

Wzrusza ramionami, a ja rozglądam się sceptycznie po drewnianym, śmierdzącym rybą pomieszczeniu.

– No... ich technologia przerasta moje najśmielsze wyobrażenia. – Damian przewraca oczami i rzuca we mnie resztką suchara. – A tak na poważnie, to skąd podejrzewasz te wszystkie wynalazki? Naprawdę umiałbyś je rozpoznać?

– Pamiętasz, jak w zeszłym roku brałem udział w projekcie promującym ekologiczne rozwiązania technologiczne?

Przytakuję.

– Tam właśnie nauczyłem się rozpoznawać takie ustrojstwa. – Rozkłada ręce, uśmiechając się nieśmiało. – Sam też dużo o nich czytałem...

Przerywa nam delikatne pukanie. Spoglądam pytająco na Damiana, który robi to samo.

– Zajęte! – krzyczy, na co parskam śmiechem.

– To ja, Aldai. – Słyszymy zza ściany. – Muszę wam pilnie o czymś powiedzieć... o naszych planach. Mogę wejść?

Wymieniamy z przyjacielem znaczące spojrzenia. Ma pomysł na ucieczkę?

– Wejdź – wołam.

Gdy w szparze między drzwiami a futryną ukazuje się sylwetka pirata, Damian od razu poważnieje i zaciska usta w cienką kreskę.

– Poznałem kurs rejsu. – Zamyka za sobą drzwi i siada naprzeciwko przyjaciela. – Jutro jest szansa, żeby wymknąć się ze statku. Trzeba tylko opracować konkretny plan działania.

– Mów, co wiesz. – Damian przywdziewa maskę stratega i całą swoją uwagę skupia na słowach Aldaia.

Siadam głębiej, opierając się plecami o ścianę, po czym podciągam nogi pod brodę. Przysłuchuję się rozmowie chłopców, ale już po kilku słowach tracę wątek i nawet nie próbuję zrozumieć. Omawiają różne strategie, rysują niewidzialne linie na podłodze, tłumacząc bardziej zawiłe momenty. W ruch idą suchary, jabłka i wszystko, co mają pod ręką. Moje powieki stają się coraz cięższe, a głowa co rusz opada na bok. W końcu poddaję walkę ze zmęczeniem i odpływam w spokojny sen bez wspomnień.

***

– Nie, nie, proszę... – Budzi mnie cichy jęk. Cienkie igiełki wybijają się w mój policzek. Nie pamiętam, jak znalazłam się w pozycji leżącej, ani kiedy rozmowy ucichły.

– Damian? – szepczę.

Rozglądam się zdezorientowana po ciemnym pomieszczeniu.

– Zostawcie ją! – rozlega się tuż obok.

– Damian – mówię głośniej. – Damian, obudź się.

Przysuwam się bliżej, po omacku przeszukując przestrzeń wokół. Gdy natrafiam na ramię przyjaciela, szturcham delikatnie, żeby go wybudzić. Skórę ma zimną, ale zlaną potem.

– Damian... to tylko zły sen. Obudź się.

Nagle czuję, jak zaciska dłoń na moim nadgarstku i gwałtownym ruchem przyciąga do siebie. Ląduję na jego klatce piersiowej, przykleszczona przez obejmujące mój tułów ręce. Przez cienką lnianą koszulę słyszę galopujące serce i przyśpieszony oddech Damiana. Jego pierś unosi się szybko i opada.

– Nika? – mówi sennym głosem.

– Tak, jestem tutaj – odpowiadam skrępowana. Dosłownie, nawet nie mogę podnieść głowy.

– Bałem się.

– Czego? – Robię wszystko, by mój głos brzmiał uspokajająco i nie świadczył o tym, jak bardzo nieswojo się czuję. – Śniłeś, nic się nie stało.

– Bałem się, że mnie zostawisz. – Ostatnie słowa wypowiada szeptem. Nieruchomieję, nie spodziewając się po nim takiego wyznania. Choć mówi to przez sen, słyszę udrękę w jego głosie. Pewnie śnił o Shelly. Opuściła nas już dwa razy. Nic dziwnego, że obawia się, iż ja też zniknę.

– Ale jestem tutaj – decyduję się odpowiedzieć – i nigdzie się nie wybieram.

Obraca głowę w moją stronę i mocniej przytula.

– Wiem. – Składa pocałunek na moim czole, a następnie opiera się o nie policzkiem. Jego oddech staje się płytszy, serce spowalnia bieg, podczas gdy moje pędzi w wyścigach.

To już drugi raz, gdy leżę w jego uścisku i, jak wcześniej, czuję się z tego powodu niesamowicie niezręcznie. Mam poczucie dyskomfortu, nie tylko z powodu nie do końca wygodnej pozycji, ale też przez wzgląd na Shelly. To ona powinna być przytulana. Ona powinna być na moim miejscu. Damian jest tylko moim przyjacielem, a pozycja, w której się znaleźliśmy, wkracza w dużo intymniejszą sferę. Narusza granice przyjaźni.

I choć myśli szaleją w mojej głowie, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że taki stan utrzymuje się już od paru dni. Wszystkie te traumatyczne zdarzenia przybliżyły nas do siebie. Oboje potrzebowaliśmy zapewnienia o swojej obecności. Bliskość daje poczucie bezpieczeństwa i koi nerwy. Sama szukałam u niego pocieszenia po ostatnim spotkaniu z Shelly. Tak naprawdę niesamowicie potrzebowałam poczuć wokół siebie silne ramiona, które przypominałyby mi o domu i oddaliły myśli o niebezpieczeństwie. Potrzebowałam stałej podpory, gdy moje wnętrze rozpadało się od środka, ukojenia nerwów, w którym mógł pomóc jedynie dotyk bliskiej osoby. Przez wszystkie ostatnie dni potrzebowaliśmy siebie nawzajem i byliśmy dla siebie wsparciem. Kołem ratunkowym. Dzisiaj oboje widzieliśmy straszne rzeczy. Oboje poczuliśmy je dużo bardziej niż wydarzenia w filmach. To było tak rzeczywiste... Pamiętam bladą twarz Damiana i chwiejny krok, gdy Aldai podniósł go z ziemi. Nie tylko ja to przeżyłam. Oboje potrzebujemy pocieszenia. 

Oboje potrzebujemy siebie nawzajem.


Hej Kochani! Kto jeszcze nie widział, wpadło nowe opowiadanie do "Opowieści Wyspy Jabłoni",  wobec tego częstujcie się (powstało w niecałe dwa dni w maratonie pisarskim)! Ponadto wzięłam też udział w sprincie pisarskim i w mniej niż godzinę powstał inny oneshot, "Obserwator", którego znajdziecie na moim profilu! :D 

Mam nadzieję, że moja intensywna praca się opłaciła, a Wy zaspokoicie wszelki niedosyt czytaniem i oczekiwaniem na następny rozdział :D

PS miss_zelka w końcu puściłam reklamę i tym razem mam nadzieję, że nie w tak irytującym dla Ciebie momencie hahah <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top